Info
Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 16065.66 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.09 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
2013 r.:
2014 r.:
2015 r.:
2016 r.:
Dzienne odwiedziny bloga:
Kategorie bloga
- asfalt nie musi być nudny
17 - babskie wypady
7 - Beskidy
6 - BIEGANIE
12 - Biegówki
2 - Bikestats
47 - Broumovskie Steny
24 - Dolni Morawa
2 - FINALE LIGURE/WŁOCHY
7 - Góra Parkowa
13 - Góry Bardzkie
4 - Góry Bialskie
2 - Góry Bystrzyckie
14 - Góry Izerskie
2 - Góry Kamienne
2 - Góry Orlickie
49 - Góry Sowie
6 - Góry Stołowe
122 - Góry Suche
3 - Góry Złote
2 - Jeseniki
5 - Karkonosze
2 - KOUTY
2 - Lipovske Stezky
1 - Maratony
5 - Masyw Ślęży
4 - Pieniny
2 - Podgórze Karkonoszy
5 - rodzinka w komplecie
24 - ROLKI
0 - Rudawy Janowickie
1 - Rychleby
7 - Śnieznicki PK
7 - Srebrna Góra
24 - strefa mtb
24 - Tatry
3 - Treking
7 - Trening
71 - Trutnov Trails
9 - tv i uskok - razem lub osobno
12 - W pojedynkę
59 - Wyścigi
4 - Wzgórza Lewińskie
17
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Styczeń4 - 0
- 2024, Grudzień3 - 0
- 2024, Listopad1 - 0
- 2024, Październik6 - 0
- 2024, Wrzesień8 - 0
- 2024, Sierpień9 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj8 - 0
- 2024, Kwiecień5 - 0
- 2024, Marzec4 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień3 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Październik8 - 0
- 2023, Wrzesień7 - 0
- 2023, Sierpień10 - 0
- 2023, Lipiec17 - 0
- 2023, Czerwiec13 - 0
- 2023, Maj10 - 0
- 2023, Kwiecień4 - 0
- 2023, Marzec3 - 0
- 2023, Luty4 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Październik6 - 0
- 2022, Wrzesień2 - 0
- 2022, Sierpień9 - 0
- 2022, Lipiec18 - 0
- 2022, Czerwiec16 - 0
- 2022, Maj15 - 0
- 2022, Kwiecień12 - 0
- 2022, Marzec6 - 0
- 2022, Luty5 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień4 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik7 - 0
- 2021, Wrzesień3 - 0
- 2021, Sierpień1 - 0
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień10 - 0
- 2016, Sierpień14 - 1
- 2016, Lipiec18 - 4
- 2016, Czerwiec17 - 0
- 2016, Maj16 - 1
- 2016, Kwiecień12 - 1
- 2016, Marzec4 - 2
- 2016, Luty3 - 1
- 2016, Styczeń1 - 0
- 2015, Grudzień2 - 1
- 2015, Listopad5 - 1
- 2015, Październik12 - 5
- 2015, Wrzesień7 - 6
- 2015, Sierpień14 - 20
- 2015, Lipiec17 - 7
- 2015, Czerwiec16 - 8
- 2015, Maj14 - 21
- 2015, Kwiecień15 - 28
- 2015, Marzec11 - 30
- 2015, Styczeń1 - 4
- 2014, Listopad6 - 24
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień11 - 11
- 2014, Sierpień14 - 16
- 2014, Lipiec16 - 13
- 2014, Czerwiec16 - 44
- 2014, Maj15 - 59
- 2014, Kwiecień12 - 48
- 2014, Marzec6 - 21
- 2014, Luty1 - 7
- 2014, Styczeń3 - 11
- 2013, Grudzień3 - 13
- 2013, Listopad4 - 14
- 2013, Październik9 - 21
Wpisy archiwalne w kategorii
Śnieznicki PK
Dystans całkowity: | 355.40 km (w terenie 201.50 km; 56.70%) |
Czas w ruchu: | 31:37 |
Średnia prędkość: | 11.24 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.60 km/h |
Suma podjazdów: | 9123 m |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 50.77 km i 4h 31m |
Więcej statystyk |
- DST 41.60km
- Teren 35.00km
- Czas 04:45
- VAVG 8.76km/h
- VMAX 36.00km/h
- Podjazdy 1423m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Śnieżnik
Sobota, 20 sierpnia 2016 · dodano: 09.10.2016 | Komentarze 0
Pierwszy raz w tym roku.Zielone szlaki: ze Śnieżnika do Przełęczy Płoszczyna i z Czarnej Góry w kierunku Iglicznej to trudne technicznie cudeńka, z których nareszcie nie boję się zjeżdżać. Te zjazdy + skrót do auta wynagrodziły z nawiązką wkurwa i focha na drugim podjeździe do Hali Pod Śnieżnikiem. Dzięki "chłopcy". :}
Kategoria Bikestats, Śnieznicki PK
- DST 32.00km
- Teren 29.50km
- Czas 04:08
- VAVG 7.74km/h
- VMAX 42.00km/h
- Podjazdy 1380m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poplątany BS-owy Śnieżnik
Niedziela, 13 września 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 2
Po pieszej sobocie przyszedł czas na rowerową niedzielę.
Trochę poplątaną i skomplikowaną, ale ekscytującą i pełną pozytywnych emocji.
Zaznaczam, ze wielu osobom podkradłam zdjęcia i wszystkim za nie dziękuję.
Opis dojazdu grup kłodzkiej i bystrzycko-wrocławskiej sobie daruję, bo to właśnie było skomplikowane i żal lekki, że dojazdy ustawione pod grupę b-w nie przyniosły efektu w postaci wspólnego pedałowania, a obsuwa czasowa poplątała potem wszystkim plany.
Za to zdarzyło się kilka przesympatycznych niespodzianek. Pierwszą z nich spotkaliśmy już w Międzygórzu, gdy ujrzeliśmy laskę podobną do Beatki, która okazała się .... Beatką. Ona z kolei była ogromną niespodzianką dla Bogdano - męża swego. Kolejna niespodzianka to Tomek S. docierający do nas samochodem, a także Ryjek z Iwonką i Anią na Śnieżniku. Co prawda grupka piesza naczekała się na nas okrutnie na Hali pod Śnieżnikiem, ale spotkanie było przesympatyczne.
Trochę poplątaną i skomplikowaną, ale ekscytującą i pełną pozytywnych emocji.
Zaznaczam, ze wielu osobom podkradłam zdjęcia i wszystkim za nie dziękuję.
Opis dojazdu grup kłodzkiej i bystrzycko-wrocławskiej sobie daruję, bo to właśnie było skomplikowane i żal lekki, że dojazdy ustawione pod grupę b-w nie przyniosły efektu w postaci wspólnego pedałowania, a obsuwa czasowa poplątała potem wszystkim plany.
Za to zdarzyło się kilka przesympatycznych niespodzianek. Pierwszą z nich spotkaliśmy już w Międzygórzu, gdy ujrzeliśmy laskę podobną do Beatki, która okazała się .... Beatką. Ona z kolei była ogromną niespodzianką dla Bogdano - męża swego. Kolejna niespodzianka to Tomek S. docierający do nas samochodem, a także Ryjek z Iwonką i Anią na Śnieżniku. Co prawda grupka piesza naczekała się na nas okrutnie na Hali pod Śnieżnikiem, ale spotkanie było przesympatyczne.
Dla mnie i Bogdana początek trasy to Międzygórze, gdzie czekał też Kuba - przygotowany już na zjazd:
Dojeżdża też Tomcar ...
... i w oczekiwaniu na grupy dojazdowe robimy sobie małą pętelkę czerwonym pieszym szlakiem, żeby posmakować terenowego zjazdu.
Zjeżdżamy do parkingu akurat na czas, czyli pitstop pozostałej ekipy:
Jeszcze rzut oka na odjeżdżającą grupę b-w i w zasadzie to tyle miałam przyjemności tego dnia z ich towarzystwa.
Ruszyliśmy i my do góry.
Proszę, jak się Bogdan rozpromienił na mecie, na widok swojej połóweczki - dobrze, że Ryjek tam był z aparatem, bo pięknie uchwycił moment jego zaskoczenia. A mówią, że takie niespodzianki nie są najlepsze. I proszę :)
A z takim uśmiechem na ustach wtoczył się na drewnianych nogach Bogdan. Musiało gdzieś wyjść zmęczenie MASAKRĄ z dnia poprzedniego (115 km i 3500 w pionie) i ja o ile w ogóle bym się ruszyła na takie wariactwo, to chyba potem przez tydzień by mnie reanimowali. A ten? Troszkę tylko wolniej niż zwykle wjechał pod górę, jakby nie miał za sobą Specialized Rallye Sudety 2015.
Nie mam pytań.
Reszta grupy też dotarła.
Nasiadóweczki nikt nie mógł sobie odmówić:
Nie mam pytań.
Reszta grupy też dotarła.
Nasiadóweczki nikt nie mógł sobie odmówić:
Przystanek na papu, to też intensywne zastanawianie się, co kto gdzie i jak pojedzie? Ostatecznie Bogdano i Mariusz obrali kierunek na Żmijowiec, po grupie b-w zostało tylko wspomnienie, Ryjek z rodziną pomknęli zdobywać szczyt i my w końcu również obraliśmy ten kierunek. Grupka już nam się lekko skurczyła.
No to zaczynamy wpych na szczyt. Choć oczywiście byli tacy, co jechali (Bogdan na pewno, ktoś jeszcze? bo nos miałam na kamieniach i nie przyuważyłam)
No to zaczynamy wpych na szczyt. Choć oczywiście byli tacy, co jechali (Bogdan na pewno, ktoś jeszcze? bo nos miałam na kamieniach i nie przyuważyłam)
I w końcu jest!!!! Tomcara należy wypatrywać na szczycie kamieni. :)
Początek zjazdu ze Śnieżnika.... Na pierwszy ogień EMI, potem Kuba i w kolejce następni.
Gratuluję czasu zjazdu Emi, to nie było byle co. Ale przez to oczywiście nie ma fotek.
i jego końcówka - po drodze z małą glebą i podpórką. Warto czasem jechać na końcu - przynajmniej się człowiek na fajną fotkę załapie. Dzięki Emi.
Zjazd z powrotem pod Halę to też snake Radzia i kolejne rozstanie z częścią grupy. Emi, Kuba i Radzio wybrali czerwony szlak do Międzygórza, Tomcar pocisnął szutrem do auta, a Tomek, Tomek, Artur, Bogdan i ja skierowaliśmy się na Czarną Górę przez Żmijowiec.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę na Skałach Puchacza i pomknęliśmy w piątkę dalej.
A potem miał być kolejny wpych - na Czarną Górę - i był tyle, że Bogdan się z ekipy wyłamał i wziął sobie wjechał. Buuu.
Za to na szczycie i wieży pitstop i pogaduchy...
W końcu i ja wlazłam na górę.
No i zjazd zielonym szlakiem do Iglicznej. Naprawdę wspaniały, wymagający zjazd, zakończony na Iglicznej.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę na Skałach Puchacza i pomknęliśmy w piątkę dalej.
A potem miał być kolejny wpych - na Czarną Górę - i był tyle, że Bogdan się z ekipy wyłamał i wziął sobie wjechał. Buuu.
Za to na szczycie i wieży pitstop i pogaduchy...
W końcu i ja wlazłam na górę.
No i zjazd zielonym szlakiem do Iglicznej. Naprawdę wspaniały, wymagający zjazd, zakończony na Iglicznej.
Huraaaa! Daliśmy radę.
Tutaj znowu rozstanie i chłopaki jadą dalej żółtym szlakiem w kierunku Bystrzycy, a my w przeciwną stronę do Międzygórza. Pamiętam zeszłoroczny zjazd tym szlakiem. Tym razem poszło o niebo lepiej.
Dziękuję wszystkim za cały BS-owy weekend. Do następnego.
Kategoria Bikestats, Śnieznicki PK
- DST 34.00km
- Teren 34.00km
- Czas 04:24
- VAVG 7.73km/h
- Temperatura 42.1°C
- Podjazdy 1370m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Śnieżnik on-sight
Niedziela, 5 lipca 2015 · dodano: 13.07.2015 | Komentarze 1
Tomek dał nam pretekst do odwiedzenia po raz pierwszy w tym roku
Śnieżnika. Uparł się, żeby wystartować w uphillu, więc....? Pogodę
zapowiadali masakryczną, czyli jakieś 100 stopni w cieniu, ale kogo by
to zraziło? Nie nas. No i nie Artura.
Jako kibice musieliśmy na Halę pod Śnieżnikiem dotrzeć przed zawodnikami, a najkrótsza droga z Międzygórza prowadziła szutrowym podjazdem pożarowym. No trudno. Daliśmy radę. 6 kilosów i już byliśmy na mecie - przed zawodnikami.
I w końcu nadejszła wiekopomna chwila, oczekiwana i oklaskiwana przez stado kibiców. Nadciągnął Tomasz, jak huragan....
A niedługo po nim nieoczekiwany uczestnik uphillu ....... Greger.
Chłopaki wypoczęte, w końcu nie trzasnęli przecież ani 12 ani 50 kilometrów, więc co?
Więc wjeżdżamy na szczyt, w końcu jest na wyciągnięcie ręki.
No dobra wpych mile widziany.
A na szczycie?
Tańce godowe.....
Wiśnióweczka.....
Musztra.......
uzbrojenie i plany morderstwa kilku uczestników, którzy za szybko wepchnęli się na szczyt.
W końcu prowadzimy niewiniątka na rzeź.
Lajtowy przejazd zielonym granicznikiem znaliśmy tylko z opowieści z Narni, czyli od Zibiego i Ani, więc poczuliśmy ducha zawodów enduro i on-sight pomknęliśmy OS-em. Hahaha.
Tyle, że przewodnicy też nie wiedzieli na co piszą siebie i ekipę, więc na początek mała zachętka, za którą "Karol" ....
ucałował ziemię ... tę ziemię !!!
Bogdan się zawstydził swoim słabym przygotowaniem techniczno-sprzętowo-ochronnym, więc postanowił nie robić siary i oddalił się od grupy tempem strusia pędziwiatra.
Zresztą chłopaki też postanowili puścić wodze fantazji i dla lepszego efektu pościągali swoje ochraniacze - w końcu jak szaleć, to na całego.
A mnie ciągnęło raz w jedną, raz w drugą stronę, czyli raz goniłam Bogdana, a raz sprawdzałam, czy za mną wszyscy są cali.
Szczególnego ducha w temacie enduro poczuł Greger na super przygotowanym do takiej jazdy rowerze. Szacun głęboki. :)
Tomek ducha zawodów utrzymał do samego końca - w sumie to miał zdążyć na rozdanie nagród w Międzygórzu, więc nie było potrzeby ściągać numeru startowego. Jak walczyć, to do końca. :)
W końcu na Przełęczy Płoszczyna wszystkim buzie się ucieszyły na widok zabawek i cudownie pachnącego obiadu. Przeeepyyyszne było mięsiwo, a najlepsze to to najbardziej tłuste. Pychotka. Drzemka była wskazana.
W drodze powrotnej do Hali inicjatywę przewodniczą przejął Greger, który stwierdził tylko, że to długo. Oczywiście długo w jego wydaniu oznaczało baaaardzoooo długo. Ale Artur dzielnie dotrzymywał damie towarzystwa, gdy trzej muszkieterowie pomknęli na swych rumakach w siną dal, szukać wodopoju. Chyba, że to była wersja dla mnie :)
Na rozdrożu pod Halą nastąpiło jednakże rozstanie ze świętą trójcą, która odczuła zdecydowany brak ducha enduro i pomknęła szutrem w poszukiwaniu wspomagaczy tego ducha.
A my?
A nam szkoda było zdobytej wysokości na jazdę w dół szutrem i czerwony pieszy przywołał nas do siebie w sposób zdecydowany.
Pamiętałam go z pieszych wycieczek i to pod górę, więc przejazd nim był naprawdę na żywca. Zwłaszcza początek był mocny i zaskakujący. Korzenne uskoki (które można objechać górą - i następnym razem tak zrobię), kamieniście, wąsko, ze stromym zboczem z lewej strony. Dłuuugi zjazd. Myślę, że około 10 kilometrów tej radości było.
A już ostatni odcinek to po prostu istna perełka.
Musiałam mocno pokonywać swoje lęki przed nachyleniami, szukać ścieżki między drzewami, wyciągać ręce daleko od kierownicy i poczuć dupsko na oponie.
WOOOW.
Nogi po zjeździe mi się trzęsły - czyli
było git. Adrenalina przepłynęła przeze mnie rzeką.
Kategoria Bikestats, Śnieznicki PK
- DST 57.40km
- Teren 40.00km
- Czas 04:31
- VAVG 12.71km/h
- VMAX 41.10km/h
- Podjazdy 1050m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Śnieżnik-Spalona
Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 18.08.2014 | Komentarze 2
Trzeciego dnia plan był prosty: przenieść się do kolejnego schroniska - tym razem na Spalonej. Tam przynajmniej dobrze zjemy. Pakujemy więc manatki - tym rzem plecak ma ok. 7 kg, więc może dam radę dłużej z nim wytrzymać? Się okaże. Rowerom też było potrzebne śniadanie, więc otrzymały chociaż trochę czyszczenia łańcucha (przez noc pożywkę na nich urządziła sobie rdza) i solidną porcję smaru. Trochę podładowania telefonów u pana w okienku na jadalni, śniadanie (hmmm) i w drogę.
Pogoda była doskonała, a widoczność jeszcze lepsza....... więc nic dziwnego, że trochę za bardzo się rozpędziłam i na skrzyżowaniu szlaków pojechałam prosto, zamiast skręcić w lewo - na Żmijowiec. Ale we mgle przynajmniej porykiwania przewodników niosą się daleko - można odpowiednio wcześnie się cofnąć i nie próbować od razu podjazdów.
W końcu zrobiło się jaśniej, co wcale nie znaczy, że lepiej, bo gps w telefonie jeszcze się nie odnalazł i poszukiwania drogi odbyły się metodą tradycyjną, czyli "podjadę i zobaczę, czy to tam". To tam okazało się zielonym szlakiem rowerowym, prowadzącym dookoła Czarnej Góry.
Ta ścieżka nas nie rozpieszczała, postanowiła być błotnista, mokra i kałużowata - na dość znacznej odległości. Ale generalnie było płasko, więc dzielnie zniosłam humory tej drogi.
Do czasu, gdy Bodzio wpadł na pomysł, któremu ja przyklepnęłam, żeby pojechać do wieży nadawczej. Było spoko i nagle ..... bum, zaskoczyła mnie końcówka podjazdu - wziął i zrobił się stromy, nie wiadomo po co? :)
Pod wieżą okazało się ,że garmin dalej nie chce z Bogdanem nawiązać współpracy, w związku z czym musiałam w tym miejscu poprosić o pomoc Mundka, żeby było cokolwiek, no i cokolwiek się zarejestrowało, korekta dystansu o 8 km nastąpiło i dobrze jest.
Skierowaliśmy w końcu nasze rowery na szlak wiodący z powrotem do Iglicznej i w końcu zrobiło się hardcorowo, Teoretycznie kolor trasy miał być zielony, ale przyplątał się jeszcze i żółty i niebieski i nabił nam kilometrów kilka. Te trasy do pewnego momentu też postanowiły nam trochę życie utrudnić i pokazać co to prawdziwy rajd terenowy.
Łącznie z żywym torem przeszkód
A od tej kapliczki zaczął się naprawdę kolorowy zawrót głowy i jazda na całego - aż do samej Iglicznej.
Po błotnistych podjazdach wtoczyłam się w końcu na szczyt, zobaczyłam stromy, kamienisty, ale dość ciekawy zjazd, no to ruszyłam.....
i tu czekało na mnie drugie bum.... pierwsze to brak ostrzeżenia o konieczności posiadania paralotni ze sobą, a drugie to że Bodzio zaczął mi opowiadać ścieżkę, którą zjedzie. No masakra jakaś. Łykałam wszystko, jak młody pelikan i prawie płakałam, żeby dał sobie na wstrzymanie, bo ja za młoda na wdowę jestem.
Ostatecznie Bodzio postanowił jeszcze trochę pożyć i zniósł swojego nerwusa na dół. Tak mi ulżyło, ze rower zrobił się bardzo lekki przy niesieniu. Mogłam przestać wybierać już trumnę dla wariata mego. To było po prostu niezjeżdżalne.
Dalej mimo dalszych luźnych kamieni już było naprawdę lajtowo, w porównaniu z powyższym hardcorem. Na Iglicznej Bodzio wykonał do Artura telefon organizacyjno-pytający: szykuj się do drogi - niedługo będziemy w Bystrzycy i czy czerwony szlak do Marianówki jest przejezdny? Jest. To siup. Dopiero na dole przy wyjeździe z lasu zorientowałam się o jakim szlaku mówili. Na wycieczce z Feniksem i Patrycją ten pierwszy mnie wkręcał, że tamtędy do góry musimy cisnąć, co ja oczywiście przyjęłam za prawdę i prawie tam skręcałam. Ale w ostatniej chwili Feniks się zlitował nad moją naiwnością i skierował mnie łaskawie na asfalt. No to teraz go przejechałam - żywa. Po drodze nie wyrobiłam zakrętu i centralnie wjechałam w drzewo, potem napadł na mnie ogroomny psiór rasy York i ręce prawie oderwałam od tułowia, żeby pupa została za siodełkiem, ale było warto. Dobrze, że to było w dół, a nie w górę.
Od Marianówki Bodzio postanowił wyprowadzić mnie w pole - i to dosłownie: ma być teren, będzie teren. Proszę:A potem już Bystrzyca i pyszne ciacho i kawa u Artura, który się szybko ogarnął i ruszyliśmy w kierunku Spalonej. Chłopaki pomknęłi jednak tak szybko, że aż mnie wkurzyli, bo nie nadążałam. W Spalonej ruszyłam nawet do boju, ale .....
zaproponowali tron dla królewny, więc egzekucję odłożyłam na dzień następny.
No, ale nie ma tak dobrze, Artur po 12 km z Bystrzycy to się dopiero rozgrzał, Bodziowi też było mało, więc postanowili zatargać mnie jeszcze na Jagodną, a żeby nie było masakry, pozwolili zostawić plecaki w pokoju.
ZDOBYŁAM JĄ!!!
Oni też:
Jedzenie w schronisku było oczywiście rewelacyjne i nawet przebolałam, że nie o tej porze, co trzeba poszłam pod prysznic, w związku z czym trafił mi się arktyczny wręcz chłód wody. Chłopaki wygrali, bo po prostu poszli spytać, kiedy będzie ciepła woda. Od 18-tej do rana. Buuu.
Kategoria Góry Bystrzyckie, Śnieznicki PK
- DST 53.00km
- Teren 45.00km
- Czas 04:54
- VAVG 10.82km/h
- VMAX 40.80km/h
- Podjazdy 1560m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Śnieżnik-Kralicki Snieznik-Śnieżnik
Środa, 13 sierpnia 2014 · dodano: 17.08.2014 | Komentarze 3
Celem drugiego dnia wyprawy był Kralicky Śnieżnik i Navrsi - polecane przez Anię.Zapowiedzi pogodowe na ten dzień nie były jakieś szczególne, ale najważniejszą informacją było, że padać ma dopiero ok. 14 godziny. Czyli wniosek jeden: im szybciej wyjedziemy, tym dalej dojedziemy w stanie suchym. Rowerów czyścić jeszcze nie ma potrzeby, śniadanie (hmm) szybko wciągnięte, plecak tylko jeden i to nie przeze mnie noszony. Jest cudnie - w drogę.
Najpierw kierunek: Jodłów - niebieskim szlakiem.
Są hopki, są kamienie, korzenie, kałuże i są przepiękne widoki. Jest również dłuuuugi 7-kilometrowy zjazd do Jodłowa. Dłonie trochę bolały pod koniec To chyba gdzieś na tym zjeździe zrobiłam maxspeed dnia 40,8 km/h. Zaczęło się też robić ciepło i chmurki się rozeszły.
Bodzio posiada niestety tylko zdjęcia statyczne - gdyby chciał oddać aparat może miałby dynamiczne. :)
Tam niedługo będziemy, ale najpierw od Jodłowca musimy się przedostać różnymi hopkami na czeską stronę.
Po chyba 4 km asfaltowej drogi dojechaliśmy do miejsca, w którym przez łąkę i wąziutkie ścieżynki trzeba zjechać kilometr w dół i ok. 100 m w pionie, po to żeby zacząć wdrapywanie się i potem trawersowanie przez Kralicky Śnieżnik, a poniżej miejsce, w którym skrót się zaczyna.
Nie wszystko dało się przejechać, prawie na samym końcu łączki zrobiło się błoto, bardzo śliskie kamienie i jakaś mała rzeczka.
I gdy już wyluzowani i zadowoleni podjeżdżamy do właściwej drogi... okazuje się, że na całej (6 km) trasie trwają prace budowlane, a tłuczeń i niesort wraz z ciężkim sprzętem to w chwili obecnej norma na Kralickim. No co za niefart, nie mogli tego robić w październiku chociaż? Bogdan dzielnie się przebijał przez te hałdy na rowerze, a mi po kilku kolejnych siniakach na nogach nie pozostało nic innego, niż przemieszczanie się na własnych odnóżach.
Zanim wsiadłam z powrotem na rower, przespacerowałam sobie jakieś 3 kilosy. Wyżej ciężki sprzęt rozgniótł niesort i zrobiło się w miarę przejezdnie, ale zdecydowanie nie był to asfalt, stąd proporcje terenowo-asfaltowe w tym dniu zdecydowanie zostały przechylone na stronę terenu.Dojechaliśmy w końcu do źródełka, w którym Bodzio z całą ekipą BS-ową też tankował, a potem do chatki przed stacją narciarską, do której też zawitaliśmy na coś ciepłego i mokrego.
A w tle widać wieżę na Trójmorksim Wierchu.
Potem naszym celem było oczywiście Navrsi i z dojazdu do chatki najbardziej podobal mi się zjazd żółtym szlakiem, który nie był jakoś specjalnie trudny technicznie, za to był niemal pionowy i pupkę trzeba było mocno za siodło wystawić, żeby nie przelecieć przez kierownicę. W końcu my i nasze rowery...
dotarliśmy na obiad i zasłużony odpoczynek.A najbardziej ucieszył Bodzia widok gniazdek elektrycznych, z których natychmiast skorzystał, bo po doświadczeniach w schronisku każde doładowanie telefonu było na wagę złota.
Postanowiłam uwiecznić również mapę, którą Bogdan namiętnie studiował, bo to już raczej jej ostatnie chwile, niedługo po niej wspomnienia tylko zostaną.
Powrót na Śnieżnik upłynął pod znakiem mgły, deszczu i sprawdzających się prognoz - choć odsuniętych w czasie o jakąś godzinę. Gdzie się dało jechaliśmy, mimo iż po czeskiej stronie nie wolno. Ale liczyliśmy na to, że w taką pogodę i w środę po południu horska słuzba nas nie wypatrzy i rzeczywiście tak było. Były jednak takie odcinki, gdzie naprawdę nie dało się absolutnie przejechać i noszenia przez to też trochę było. Jednak na szczycie Bodzio po prostu wsiadł i zjechał do schroniska, nie zważając na deszcz, ani śliskie kamienie. Ja nie miałam myśli samobójczych, życie mi się podoba, więc ryzyko zjazdu ograniczyłam do maksymalnego minimum. Co wcale nie oznaczza, że wszystko sprowadziłam, nie mogłam sobie przecież odmówić próby zjeżdżania ze Śnieżnika - w końcu pierwszy raz zdobytego wraz z rowerem !!! :)
Kategoria Śnieznicki PK
- DST 50.60km
- Teren 13.00km
- Czas 03:54
- VAVG 12.97km/h
- VMAX 52.60km/h
- Podjazdy 1400m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Zachód słońca na Śnieżniku
Wtorek, 12 sierpnia 2014 · dodano: 17.08.2014 | Komentarze 3
Urlop rozpoczęty, więc jak nie spędzić go na rowerze? Tym bardziej, że Wiktor wypoczywa nad morzem i nie trzeba wracać do domu w tym samym dniu. Krótka narada, telefony do schronisk, pakowanie plecaków i start. Bodzio wsiadł na rower oczywiście już pod domem, ja transportuję się autem, za pomocą mojego brata, do Zieleńca. Pierwszy raz jadę z tak ciężkim plecakiem - ok. 10 kg. Gdyby to był treking, to powiedziałabym, że plecak mam lekki, ale na rowerze sprawa wygląda inaczej. Na razie mnie to nie przeraża, ale pod koniec trasy......?
Tego dnia mamy dojechać na Halę pod Śnieżnikiem do schroniska, więc zdecydowanie więcej asfaltu, niż terenu, co mi wcale nie przeszkadzało. Dojechaliśmy do Bystrzycy, gdzie trzeba było zrobić napad na bank, bo bank w Kudowie już ktoś napadł i nic tam nie zostawił. Postanawiamy też wykonać szybki telefon do Artura, który tu przecież mieszka i okazało się, że jest akurat w pobliżu.
Szybkie omówienie planów, wstępne umówienie się na wspólne pokręcenie i ruszamy dalej.
Z Bystrzycy chcieliśmy dojechać na Igliczną przez Pławnicę i Marianówkę, więc mogłam przez chwilę błysnąć, służąc za przewodnika. Oj, przydała się wycieczka z Feniksem i Patrycją. Tutaj Bogdan trasy sprawdzać nie musiał - OGARNIAM KIERUNEK. :)Tego dnia mamy dojechać na Halę pod Śnieżnikiem do schroniska, więc zdecydowanie więcej asfaltu, niż terenu, co mi wcale nie przeszkadzało. Dojechaliśmy do Bystrzycy, gdzie trzeba było zrobić napad na bank, bo bank w Kudowie już ktoś napadł i nic tam nie zostawił. Postanawiamy też wykonać szybki telefon do Artura, który tu przecież mieszka i okazało się, że jest akurat w pobliżu.
Szybkie omówienie planów, wstępne umówienie się na wspólne pokręcenie i ruszamy dalej.
A oto nasz pierwszy cel tego dnia: ja-Igliczna, Bodzio-Sanktuarium Marii Śnieżnej.
Od Marianówki do Iglicznej oczywiście był mój pierwszy poważny test jazdy z 10-kilową nadwagą i żeby było trudniej Bogdan podczepił mi jeszcze pod hol auto, którego kierowca nie poradził sobie sobie z przewyższeniem. :)
Tak więc przystanek był jak najbardziej zasłużony, a w nagrodę za owacje na stojąco za hol, Bodzio otrzymał .......... fotkę.
W czasie, gdy ja docierałam do Iglicznej, Bogdan zdążył jeszcze podjechać wyżej i obejrzeć miejsce niedawnego zderzenia pewnej trójki z absurdami polskiej rzeczywistości. Bulterierki były na miejscu - gotowe do ataku. :):)
Wreszcie nastąpiła długo oczekiwana nagroda w postaci zjazdu żółtym szlakiem z Iglicznej do Ogrodu Bajek i Międzygórza. Stromo zrobiło się praktycznie od razu, ale najpierw (do Ogrodu Bajek) było igliwie i poszycie leśne, potem pojawiły się korzenie, do wyboru do koloru: płaskie, półpłaskie, poprzeczne, wzdłużne i jakie kto by sobie jeszcze nie zażyczył.
W czasie, gdy ja docierałam do Iglicznej, Bogdan zdążył jeszcze podjechać wyżej i obejrzeć miejsce niedawnego zderzenia pewnej trójki z absurdami polskiej rzeczywistości. Bulterierki były na miejscu - gotowe do ataku. :):)
Wreszcie nastąpiła długo oczekiwana nagroda w postaci zjazdu żółtym szlakiem z Iglicznej do Ogrodu Bajek i Międzygórza. Stromo zrobiło się praktycznie od razu, ale najpierw (do Ogrodu Bajek) było igliwie i poszycie leśne, potem pojawiły się korzenie, do wyboru do koloru: płaskie, półpłaskie, poprzeczne, wzdłużne i jakie kto by sobie jeszcze nie zażyczył.
Ale nagle (od Polany) krajobraz uległ gwałtownej zmianie i oczom mym
ukazała się rzeka kamieni i turyści, którzy na pewno stali nie tam,
gdzie powinni. Bogdan oczywiście pomknął i w 100% przejechał szlak, na
moje szczęście zatrzymywał się specjalnie, żeby moje wysiłki zjazdowe
uwiecznić. Ja niestety nie mogłam mu się tym samym odwdzięczyć - z
oczywistych względów - nie jestem w stanie zjechać szybciej, niż on.
Ten odcinek zjechałam w jakiś 70%, ale tak się z tego ucieszyłam, że zaprosiłam Bodzia na holbę w Międzygórzu - na drugą zaprosił się sam. :)
Po odpoczynku zaczęło się zdobywanie zasadniczego celu wyprawy:
Właściwie, to chyba mało kto nie wie, jak wygląda trasa z Międzygórza na Halę pod Śnieżnikiem, ja też to wiedziałam, ale różnicę odczułam zdecydowaną między podejściem, a podjazdem. Na niecałych 10 km ponad 500 m przewyższenia z plecakiem, który po prostu wgniatał mnie już w siodełko to nie była kaszka z mleczkiem. Dobrze, że po drodze była równia i moje nogi i plecy mogły trochę odetchnąć, ale ostatnie 100 metrów w pionie po prostu zeszłam z roweru, usiadłam na poboczu i czekałam aż Bodzio po mnie wróci. Naprawdę w nosie miałam czy jestem twarda baba, czy totalna beksa - chciałam żeby ktoś ode mnie zabrał to ciężkie dziadostwo i koniec. Na szczęście moja ostoja się domyśliła, wróciła i uratowała królewnę z wieży, czyli podwiozła mój bagaż do schroniska. Dzięki temu i królewna wjechała, a nie wpełzła na szczyt hali.
A w schronisku przywitał nas oczywiście cudowny zapaszek stęchlizny i starej szmaty, brak gniazdek w pokojach, nie najwyższych lotów jedzenie, drogie piwo i toalety za 1 zł przy każdym wejściu.
Na szczęście wieczór wszystko wynagrodził. Pierwszy dzień wyprawy zakończyliśmy wspólnym podziwianiem zachodu słońca. Tak intensywnej czerwieni na niebie już dawno nie widziałam. Było po prostu przepięknie i bardzo klimatycznie.
A w schronisku przywitał nas oczywiście cudowny zapaszek stęchlizny i starej szmaty, brak gniazdek w pokojach, nie najwyższych lotów jedzenie, drogie piwo i toalety za 1 zł przy każdym wejściu.
Na szczęście wieczór wszystko wynagrodził. Pierwszy dzień wyprawy zakończyliśmy wspólnym podziwianiem zachodu słońca. Tak intensywnej czerwieni na niebie już dawno nie widziałam. Było po prostu przepięknie i bardzo klimatycznie.
Kategoria Śnieznicki PK
- DST 86.80km
- Teren 5.00km
- Czas 05:01
- VAVG 17.30km/h
- VMAX 51.80km/h
- Podjazdy 940m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Czarna Góra z Patrycją i Feniksem
Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 11.08.2014 | Komentarze 3
Feniksie najmocniej cię przepraszam, ale wpis zrobię chyba dopiero zimą. ale twój wpis jest tutaj, więc ja się przychylam w całości do twoich opinii. Jeszcze raz dzięki stukrotne za ten wyjazd. Widzisz, nawet mapkę ci podkradłam.
No dobra, jednak do zimy czekać nie będę.
Feniks z Patrycxją postanowili mi pokazać, że asfaltowe wycieczki również mogą być przepiękne, zwłaszcza gdy się jedzie w super towarzystwie, tempem odpowiadającym wszystkim. Oczywiście jak to ja - nie opiszę trasy, której nie ogarniałam i nie miałam pojęcia, gdzie jedziemy. Wiedziałam, że przewodnikom mogę zaufać w 100% i było mi naprawdę dobrze, że nie muszę nad tym myśleć.
Punkty ważne to:No dobra, jednak do zimy czekać nie będę.
Feniks z Patrycxją postanowili mi pokazać, że asfaltowe wycieczki również mogą być przepiękne, zwłaszcza gdy się jedzie w super towarzystwie, tempem odpowiadającym wszystkim. Oczywiście jak to ja - nie opiszę trasy, której nie ogarniałam i nie miałam pojęcia, gdzie jedziemy. Wiedziałam, że przewodnikom mogę zaufać w 100% i było mi naprawdę dobrze, że nie muszę nad tym myśleć.
Topolice-Bystrzyca-Sanktuarium Marii Śnieżnej-Przełęcz Puchaczówka-Czarna Góra-Lądek-Trzebieszowice-Kłodzko.
A oto przewodnik naszego małego stada. :)
Ambroży dawał tylko miodowy napitek, więc trzeba było swoje zapasy uruchomić - tu jeszcze bidonowe.
Pomknęli, co?
Na szczęście Patrycja poczekała na koleżankę.
No dobra, Feniks też zaczekał.
Zbliżamy się do miejsca przeznaczenia, czyli do słynnego ataku strażniczek wiary....
Po drodze mijając strażników zasad harcerskich - świetnie zorganizowana ekipa i zdecydowanie milsza, niż późniejsze panie. Reakcja na nasz podjazd była tu niemal natychmiastowa, ale bardzo uprzejma i sympatyczna.
Feniks uprzedza nas właśnie o niewielkim podjeździe, który bardzo szybko pokonamy i zrobimy małego pitstopa.
To właśnie nasz postój.
Miała być też sweetfocia we trójkę, ale Feniks postanowił poeksperymetować z moim aparatem. Najważniejsze, że energetyki się załapały.
Dojechaliśmydo Sanktuarium i postanowiliśmy zmienić pojazdy na wygodniejsze
Jednak ostatecznie miłość do dwóch kółek o napędzie nożnym zwyciężyła.
No więc w tym miejscu zostaliśmy rozdzieleni, a płot nas rozdzielający to cienka linia absurdu, jaki panuje przy Sanktuarium. Bo rozumiem, że w kościele, jako obiekcie, obowiązują pewne zasady, do których trzeba się stosować, ale pazerność przedstawicieli kościoła, okryta obłudną teorią o poszanowaniu 100 m2 powierzchni dookoła obiektu jest co najmniej śmieszna, biorąc pod uwagę, że wszystko będzie w porządku, gdy przyodziejesz się chustą za 25 zł, zakupioną w specjalnie w tym celu postawionym kiosku Szanuję lub nie miejsce kultu w zależności po której stronie płotu stoję !!!!! A strażniczki tego stanu rzeczy są po prostu bulterierkami hierarchów kościoła.
Ale jak widać nie popsuło nam to humorów i postanowiliśmy pojechać sobie spokojnie dalej. Teraz przynajmniej wiem, czego się tam spodziewać.
Żeby nie było mój przedstawiciel też się załapał na zdjęcie.
Jedzonko było całkiem smaczne, mimo, że mięsne.
Dla Patrycji i Feniksa zabrakło już mięska, więc zamówili pizzę. :):)
Przepyszna wycieczka to była i bardzo Wam dziękuję, że na niej z Wami byłam.
Kategoria Bikestats, Śnieznicki PK, asfalt nie musi być nudny