Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 17273.90 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.02 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Stołowe

Dystans całkowity:3747.63 km (w terenie 1819.70 km; 48.56%)
Czas w ruchu:295:29
Średnia prędkość:12.68 km/h
Maksymalna prędkość:58.00 km/h
Suma podjazdów:79197 m
Maks. tętno maksymalne:176 (97 %)
Maks. tętno średnie:144 (80 %)
Suma kalorii:23131 kcal
Liczba aktywności:120
Średnio na aktywność:31.23 km i 2h 27m
Więcej statystyk
  • DST 47.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 03:28
  • VAVG 13.56km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 1020m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwszy w tym roku 1000 w pionie

Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 2

Sobota.
Ciepło.
Bogdan w pracy, ja nie.
Co tu robić?
Pojeździć?
Ok. :)

Układałam sobie w głowie plan i kierunek stworzył się sam: Bukowina - Droga Aleksandra - NIEBIESKI  NA IMKĘ - a potem może Pasterka, Radków? Zobaczę, jak wyjdzie.
Taki tłok na niebie, jak dzisiaj, to nieczęsty widok. Oprócz lotników, były jeszcze samoloty, bociany i jakieś inne wielkie ptaszki, co chwila mi coś fruwało nad głową i to całkiem nisko. To jedni z nich:


Jechałam bez presji czasu, co z reguły determinuje moje jazdy w tygodniu i być może dlatego był to bardzo udany wyjazd: nie stresowałam się, że ktoś na mnie czeka, nudzi się albo denerwuje, trzymałam swoje własne tempo, stanęłam tam gdzie chciałam zrobić fotkę lub przerwę. 
Fajnie.
Ale przyznaję, ze na ogół wyjazdy w pojedynkę nie sprawiają mi aż tyle frajdy, co dziś, jakoś typem samotnika nie jestem i lubię towarzystwo, nawet jeśli tylko na postojach. Wjazd do Drogi Aleksandra zajął mi 40 minut i to jest całkiem dobry czas, jak na mnie. O wiele ważniejsze było, że wjechane w całości, bez przystanku, a hopki tam są niektóre bardzo wredne.

No to do niebieskiego marsz.
Stęskniłam się bardzo za moim 2-kilometrowym jednym z najbardziej ulubionych kawałeczków Gór Stołowych. Tym bardziej, że kilka razy już w tym roku się do niego dobierałam i nic - zaśnieżony, oblodzony, nieprzystępny. Aż do dziś !!!!! Dziś wreszcie go ujeździłam w całości. Wszystko, czego nie mogłam w tamtym roku przejechać dzisiaj po prostu zjechałam, jakbym nic innego od stu lat nie robiła. I myśl na kamolach mi zaświtała w głowie: no i o co było tyle hałasu przez cały rok? Nawet nie próbowałam przejeżdżać kamoli bokiem po ścieżce, tylko centralnie przez środek się władowałam. No bo skoro telewizorom dałam radę .....?

Piękne uczucie, przekonać się, że jest progres w jeździe.

Niebieski szlak pod Szczelińcem też jest już przyjazny dla pieszych i rowerzystów:


Do Pasterki zjechałam asfaltem, bo dzień wcześniej Bogdan przejeżdżał przez łąki pasterskie i zaliczał kąpiele wodne. Mi się nie chciało. Następnym razem może. ale schronisko tym razem minęłam i pojechałam prosto na Machowski Krzyż, bo jednak niebieski szlak do Radkowa kołatał mi się w głowie coraz mocniej.

Zjazd fajny, choć ręce bolą, bo i tarka tutaj jest, i kamole, i mokro, i piasek, i stromo. 3 km testów dla Nerva. Zdał na 5.

A potem ląduje się na przystanku w Bożanowie i przychodzi oświecenie - kurczę ile to z powrotem do góry będzie kilometrów podjazdu?  Więc przez Radków do Karłowa i na ostatnim podjazdowym zakręcie przed Lisią Przełęczą....dokładnie w tym oto miejscu:

Garmin pokazał mi taką informację:


WOOOOOW !!!! Pierwsze w tym roku i to na niecałych 50 kilosach. Jestem z siebie dumna. A mapkę wkleję, jak w końcu skonsultuję z Ryjkiem, co robię źle, że się nie pojawia.



  • DST 24.60km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:09
  • VAVG 11.44km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Miał być Grodziec, a wyszedł czerwony szlak do Jakubowic

Piątek, 10 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 1

Baby jednak mają przerąbane: zawsze musi się trafić dzień, gdzie mimo najlepszych chęci i entuzjazmu w głowie, organizm mówi nie - teraz zwolnij i nie wariuj, bo ci nie pozwolę. No i właśnie tak się stało - mieliśmy dotrzeć na Grodziec i zaliczyć fantastyczny zjazd na Zielone Ludowe, a zaliczyliśmy Las Kościelny i dojazd do Kulina. Tam właśnie mój organizm powiedział: mam cię w nosie i dalej pod górę nie jadę. No cóż - dobrze, że Bogdan też jakoś ciśnienia nie miał i skierowaliśmy się na zielony szlak do IMKI. Śnieg już pięknie opuścił tereny i jechało się naprawdę fajnie do góry - aż się zdziwiłam, sądząc po tym, jak jeszcze "przed chwilą" mi się NIE CHCIAŁO. Ale motywacja też robi swoje, bo chociaż w nagrodę niebieski i czerwony szlak by się przydał. I huraaaa - dało się. Dotarliśmy nawet na wyższy odcinek czerwonego szlaku - tego z kładkami i korzeniami - a w chwili obecnej z powycinanymi drzewami. Normalnie jakiś armagedon w tym lesie się odbywa. Na każdym odcinku w lesie hałdy gałęzi, pnie i inne zalegające badziewie. CO ONI TAM ROBIĄ?!!!!! Jeszcze trochę to cały las wytną, masakra jakaś.




Ave Ja! Stwierdził Bodzio po wjechaniu pod górę kamoli na niebieskim szlaku. Racja.

I tak wygląda tam teraz wszędzie.






  • DST 22.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 14.67km/h
  • VMAX 48.60km/h
  • Podjazdy 490m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez kombinowania: Karłów i z powrotem

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 08.04.2015 | Komentarze 1

Nie samym terenem człowiek żyje, czarną robotę też trzeba zacząć odwalać, czyli: podjazdy. Nie ma lepszej metody na dotarcie do kondycji. Tym bardziej, że śnieg jeszcze niestety nie chce opuścić gór. Trening asfaltowy. Chwalić się jeszcze nie ma czym: 35 minut do IMKI i kolejne 15 minut do Karłowa - łącznie 50 - szału nie ma. Zmarzłam jednak okrutnie, a jadąc w dół rozbawił mnie pan kierowca w punto na poznańskich blachach, który jechał za mną całą drogę Stu Zakrętów i wyprzedził mnie dopiero w Kudowie.
Lisia Przełęcz:


Karłów i niespodzianka: tu też wzięli się za wycinkę drzew.

Z ciekawości podjechałam pod Szczeliniec, choć na ostatnich 5 metrach koło mi się ślizgnęło na śniegu i nie dało już rady ruszyć.


A niebieski wygląda na razie tak - nawet kawałek przejechałam, ale po jakiś 20 metrach odechciało mi się walczyć z mokrym śniegiem i śliskimi kamieniami.





  • DST 28.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 9.44km/h
  • VMAX 43.90km/h
  • Podjazdy 620m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Las Kościelny-Dańczów-Imka-Bukowina

Niedziela, 5 kwietnia 2015 · dodano: 06.04.2015 | Komentarze 1

Świąteczne jedzenie trzeba było jakoś spalić, więc najlepszym sposobem jest ruch, czyli niedzielna przejażdżka. Na wiosnę trasa wokół komina jest dość ciekawa, bo daje możliwości sprawdzenia własnego stanu technicznego. Plan prosty: początek w stronę Karłowa, ale za szlabanem za Zakręcie Śmierci już wjazd w teren i kierunek: Las Kościelny.

Potem górkami w stronę Jeleniowa

i przez Dańczów do kolejnego szlabanu - tym razem prowadzącego  zielonym szlakiem na IMKĘ.
Od tego miejsca jazdę utrudniał śnieg, zalegający jeszcze mocno po ostatnich opadach. Nie wróżyło to dobrze i właściwie im dalej w górę tym było gorzej. Dobrze, że chociaż śnieg był na tyle zbity, że mozna bylo po nim jakoś jechać. Poza jednym przystankiem na pilne potrzeby :), cały wjazd do IMKI wjechałam nie spadając z roweru, co mnie bardzo ucieszyło.

Przy następnym szlabanie - na IMCE - widok głębokiej zimy rozwiał moje nadzieje na dalszą jazdę terenem.

Dotarliśmy więc asfaltem do Lelkowej i Drogą Aleksandra pojechaliśmy w kierunku kolejnego szlabanu. Śnieg, zimno i lód - to nie jazda dla mnie. Jazdą w dół w takich warunkach zmęczyłam się bardziej, niż pod górę i fanką rowerowej zimy jednak nie zostanę.

Postanowiliśmy jeszcze sprawdzić, jak wygląda szlak z Bukowiny do szopki ruchomej i już wiemy, że przez dłuższy czas błędem będzie tamtędy jeździć. Bo jazdy tam nie ma - tam są roboty leśne, po których powstanie kolejna autostrada. Coś strasznego, wygląda na to, że ktoś ma zamiar pozbawić nas wszystkich naprawdę ciekawych miejsc do zjeżdżania.

W tym dniu mój Canyonek zaliczył wreszcie pierwszą myjnię w swoim życiu i znowu wygląda ślicznie (choć ubłocony też mi się bardzo podoba). Wzięłam sobie rady emi do serca i gdzie się tylko dało, próbowałam ćwiczyć stanie na rowerze i start z siodełka - cholera trudne. Ale w końcu się nauczę.


  • DST 15.00km
  • Teren 13.50km
  • Czas 01:52
  • VAVG 8.04km/h
  • VMAX 40.50km/h
  • Podjazdy 538m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Polanickie ścieżki

Sobota, 4 kwietnia 2015 · dodano: 06.04.2015 | Komentarze 3

Na świąteczny wypad w Wielką Sobotę umówiliśmy się z Kubą i Emi, którzy gościli sobie w Polanicy. Blisko, więc jak tu nie skorzystać? Okazało się przy tym, iż choć to my mieszkamy bliżej Polanicy, to wcale nie znaczy, że lepiej znamy ścieżki nad nią i tym razem to Świdniczanie przejęli rolę przewodników. A trzeba przyznać, że tereny tam są naprawdę świetne do jazdy terenowej.

Patrząc na wykres Garmina, wyszły nam 3 pętle i jedyny punkt charakterystyczny, do którego bym trafiła, to Szczytnik. Reszta stanowiła dla mnie odkrywanie nowego i świetną zabawę. Na niedługim dystansie (15-17 km, zależy u którego jeźdźca) mieliśmy błotniste podjazdy i zjazdy, singielki, skały, stromizny, na które strach było z góry patrzeć, hopki do skakania i noszenie rowerów przez powalone drzewa. Pogoda też nam urozmaicała wycieczkę, bo w jednym momencie podpuszczała nas pięknym słońcem, żeby po chwili zafundować nam zadymkę śnieżną.

Pierwsza stromizna wyglądała mniej więcej tak:

I oczywiście tylko ja jej nie zjechałam - tam wyżej było zdecydowanie bardziej przerażająco, ale hardkorowa trójka poradziła sobie z nią tak szybko, że nie zdążyli sobie nawzajem zdjęć zrobić i tylko ja na fragmencie się załapałam. Trudność (dla mnie) na tym odcinku polegała na masakrycznym nachyleniu terenu i uskoku za korzeniem, którego na zdjęciu wcale nie widać, a z góry pole widzenia skończyło mi się na korzeniu, więc gleba była nieunikniona.

Po objechaniu pierwszej pętli, zrobiliśmy przystanek na Szczytniku, gdzie wznieśliśmy świąteczny toast za spotkanie i przy okazji oglądaliśmy ślady po wcześniejszych próbach samobójczych Emi i Kuby.

Pierwszy raz byłam też na punkcie widokowym (ale siara) przy zamku


A tuż obok zamku kryją się takie oto cudowne ścieżki i miejscówki:






Potem był następny zjazd, z którego zwłaszcza Kuba się ucieszył. Ja, jak  zobaczyłam ten stok, to postanowiłam pożyć jeszcze trochę i zabawić się w fotografa, więc zaliczyłam szybki bieg z rowerem w dół i oto efekty:


Po Kubie Bogdan nadciąga z daleka.....

a tu przemyka obok mnie i udaje mi się wreszcie zrobić mu zdjęcie w trakcie zjazdu, z czego się bardzo cieszę.


Następnym celem były hopki, ale pogoda w tym czasie postanowiła spłatać nam figla i trochę nas zniechęcić - nie udało jej się na szczęście.


Kuba pokazuje nam, jak powinien wyglądać prawidłowo wykonany skok:

Emi więc leci za nim: bliżej, ale też wyszło...

Moja pierwsza próba, oczywiście nieudana, bo przejechana, a nie przeskoczona, ale doświadczenie bardzo ciekawe

I Bogdan, który jako fotograf nie załapał się na animację, więc korzystam z fotki Emi:

W dalszej drodze zaliczyliśmy ciekawe miejsce i w tym momencie pomyślałam, że to chyba feniksowo-ryjkowe miejsce na ogniska, bo tak jakoś znajomo wyglądało, choć pierwszy na oczy raz je widziałam :

Zaliczyliśmy też kamieniołom

I w końcu dotarliśmy do fantastycznego odcinka zjazdu: krótkiego, ale bardzo technicznego. Ja spróbowałam dwa razy i za każdym razem docierałam do połowy, glebę zaliczając przy tym koncertową.

Ale Emi i Bogdan? Proszę bardzo:






A na koniec dotarliśmy do następnego zjazdu z cyklu: STROMY i tym razem postanowiłam się nie poddawać, tylko spróbować go zjechać. Na tym zdjęciu widać Kubę, który przemknął, jak strzała, powyżej stoi Emi (która wcześniej oczywiście poszła na pierwszy ogień) i intensywnie zachęca mnie do zjazdu - a ja to ta mała biała kropeczka na końcu zdjęcia.

W końcu ruszyłam....

..... i w połowie zjazdu utknęłam....

I w końcu znalazł się ktoś mądry, kto uświadomił mi, co jeszcze - oprócz zaciskania klamek na zjeździe - robię nie tak, jak powinnam, a właściwie w ogóle nie robię: Emi w końcu zwróciła uwagę, że ja w ogóle nie startuję, czyli kompletnie bez sensu się odbijam na pedale, zamiast posadzić tyłek na siodełku i ustawić nogę. Dość cierpliwie próbowała mi to wytłumaczyć i pokazać, ale ja to teraz muszę poprzestawiać sobie w głowie, bo najgorzej, jak ktoś od początku nabrał złych nawyków. A powinno to wyglądać tak:

Albo tak (choć to wtrącenie z innej wycieczki, ale chodzi mi o pozycję na postoju):

Bawiłam się przednie i odkryłam przy okazji do czego muszę wrócić, żeby poprawić swoją technikę startowania. Przyda się na pewno. I niektóre zdjęcia podkradłam Emi. Dzięki za ten świąteczny wypad.



  • DST 14.60km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:27
  • VAVG 10.07km/h
  • VMAX 35.80km/h
  • Podjazdy 505m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Krótko mówiąc: czerwony szlak do Jakubowic

Wtorek, 17 marca 2015 · dodano: 24.03.2015 | Komentarze 0


Przyszło w końcu moje zamówienie: m.in. pedały PD-T400 do butów CW40. Ale fachowo zabrzmiało, co? Dobrze, grunt to dobre wrażenie zrobić, że ma się o czymś pojęcie. Hahaha. Ale tak serio do moich butów pasują tylko click`ry, a że musiały być czarne, to trzeba było na nie chwilę zaczekać i jeździć bez spdów. Ale koniec z tym. Po przykręceniu pedałów od razu zrobiła się dla mnie inna jazda. Po prostu zapomniałam o kolanie, kontuzjach, niedopracowanych jeszcze mięśniach i tym podobnych pierdołach, które jednak blokują lekko głowę. 

Czas na terenową jazdę, choć czasu mało, bo cóż można wielkiego zdziałać (jeśli chodzi o dystans) o godz. 16.30?
Decyzja więc szybka i bardzo ciekawa, trasa: Czermna - nieoznakowany szlak nad Czermną - Droga Aleksandra i czerwony szlak do Jakubowic. Z dość dużym zaskoczeniem stwierdziłam, że wjechałam wszystkie hopki i hopeczki na tej trasie, a najbardziej zaskoczył mnie fakt, że podjechałam bez przerwy podjazd asfaltowy na Bukowinę. Zasługa roweru? Bo moja osobista to chyba jeszcze nie do końca.

Piękne stadko muflonów po drodze udało nam się "ustrzelić".

Szlak nad Czermną mocno się zmienił po zimie i nie wiem, czy ta zmiana mi się podoba. Zniknęły wszystkie krzaczki, krzaczory, gęstwiny i wąskie ścieżki, a zrobiła się jakaś autostrada. Coś się tu pewnie będzie w tym roku działo, w sensie robót leśnych. Buuuuuu.


A tak nas przywitał wjazd na Drogę Aleksandra:

Nie czułam się pewnie na lodzie i śniegu więc część drogi to był jednak treking rowerowy:

Choć Bogdan poradził sobie z takim problemem bezbłędnie - jak zawsze.

Ale w końcu dotarliśmy do sedna sprawy i zaczęliśmy sprawdzać czerwony szlak do Jakubowic. Wszystkie jego odcinki okazały się wspaniałe i przypomniałam sobie wreszcie, jak to się robi.


Dotarliśmy do najfajniejszego odcinka tego szlaku, z którym w zeszłym roku borykałam się sporo razy, zanim go w końcu pokonałam. Chciałam koniecznie sprawdzić, jak mi pójdzie na nowej maszynie. I przez kamole dałam radę - zjechałam do miejsca, w którym zatrzymała mnie wielka gałąź, pchająca mi się między szprychy. Potem było jeszcze trochę wyłożonych gałęzi, ale generalnie zjechałam to bez najmniejszych trudności i co jeszcze mnie ucieszyło? Szeroka kierownica, dająca mi większą pewność siebie na zjeździe.
Chciałam jeszcze zrobić fotkę Bogdanowi na hopeczce, którą on bardzo lubi, a ja jeszcze nie próbowałam, ale cóż? Jaki fotograf, takie zdjęcie, więc po drugim podejściu nie trafionym w odpowiednim momencie Bodzio pomknął dalej. Następnym razem trafię (może :))

Dzięki radom Ryjka, przestawiłam ustawienia w Garminie i nareszcie wyszło mi coś sensownego w pomiarze.





Kategoria Góry Stołowe


  • DST 17.30km
  • Czas 01:35
  • VAVG 10.93km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Podjazdy 470m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wszystko tylko nie prędkość, czyli testów c.d.

Piątek, 6 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 8

Zalety przebywania na rehabilitacyjnym L4 jednak są. A jeszcze z zezwoleniem od lekarza, że trzeba ćwiczyć kolano, żeby wróciło do pełnej ruchomości, to już w ogóle. Nie jestem tylko pewna, czy lekarz i ja mieliśmy to samo na myśli, mówiąc o pedałowaniu, ale moja interpretacja tego zalecenia bardziej mi się odpowiada. Pogoda odpowiednia, zestaw ćwiczeń w domu zaliczony, no to w drogę. Na razie tylko asfalt, ale po cichu liczyłam, że dojadę do IMKI i wrócę zielonym szlakiem przez Dańczów. Postanowiłam też natychmiast robić przystanki, jeśli tylko coś mnie zaboli i zrobić wtedy zdjęcie, niezależnie od tego, w którym miejscu się znajdę. W sumie wyszło tych stopów trzy, bo jakby nie było do Lisiej Przełęczy jest 8,5 km podjazdu. Nie ma co szaleć.

Ponieważ dzięki Ani zostałam szczęśliwą posiadaczką garmina, więc testy dotyczyły również i tego urządzenia. Mogłam też pobawić się w dzielenie dystansu przy niezamierzonej pomocy endomondo, które się wyłączało przy każdym uruchomieniu aparatu. Na garminie dystans wyszedł mi 14,83 i czas 1,15, ale to z tego powodu, że najwyraźniej wielu miejscach miałam prędkość poniżej 5 km/h.

Przystanek Pierwszy: szlaban na Zakręcie Śmierci
Dystans - 2,34 km, czas - 10 minut, śr. v=8,13 km/h, max v = 16,60 km/h.
Wnioski: Szeroka kierownica jest po prostu cudem techniki na podjazdach; Siodełko 0,5 cm do góry.
Fotka, przysiady, skłony i dalej.

I proszę, jak pięknie rower wtopił się w tło i przybrał barwę szlabanu. A jeszcze przyuważyłam na drzewie obok taką ciekawostkę:

Będę szukać tej ukrytej kamery w sezonie, ciekawe, czy będę miała tyle szczęścia, żeby ją namierzyć. A z innych spostrzeżeń zauważyłam, że przez okres zimowy PNGS (chyba) postarał się o odnowienie wszystkich oznaczeń i tablic informacyjnych, bo takie dziwnie lśniące i czyste były, że aż rzucało się to w oczy.
Przystanek Drugi:IMKA
Dystans - 3,67 km, czas - 31 minut, śr. v = 7,03 km/h, max v = 10,21 km/h
Wnioski: Jechało mi się rewelacyjnie, i patrzyłam na wszystko, poza prędkością. Bawiłam się rowerem i obserwowałam siebie, więc to nie szybkość była moim celem - jeszcze nie. :). Ale też nie jechałam na młynku, co pamiętam na początku poprzedniego roku było normą. W wielu momentach pedałowałam tylko prawą nogą, żeby lewą odciążać (ciekawe doświadczenie). Pedałowałam też na stojąco, ale miałam takie wrażenie,  jakbym była ciut za wysoko nad kierownicą. Jeśli  to wrażenie utrzyma  się przy jeździe w dół w terenie, to spróbuję przestawić wyżej kierownicę. Siodełko znowu 0,5 cm do góry, bo odczułam ścięgno pod kolanem, czyli nie prostuję do końca nogi.

No i w tym miejscu moje ciche marzenia o terenie legły w gruzach, bo .......
Zielony szlak  zaprezentował mi się tak

Mój ulubiony niebieski zaprezentował się tak:

A dojazd asfaltem do Lelkowej tak:

Po prostu wielkieeeee buuuuuuuuuuu. Nie ma opcji, żebym teraz którąś z nich przejechała. Żal, ale nie aż tak wielki, bo stopy mi zaczęły marznąć. Więc lansowa fotka i jedyny słuszny kierunek - asfaltem do Lisiej.

I jeszcze jedno spostrzeżenie - niech ktoś mi wskaże na zdjęciu poniżej, w którym miejscu PNGS informuje o zakazie jazdy rowerem po szlakach.


Przystanek trzeci: Lisia Przełęcz
Dystans - 2,93km, czas - 23 minuty, śr. v = 7,43 km/h, max v = 14,82 km/h
Wnioski: Nie mam pewności jazdy na oblodzonym asfalcie, a na tym odcinku akurat taki był i bardzo to odczułam wracając. Pod koniec tamtego sezonu ślizganie się roweru na błocie nie robiło już na mnie najmniejszego wrażenia, a teraz miałam obawy i mocno trzymałam klamki. Na Lisiej zima w pełni i widać, że dawno tu nikogo z turystów nie było - wjazd na parking zawalony śniegiem, zniechęca skutecznie do skorzystania z wiaty.

Koniec:
Dystans - 8,40km, czas - 23 minuty, śr. v = 21,74 km/h, max v = 41,4 km/h
Wnioski: Hmmm - 8 kilometrów przejechałam w tym samym czasie, co wcześniej  3, od razu widać, że to było w dół. Ale ogólnie w 1,5 godziny jazdy przejechane 17 km, a ja mam tyle wrażeń, jakbym zrobiła dystans GIGA na maratonie mtb. I jeszcze jedna mała satysfakcja: zaczęłam sezon rowerowy wcześniej, niż Bogdan. Choć to jest rzeczywiście maleńka radość, bo on jednym wypadem zrobi dystans dwa razy dłuższy, niż ja na tych czterech. Ale co tam.

A wieczorny seans z Bogdanem dopełnił tego dnia. Haha, wiem co każdy sobie właśnie pomyślał. Cała przyjemność polegała na wzajemnym oklejeniu się taśmami :):):). Dlaczego ja wcześniej nie wpadłam na pomysł, żeby się wspomóc tapami (czyt. tejpami), przecież już dawno powinnam mieć oklejone kolano, a przy okazji łokieć. Bogdan zażyczył sobie kolorowe paski na plecach. TO NAPRAWDĘ MA MOC, od razu mam stabilniejszą nogę i wrażenie "pływania" i "uciekania kolana do tyłu" przy chodzeniu minęło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Polecam każdemu, kto ma kłopoty mięśniowo-ścięgnowe. 



  • Aktywność Wędrówka
Uczestnicy

Pieszy spacer w poszukiwaniu zimy

Niedziela, 30 listopada 2014 · dodano: 01.12.2014 | Komentarze 0

To miał być niedzielny spacerek dla rozruszania innych, niż zwykle mięśni, a celem było sprawdzenie czy w Górach Stołowych zima już zawitała. Porę wybraliśmy dość wydawałoby się bezpieczną (14.30), ale z Zakrętu Śmierci wróciliśmy do domu po latarki - tak na wszelki wypadek. Po drodze ustrzeliliśmy jeszcze szwagra, uskuteczniającego trening biegowy. Na Szczeliniec postanowiliśmy wejść najkrótszym i najbardziej urokliwym szlakiem, czyli żółtym spod parkingu koło Pasterki.
Jest pięknie, zimowo, bajkowo.



Bartek w stroju biegowym trochę lajtowo przy nas wyglądał, no ale jak trening to trening - w każdych warunkach musi się odbyć.


Przy niebieskim szlaku chwilę się zastanawiamy, bo tędy w sumie jakoś nie przejechaliśmy się jeszcze rowerem - do nadrobienia.


Drzewko przy schronisku wyglądało wręcz nieziemsko i samo się prosiło o fotkę

Na Szczelińcu nie omieszkaliśmy się zatrzymać na coś ciepłego i zimnego, mi przypadł w udziale powrót autem więc siłą rzeczy musiałam się zadowolić gorącą czekoladą.


Ale my tu gadu gadu, a czas leci niepostrzeżenie. Co to za spacer, gdy się nie zaliczy labiryntu? Zrobiło się lekko szaro, ale co tam. Moja komórka zaczyna trochę nieogarniać tematu i powoli odmawia współpracy z fotografem.
Po drodze zaliczamy już nawet małe ślizgaweczki. chłopaki się czaili i liczyli na mój popisowy upadek, ale się nie udało.


Przy małpoludzie jest jeszcze w miarę ok. z widocznością....

......ale potem zaczęliśmy schodzić w kierunku piekiełka....

I zaczął się czad. Dosłownie, jakby ktoś zgasił światło.

Poczuliśmy się, jak eksploratorzy jaskiń, a ja się cieszyłam, że w ogóle mamy jakieś światełko. Było lekko hardcorowo, a potem jeszcze lepiej. Moja komórka już nie chciała robić zdjęć, aparat dawał lepiej radę,



Z labiryntu dotarliśmy do zejścia i niebieskim "rowerowym" dotarliśmy - w zupełnej ciemności do parkingu. Ależ wyobraźnia w nocy pracuje. Dla dodania otuchy nawet latarkę w telefonie uruchomiliśmy, a Bartek pocieszał Wiktora, że jeszcze ma aplikację ogniska w komórce, więc spoko.


Super spacer na rozpoczęcie zimy.


  • DST 67.50km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:45
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Podjazdy 1430m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka z BS-ową paczką

Niedziela, 2 listopada 2014 · dodano: 05.11.2014 | Komentarze 13

Oj, dużo czasu upłynęło od ostatniej wspólnej wycieczki z Anią, Ryjkiem i Feniksem (choć tu ciut częściej jeździliśmy), dlatego nie było opcji, żeby nie skorzystać z zaproszenia do wspólnego pokręcenia na rowerach i to jeszcze w naszych okolicach. Jak zwykle pierwotne  plany uległy w trakcie jazdy pewnym modyfikacjom, ale dzięki temu myślę, że każdy z nas znalazł jakiś fajny odcinek trasy, który mu szczególnie przypadł do gustu. Mapka jest dostępna u Bogdana, bo moje endomondo jak zwykle się zacięło (kiedyż ja zaopatrzę się w końcu w coś lepszego?)
Witamy się na dworcu, pogoda na razie nie zapowiada się dobrze - zimno i mgła, ale co to dla harcerzy :)

Na rozgrzewkę postanawiamy urządzić w Ogrodzie Muzycznym mały koncert dla mieszkańców - Ryjek z przewodnika zamienił się w dyrygenta Orkiestry.

Ania zajęła się harfą, a ja kontrabasem - toż to nasze ulubione instrumenty muzyczne. :)

(fot.Bogdan K.)
Jednak po chwili Ania wykazała się jeszcze jedną - skrywaną głęboko przed nami - umiejętnością  gry na fortepianie, więc nie zostało nam nic innego, tylko urządzić obok śpiew w kanonie - w końcu to miasto moniuszkowskie, tutaj to normalka. Bogdan - choć wyznaje zasadę, że śpiewać każdy może, tym razem nie uraczył naszych uszu  swym niewątpliwym talentem :). Postanowił pozostać nadwornym fotografem tego artystycznego przedsięwzięcia.

Potem panowie postanowili uzupełnić zapasy w bidonach, bo w końcu nie ma to, jak jajeczna woda z "Pająka", której zapach powala na kolana, ale za to smak uśmierza różne "bóle" w sposób wręcz cudowny.

Tutaj następuje pierwsza modyfikacja planu, gdy ekipa daje się namówić na trawers prowadzący na Pstrążną - taka terenowa alternatywa dla asfaltowej Małej Czermnej i Zdarek. Pogoda też postanawia zmienić swój humor i zaczyna być coraz łaskawsza dla nas. Mam nadzieję, że ten trawers się  podobał, bo jest naprawdę cudny, ciekawy i potrafi zrobić wrażenie. Bardzo lubię ten odcinek. Feniksowi pierwszy podjazd (zresztą następne też) nie sprawił najmniejszych trudności.

(Fot. Bogdan K.)

Po dojechaniu do kościółka w Pstrążnej Ryjek zaskoczył mnie tak, że kopara do ziemi mi opadła. Bo toż to jest nieprawdopodobne,  żeby aż ekipa z Kłodzka musiała przyjechać, abym wreszcie poznała skrót na Machovskie Konciny. Zawsze do tej pory cisnęłam aż na Bukowinę asfaltem o paskudnym nachyleniu, którego nie lubię i nie polubię, ale znosić go muszę w drodze do celu, czyli zjazdu z czerwonego szlaku do Machovskich Koncin właśnie. A tu się okazuje, że ONI ZNAJĄ SKRÓT, KTÓREGO NIE ZNAM JA. A co ciekawsze - Bodzio go również nie bardzo kojarzył - po dobrej chwili dopiero zaskoczył, gdzie wyjedziemy.  Świetny, ostry podjazd, kończący się bezpośrednio na łąkach...

... z których czeka nas ekstra zjazd do Machova. Choć utrudniała go trochę woda, która chlapała niemożliwie spod kół na wszystkie strony, a najbardziej na twarz. Tutaj Ryjek doznaje objawienia i dlatego później jedzie, jak natchniony.

Po drodze oczywiście przystanek na małe co nieco - nawet już było otwarte.

Potem jest asfaltowy podjazd do Bely i Slawny, gdzie początkowo planowaliśmy jakiś obiad, ale okazało się, że to trochę za wcześnie, więc nastąpiły konsultacje i kolejna modyfikacja - kierunek TELEWIZORY i AMERIKA !!!!!!!. Ja byłam tą decyzją uszczęśliwiona, jak małe dziecko, bo chciałam się przekonać do którego miejsca tym razem zjadę. Ryjek nie wyglądał na zadowolonego, ale poświęcił się dla reszty ekipy, za co składam mu wielkie dzięki. A w tym wszystkim nie zapytałam Ani i Feniksa, czy wcześniej tam byli. A w takim towarzystwie to były zupełnie odlotowe przeżycia.

Tu z kolei łaska boska spłynęła na Anię


W tym miejscu muszę podkraść kilka fotek Ani i Bogdanowi, bo naprawdę nie wiem, kiedy będę miała okazję doznać takiej sesji zdjęciowej i uwiecznić fakt, że w końcu powoli pokonujemy telewizory - krok po kroczku. Aniu, dziękuję ci za te zdjęcia i przepraszam, że je podkradłam - nie mogłam się oprzeć. :)



Bogdan oczywiście poczekał aż do końca i wtedy pokazał klasę i lekcję, jak ma wyglądać zjazd. Z tego powodu jego zdjęć brak niestety. Pierwszy kawałek telewizorów pokonałam na kole, aż do tego miejsca, w którym stoję poniżej. Naprawdę jeszcze mnie przerasta ten kamień.
Tak a propos: szacunek dla Lei, jako dziewczyny, że to zjeżdża, co widziałam na własne oczy.


Dalszy odcinek też jest hardcorowy, ale powoli uczę się, jak go zjeżdżać i udałoby mi się to w całości, gdyby nie wredny i podstępny zacisk w kole, który postanowił opuścić swoje miejsce i zrobić mi kuku. Się zdziwiłam, gdy nagle wydawałoby się bez powodu, przeleciałam przez kierownicę (chyba przez kierownicę, bo do końca nie ogarnęłam zdarzenia, tak szybko się to stało). Nachylenie terenu w tym miejscu jest takie, że roweru postawić nie ma jak, więc musiałam znieść pojazd poniżej i w ten sposób znowu mam powód, żeby tam wrócić - no jak się nie da zjechać ?!!!  Musi się dać :)



Rzeczywiście zjazdy siedzą w głowie - technikę można wyćwiczyć i tu rzeczywiście bez dwóch zdań pomógł i nauczył mnie tego Bogdan. Jeszcze wielu rzeczy nie umiem i kilka dobrych sezonów pewnie mi to zajmie, ale podpowiedzi i motywacja ze strony drugiej - bardziej doświadczonej - osoby są bezcenne. Może sama też bym do tego doszła, ale czy byłabym wtedy w stanie pokonać tyle lęków.? Nie wiem, ale wiem, że gdyby mi się to nie podobało i nie chciałabym próbować, to żadna siła i żaden (nawet najbardziej utalentowany i zawzięty) trener nie byłby w stanie wykrzesać ze mnie tej motywacji. A tak nawet upadki nie są takie straszne, choć ręka boli pieruńsko do dziś.

Dojeżdżamy dalej do Ameriki na obiadek, bo to już pora odpowiednia, a po odpoczynku Ania pozwala mi przejechać się na swoim Canyonie.  Ależ to jest inna jazda. W tej chwili mój rowerek (i trochę Feniksa) przy pozostałych wygląda, jak dziecinny - z 26" kołami. Pierwszą różnicę poczułam od razu na kierownicy, która Ania i tak skracała. Ale czuć, że jest szersza, niż moja i zupełnie inaczej ręce i w ogóle całe ciało się układa na takim rowerze. Przednie koło mi "uciekało" i wydawało mi się zbyt duże, ale to tylko takie pierwsze wrażenie i po chwili już się można przyzwyczaić. Miałam też wrażenie, że pod górę lżej mi się jechało, niż na Lycanie. Musiałabym wypróbować jak się prowadzi taki sprzęt w trudnym terenie (hmmm, a wcześniej były telewizory hahaha), tylko strach, że jeszcze niechcący uszkodziłabym nie swój rower. Ale wrażenia bardzo pozytywne i dylemat rośnie, co zmienić: auto czy rower?!!!

Wróciliśmy więc z powrotem tą samą drogą, aby odbić na Radków. I tu niepocieszony był Bogdan, który miał w planach zaciągnąć nas na uskok. Ale późno się już zrobiło i czasu mało na powrót przed zmrokiem.




W Radkowie ja i Bogdan skręciliśmy na drogę stu zakrętów i do Karłowa dotarliśmy już w całkowitej ciemności.


Na tym wyjeździe miałam też okazję sprawdzić swoje kolano, bo tak się złożyło, żew następnym dniu miałam akurat umówioną wizytę u chirurga. I muszę przyznać, że wreszcie jakiś lekarz zrobił na mnie bardzo pozytywne  wrażenie, bo nie tylko wysłuchał, ale się jeszcze zastanowił i na modelu nogi pokazywał, co mi może być. A potem dał skierowanie na rezonans, po którym zobaczymy co dalej. Nawet zażartował, że jak nic nie znajdziemy, to zawsze mogę zmienić ten sport na inny - szachy. No cóż.

Dzięki ekipo za to spotkanie.


  • DST 12.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:50
  • VAVG 14.40km/h
  • VMAX 36.30km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielony szlak za szopką

Poniedziałek, 27 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 1

Dwudniowy mordor za oknem chwilowo zmienił swe oblicze i od rana drażnił się ze mną czystym błękitem nieba i pięknym słoneczkiem, choć temperaturą nie rozpieszczał. Walczyłam całe 8 godzin w pracy, w końcu nie wytrzymałam i poddałam się temu zjawisku. Odpowiednia ochrona na twarz, ręce i nogi i w drogę, bo czasu tylko tyle, ile Wiktor spędzi na basenie - za dużo lekcji mamy dzisiaj do odrobienia. Telefon w kieszeń, słuchawki do uszu i kierunek: Pstrążna. Kurczę, za szybko jednak robi się już ciemno, a tak bardzo chcę zjechać albo niebieskim do IMKI albo zielonym szlakiem za szopką - która opcja wygra? Niestety krótsza.

Za to  Park Zdrojowy wieczorem wygląda bardzo urokliwie, a Teatr pod Blachą w odsłonach tęczy też jest całkiem całkiem.