Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14664.11 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.12 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2015

Dystans całkowity:443.60 km (w terenie 291.80 km; 65.78%)
Czas w ruchu:41:22
Średnia prędkość:10.72 km/h
Maksymalna prędkość:49.00 km/h
Suma podjazdów:12086 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 57m
Więcej statystyk
  • DST 34.80km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:20
  • VAVG 10.44km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Ciepły i suchy Skalniak - rzadkość

Niedziela, 30 sierpnia 2015 · dodano: 01.09.2015 | Komentarze 1

Jeden z ostatnich pewnie tak ciepłych dni tego lata. Szkoda.























  • DST 35.00km
  • Teren 26.00km
  • Czas 04:20
  • VAVG 8.08km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Podjazdy 1600m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Srebrna Góra BCAB

Sobota, 29 sierpnia 2015 · dodano: 01.09.2015 | Komentarze 1

Tym razem grupa terenowa liczniejsza.
Mam swoje rekordy, w tym wreszcie w ilości zrobionych pętli. Pracujemy dalej.







  • DST 22.40km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 14.93km/h
  • VMAX 45.40km/h
  • Podjazdy 470m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zmiana łańcucha to zmiana roweru

Środa, 26 sierpnia 2015 · dodano: 26.08.2015 | Komentarze 1

Canyon wymaga małej odnowy, czyli wymiany łańcucha na nowy.

Czyli przeprosić się trzeba chwilowo z Lycankiem.
Tyle, że on już nie ma spd-ów, tylko platformy.
Ale ma za to licznik.

Nie ma też szerokiej kierownicy.
Ale ma szerokie siodełko.

Dlatego psuję dziś swoje statystyki terenowe i jadę asfaltem do Dańczowa, Darnkowa, potem zielonym szlakiem na IMKĘ i Lelkową, a potem Drogą Aleksandra wracam na asfalt i przez Bukowinę i Czermną wracam do domu.

Na Lelkowej spotykam Woytasa i Huberta, ale ze względu na swoje słabsze dziś wyposażenie nie mogę się zdecydować na jazdę z nimi. Więc chwilowe pogaduchy i każdy się rozjeżdża w swoją stronę.



Tak niskiego lustra wody w zbiorniku nie było tu już od wielu, wielu lat. Nic dziwnego, że zalecają oszczędzanie wody.




  • DST 23.00km
  • Teren 23.00km
  • Czas 02:50
  • VAVG 8.12km/h
  • VMAX 20.00km/h
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rzeźbienie na TT

Niedziela, 23 sierpnia 2015 · dodano: 24.08.2015 | Komentarze 2

Nie dość, że Stravie się zdrowo porąbało, to jeszcze mi nie szło. I to na zjazdach, a nie pod górę. Pierwszy podjazd - lepiej nie mówić. następne trzy gładko weszły. Pierwszy zjazd czerwonym trailem to potykanie się na wszelkich możliwych kamieniach, drugi raz zdecydowanie lepiej, choć utknęłam w tym samym miejscu. Pierwszy raz czarnym jeszcze gorszy do tego stopnia, że dwa razy dałam upust swojej frustracji w postaci wrzasku na cały las.

W końcu ciśnienie wyszło mi uszami, a właściwie oczami, bo po zjechaniu stromego śliskiego kamola (na którym ostatnim razem chłopaki mi mocno kibicowali, żebym zjechała) nie wyrobiłam zakrętu i wbiłam się w drzewo, co zakończyło się po babsku - czyli płaczem. Ale to paradoksalnie w końcu spowodowało wyluzowanie i ostatni zjazd czarnym wreszcie wyszedł - prawie tak, jak chciałam. Czas pierwszego przejazdu czarnym wyszedł mi 11:56, ale drugi już zdecydowanie lepiej: 6:56, tylko Stravie się porąbało i zarejestrowała mi przejazdy na jakimś innym koncie i nie mogę się tego teraz dogrzebać. Buuuu. Podjazd do Panskiego Stoupaka poprawiłam aż o 6 minut do ostatniego razu i z tego się będę cieszyć - jak nie w dół, to chociaż do góry poprawa.


Widok ze szczytu czerwonego trailu, ....

który ja oczywiście podziwiałam z bardzo bliska.....,

a Bogdan - jako ten mniej odważny - z daleka. :)


Jako fotograf też bym kariery w tym dniu nie zrobiła, więc musiał się Bodzio pomęczyć kilka razy, żeby w końcu coś mi wyszło. Ale nie narzekał, tylko cierpliwie "pozował", czyli wytoczył wojnę kamolowi.


Oznaczenia tras zdecydowanie się poprawiły od naszej ostatniej tu wizyty.


Humor poprawiały mi krówki na Panskim Stoupaku.


Początek czarnego trailu pod Jeskonkou - dla Bogdana bezproblemowy, a dla mnie nadal nie do pokonania. Nie mój dzień zdecydowanie to był.

Dobrze poszedł ostatni zjazd, więc? Więc ruszyłam do auta, żeby nie zapeszać, a Bogdan przejechał się jeszcze raz. Dystans i przewyższenia musiałam tym razem wyliczyć "ręcznie"







  • DST 20.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 01:38
  • VAVG 12.24km/h
  • VMAX 30.00km/h
  • Podjazdy 650m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wokół komina

Piątek, 21 sierpnia 2015 · dodano: 22.08.2015 | Komentarze 0

Czermna - Bukowina trawersem - Droga Aleksandra - Podjazd do pierwszego czerwonego - zjazd niebieskim do IMKI - powrót niebieskim do Lelkowej - zjazd drugim czerwonym skrótem do drugiej sekcji.

Wreszcie mam wpisy na bieżąco.

Dystans do tej pory przejechany tak bardzo nie powala, ale już proporcje: ogół - teren bardo mi się podobają.

2452,15 km, z czego 1417,40 km w terenie, co stanowi 57,8% ogółu. Na dziś.


  • DST 25.10km
  • Teren 25.10km
  • Czas 03:08
  • VAVG 8.01km/h
  • VMAX 35.20km/h
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Ślęża zjadła garmina

Niedziela, 16 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 3

Mój dystans w terenie systematycznie idzie w górę i powoli zbliżam się do 60% jazdy w terenie z ogólnie przejechanego dystansu. Ślęża powiększa te proporcje w sposób szczególny, bo tu nie ma przeproś - 100% terenu i 80% wyrypy.
A takie są jej skutki:

I w tym miejscu  można by było stwierdzić, że Ślęża chciała mnie zjeść, ale na szczęście zatkała się tylko garminem... i paroma siniakami. Tak zakończył się mój zjazd czerwonym szlakiem ze schroniska. I szkoda, że aparat był u mnie w plecaku, bo fotka z mojego przepięknego lotu nad kierą na pewno by powaliła na kolana ze śmiechu.

Zaliczyliśmy w trójkę Radunię - tak na rozgrzewkę. Na miejscu spotkaliśmy piechurów w osobach Emi i Radzia oraz pana, który wyglądał jakby zbłądził w drodze do biedronki.

Na szczycie chwilowy pitstop i w drogę. Trzy hopki z Raduni Kuba i Bogdan oczywiście zjechali - ja nie. Ja posadziłam pupę na siodełko, a właściwie na oponę zaraz za nimi. I zjechałam, zaliczając na końcówce pierwszą obsuwę. Ale stromizna, która poprzednio stanowiła tu dla mnie duży problem pokonana, więc jest sukces. Nachylenie: -26,4%, spadek: 60 m, odcinek: 0,2 km, czas przejazdu: 6:59. Gdyby nie wykładka, pewnie byłby lepszy. Poprawimy następnym razem. :)

Następny punkt programu do zaliczenia: szczyt Ślęży od przełęczy Tąpadła. Postanawiam powalczyć z sobą i wjechać go w całości, bez przystanków. Czas nie ma znaczenia, wytrzymałość na podjeździe mnie obchodzi. Udaje się - docieram tam ciągiem. Czas przejazdu: 35 minut. Masakra, ale jestem zadowolona.
Na szczycie oczywiście oczekuje już Bodzio:

I ja - zadowolona, że dotarłam "na raz".

oraz Kuba

O czerwonym ze Ślęży już wspomniałam, więc dodam jeszcze, że po złym wyborze ścieżki, zaliczyłam jeszcze jedną - nie tak efektowną glebę, więc się chłopaki na dole jednak troszkę naczekali na mnie, Ale jak już wjechałam w ich pole widzenia to z przytupem, a właściwie przelotem. Dalszy czerwony zjazd odbył się już bez problemów.

Kolejny punkt do zaliczenia, to oczywiście Wieżyca - podejście i zjazd. W przypadku Bogdana podejście, to oczywiście podjazd. A przy wieży bez pitstopów, bo zbyt długie zastanawianie się źle wpływa na poziom odwagi w organiźmie, więc czasu nie ma żeby taczki ładować tylko na dół, na dół. Zastanawiałam się czy ja to wcześniej zjeżdżałam, no i już po pierwszych metrach przypomniałam sobie, że nie!!!!! Nie myśl, nie myśl, nie myśl - jedź. Wbij sobie do głowy rady chłopaków i jedź szybciej, nie hamuj tak bardzo, puść hamulce. PRZEŻYJ  !!!! Przeżyłam, zjechałam, w schronisku spadłam z roweru tak mi się nogi i ręce trzęsły.

Te 400 metrów z  -24,3% nachylenia i spadkiem wysokości o 99 m zjechałam w czasie 4:25 i z pewnością długo to będzie moim rekordem życiowym. Do Kuby (2:13) i Bogdana (2:26) nawet nie będę próbowała doskoczyć, bo to już zbyt ryzykowne dla mnie. Oni sfrunęli stamtąd, jak po asfalcie - szacun.
Powrót na Przełęcz Kuba ustalił czarnym szlakiem - z małym zboczeniem na górkę. A po drodze Bogdan postanowił nadrobić kilometrów, bo mało mu było i karnął się po podręczną pompeczkę do auta. My w tym czasie urządziliśmy sobie miły spacerek ze żmijami w tle.

A na koniec Kuba pokazał nam jeszcze jeden smaczek - czyli OS1. Oj się tam działo. Walczyłam dzielnie na zjeździe, ale kilka podpórek zaliczyłam. Ale ściankę tylko obejrzeliśmy - to następnym razem :):)



Czyli do następnego - może już w pełni rowerowego spotkania. I tylko garmina żal.


Kategoria Masyw Ślęży


  • DST 42.60km
  • Teren 24.00km
  • Czas 03:34
  • VAVG 11.94km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Podjazdy 950m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyścig z burzą, czyli Na Varte

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Po intensywnych trzech tygodniach na rowerze (w końcu jak urlop, to urlop) sama natura chyba wymyśliła sobie, że mam dać odpocząć kolanom, bo jak nie burza to migrena w kółko krzyżowała moje plany rowerowe. Małpa jedna przyplątała się do mnie w piątek w południe, a opuścić mnie raczyła dopiero w sobotę w południe. W mojej "karierze migrenowej" to był jeden z krótszych ataków, który dał się w końcu "ugłaskać" dobową głodówką, sześcioma excedrinami i przecudnym w swej prostocie urządzeniem do masażu głowy. 12 metalowych drucików, zakończonych kuleczkami i złapanych w jedną rurko-rączkę, żeby się nie rozleciało -  naprawdę czyni cuda.

Tyle, że po atakach migreny i takiej ilości chemii nigdy nie wiadomo, jak organizm zareaguje na zwiększoną ilość wysiłku. Wróci atak, czy nie? Ostatnie moje doświadczenia w tym temacie wskazywały na pozytywną reakcję, więc  wybrałam rower zamiast polegiwania do końca dnia na kanapie. Z jednym wskazaniem: żadnych dużych przewyższeń i ciężkiego terenu. Dlatego padło na sąsiadów Czechów, z dojazdem przez ścieżkę rowerową.

Start: 13.30.
Cel nr 1: zjechać niebieskim szlakiem z wieży Na Varte do Pekla. I pamiętać przy tym o odblokowaniu amorów, żeby nie było jak ostatnio.
Cel nr 2: nie wariować, analizować i obserwować, żeby dokładnie naświetlić problem ortopedzie w przyszłym tygodniu.

Najpierw pojechaliśmy czerwonym szlakiem do Jiraskovej Chaty. Mimo wszystko stromym, bo na 2-3 kilometrach zrobiło się 120 m przewyższenia, ale organizm i kolano nie protestowały więc spokojnie, stałym tempem, bez prowadzenia, dotarłam do Jiraskowej. Bogdanowi przemknęła myśl o pitstopie, ale patrząc w niebo jakieś złe przeczucia mnie nawiedziły i zaproponowałam Peklo na beerowy przystanek. Uff, dobrze że sama siebie czasami słucham, bo to co się potem działo...?

Pojechaliśmy więc dalej, mijając zakręt "imienia" Artura (pamiętna BS-owa wyprawa) i zjeżdżając stromym zjazdem do drogi nad Piekłem. Tym razem nie wydawał mi się już taki straszny, jak poprzednio, ale łatwizną też nie mogę go jeszcze nazwać. Po zjeździe do Piekła z malutkim żalem minęliśmy knajpę, bo mieliśmy tu się zatrzymać dopiero po zjeździe z Na Varte. Dalszy odcinek jakoś bardziej płaski mi się tym razem wydawał, ale to wszystko oczywiście do czasu, gdy Bogdan skierował nas na dojazd do Mezilesi. To dopiero są interwałowe hopki. Na kilku walczyłam i podjeżdżałam, na kilku dałam sobie spokój, bo poczułam kłucie.

Aż w końcu wyjechaliśmy z lasu i zobaczyłam niebo. Zrobiło mi się lekko słabo.
Teraz wiem co to jest tempo błyskawiczne. Pędzisz, żeby cię błyskawice nie dogoniły. 

Dojazd do Sendraża zajął moment, a podjazd do wieży jeszcze krócej. Oj, przestałam się nad sobą rozczulać i pod lasem stwierdziłam, że wjechałam cały ten podjazd, który ostatnio mnie pokonał. Taaa - pioruny prawie nad głową dodają otuchy, nie ma co. :) A goniące nas czarne chmury i ściana deszczu działały prawie, jak elektryczny napęd do roweru. Ochraniacze pod lasem założyłam w trzy sekundy i obok wieży (wielkiej i metalowej) przemknęłam, jakby mnie stado chartów goniło. Bogdan polewał ze mnie cały czas.

Zjazd chcieliśmy zrobić w całości, płynnie i bez przystanków, więc szybkie omówienie sekcji, pytanie czy na pewno wiem, jak jechać (taa - prawie) i dzida na dół.

Nachylenie: - 17,9%, odległość 1,3 km, spadek wysokości o 247 m. Czas przejazdu: 7:47.
Z zaliczeniem jednej pomyłki około 10-metrowej. Pioruny nad głową naprawdę dają napęd i kopa do jazdy.
Czas zjazdu Bogdana: 4:32 i tego wyniku nie osiągnę chyba nigdy. Klasa sama w sobie.
A na koniec odkrycie: ZNOWU ZJECHAŁAM NA ZABLOKOWANYCH AMORTYZATORACH. No ja nie mogę.

Zjazd do Piekła i piekło na niebie dogoniło nas w końcu. W porę. Knajpa otworzyła swe wrota przed nami.
Powrót szlakiem niebieskim i żółtym, a gdy wyjechaliśmy na Brzozowiu, Bogdan poprowadził nas zupełnie inną, niż zwykle ścieżką, która kończy się przy dworcu kolejowym. Więc odwiedziliśmy jeszcze Krzycha.

Ze względów oczywistych - zdjęć brak.

Kategoria Góry Orlickie


  • DST 42.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:15
  • VAVG 12.92km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Nowy czerwony szlak i Baszty Radkowskie

Czwartek, 13 sierpnia 2015 · dodano: 14.08.2015 | Komentarze 1

Rowerowe odkrywanie ścieżek w Górach Stołowych ciąg dalszy. Ostatnio często mi się to przytrafia. W ten sposób "odkryłam" już ścieżkę edukacyjną ze Skalniaka, "skróty" z Drogi 100Z do Lelkowej, Krucza Kopa, czy zielony szlak pieszy z Błędnych Skał do zielonej Drogi z Ostrej Góry.

I dalej nie mogę powiedzieć, że u nas nic nowego - stare wszystko.:):)

Już jakiś czas temu się zastanawiałam, gdzie prowadzi czerwony szlak, który skręca w prawo w las z asfaltu prowadzącego do Pasterki? Zakazałam Bogdanowi sprawdzać go samemu (o dziwo - on też nim nie jechał !!!!), więc jak w końcu burze przestały nas nawiedzać, ruszyliśmy razem na odkrywkę.

Najpierw jednak dobrze jest sprawdzić plany u źródła, więc mapa na łóżko i studiowanie na całego. Sekcja, która mnie mocno zainteresowała oczywiście nie wisi w powietrzu, tylko jest częścią zdecydowanie dłuższej całości, zaczynającej się w Jakubowicach, prowadząc przez nasze ulubione ścieżki do zjeżdżania, Błędne Skały, Szczeliniec, Drogę nad Urwiskiem i Skalne Grzyby. Na upartego można nim dotrzeć do Wambierzyc, ale to może innym razem. 

Mnie obchodził odcinek spod Szczelińca, gdzie trzeba skręcić w prawo, a my zawsze skręcamy w lewo - na niebieski. Inna rzecz, że odcinek "niebieski" jest cudny do jeżdżenia i zawsze żal go nie przejechać. Ale jak eksploracja, to na całego. Byłam na tym odcinku pierwszy raz od dobrych paru lat, gdy całą wesołą ekipką przeszliśmy to na piechotę. Tyle, że wtedy żadnej drogi nie analizowałam "rowerowo", więc można powiedzieć, że to był mój pierwszy raz (hihi - jakkolwiek by to nie zabrzmiało). Całkiem ciekawym okazał się ten ok. kilometrowy odcinek - doprowadził nas do szlabanu i Kamienia Popielnego, czyli tu:


Patrząc na mapę można było się domyślić, że będzie stromo, więc na wszelki wypadek lepiej było się "uzbroić". Wypadków nie było, co nie zmienia faktu, że sekcja jest trudna. Oznaczenie na mapie to "Pusta ścieżka". Skąd taka nazwa? Stromo zrobiło się od razu, a po chwili dość szeroka droga zmieniła się w sngielek - kamienisty i korzenny, momentami prowadzącym przy ogrodzeniu leśnym. Dość trudny technicznie, bo ścieżka ciasna. Do pewnego momentu nie było ani ochoty, ani nawet szans, żeby się zatrzymywać i robić fotki, ale kilka się udało.


Wooow, było naprawdę trudno przejechać tą sekcję i nie zaliczyć żadnej podpórki. Przystanki były z wyboru - na fotki. A na koniec olśnienie - wiem, gdzie jestem !!!! Przecież to zakręt na Drodze nad urwiskiem prowadzącym na Pasterkę. A tyle razy tędy przejeżdżaliśmy, czy przechodziliśmy. No proszę.

W tym miejscu zbiega się kilka szlaków: czerwony, niebieski i zielony rowerowy. Czerwony i zielony już jest nam dobrze znany, więc postanowiliśmy zmienić kolor trasy na niebieski i sprawdzić całą Pustą Ścieżkę, prowadzącą przez Skalne Wrota do parkingu przed Radkowem. Tutaj jednak okazało się, że mniej więcej połowa sekcji jest nieprzejezdna. Wygląda tak:





Ale jak już się przeprowadzi rowery wśród pięknych i ogrooomnych skał, można zjechać do parkingu w siodełku.




Uffff, eksploracja zakończona. Teraz już wszystko stare, choć nie mniej urokliwe, czyli asfaltowy podjazd (no ten nie taki urokliwy) do Baszt Radkowskich i odwiedziny punktu widokowego na Broumovsko.




Powrót terenem przez Pasterkę - przywitać się z Opatem - oraz czerwony szlak z Lelkowej do Jakubowic. Burze naniosły różne zmiany na szlaku, więc o biciu własnych rekordów prędkości tym razem lepiej było nie myśleć.



Kategoria Góry Stołowe


  • DST 44.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 12.57km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pstrągi i łatki, czyli wyprawa detektywistyczno-kulinarna

Sobota, 8 sierpnia 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 2

Muszę znowu pooszczędzać kolano, więc dojazd do Zieleńca zafundowałam sobie cyklobusem. Bogdan wybrał dojazd rowerowy, tak jak i Ania z Tomkiem. Stąd każde z nas będzie miało zupełnie inny dystans i przewyższenia z tej samej wycieczki.

A w oczekiwaniu na resztę ekipy:


Miejsce zbiórki.


W końcu docierają:


Ruszamy razem na pierwszą posiadówkę tego dnia - Orlicę.

Dokonaliśmy wpisu w księgę pamiątkową, wznieśliśmy toast za spotkanie, ze śmiechem odmówiliśmy Czeszce sprzedaży piwa (z powodu jego braku) i ruszyliśmy w kierunku czerwonego zjazdu do Oleśnic. Na bicie rekordów prędkości w  zjeździe dziś się nie nastawialiśmy, ważniejsze były wrażenia Ani i Tomka ze zjazdu.





Zaliczamy Ostrużnik i uwieczniamy to zdarzenie .......

.....choć  nie wszyscy tego chcą. Hihihi

Więc fota z tajniaka:

Docieramy do łąki nad Oleśnicą, która baaardzo przypomina Machowskie Konciny. I tak samo świetnie się po niej leci.

Ania za szybko zjechała za Bogdanem, więc na fotkę "w locie" nie zdążyła się załapać. Za to my z Tomkiem owszem.

Wysuszone przez temperaturę gardła pragnęły pi.....cia, więc w Oleśnicy odbyły się poszukiwania wodopoju - niestety bezskuteczne. W związku z tym, pocisnęliśmy do Lewina, zaliczając po drodze ciekawostki:
Obrazarnia - tak się to nazywa. Jak ktoś ma fantazję, pustą ścianę w domu i kasę, to  może się zaopatrzyć w jakiś widoczek.

Kawałeczek maratonu Sudety MTB challenge, ostatnio przez nas odkryty i bardzo ciekawy, jako nieasfaltowy dojazd do Lewina.

W końcu wodopój się znalazł i na rynku w Lewinie zrobiło się całkiem przyjemnie. Nasiadóweczka numer dwa.

Powrót na żółty szlak do Jawornicy, w kierunku Zielonego Ludowego, imienia zgubionej Ani i po podjeździe.....
Nasiadóweczka numer trzy:

No i zaczął się podjazd oraz początek przymusowej nasiadóweczki numer cztery, o czym jeszcze nie wiedzieliśmy.

A początek zaczął się od ....... ssssssyk, czyli znajomy już od dłuższego czasu dźwięk zwiastujący pompowanko. To był też początek dochodzenia detektywistycznego, co jest nie tak z tylnym kołem w Nervie.
Na szczycie Ludowej już nie dało rady jechać, więc stop. No, w takim miejscu to ja jeszcze nie robiłam nasiadówki, więc? Więc zostaliśmy ciekawostką na krajowej ósemce. A panowie zmienili się w detektywów i zaczęli poszukiwania przyczyny zbyt częstych ostatnio kapci.

Po założeniu dwóch łatek na dętkę i trzeciej na przeciętą oponę w końcu winowajca się znalazł: zagięta taśma na obręczy koła - to ona cięła każdą gumę, jak popadnie. Opona to już inna sprawa.

No i gdy już posiedzieliśmy, popracowaliśmy (hihi - niektórzy), czas w drogę. I najlepsze jest to, że po przejechaniu kilku kilometrów wszyscy zrobili się na tyle głodni, że pstrągi w Herbergerówce nie mogły zostać przez nas pominięte. Więc? Więc przystanek numer pięć.

I tu zdjęcia mi się skończyły - może pożyczę od Ani i Tomka, jak już je zamieszczą. :)

Mniej więcej zaczęliśmy wracać na szlak, pokazywany przez tracka ryjkowego i ze Słoszowa obraliśmy terenowy kierunek na Sekstans.


Tutaj nasze drogi znów się rozjechały i my z Bogdanem pomknęliśmy w stronę domu przez Karłów - ja do końca asfaltem, Bogdan jeszcze przez czerwony szlak z Lelkowej.

Udana i wesoła była to wyprawa i cieszę się niesamowicie z tego spotkania. W sumie dobrze, że było więcej pitstopów, bo jadą ciągiem nie wiem, czy moje kolana by wytrzymały. Ale teraz będzie chwilowa przerwa od jeżdżenia. Nie w smak mi to, ale trudno.





  • DST 23.00km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 10.22km/h
  • VMAX 30.60km/h
  • Podjazdy 720m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Cudze chwlaicie swego nie znacie, czyli Krucza Kopa

Czwartek, 6 sierpnia 2015 · dodano: 06.08.2015 | Komentarze 1

I po raz kolejny nowość w jeździe wokół komina. Już mi się wydawało, że dość dobrze poznałam swoje własne tereny, a tu proszę: kolejna niespodzianka. Wyjazd bez planu zrobił się wyjazdem z celem - Krucza Kopa. Całkiem niedawno zastanawiałam się, czy da się tam dojechać i dziś trafiła się okazja, żeby to sprawdzić. Od razu mówię  - w całości? nie da się. Ale próbować trzeba. 

Dojazd na szczyt: niebieskim szlakiem od Dańczowa. Ścianka jest praktycznie od początku, ale Bogdan dotarł dość daleko na siodełku. Ja nie. I jak dla mnie to podjazd do uskoku od Ameriki niech się schowa przy tym tutaj. Wpychałam rower w obu miejscach, więc wiem. Po mniej więcej kilometrze wpychu (tak mi się przynajmniej wydaje, że to tyle było i oczywiście o wpychu mówię za siebie) teren się wypłaszcza na tyle, że już mnożna wsiąść na rower. I zaczyna być naprawdę ciekawie. Droga idzie trawersem wzdłuż zbocza gory, a na koniec jeszcze jedno wniesienie roweru i można dotrzeć do celu.




Widoki stamtąd ciekawe - widać nawet klasztor buddystów.

Za to zjazd zielonym szlakiem do Darnkowa piękny. Stromy, techniczny i długi.

Dojazd do IMKI dalej zielonym szlakiem i stamtąd już standardowo i przyjemnie niebieskim szlakiem do Lelkowej, a potem zjazd czerwonym do Jakubowic.

Kategoria Góry Stołowe