Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14664.11 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.12 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Broumovskie Steny

Dystans całkowity:1052.60 km (w terenie 635.20 km; 60.35%)
Czas w ruchu:88:20
Średnia prędkość:11.92 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:24210 m
Maks. tętno maksymalne:176 (97 %)
Maks. tętno średnie:134 (74 %)
Suma kalorii:8769 kcal
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:43.86 km i 3h 40m
Więcej statystyk
  • DST 45.60km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:14
  • VAVG 14.10km/h
  • VMAX 54.20km/h
  • Podjazdy 1032m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

MTB Stolove Hory

Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 19.06.2015 | Komentarze 0

Do Machowa dotarliśmy na rowerach - tak dla rozgrzewki. Skład: Ania, ja, Bogdan, Sławek i Krzychu. W tym składzie potem również rowerowo powrót do domu. Dojazd przez Machowskie Konciny, powrót przez Zdarky. A pomiędzy był wyścig. Super zabawa, łącznie z pudłem Ani.


Czas przejazdu: 2:07, czyli o 8 minut gorszy od Ani, co złożyło się na 5 miejsce.


  • DST 63.90km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:04
  • VAVG 12.61km/h
  • VMAX 43.80km/h
  • Podjazdy 1376m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Objazd trasy wyścigu MTB Stolove Hory

Środa, 3 czerwca 2015 · dodano: 09.06.2015 | Komentarze 0

Planuję wystartować w wyścigu MTB Stolove Hory, ale najpierw chciałam sprawdzić, czy w ogóle dam radę to zrobić. Generalnie maratony to nie moja bajka, bo nie umiem się spiąć na początku, żeby nie zaliczać tyłów. Zanim się pozbieram, wszyscy już są dawno z przodu i mało kogo mogę dogonić.
Więc po co to robić?
Może dlatego, że to moje ukochane rejony, które znam i mam już trochę objeżdżone. A poza tym Czesi to naród wyluzowany i niespinający się niepotrzebnie, skoro nawet wiosną organizują sobie wyścigi na biegówkach, gdy po śniegu już dawno tylko wspomnienie zostało. Zabawa więc może być super.
Biorę wolne w pracy (środa), drukuję mapkę, Bogdan wgrywa tracka do garmina (dzięki Aniu M. za pomoc), pakujemy się i w drogę. Na trasę maratonu wbijamy się po 5 km, na ul. Kościuszki w Czermnej - czyli mostkiem w lewo na trawers w kierunku Bukowiny. Huraa wszystkie hopki po drodze podjechane.

Trasa jest naprawdę dobrze oznakowana, a w razie wątpliwości garmin to dość pomocne urządzenie w znalezieniu kierunku. Ale myślę, że na maratonie aż tak bardzo nie będzie potrzebny. Najpierw objeżdżamy część małej pętli, z racji tego, że nie wystartowaliśmy z Machova. Dopiero na końcu objazdu dojedziemy do  Czartowskiego Kamienia, gdzie pętla się krzyżuje.
Na "małej pętli" przeważają takie drogi:




Są podjazdy mocniejsze i zjazdy ostrzejsze, bo gdzieś w końcu te 700 w pionie zrobić trzeba. Na przykład Machovskie Konciny są pod górę, a nie w dół, ale skoro podjechałam to na końcówce objazdu to tym bardziej powinnam sobie poradzić z nim na początku trasy.
W Machowie przystanek i znów wyluzowany naród czeski wykazał się "wyższością" nad zestresowanymi krajanami. Mieliśmy obawy, czy pod sklepem można wychylić browara i okazuje się, że nie tylko można, ale Pani w sklepie jeszcze schłodziła w lodówce jedno piwo, a w ogóle sklepie wisi przytwierdzony do ściany otwieracz do butelek, co by się nie męczyć zębami. Totalny luzik. Poza tym Bogdan wdał się w pogawędkę z Polako-Czechem pod sklepem i uzyskał całkiem przydatne informacje, np.: Knajpa "U Lindmana" jest na razie zamknięta i trochę to potrwa, bo trwa procedura zmiany najemcy lokalu.

No - posiedzieli, pogadali, to dalej - druga pętla czeka.
Cel: Machowski Krzyż i podjazd, którym miałam jechać pierwszy raz w życiu. No i oczywiście po 200 metrach tego podjazdu spadłam z roweru, czego Bogdan spodziewał się po mnie od samego początku. HIHIHI - nie zawiodłam oczekiwań. MASAKRA! Ale żeby nie było - walczyłam i ostatnie 200 metrów jednak wjechałm. A podjazd ma długość ok. 1 km.


Dalsza trasa jest mi już naprawdę dobrze znana: do żółtego szlaku przed Pasterką, potem w kierunku wodospadu Pośny, Karłów, Pasterka, Ostra Góra i Machov.
Zrobiliśmy też małą przerwę i zejście z trasy, bo mieliśmy ochotę na Magdalenę:




Choć i tutaj nowinka dla mnie się trafiła, bo do Pasterki zjazd odbywa się rzeką - była!!!! A zjazd na Owczą Górę? Po prostu przecudny. Ostatnio nim jechałam w zeszłym roku z Kubą i Arturem i wtedy wydawał mi się zabójczy. A dziś? Po raz kolejny stwierdzam, że Nerve jest stworzony do takich zjazdów.


Od Machova do góry przez łąki - mam nadzieję, ze Bogdan nie będzie się tak wylegiwał na maratonie, czyli leżał....:

... oglądał niebo ......

i strzelał do zajęcy:

... czekając na takich zawodników, jak ja - :)

Sumując: żałuję, że pierwsze 30 kilometrów nie prowadzi najpierw po Górach Stołowych, bo chyba jednak zdecyduję się własnie na ten dystans. Udowodniłam sobie, że 50 km też przejadę, ale mój czas przejazdu mnie na tyle blokuje, że nie chcę się wku....wiać na trasie, że wszyscy się już do domów rozejdą, a ja dalej będę jechać.

Chcę mieć fun, a nie orkę.

mapka - na razie nie mam innego pomysłu, niż ten, jak wklejać mapki, żeby je potem było widać?



  • DST 50.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:36
  • VAVG 13.89km/h
  • Podjazdy 1038m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Testowanie wąwozu i czeskiej służby zdrowia

Niedziela, 24 maja 2015 · dodano: 25.05.2015 | Komentarze 4

Niedzielna wycieczka. Drogą Stu Zakrętów na Karłów, a stamtąd niebieskim szlakiem w kierunku Pasterki.  Pierwszy raz w tym roku przejechałam się po Pasterskich Łąkach i rozwinęłam na nich kosmiczną, jak dla mnie prędkość 30 km/h. Przystanku na Opata tym razem nie było. Do Pańskiego Krzyża dotarliśmy - ja prostą drogą, Bogdan lekko nadrabiając odległości (podobnie, jak na D100Z), a tam narada: gdzie? Jakoś mi się nie  chciało tv i Bożanowskiego Spicaka zaliczać i o dziwo Wąwozu też nie bardzo. Zresztą coś mi dzisiaj nie szło: spodenki wbijały mi się nie powiem gdzie, żadnej z trzech hopek nie podjechałam (w sumie to robi się już na tyle sucho, że coraz trudniej będzie to zrobić-za dużo piachu), na korzeniach się potykałam.
Intuicja mi podpowiadała, żeby tam nie jechać, czy jaki grzyb? Paradoksalnie najlepiej mi dzisiaj szło na asfalcie. HA !

Ale w końcu stargowałam, że jedziemy zobaczyć tylko wąwóz - bez pozostałych historii. No i generalnie było warto. Przepięknie tam jest, choć odcinek ma około 2 km. Lekko, łatwo i przyjemnie to pewnie będzie za drugim lub trzecim razem, a tym razem spędziliśmy na nim trochę  czasu, zwiedzając, oglądając, zjeżdżając i robiąc sesję fotograficzną, bo pewnie następnym razem będę próbowała zjechać to chociaż w 3/4, a nie odcinkami, jak dziś. Było warto.
Początek to trochę noszenia.

ale zaraz się  zacznie zabawa..








Tu też sprawdzałam czy pod drzewem się zmieszczę...


I spoko - da się
No i na koniec, gdy już zjechałam dość trudny kamol, koło poślizgnęło się na jakimś małym kamyku, a ja...?

Lecąc na lewą nogę tylko usłyszałam w kolanie hruup i .... włączył mi się instynkt, który krzyczał mi w głowie: UPADNIJ - NIE PRÓBUJ TEGO USTAĆ!!! Dokładnie tak zadziałałam i po sekundzie leżałam na skarpie z napierdzielającym kolanem. Dobre parę minut tak sobie siedziałam i rożne historie przychodziły mi do głowy, łącznie z jakimś cholernym fatum. Spróbowałam w końcu wstać, dałam radę i nie padłam, więc nie jest źle. Do domu jeszcze jakieś paręnaście kilometrów, na szczęście (!!!!!) asfaltem, więc dotarłam.

I tu wtrącę opowieść o czeskiej służbie zdrowia.


Już w nocy czułam, że coś nie bardzo z tym kolanem, bo boli dalej. Zrobiłam swoje standardowe testy i znowu: nie mogę zrobić przysiadu, przyklęknąć i zrobić przeprostu. Do dupy. Co prawda na myśl o polanickiej SCM od razu "ozdrowiałam", ale myśl o odwiedzeniu lekarza zrobiła się natarczywa. Pomyślałam więc o szpitalu w Nachodzie - przecież mam wyrobioną europejską kartę ubezpieczeniową, więc powinni mnie przyjąć. Najwyżej zapłacę, ale sześciu godzin w Polanicy nie spędzę. No, tylko jeden problem: jak się tam dogadać? Z pomocą przyszedł mi mój brat - w końcu pracuje już długo u sąsiadów.
I cud.
Karta zadziałała, przyjęli mnie bez najmniejszych problemów, lekarz - chirurg - przyjął mnie od ręki, RTG - od ręki wraz z opisem. Cała obsługa przemiła, nie mieli problemów, że ja z obstawą. Wszystko razem nie trwało nawet godziny!!!! Gdzie w Polsce na NFZ tak jest? No i na koniec najlepsze: nic nie złamałam, nic nie urwałam, przeciążyłam tylko przy uderzeniu i dlatego boli. I jeszcze lekarze się ze mnie pośmiali, gdy ja zrozumiałam, że mam trzy dni odpoczywać i nie wysilać nogi, podczas gdy oni mówili: trzy - ALE TYGODNIE! (try tydnie) - dowcip dnia.
Na taką diagnozę czekałam i w Polanicy też bym ją pewnie usłyszała, ale ile nerwów i czasu bym straciła? No i teraz skoro już jestem zarejestrowana w systemie czeskim, to nie ma problemów, żeby tam się leczyć - nie żebym za czymś takim tęskniła, ale poczucie bezpieczeństwa taka świadomość na pewno daje. A wyrobienie EKUZ to (o dziwo) nie jest problem: mailem wniosek do własnego oddziału NFZ i po trzech dniach przysyłają kartonik do domu. Jak widać, nigdy nie wiadomo, co się może przydać.



  • DST 51.00km
  • Teren 43.00km
  • Czas 04:38
  • VAVG 11.01km/h
  • VMAX 40.90km/h
  • Podjazdy 1523m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kolejny atak na Broumovskie Steny, czyli rodzina canyonów w akcji

Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 4

Oj, się działo.
W tym wypadzie warto przeanalizować wykres, bo na dość małym obszarze wyszło kilka naprawdę ciekawych pętelek. A i tak znowu nie zajrzeliśmy wszędzie, gdzie planował Bogdan. Wąwóz nadal dla mnie pozostaje do odkrycia.
https://connect.garmin.com/activity/764140297

Spotykamy się z Anią  i Zibim w Karłowie i najpierw dla rozgrzewki przejeżdżamy niebieskim szlakiem pod Szczelińcem. Po wczorajszych opadach deszczu łąki pasterskie jeszcze nie są atrakcyjnym odcinkiem, więc skręcamy w stronę parkingu przy żółtym szlaku. A tam Bogdan ma dla nas pierwszą malutką niespodziankę: zjazd żółtym pieszym szlakiem do Pasterki. Tyle, że ta niespodzianka okazała się na ten moment zjeżdżalna tylko dla niego (czemu zwątpiłam? !!! Nie mam pojęcia).

Z góry uprzedzam, że zdjęcia Ani są tak ładne i ciekawe, że nie mogłam się powstrzymać, żeby jej kilka nie podkraść. Zbychowi również. O Bogdanie nie wspominając.

Na przyszłość jednak, jak nie będę musiała, to raczej ten odcinek będę omijać - naprawdę jest pieszy.

Pierwsza pętelka to objechanie schroniska w Pasterce przez łąki i dojazd do punktu granicznego i rozjazdu przez żółty szlak leśny. Tu w kilku miejscach konieczne okazało się zejście z rowerów i ominięcie powalonych w poprzek drogi drzew.

Kolejna  pętelka to oczywiście Bożanowski Szpicak, gdzie jedni spożywali ....

a inni spożywali ....


Z niego pojechaliśmy na żółty zjazd (hmmm, jakoś dziwnie częsty kolor tej wycieczki). Tyle, że plan zakładał zjazd do samego końca. Ufff, było mocno. Trzeba było tylko zaczekać, aż piesi turyści ustąpią pola rowerzystom dwóm.

Piękne ujęcie Zbycha "w locie" ci tutaj Aniu wyszło.

Pierwszy raz jechałam tym szlakiem na sam dół, czyli jak zwykle nie wiedziałam gdzie jesteśmy.
W dalszej części sprawdzałam, czy mały może więcej....


i okazuje się, że jeśli ściągnę plecak, to spokojnie pod tym drzewem przejadę.

Ania też się zmieściła.

A chłopaki nie hihihi :)

Dotarliśmy do krzyżujących się szlaków i tym razem postanowiłam NIE MYŚLEĆ. Opłacało się, bo gdy reszta analizowała optymalną trasę, ja po prostu ruszyłam - raz już spękałam, starczy.

zaraz potem Ania, Zbychu i Bogdan. I w tym miejscu muszę przyznać, że serce wielkie, cierpliwość i samozaparcie Ania ma wielkie, bo wiedząc jaką masakrę zjazdową Bogdan chce nam zafundować i po kosmicznej przygodzie i dystansie z dnia poprzedniego, z uśmiechem na twarzy znosiła przeciwności losu i  w ogóle zdecydowała się na ten wyjazd.
I nie zabiła nas za te zjazdy.

Po zjeździe okazało się, że jesteśmy w Bożanowie, gdzie spotykamy Mariusza i Wojtka. Dali się chłopaki namówić na kawałek wspólnej trasy. Fajnie.  Za Machowskim Krzyżem rozdzielamy się po to, by potem znów spotkać się w Americe i poznać następnych znajomych.

Koruna

Drugi raz docieramy "cudownym" podjazdem (na szczęście krótkim) na Machovski Krzyż

Tym razem ciśniemy już prosto do telewizorów......

Panowie pozwolili mi zjechać pierwszej ..... i wreszcie robię fotkę, jaką od dłuższego czasu mam w głowie:


Dalszy odcinek również jest nie byle jaki, choć często go pomijamy w swoich opisach. Zbychu - zgodnie z radami bardziej doświadczonego kolegi - ciśnie więc prawą stroną na dół, rozganiając po drodze pieszych turystów. Stromizna, kamienie, liście zakrywające drogę - to są dość spore utrudnienia, ale tym ciekawszy jest ten odcinek.

Po szalonych zjazdach chwila przyjemności dla Ani - dojazd do Ameriki. Pocisnęła i tyle ją widziałam. Dotarłam tam, jak zwykle ostatnia, ale przynajmniej już miejsce było zarezerwowane.

Podjazd od Ameriki pokonał mnie, a nie ja jego, więc oczywiście wszyscy musieli zaczekać, aż się tam jakoś wtoczę. No trudno, nie od razu Kraków zbudowali. :)


Dobrze, że potem jest dojazd do uskoku i sam uskok, bo inaczej nikt by mnie nie zmusił tyle razy się tam pchać.

Znowu przyszło mi podziwiać anielską cierpliwość Ani, bo przecież nie każdy musi lubić takie hardkory, prawda?

A chłopaki? No cóż, oni są klasą samą w sobie.




Mi też się udało nie spękać i uskok po raz kolejny zaliczam. Po raz kolejny lewą stroną - na prawą jakoś się jeszcze nie mogę zdecydować.

I wspólna fotka naszych maszyn:
na uskoku....

...i na Hveździe

Po dotarciu na Hvezdę robimy podejście do zjazdu najtrudniejszym kawałkiem.

Tym razem dojechałam do schodów. Wrażenie inne - mniej strachliwe, ale nadal na tyle blokujące, że nie daję rady go zjechać. Odważył się tyko Bogdan - dwa razy. Pierwszego razu nie zdążyłam zobaczyć, natomiast drugi podniósł mi znowu ciśnienie i włosy na głowie. Gdyby mnie tak zarzuciło, jak jego, to już przy pierwszym zarzuceniu koła bym leżała i kwiczała, a drugiego pewnie bym nie przeżyła w całości. A on? .... No, nie powiem, że to była kaszka z mleczkiem, ale że zapanował nad rowerem, to już było mistrzostwo.



A potem jeszcze trochę świetnego zjazdu i asfaltowy podjazd do Pańskiego Krzyża i trzeci raz do Machowskiego Krzyża. Po grupowej konsultacji okazuje się, że już nikt nie ma ochoty robić go po raz drugi, więc wąwóz zostawiamy na inny raz. Na powrocie do Karłowa ustalamy, ile komu przewyższeń wyszło i okazuje się, że osiągnęłam magiczne 1500 m w pionie - pozostałym wychodzi więcej. To jest chyba na razie moja granica - choć niedawno tak mówiłam o 1000 m. Ale tym razem w postawieniu tej granicy wybitnie "pomogło" mi siodełko. Oj, dało mi popalić równo - do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać nad jego zmianą. Ale nie ma co narzekać, bo wycieczka była naprawdę wyjątkowa i bardzo się cieszę, że mogłam na niej być.



  • DST 62.50km
  • Teren 34.00km
  • Czas 04:30
  • VAVG 13.89km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Podjazdy 1150m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Góry Stołowe i Orlickie w dziewiątkę

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 01.05.2015 | Komentarze 3

Pierwsza w tym roku wycieczka rowerowa w dużym składzie. Zaplanowana przez Ryjka, u którego w końcu miałam okazję obejrzeć na żywo nowego fulla. Trasa świetna, bo jeżdżenie po swoich własnych okolicach w tak fajnym towarzystwie przynosi dużo satysfakcji. Tym większej, że znowu dzięki przewodnikom dwóm (Ryjek i Cerber) pojechałam nowymi dla mnie mnie ścieżkami. A dzięki pomocy Ryjka "odkryłam" nową funkcję w garminie: % nachylenia terenu. Bardzo mi się ta funkcja spodobała, bo określenie dla podjazdu stromo, bardziej stromo, mniej stromo jakoś mnie frustrowało. Liczby bardziej do mnie przemawiają.  Trasa Ryjkowa, a jak nie Ryjkowa - dzięki ci bardzo za tą ilość terenu, którą nam fundnąłeś. Każdy mógł znaleźć dla siebie takie odcinki, które lubi najbardziej.
A moja trasa wyglądała tak:(pozostali dystanse mieli zdecydowanie dłuższe).
1. Spotkanie z ekipą w Karłowie - parking do Drogi nad Urwiskiem


2. Pasterka - chwilowy przystanek i rura dalej





3. Machov - popas

4. Bor - podjazd, że wooow:
Początek spokojny i lajtowy - przy okazji Greger miał plan popróbować skoczni narciarskich.

I się zaczęło.... Merlin i Cerber mają takiego kopa w nogach, że im oczywiście podjazd nie sprawił takich trudności, że musieliby zejść, a reszty nie zdążyłam zapytać.




5. Zjazd do Bukowiny i Drogą Aleksandra do Czerwonego szlaku









Zimą tędy prowadzi mała trasa narciarska.

6. Kudowa - obiad

7. Brzozowie- czeska Cermna - Borowa



8. Taszów - Kulin -Kudowa

Dzięki wszystkim za ten dzień pełen wrażeń.
https://connect.garmin.com/activity/757545013










  • DST 33.00km
  • Teren 23.00km
  • Czas 03:10
  • VAVG 10.42km/h
  • VMAX 43.70km/h
  • Podjazdy 980m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Broumovskie Steny i Hvezda

Niedziela, 19 kwietnia 2015 · dodano: 28.04.2015 | Komentarze 2

Tym razem to Świdnica była gościem Kudowy. Niestety nie mogliśmy pojechać w komplecie w teren, bo Lea dopiero zaczyna się "zrastać" i jeszcze trochę to potrwa. Niemniej jednak, razem z Bogdanem, do Pasterki dzielnie asfaltowymi dziurami dotarli na rowerach, podczas gdy druga dwójka - dzięki uprzejmości Kuby - się podwiozła. Po niewielkiej nasiadówce Bogdan, Kuba i ja oddaliliśmy się w kierunku Broumovskich Sten, a Emi obrała kierunek przeciwny, czyli: Zieleniec.

Machowski Kryz i Bożanowski Spicak można sobie odpuścić w opisie, bo to już brzmi jak ukochana, ale zdarta płyta.



Zdecydowanie ciekawszym i nowszym punktem tych wypraw zaczyna być żółty szlak przed telewizorami. Oj, dzieje się na tym odcinku, dzieje. Nie nabrałam jeszcze odwagi, żeby go zjechać, więc robiłam za fotografa. Ale chłopaki pocisnęli po nim, że aż miło było patrzeć.

Potem oczywiście telewizory - zjechali wszyscy, nie wszyscy zadowoleni ze stylu, w jakim go zrobili. Rozmawialiśmy potem o tym i przyznaję Emi rację, że to ten moment, w którym nie liczy się zjazd w ogóle, tylko styl, w jakim się zjechało.

Dotarcie do Ameriki i pora na odpoczynek oraz kontakt z Emi, która akurat w Zieleńcu podziwiała widoki. Uff, pora zabrać się za podjazd do uskoku. Prowadząc rower przez jakieś 70% podjazdu zastanawiałam się, czy do tej pory pokonywałam coś trudniejszego - nie przypomniałam sobie. Ale postanowiłam powalczyć i choć trochę go wjechać.
A oto efekty tej nierównej walki:

No i uskok - chłopaki koncertowo, a mi dziś nie wyszło - w ostatniej chwili jakoś wymiękłam. Ale nie próbowałam drugi raz, bo inny cel był tego dnia: śpieszno nam było na Hvezdę. I NIE ŻAŁUJĘ !!!!!!






Dotarliśmy do niej i ...... umarłam w butach. Żadne, ale to absolutnie żadne zdjęcie, czy filmik amatorski nie oddadzą tego, co zobaczyłam. Nogi mnie zabolały już od samego stania, a w głowie zaświtała mi myśl: jak stąd ZEJŚĆ z rowerem. Po prostu kompletnie mnie powaliło. Przy tym, to uskok i tv razem wzięte są kaszką z mleczkiem dla przedszkolaków. I myślę, że nie przesadzam.
Czy ktoś z beesowiczów tam był? To proszę o wrażenia, bo moje są nieziemskie.

Najpierw są schody i korzenie. Potem ostry skręt w prawo i decyzja:

- od razu w prawo między drzewami po korzeniach, ale z uskokiem na pół metra i ryzykiem wpadnięcia na następne kamienne schody i wieeeelki głaz?
czy
- minąć drzewa i dopiero za nimi w prawo, ale po kosmicznych, zakrytych zgniłymi liśćmi kamolach, a zaraz po nich belce, kolejnych kamolach, korzeniach i na końcu z głazem wielkości stodoły?

A to wszystko na tak stromym nachyleniu, że stać trudno. !!!!!!

Hmmm, opis też nie oddaje tej masakry.

Kuba z Bogdanem zaczęli analizę wyboru lepszej (łatwiejszej? dającej większe szanse przeżycia zjazdu?) ścieżki i zdecydowali: opcja nr 2. Musiałam się więc tak ustawić z aparatem, żeby im w absolutnie żaden sposób nie zagrozić, a jednocześnie, jak najwięcej ogarnąć. Nawet znalezienie miejsca do fotki nie jest tam takie proste.





Nawet nie odważyłam się zejść z rowerem - Kuba go sprowadził.

Zjazd zaczął Kuba, potem pojechał Bogdan.
Brzmi to jakoś? Nieeee.
Więc jak opisać ten strach, że się zabiją?
I przypływ adrenaliny, gdy wylądowali cało i zdrowo po zjeździe?
I radość, jakbym to ja sama zjechała.

A tak to wyglądało na filmiku:

Dalszy odcinek zielonego szlaku też nie był banalny, ale po hardcorze sprzed chwili, prawie w ogóle tego nie zauważyliśmy.

Potem to już asfaltowy powrót na Pański Krzyż i terenowo do Pasterki, skąd Bogdan pojechał dalej, a my z Kubą zapakowaliśmy się do auta i do domu. Przy okazji doczekałam się pięknej fotki na tle Karkonoszy.


To był jeden z trudniejszych do tej pory moich wyjazdów i koniecznie musimy tam wrócić. EMI ZDROWIEJ SZYBKO - HVEZDA CZEKA NA CIEBIE !!!!!







  • DST 27.50km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 11.00km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Podjazdy 870m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Zjechany uskok

Wtorek, 14 kwietnia 2015 · dodano: 21.04.2015 | Komentarze 7

Tym razem dołączyłam na trzeciego do Wojtka i Bogdana. Żeby ich za bardzo nie opóźniać, umówiliśmy się, że oni pojadą sobie rowerami z Kudowy, a ja dojadę na Pasterkę autem. Bogdan chciał pokazać Wojtkowi telewizory, a wyszło zdecydowanie lepiej.

Do słynnych już telewizorów dodałam wreszcie zaliczony uskok i to za pierwszym podejściem.

Co prawda zaraz za kamerzystą zaliczyłam glebę, co powoli staje się chyba normą, dlatego poszukiwania dobrych ochraniaczy przybierają na sile. Nieważna gleba, ważne że moje drugie w życiu spotkanie z uskokiem zakończyło się sukcesem. Wojtek był na nim pierwszy raz i gdyby nie męska duma, to pewnie by odpuścił zjazd po pierwszej próbie. No, ale skoro baba może, to i chłop się  przeciśnie. Żartuję sobie oczywiście, ale dobra motywacja to lepsze efekty. Szkoda tylko, że zjazd Wojtasa się nie uwiecznił, bo coś się w aparacie nie włączyło. Za to zjazd z tv jest.

A przed uskokiem odwiedziliśmy nasze standardowe miejsca, czyli: Machovski i Panuv Kryz, Bożanowski Spicak i dotarliśmy do .....

początku żółtego szlaku, który też kiedyś przejadę, ale na razie go tylko oglądam i zapoznaję się z rysami na kamieniach, pozostawionymi przez Bogdana.

Oczywiście jadąc od Pasterki nie ma uskoku bez Ameriki i jej cholernego, morderczego podjazdu. W moim przypadku w 90% podejścia, bo pan B. oczywiście dał mu radę i wygląda na to, że pan W. też. Ja to chyba za parę lat. Opowieści o tym podjeździe naprawdę nie są przesadzone - ściana, sztajfa - każde określenie tej masakry tu pasuje. No, ale cóż, żeby dostać ciastko, trzeba na nie najpierw zapracować.

Tym razem nie darowałam sobie zdjęcia w chatce kończącej korzenny niebieski szlak.

Powrót przez Suchy Dul, Slavnov i Panuv Kryz do Pasterki. Zanim spakowałam rower z powrotem do auta zrobiło się już naprawdę ciemno, a panowie posiadali tylko jedno światełko rowerowe. Więc od Karłowa byłam ich oczami i przewodnikiem, bo jadąc przed nimi oświecałam im drogę światłami auta.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeszcze tylko tak a propos: do moich problemów z umieszczaniem mapek na blogu dołączył jeszcze jeden - z wklejaniem zdjęć. Żeby ułożyły się w takiej kolejności, jak chcę, trzeba je wklejać "od tyłu", bo każde wklejane zdjęcie wyskakuje u samej góry, tak jakby nadpisywało każde kolejne. Jest to co najmniej wkurzające i zastanawiam się, czy u innych występują podobne problemy.?!



  • DST 14.00km
  • Teren 13.50km
  • Czas 01:30
  • VAVG 9.33km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Kalorie 456kcal
  • Podjazdy 456m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Czy Broumovsko to enduro?

Poniedziałek, 23 marca 2015 · dodano: 24.03.2015 | Komentarze 1

No i to jest pytanie zasadnicze!
A skąd się wzięło?
Naoglądaliśmy się w niedzielę przeróżnych filmików na stronie emtb i właśnie takie pytanie sobie zadaliśmy. Skoro to, co zobaczyliśmy  (Beskidy, Bieszczady) już jest kwalifikowane tym pojęciem, to czy nasze Broumovskie, Stołowe i Orlickie góry też już można nazwać tym mianem?
Hmmm, patrząc na skalę przewyższeń, stopień trudności i kosmicznie wręcz terenowe ścieżki, z kamieniami, korzeniami i singlami,  to chyba pod tym względem tereny są jak najbardziej endurowate.
A jeśli pod tym pojęciem ma się kryć jeszcze technika jazdy, to ja na razie tylko duchem spełniam te wymagania, bo Bogdanowi już chyba tylko odrobinkę tricków brakuje do pełnego miana.
Nakręcona i zwizualizowana, że przecież skoro oni mogą (czyli trenujący w tamtych rejonach Czesi), to i ja dam radę, rzuciłam Bogdanowi pomysł, że może po południu zaliczymy chociaż telewizory? I żeby nie kręcić kilometrów na dojazdy, to dojedziemy autem najdalej jak się da, czyli do Pasterki.

I tak się stało.
TELEWIZORY BYŁY MOJE:
Dla zbliżenia wielkości kamienia, po prostu na nim zaległam:

Inne miejsca również wyglądają (i są!) bardzo zacne:


Nie mogło też zabraknąć mojego ukochanego słonika - w różnych odsłonach:
Z Bożanowskiego Spicaka (w tle):


I spod szlabanu:

I zrobił się wieczór - czas na obiecanego opata

Rower mam po prostu cudowny. Amory zadziałały, jak trzeba, tylną oponę na zjeździe poczułam na czterech literach, szersze ustawienie rąk na kierownicy zdecydowanie mi pomaga, czego chcieć więcej? Kondycji na podjazdach.







  • DST 42.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 03:41
  • VAVG 11.40km/h
  • VMAX 40.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 1150m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Trzecie podejście do Broumovskich Sten

Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 19.11.2014 | Komentarze 3

Podejście pierwsze - 22 czerwca 2014 r.
Podejście drugie - 2 listopada 2014 r.
Podejście trzecie - 11 listopada 2014 r.

Jak to mówią: do trzech razy sztuka.

Emi rzuca cichutkie hasło: mamy z Kubą ochotę pokręcić po Broumovskich, może by tak razem? No jak nie, jak tak? Decyzja krótka i jedyna możliwa: yes, yes, yes!! Broumovskie zawsze!

Żeby można było, jak najwięcej skorzystać z dobrodziejstw trasy wymyślonej przez Bogdana i nie robić pustych kilometrów umawiamy się na parkingu ok. 5 km przed Ameriką i ruszamy. Niedużo czasu mija na pierwszy postój, bo na podjeździe zaraz się ciepełko robi.

Jeszcze moment i robi się jeszcze bardziej gorąco - zobaczyłam w końcu osławiony podjazd z Ameriki, z którym ciągle mierzą się Bogdan i Emi - z różnym skutkiem.  Mógł mi się wyrwać tylko jeden komentarz i ze względów oczywistych nie będę go cytować. Nastawiłam się już wcześniej, że podjeżdżać go nie będę, skoro takie harpagany nie zawsze dają mu radę, tak więc spasowałam niemal od razu. Ale potem były miejsca, które pokonałam na rowerze, niedużo tego było, ale zawsze. Sądziłam, że Bogdan osłabiony sprzętowo nie da rady, ale gdzie tam - tak samo zresztą Emi. Kubę widziałam przed sobą i szło mu zdecydowanie lepiej, niż mi, tak, że gdy dotarłam na szczyt to padłam jak kawka.Pozostali też, tyle, że oni od jeżdżenia, a ja od wnoszenia.
Ale, żeby nie było: ten podjazd jest naprawdę wymagający, a tym trudniejszy, im więcej liści na nim leży, tak więc czuję się usprawiedliwiona :):):)


Mina mówi sama za siebie - dałam radę!

A teraz nagroda: zjazd do uskoku. :):):)  I znowu miejsce, na którym jestem po raz pierwszy, o którym tyle się nasłuchałam i nie sądziłam, że zobaczę go jeszcze w tym sezonie. Bo przecież jeszcze tak niedawno Bogdan mówił: poczekaj, cierpliwości, Broumovskie jeszcze nie są dla ciebie. A tu proszę!!!!
Szczególne ukłony dla chłopaka, który śmierci się nie boi - jego pierwszy zjazd wyglądał tak, jakby był już setnym i nie sprawił mu najmniejszych trudności. Prawa? Lewa? A co za różnica - chcecie? Proszę bardzo.


Emi to pewnie i na drzwiach od stodoły by zjechała, a nie tylko na malutkim sztywniaczku.

Bogdan na fotkę nie zdążył, choć sam miał obawy, czy też na malutkim sztywniaczku da radę, ale skoro Emi zjechała, no to jak on nie?
A moje pierwsze spotkanie z uskokiem zakończyło się tak:


Mój fullik oraz ekipa robili, co mogli, żeby mi pomóc, ale nie mogłam im się odwdzięczyć pięknym zjazdem, bo najgorzej to stanąć i zacząć myśleć. Ale widok wieeelkich kamoli tam, na miejscu naprawdę robi piorunujące wrażenie i na ten moment mnie sparaliżował i oszołomił i żadne zdjęcie nie odda tego widoku. Na razie zrobiłam wizualizację swojego zjazdu z uskoku i z tym widokiem do realizacji poczekam do przyszłego sezonu. Jest na co czekać.:):)
Dalszy odcinek trasy niebieskim szlakiem do Suchego Dolu to również nowość ukrywana dotychczas przez Bogdana przede mną. A te korzenie są po prostu świetne. Co prawda, skupienie uwagi na trasie nie dalej niż na metr przed kołem powoduje brak oglądu co do całej ścieżki i kończy się lotem przez kierownicę, ale radość z pokonania wydawałoby się niemożliwego jest tak wielka, że chwilowy wkurw na popędzanie przez przewodnika stada szybko mija i w głowie zostaje tylko euforia, że zjechałam. Lycanek też wytoczył wszystkie działa i płynął przez korzenie, jak po prościutkiej ścieżce.

Po zderzenie z ziemią chyba za mocno się w głowę uderzyłam, bo przez chwilę w ogóle nie ogarniam, gdzie jest ścieżka i którędy dalej?


Na korzeniach Kuba przypomina Emi, żeby nie zapomniała, że pamięta, jak się podbija rower i potem cały asfalt od Suchego Dolu do Panuv Kryza Emi ćwiczy intensywnie,a  ja próbuję próbować, ale w tym temacie nie jestem pojętną uczennicą, chyba, że mam za ciężki rower (hihihi - dobrza mieć na co zwalić).. Od Pańskiego Krzyża zjeżdżamy wydawałoby się w stronę Pasterki, ale nie - odbijamy w prawo na żółty szlak i znowu pędzimy w dół ścieżką, której znowu nie znałam.


A wydawało mi się, że już tyle schodziłam i zjeździłam te tereny - nic bardziej mylnego. Do Pasterki owszem dojechaliśmy, ale dopiero po zrobieniu kolejnej pętelki. Gdzieś po drodze zaliczam następną glebę, tak że w sumie naliczyłam ich około pięciu na całej wycieczce. Ale każdy upadek, podpórka czy lot przez kierownicę uczy, bo  w tempie błyskawicznym następuje analiza: no, co znowu?! Jeszcze szybsze wnioski i wio! Choć jedna gleba na śliskim wzdłużnym korzeniu była  naprawdę nieprzyjemna i bolesna, bo jak zwykle spadłam na lewe kolano, piznęłam z całej siły lewą dłonią o korzeń na skarpie i walnęłam się w prawe ramię o kierownicę - czyli wszystko to, czego powinnam unikać. Ale co tam - byle do przodu.
W niektórych miejscach nawet najbardziej szalona trójka musiała uznać wyższość Broumovskich i przyjąć do wiadomości fakt, że niektóre szlaki są jednak piesze. Choć już w głowie słyszę odpowiedź każdego z nich: ale w dół dałoby radę hahahahaha.

Dojeżdżamy w końcu do rozdroża, które nareszcie wygląda znajomo - chwila dyskusji i ruszamy w kierunku Pasterki i baaardzo zasłużonego OPACIKA!


Akumulatory naładowane, więc w drogę - w kierunku telewizorów !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Po drodze oprotestowuję kolejny pomysł Bogdana, na jeszcze jedną pętelkę z nielichym podjazdem i proponuję, że poczekam na Pańskim Krzyżu, żeby nie opóźniać reszty. Ale ekipa solidarnie postanowiła mnie nie zostawiać i rezygnujemy z tego kawałka na rzecz Bożanowskiego Szpiczaka - za co jestem Wam ogromnie wdzięczna, 
Hmmm - Bodzio wygląda tu, jakby pożyczył rower od młodszego brata.


A mój cel wyglądał w tym dniu tak:

Jak się zapewne wszyscy domyślają Wielka Trójca zjechała to bez zająknięcia, a Kuba nawet chyba nieszczególnie zauważył zeskok z kamienia, co znaczy że pozostałej dwójce wyrosła w ciągu kilku miesięcy naprawdę spora konkurencja w wariackich zjazdach. A ja nie sądziłam - naprawdę nie sądziłam - że z tego zjadę do końca. Pierwszym razem - zwiadowczo sprowadziłam rower i uwieczniałam zjazdy Emi i Bogdana. Za drugim razem dojechałam do kamienia, o sekundę za długo się wahałam i stanęłam. Więc jak będzie tym razem?

Tutaj Kuba ciśnie po tv :):)



A tu ja:





W końcu mi się udało !!!!!
W Dniu Niepodległości ja też wreszcie odniosłam swoje małe - wielkie - zwycięstwo: nad własnym strachem, nad obawą, że koła za małe, że przelecę przez kierownicę, że spadnę itd. itd. Nic z tych rzeczy się nie stało, a ja z wrażenia spadłam z roweru, ale dopiero poniżej i to ze szczęścia i niedowierzania, że się udało. 

Emi i Kubo - po stokroć dzięki za wyciągnięcie nas na tą wyrypę, a Bogdanowi za ułożenie trasy, w której 90% było w terenie, a w pionie ponad 1000 - i to na takiej końcówce sezonu.
Mapka jest dość okrojona w okolicach Pasterki, ale tam każdy sprzęt elektroniczny głupieje i potem te głupoty nanosi na mapki.




  • DST 67.50km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:45
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Podjazdy 1430m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka z BS-ową paczką

Niedziela, 2 listopada 2014 · dodano: 05.11.2014 | Komentarze 13

Oj, dużo czasu upłynęło od ostatniej wspólnej wycieczki z Anią, Ryjkiem i Feniksem (choć tu ciut częściej jeździliśmy), dlatego nie było opcji, żeby nie skorzystać z zaproszenia do wspólnego pokręcenia na rowerach i to jeszcze w naszych okolicach. Jak zwykle pierwotne  plany uległy w trakcie jazdy pewnym modyfikacjom, ale dzięki temu myślę, że każdy z nas znalazł jakiś fajny odcinek trasy, który mu szczególnie przypadł do gustu. Mapka jest dostępna u Bogdana, bo moje endomondo jak zwykle się zacięło (kiedyż ja zaopatrzę się w końcu w coś lepszego?)
Witamy się na dworcu, pogoda na razie nie zapowiada się dobrze - zimno i mgła, ale co to dla harcerzy :)

Na rozgrzewkę postanawiamy urządzić w Ogrodzie Muzycznym mały koncert dla mieszkańców - Ryjek z przewodnika zamienił się w dyrygenta Orkiestry.

Ania zajęła się harfą, a ja kontrabasem - toż to nasze ulubione instrumenty muzyczne. :)

(fot.Bogdan K.)
Jednak po chwili Ania wykazała się jeszcze jedną - skrywaną głęboko przed nami - umiejętnością  gry na fortepianie, więc nie zostało nam nic innego, tylko urządzić obok śpiew w kanonie - w końcu to miasto moniuszkowskie, tutaj to normalka. Bogdan - choć wyznaje zasadę, że śpiewać każdy może, tym razem nie uraczył naszych uszu  swym niewątpliwym talentem :). Postanowił pozostać nadwornym fotografem tego artystycznego przedsięwzięcia.

Potem panowie postanowili uzupełnić zapasy w bidonach, bo w końcu nie ma to, jak jajeczna woda z "Pająka", której zapach powala na kolana, ale za to smak uśmierza różne "bóle" w sposób wręcz cudowny.

Tutaj następuje pierwsza modyfikacja planu, gdy ekipa daje się namówić na trawers prowadzący na Pstrążną - taka terenowa alternatywa dla asfaltowej Małej Czermnej i Zdarek. Pogoda też postanawia zmienić swój humor i zaczyna być coraz łaskawsza dla nas. Mam nadzieję, że ten trawers się  podobał, bo jest naprawdę cudny, ciekawy i potrafi zrobić wrażenie. Bardzo lubię ten odcinek. Feniksowi pierwszy podjazd (zresztą następne też) nie sprawił najmniejszych trudności.

(Fot. Bogdan K.)

Po dojechaniu do kościółka w Pstrążnej Ryjek zaskoczył mnie tak, że kopara do ziemi mi opadła. Bo toż to jest nieprawdopodobne,  żeby aż ekipa z Kłodzka musiała przyjechać, abym wreszcie poznała skrót na Machovskie Konciny. Zawsze do tej pory cisnęłam aż na Bukowinę asfaltem o paskudnym nachyleniu, którego nie lubię i nie polubię, ale znosić go muszę w drodze do celu, czyli zjazdu z czerwonego szlaku do Machovskich Koncin właśnie. A tu się okazuje, że ONI ZNAJĄ SKRÓT, KTÓREGO NIE ZNAM JA. A co ciekawsze - Bodzio go również nie bardzo kojarzył - po dobrej chwili dopiero zaskoczył, gdzie wyjedziemy.  Świetny, ostry podjazd, kończący się bezpośrednio na łąkach...

... z których czeka nas ekstra zjazd do Machova. Choć utrudniała go trochę woda, która chlapała niemożliwie spod kół na wszystkie strony, a najbardziej na twarz. Tutaj Ryjek doznaje objawienia i dlatego później jedzie, jak natchniony.

Po drodze oczywiście przystanek na małe co nieco - nawet już było otwarte.

Potem jest asfaltowy podjazd do Bely i Slawny, gdzie początkowo planowaliśmy jakiś obiad, ale okazało się, że to trochę za wcześnie, więc nastąpiły konsultacje i kolejna modyfikacja - kierunek TELEWIZORY i AMERIKA !!!!!!!. Ja byłam tą decyzją uszczęśliwiona, jak małe dziecko, bo chciałam się przekonać do którego miejsca tym razem zjadę. Ryjek nie wyglądał na zadowolonego, ale poświęcił się dla reszty ekipy, za co składam mu wielkie dzięki. A w tym wszystkim nie zapytałam Ani i Feniksa, czy wcześniej tam byli. A w takim towarzystwie to były zupełnie odlotowe przeżycia.

Tu z kolei łaska boska spłynęła na Anię


W tym miejscu muszę podkraść kilka fotek Ani i Bogdanowi, bo naprawdę nie wiem, kiedy będę miała okazję doznać takiej sesji zdjęciowej i uwiecznić fakt, że w końcu powoli pokonujemy telewizory - krok po kroczku. Aniu, dziękuję ci za te zdjęcia i przepraszam, że je podkradłam - nie mogłam się oprzeć. :)



Bogdan oczywiście poczekał aż do końca i wtedy pokazał klasę i lekcję, jak ma wyglądać zjazd. Z tego powodu jego zdjęć brak niestety. Pierwszy kawałek telewizorów pokonałam na kole, aż do tego miejsca, w którym stoję poniżej. Naprawdę jeszcze mnie przerasta ten kamień.
Tak a propos: szacunek dla Lei, jako dziewczyny, że to zjeżdża, co widziałam na własne oczy.


Dalszy odcinek też jest hardcorowy, ale powoli uczę się, jak go zjeżdżać i udałoby mi się to w całości, gdyby nie wredny i podstępny zacisk w kole, który postanowił opuścić swoje miejsce i zrobić mi kuku. Się zdziwiłam, gdy nagle wydawałoby się bez powodu, przeleciałam przez kierownicę (chyba przez kierownicę, bo do końca nie ogarnęłam zdarzenia, tak szybko się to stało). Nachylenie terenu w tym miejscu jest takie, że roweru postawić nie ma jak, więc musiałam znieść pojazd poniżej i w ten sposób znowu mam powód, żeby tam wrócić - no jak się nie da zjechać ?!!!  Musi się dać :)



Rzeczywiście zjazdy siedzą w głowie - technikę można wyćwiczyć i tu rzeczywiście bez dwóch zdań pomógł i nauczył mnie tego Bogdan. Jeszcze wielu rzeczy nie umiem i kilka dobrych sezonów pewnie mi to zajmie, ale podpowiedzi i motywacja ze strony drugiej - bardziej doświadczonej - osoby są bezcenne. Może sama też bym do tego doszła, ale czy byłabym wtedy w stanie pokonać tyle lęków.? Nie wiem, ale wiem, że gdyby mi się to nie podobało i nie chciałabym próbować, to żadna siła i żaden (nawet najbardziej utalentowany i zawzięty) trener nie byłby w stanie wykrzesać ze mnie tej motywacji. A tak nawet upadki nie są takie straszne, choć ręka boli pieruńsko do dziś.

Dojeżdżamy dalej do Ameriki na obiadek, bo to już pora odpowiednia, a po odpoczynku Ania pozwala mi przejechać się na swoim Canyonie.  Ależ to jest inna jazda. W tej chwili mój rowerek (i trochę Feniksa) przy pozostałych wygląda, jak dziecinny - z 26" kołami. Pierwszą różnicę poczułam od razu na kierownicy, która Ania i tak skracała. Ale czuć, że jest szersza, niż moja i zupełnie inaczej ręce i w ogóle całe ciało się układa na takim rowerze. Przednie koło mi "uciekało" i wydawało mi się zbyt duże, ale to tylko takie pierwsze wrażenie i po chwili już się można przyzwyczaić. Miałam też wrażenie, że pod górę lżej mi się jechało, niż na Lycanie. Musiałabym wypróbować jak się prowadzi taki sprzęt w trudnym terenie (hmmm, a wcześniej były telewizory hahaha), tylko strach, że jeszcze niechcący uszkodziłabym nie swój rower. Ale wrażenia bardzo pozytywne i dylemat rośnie, co zmienić: auto czy rower?!!!

Wróciliśmy więc z powrotem tą samą drogą, aby odbić na Radków. I tu niepocieszony był Bogdan, który miał w planach zaciągnąć nas na uskok. Ale późno się już zrobiło i czasu mało na powrót przed zmrokiem.




W Radkowie ja i Bogdan skręciliśmy na drogę stu zakrętów i do Karłowa dotarliśmy już w całkowitej ciemności.


Na tym wyjeździe miałam też okazję sprawdzić swoje kolano, bo tak się złożyło, żew następnym dniu miałam akurat umówioną wizytę u chirurga. I muszę przyznać, że wreszcie jakiś lekarz zrobił na mnie bardzo pozytywne  wrażenie, bo nie tylko wysłuchał, ale się jeszcze zastanowił i na modelu nogi pokazywał, co mi może być. A potem dał skierowanie na rezonans, po którym zobaczymy co dalej. Nawet zażartował, że jak nic nie znajdziemy, to zawsze mogę zmienić ten sport na inny - szachy. No cóż.

Dzięki ekipo za to spotkanie.