Info
Więcej o mnie.
2013 r.:

2014 r.:

2015 r.:

2016 r.:

Dzienne odwiedziny bloga:
Kategorie bloga
- asfalt nie musi być nudny
17 - babskie wypady
7 - Beskidy
6 - BIEGANIE
12 - Biegówki
2 - Bikestats
47 - Broumovskie Steny
24 - Dolni Morawa
2 - FINALE LIGURE/WŁOCHY
7 - Góra Parkowa
13 - Góry Bardzkie
4 - Góry Bialskie
2 - Góry Bystrzyckie
14 - Góry Izerskie
2 - Góry Kamienne
2 - Góry Orlickie
49 - Góry Sowie
6 - Góry Stołowe
122 - Góry Suche
3 - Góry Złote
2 - Jeseniki
5 - Karkonosze
2 - KOUTY
2 - Lipovske Stezky
1 - Maratony
5 - Masyw Ślęży
4 - Pieniny
2 - Podgórze Karkonoszy
5 - rodzinka w komplecie
24 - ROLKI
0 - Rudawy Janowickie
1 - Rychleby
7 - Śnieznicki PK
7 - Srebrna Góra
24 - strefa mtb
24 - Tatry
3 - Treking
7 - Trening
71 - Trutnov Trails
9 - tv i uskok - razem lub osobno
12 - W pojedynkę
59 - Wyścigi
4 - Wzgórza Lewińskie
17
Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Lipiec3 - 0
- 2025, Czerwiec15 - 0
- 2025, Maj12 - 0
- 2025, Kwiecień12 - 0
- 2025, Marzec13 - 0
- 2025, Styczeń4 - 0
- 2024, Grudzień3 - 0
- 2024, Listopad1 - 0
- 2024, Październik6 - 0
- 2024, Wrzesień8 - 0
- 2024, Sierpień9 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj8 - 0
- 2024, Kwiecień5 - 0
- 2024, Marzec4 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień3 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Październik8 - 0
- 2023, Wrzesień7 - 0
- 2023, Sierpień10 - 0
- 2023, Lipiec17 - 0
- 2023, Czerwiec13 - 0
- 2023, Maj10 - 0
- 2023, Kwiecień4 - 0
- 2023, Marzec3 - 0
- 2023, Luty4 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Październik6 - 0
- 2022, Wrzesień2 - 0
- 2022, Sierpień9 - 0
- 2022, Lipiec18 - 0
- 2022, Czerwiec16 - 0
- 2022, Maj15 - 0
- 2022, Kwiecień12 - 0
- 2022, Marzec6 - 0
- 2022, Luty5 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień4 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik7 - 0
- 2021, Wrzesień3 - 0
- 2021, Sierpień1 - 0
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień10 - 0
- 2016, Sierpień14 - 1
- 2016, Lipiec18 - 4
- 2016, Czerwiec17 - 0
- 2016, Maj16 - 1
- 2016, Kwiecień12 - 1
- 2016, Marzec4 - 2
- 2016, Luty3 - 1
- 2016, Styczeń1 - 0
- 2015, Grudzień2 - 1
- 2015, Listopad5 - 1
- 2015, Październik12 - 5
- 2015, Wrzesień7 - 6
- 2015, Sierpień14 - 20
- 2015, Lipiec17 - 7
- 2015, Czerwiec16 - 8
- 2015, Maj14 - 21
- 2015, Kwiecień15 - 28
- 2015, Marzec11 - 30
- 2015, Styczeń1 - 4
- 2014, Listopad6 - 24
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień11 - 11
- 2014, Sierpień14 - 16
- 2014, Lipiec16 - 13
- 2014, Czerwiec16 - 44
- 2014, Maj15 - 59
- 2014, Kwiecień12 - 48
- 2014, Marzec6 - 21
- 2014, Luty1 - 7
- 2014, Styczeń3 - 11
- 2013, Grudzień3 - 13
- 2013, Listopad4 - 14
- 2013, Październik9 - 21
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry Stołowe
Dystans całkowity: | 3747.63 km (w terenie 1819.70 km; 48.56%) |
Czas w ruchu: | 295:29 |
Średnia prędkość: | 12.68 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.00 km/h |
Suma podjazdów: | 79197 m |
Maks. tętno maksymalne: | 176 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 144 (80 %) |
Suma kalorii: | 23131 kcal |
Liczba aktywności: | 120 |
Średnio na aktywność: | 31.23 km i 2h 27m |
Więcej statystyk |
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:35
- VAVG 11.61km/h
- VMAX 32.50km/h
- Podjazdy 725m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Sawanna z Ulą
Wtorek, 2 czerwca 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 0
Wypad z Ulą.
Dańczów. Darnków. Zielonym szlakiem do IMKI. Asfaltem do Lisiej Przełęczy. Sawanna. Mroczny Las. Buddyści.
Sawanna o tej porze roku jest bardzo urokliwa, więc jak nie skorzystać z takiej miejscówki?
Odpocząć i zrelaksować się tutaj to czysta przyjemność.
Dańczów. Darnków. Zielonym szlakiem do IMKI. Asfaltem do Lisiej Przełęczy. Sawanna. Mroczny Las. Buddyści.
Sawanna o tej porze roku jest bardzo urokliwa, więc jak nie skorzystać z takiej miejscówki?
Odpocząć i zrelaksować się tutaj to czysta przyjemność.




Kategoria babskie wypady, Góry Stołowe
- DST 26.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:38
- VAVG 15.92km/h
- VMAX 40.00km/h
- Podjazdy 450m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Bukowina-Dańczów-Kudowa
Piątek, 29 maja 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 0
Po czterodniowej przerwie na szybką regenerację przeciążonego kolana nadszedł czas na sprawdzenie, jak się będzie jechało. Dlatego wybrałam taką trasę, żeby było i pod górę, i w terenie, i po płaskim. Do tego najbardziej nadawał się podjazd pod Bukowinę, terenowa Droga Aleksandra, niebieski szlak na Imkę i zjazd zielonym szlakiem do Dańczowa. Powrót w dół do Jeleniowa, a potem ósemką powrót do domu.
Na Lelkowej - również dla sprawdzenia - "uzbroiłam" się w "latawki", które wreszcie "przyleciały" pod zamówiony adres. Zarówno rękawki, jak i nogawki świetnie się dołożyły do stawów i nawet chroniły przed wiatrem na zjeździe. Kolano nawet nie jęknęło, czyli lekarz miał rację mówiąc, że wszystko będzie ok. Ponadto wróciłam do przemiennych pryszniców, co w moim przypadku świetnie się sprawdza.
Na Lelkowej - również dla sprawdzenia - "uzbroiłam" się w "latawki", które wreszcie "przyleciały" pod zamówiony adres. Zarówno rękawki, jak i nogawki świetnie się dołożyły do stawów i nawet chroniły przed wiatrem na zjeździe. Kolano nawet nie jęknęło, czyli lekarz miał rację mówiąc, że wszystko będzie ok. Ponadto wróciłam do przemiennych pryszniców, co w moim przypadku świetnie się sprawdza.
Kategoria Góry Stołowe, W pojedynkę
- DST 50.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:36
- VAVG 13.89km/h
- Podjazdy 1038m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Testowanie wąwozu i czeskiej służby zdrowia
Niedziela, 24 maja 2015 · dodano: 25.05.2015 | Komentarze 4
Niedzielna wycieczka. Drogą Stu Zakrętów na Karłów, a stamtąd niebieskim szlakiem w kierunku Pasterki. Pierwszy raz w tym roku przejechałam się po Pasterskich Łąkach i rozwinęłam na nich kosmiczną, jak dla mnie prędkość 30 km/h. Przystanku na Opata tym razem nie było. Do Pańskiego Krzyża dotarliśmy - ja prostą drogą, Bogdan lekko nadrabiając odległości (podobnie, jak na D100Z), a tam narada: gdzie? Jakoś mi się nie chciało tv i Bożanowskiego Spicaka zaliczać i o dziwo Wąwozu też nie bardzo. Zresztą coś mi dzisiaj nie szło: spodenki wbijały mi się nie powiem gdzie, żadnej z trzech hopek nie podjechałam (w sumie to robi się już na tyle sucho, że coraz trudniej będzie to zrobić-za dużo piachu), na korzeniach się potykałam.
Intuicja mi podpowiadała, żeby tam nie jechać, czy jaki grzyb? Paradoksalnie najlepiej mi dzisiaj szło na asfalcie. HA !
Ale w końcu stargowałam, że jedziemy zobaczyć tylko wąwóz - bez pozostałych historii. No i generalnie było warto. Przepięknie tam jest, choć odcinek ma około 2 km. Lekko, łatwo i przyjemnie to pewnie będzie za drugim lub trzecim razem, a tym razem spędziliśmy na nim trochę czasu, zwiedzając, oglądając, zjeżdżając i robiąc sesję fotograficzną, bo pewnie następnym razem będę próbowała zjechać to chociaż w 3/4, a nie odcinkami, jak dziś. Było warto.
Początek to trochę noszenia.

ale zaraz się zacznie zabawa..








Tu też sprawdzałam czy pod drzewem się zmieszczę...


I spoko - da się
No i na koniec, gdy już zjechałam dość trudny kamol, koło poślizgnęło się na jakimś małym kamyku, a ja...?

Lecąc na lewą nogę tylko usłyszałam w kolanie hruup i .... włączył mi się instynkt, który krzyczał mi w głowie: UPADNIJ - NIE PRÓBUJ TEGO USTAĆ!!! Dokładnie tak zadziałałam i po sekundzie leżałam na skarpie z napierdzielającym kolanem. Dobre parę minut tak sobie siedziałam i rożne historie przychodziły mi do głowy, łącznie z jakimś cholernym fatum. Spróbowałam w końcu wstać, dałam radę i nie padłam, więc nie jest źle. Do domu jeszcze jakieś paręnaście kilometrów, na szczęście (!!!!!) asfaltem, więc dotarłam.
I tu wtrącę opowieść o czeskiej służbie zdrowia.
Już w nocy czułam, że coś nie bardzo z tym kolanem, bo boli dalej. Zrobiłam swoje standardowe testy i znowu: nie mogę zrobić przysiadu, przyklęknąć i zrobić przeprostu. Do dupy. Co prawda na myśl o polanickiej SCM od razu "ozdrowiałam", ale myśl o odwiedzeniu lekarza zrobiła się natarczywa. Pomyślałam więc o szpitalu w Nachodzie - przecież mam wyrobioną europejską kartę ubezpieczeniową, więc powinni mnie przyjąć. Najwyżej zapłacę, ale sześciu godzin w Polanicy nie spędzę. No, tylko jeden problem: jak się tam dogadać? Z pomocą przyszedł mi mój brat - w końcu pracuje już długo u sąsiadów.
I cud.
Karta zadziałała, przyjęli mnie bez najmniejszych problemów, lekarz - chirurg - przyjął mnie od ręki, RTG - od ręki wraz z opisem. Cała obsługa przemiła, nie mieli problemów, że ja z obstawą. Wszystko razem nie trwało nawet godziny!!!! Gdzie w Polsce na NFZ tak jest? No i na koniec najlepsze: nic nie złamałam, nic nie urwałam, przeciążyłam tylko przy uderzeniu i dlatego boli. I jeszcze lekarze się ze mnie pośmiali, gdy ja zrozumiałam, że mam trzy dni odpoczywać i nie wysilać nogi, podczas gdy oni mówili: trzy - ALE TYGODNIE! (try tydnie) - dowcip dnia.
Intuicja mi podpowiadała, żeby tam nie jechać, czy jaki grzyb? Paradoksalnie najlepiej mi dzisiaj szło na asfalcie. HA !
Ale w końcu stargowałam, że jedziemy zobaczyć tylko wąwóz - bez pozostałych historii. No i generalnie było warto. Przepięknie tam jest, choć odcinek ma około 2 km. Lekko, łatwo i przyjemnie to pewnie będzie za drugim lub trzecim razem, a tym razem spędziliśmy na nim trochę czasu, zwiedzając, oglądając, zjeżdżając i robiąc sesję fotograficzną, bo pewnie następnym razem będę próbowała zjechać to chociaż w 3/4, a nie odcinkami, jak dziś. Było warto.
Początek to trochę noszenia.

ale zaraz się zacznie zabawa..





Tu też sprawdzałam czy pod drzewem się zmieszczę...
I spoko - da się
No i na koniec, gdy już zjechałam dość trudny kamol, koło poślizgnęło się na jakimś małym kamyku, a ja...?
Lecąc na lewą nogę tylko usłyszałam w kolanie hruup i .... włączył mi się instynkt, który krzyczał mi w głowie: UPADNIJ - NIE PRÓBUJ TEGO USTAĆ!!! Dokładnie tak zadziałałam i po sekundzie leżałam na skarpie z napierdzielającym kolanem. Dobre parę minut tak sobie siedziałam i rożne historie przychodziły mi do głowy, łącznie z jakimś cholernym fatum. Spróbowałam w końcu wstać, dałam radę i nie padłam, więc nie jest źle. Do domu jeszcze jakieś paręnaście kilometrów, na szczęście (!!!!!) asfaltem, więc dotarłam.
I tu wtrącę opowieść o czeskiej służbie zdrowia.
Już w nocy czułam, że coś nie bardzo z tym kolanem, bo boli dalej. Zrobiłam swoje standardowe testy i znowu: nie mogę zrobić przysiadu, przyklęknąć i zrobić przeprostu. Do dupy. Co prawda na myśl o polanickiej SCM od razu "ozdrowiałam", ale myśl o odwiedzeniu lekarza zrobiła się natarczywa. Pomyślałam więc o szpitalu w Nachodzie - przecież mam wyrobioną europejską kartę ubezpieczeniową, więc powinni mnie przyjąć. Najwyżej zapłacę, ale sześciu godzin w Polanicy nie spędzę. No, tylko jeden problem: jak się tam dogadać? Z pomocą przyszedł mi mój brat - w końcu pracuje już długo u sąsiadów.
I cud.
Karta zadziałała, przyjęli mnie bez najmniejszych problemów, lekarz - chirurg - przyjął mnie od ręki, RTG - od ręki wraz z opisem. Cała obsługa przemiła, nie mieli problemów, że ja z obstawą. Wszystko razem nie trwało nawet godziny!!!! Gdzie w Polsce na NFZ tak jest? No i na koniec najlepsze: nic nie złamałam, nic nie urwałam, przeciążyłam tylko przy uderzeniu i dlatego boli. I jeszcze lekarze się ze mnie pośmiali, gdy ja zrozumiałam, że mam trzy dni odpoczywać i nie wysilać nogi, podczas gdy oni mówili: trzy - ALE TYGODNIE! (try tydnie) - dowcip dnia.
Na taką diagnozę czekałam i w Polanicy też bym ją pewnie usłyszała, ale ile nerwów i czasu bym straciła? No i teraz skoro już jestem zarejestrowana w systemie czeskim, to nie ma problemów, żeby tam się leczyć - nie żebym za czymś takim tęskniła, ale poczucie bezpieczeństwa taka świadomość na pewno daje. A wyrobienie EKUZ to (o dziwo) nie jest problem: mailem wniosek do własnego oddziału NFZ i po trzech dniach przysyłają kartonik do domu. Jak widać, nigdy nie wiadomo, co się może przydać.

Kategoria Broumovskie Steny, Góry Stołowe
- DST 20.00km
- Teren 14.00km
- Czas 01:48
- VAVG 11.11km/h
- VMAX 35.00km/h
- Podjazdy 553m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Kamole, korzenie i znajomy teren, czyli jak się tu odkuć?
Poniedziałek, 18 maja 2015 · dodano: 19.05.2015 | Komentarze 0
Po paskudnej niedzieli przyszedł lepszy poniedziałek, pocieszenie i nowa motywacja: inni mają zdecydowanie gorzej, więc czemu ja się rozczulam aż tak bardzo nad sobą? Biorąc sobie do serca rady życzliwych osób biorę byka za rogi, czyli jadę w teren. Bo w końcu jak się nie da, jak się da? Na wariata, bez ochraniaczy, w krótkich spodenkach, bez ogarniania terenu, bo znam go na pamięć.
Byle jak najkrócej asfaltem, więc po 5 km w kierunku Bukowiny skręcam w bezszlakową drogę leśną i podjeżdżam do powalonych drzew. I tu zaczyna mi się włączać agresor na podjazdy, który powoduje, że cisnę pod górę, aż miło. WSZYSTKO PODJECHAŁAM, a na szczycie nawet pomyślałam: to już? Korzystając z tego, że agresor mi rośnie wciskam się przez paskudny kilometrowy 15%-wy podjazd asfaltowy do Drogi Aleksandra i przy szlabanie znowu myśl: uff, nie zsiadłam.
No to teraz trzeba się wyżyć.
Szybko na Lelkową i bez zastanawiania niebieskim w dół - i nie boczkiem, boczkiem, tylko centralnie przez wszystkie kamienie, które spotkałam, a raczej najechałam. Nie ma litości, najwyżej się wy.....walę. Aż w rowerze mi wszystko stukało i skrzypiało. Aż mi się kask przekrzywił. I dobrze. Tego mi było trzeba. Nikogo nie spotkałam po drodze - też dobrze.
IMKA i z powrotem na niebieski - pod górę nie jest taki sam, a agresor jeszcze nie wyparował. Dojechałam do kamoli, których nie pdjechałam - no nadczłowiekiem jednak nie jestem. A szkoda.
A potem CZERWONY SZLAK, ale z najfajniejszego jego odcinka zrezygnowałam, bo by było za krótko. Tym razem wybrałam trasę mtb pod prąd, czyli dzida w dół w kierunku Urwiska Beaty i Góry Parkowej i chyba z trzymającej mnie adrenaliny podjechałam 3/4 góry. A potem singiel po szczycie urwiska - i walka z lękiem wysokości. Nawet nie zgubiłam skrętu do Przekaźnika.
Góra Parkowa - trasą ostatniego wyścigu, ale nie tak samo. Za Kościółkiem pojechałam prosto i przejechałam po wszystkich schodach, które spotkałam na swojej drodze. HUURRAA!!!!! Wróciłam z dalekiej podróży.
Tam 20 km i tu 20 km.
Tam rzeźnia (ponad 1000 w pionie) tu jazda (500 w pionie).
Tam i tu kamole - tamtych nie ogarniam, te uwielbiam.
Tam walka o przeżycie, tu radość z jady.
Tam rower prowadzi mnie, tu rower prowadzę ja.
Jednym słowem: MOJE GÓRY SĄ TU!
Byle jak najkrócej asfaltem, więc po 5 km w kierunku Bukowiny skręcam w bezszlakową drogę leśną i podjeżdżam do powalonych drzew. I tu zaczyna mi się włączać agresor na podjazdy, który powoduje, że cisnę pod górę, aż miło. WSZYSTKO PODJECHAŁAM, a na szczycie nawet pomyślałam: to już? Korzystając z tego, że agresor mi rośnie wciskam się przez paskudny kilometrowy 15%-wy podjazd asfaltowy do Drogi Aleksandra i przy szlabanie znowu myśl: uff, nie zsiadłam.
No to teraz trzeba się wyżyć.
Szybko na Lelkową i bez zastanawiania niebieskim w dół - i nie boczkiem, boczkiem, tylko centralnie przez wszystkie kamienie, które spotkałam, a raczej najechałam. Nie ma litości, najwyżej się wy.....walę. Aż w rowerze mi wszystko stukało i skrzypiało. Aż mi się kask przekrzywił. I dobrze. Tego mi było trzeba. Nikogo nie spotkałam po drodze - też dobrze.
IMKA i z powrotem na niebieski - pod górę nie jest taki sam, a agresor jeszcze nie wyparował. Dojechałam do kamoli, których nie pdjechałam - no nadczłowiekiem jednak nie jestem. A szkoda.
A potem CZERWONY SZLAK, ale z najfajniejszego jego odcinka zrezygnowałam, bo by było za krótko. Tym razem wybrałam trasę mtb pod prąd, czyli dzida w dół w kierunku Urwiska Beaty i Góry Parkowej i chyba z trzymającej mnie adrenaliny podjechałam 3/4 góry. A potem singiel po szczycie urwiska - i walka z lękiem wysokości. Nawet nie zgubiłam skrętu do Przekaźnika.
Góra Parkowa - trasą ostatniego wyścigu, ale nie tak samo. Za Kościółkiem pojechałam prosto i przejechałam po wszystkich schodach, które spotkałam na swojej drodze. HUURRAA!!!!! Wróciłam z dalekiej podróży.
Tam 20 km i tu 20 km.
Tam rzeźnia (ponad 1000 w pionie) tu jazda (500 w pionie).
Tam i tu kamole - tamtych nie ogarniam, te uwielbiam.
Tam walka o przeżycie, tu radość z jady.
Tam rower prowadzi mnie, tu rower prowadzę ja.
Jednym słowem: MOJE GÓRY SĄ TU!
Kategoria W pojedynkę, Góry Stołowe
- DST 28.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:52
- VAVG 15.00km/h
- VMAX 39.70km/h
- Podjazdy 550m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Podjechane Miechy
Środa, 13 maja 2015 · dodano: 13.05.2015 | Komentarze 0
Jestem nawet zadowolona z tego wyjazdu, bo pierwszy raz w całości wjechałam na Lelkową przez Miechy. Zatrzymałam się tylko raz,żeby odebrać telefon. A prędkość tym razem była rzeczą wtórną. Z Lelkowej jak zwykle niebieskim szlakiem do Imki i na Karłów asfaltem. Tam spotykam Bogdana i razem zjeżdżamy w dół z powrotem do Imki. Podjazd asfaltem na Lelkową i czerwonym do domu. Kategoria Góry Stołowe, W pojedynkę
- DST 27.60km
- Teren 13.00km
- Czas 02:16
- VAVG 12.18km/h
- VMAX 39.70km/h
- Podjazdy 630m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Skalniak
Poniedziałek, 11 maja 2015 · dodano: 14.05.2015 | Komentarze 1
Trasa pół na pół: asfaltowo-terenowa, ale od początku chodził mi po głowie Skalniak.Na szczycie ul. Słonecznej rozdzielamy się i ja jadę w dół asfaltem, a Bogdan ciśnie przez górki. Spotykamy się w Jeleniowie. Jestem pierwsza, więc w chwili oczekiwania trzaskam sweetfocię :)

"Nadejszła wiekopomna chwila", w której to ja oczekiwałam na przyjazd Bogdana.

Na Imkę docieramy przez Dańczów, zielonym szlakiem i muszę przyznać, że całkiem fajnie mi się wjeżdżało. Jechałam pod górę swoim tempem, czyli 6-8 km/h w porywach do 10, ale za to całość na środkowej tarczy z przodu, kombinując tylnymi przerzutkami. Do tej pory mi się to jeszcze nie zdarzyło, więc byłam zadowolona z siebie gdy dotarłam na IMKĘ.
Coś czuję, że podjazdy nigdy nie staną się moją mocną stroną, więc cieszę się nawet z takich malutkich osiągnięć. Docieramy asfaltem do Skalniaka.....

... i w końcu zaczyna się najprzyjemniejsza część dzisiejszej przejażdżki - pięknie i słonecznie, choć jak zwykle mokro.



Po rychlebskich glebach Bogdan postanowił jeździć w długich rękawiczkach - choć to musztarda po obiedzie. Ale palec jest mocno stłuczony, więc lepsza taka ochrona, niż żadna. Latawki nadal do nas lecą, więc trzeba sobie jakoś radzić.Coś czuję, że podjazdy nigdy nie staną się moją mocną stroną, więc cieszę się nawet z takich malutkich osiągnięć. Docieramy asfaltem do Skalniaka.....

... i w końcu zaczyna się najprzyjemniejsza część dzisiejszej przejażdżki - pięknie i słonecznie, choć jak zwykle mokro.




Podziwiamy przez chwilę widoki - są po prostu cudne.

A potem wjeżdżamy w najbardziej piaszczystą i kamienistą część Skalniaka - tutaj rower zawsze dostaje w d...., po kałużach i błocie piach wciska się w łańcuch strasznie. A przy okazji trzeba uważać na wystające z piachu kamienie i skały. Cudo, bardzo lubię tę trasę.

Bogdan pomknął do przodu i gdy sobie spokojnie jechałam nagle natknęłam się na stojący rower. Upss, a gdzie rowerzysta? No, dobrą chwilę trwalo, zanim go znalazłam....

A z innej perspektywy wyglądało to tak:

Do tego drzewa dojechaliśmy bez najmniejszych problemów, a potem przez moment trzeba było przeprowadzić rower:


A ostatecznie dociera się do belek, z których zjechać się jednak na ten moment nie da.
Może na enduro?


Do domu powrót oczywiście asfaltem do IMKI i Lelkowej, a potem czerwonym szlakiem do Jakubowic. Teraz już ten szlak nie sprawia mi żadnych trudności, wręcz przeciwnie - znając każdy kamień, zakręt i korzeń, jedzie się przecudnie. A pamiętam swoje pierwsze jazdy po nim - wtedy wydawał mi się nieprzejeżdżalny. Woow.
Super trasa - polecam każdemu.
Kategoria Góry Stołowe
- DST 40.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:56
- VAVG 13.64km/h
- VMAX 40.70km/h
- Podjazdy 755m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Rodzinny wypad na ognisko: Batorówek i Baszty Radkowskie
Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 2
Jak majówka, to majówka: wyciągnęliśmy Wiktora na ognicho. A że rowerem? No cóż, jak się ma lekko porytych rodziców, to i kiełbasy z grila w ogródku dziecko nie zje, jak przystało na statystycznego Polaka w długi weekend.
Czyli kierunek: Batorówek. Nie chcąc zniechęcać Wiktora na długi asfaltowym podjeździe do Karłowa, zarządzam kilka przystanków po drodze, które pomagają mu o tyle, że ciśnie lepiej ode mnie. Mnie bolą nogi i cztery litery po ciężkiej wyprawie z dnia poprzedniego i właściwie to jemu idzie zdecydowanie lepiej podjazd, niż mi. A już myślałam, że chociaż w tej trójce nie będę ostatnia. Patrząc potem na jego licznik, to zdecydowanie lepiej Wiktor wypadł ode mnie. On miał prędkość maksymalną 42,7 km/h a średnia prędkość mu wyszła 14,30/h. To nie był zresztą jedyny raz, gdy Wiciu mnie zadziwił.
Przystanek na IMCE - krówki i cola dodały sił na dalszy dojazd.

Musiałam się mocno wysilić na podjeździe, żeby im zrobić zdjęcie z przodu.

Dystans do Batorówka wcale go nie przeraził. Woow.

Sekstans zaliczony, można dalej.

Po minach widać, jak było gorąco. :) Wiało tam okrutnie, ale na szczęście ognicho się już paliło - nawet patyki były. Więc nasiadóweczka przy ...... coli i czymś tam jeszcze dla starszych.

Rowerki grzecznie czekały....

A panu przy ognisku najbardziej podobał się .... biały. Hmmm.
Ja też tam byłam.....

Czas wyruszyć dalej. Moje członki odmówiły już całkowicie współpracy i na myśl o kamieniach na powrocie prawie zaczęłam płakać, dlatego Baszty Radkowskie i powrót asfaltem do Karłowa wydałymi się cudownym lekiem na wszelkie zło. I tu mnie moje dziecko ponownie zadziwiło. Podpuściłam go dla hecy, żeby zjechał po kamieniu, na którym zaliczyłam w zeszłym roku spektakularną glebę. A ten niewiele myśląc .... wsiadł na rower i zjechał !!!!!!!!!!!! A ponieważ matka nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, więc nie przygotowała się z aparatem, by to uwiecznić. Ok. Nadrobimy na powrocie.

Baszty i jak zwykle piękne widoki:



Tata rozciąga świetlaną przyszłość rowerową przed synem :):):)..... A ten odrzuca połączenia od kolegów, którzy na niego czekają. hihi.

Wracamy i tym razem aparat przejmuje Bogdan, żeby nic nie umknęło.

Głupio by było w tej sytuacji nie zjechać, co?

W końcu Karłów

A na końcu zatargaliśmy jeszcze biedne dziecko na niebieski szlak z IMKI na Lelkową - targał pod górę, że hej. Zatrzymał się dopiero przy kamolach, które Bogdan oczywiści przejechał - już teraz bez najmniejszego trudu. Wiktor tym podjazdem i zapasem sił, jakie jeszcze miał też mnie zadziwił. A wisienką na torcie był zjazd zielonym szlakiem przez Miechy do Kudowy. Alternatywa dla zjazdu asfaltem rewelacyjna i bezpieczniejsza (wbrew pozorom), bo tu spotkanie z niedzielnymi turystami w autach na pewno nam nie groziło. Lycanek wreszcie też ruszył się trochę w teren i mogłam mu dopisać konkretne kilometry do przebiegu. Cała majówka wypadła elegancko.
https://connect.garmin.com/activity/764140297#Czyli kierunek: Batorówek. Nie chcąc zniechęcać Wiktora na długi asfaltowym podjeździe do Karłowa, zarządzam kilka przystanków po drodze, które pomagają mu o tyle, że ciśnie lepiej ode mnie. Mnie bolą nogi i cztery litery po ciężkiej wyprawie z dnia poprzedniego i właściwie to jemu idzie zdecydowanie lepiej podjazd, niż mi. A już myślałam, że chociaż w tej trójce nie będę ostatnia. Patrząc potem na jego licznik, to zdecydowanie lepiej Wiktor wypadł ode mnie. On miał prędkość maksymalną 42,7 km/h a średnia prędkość mu wyszła 14,30/h. To nie był zresztą jedyny raz, gdy Wiciu mnie zadziwił.
Przystanek na IMCE - krówki i cola dodały sił na dalszy dojazd.
Musiałam się mocno wysilić na podjeździe, żeby im zrobić zdjęcie z przodu.
Dystans do Batorówka wcale go nie przeraził. Woow.
Sekstans zaliczony, można dalej.
Po minach widać, jak było gorąco. :) Wiało tam okrutnie, ale na szczęście ognicho się już paliło - nawet patyki były. Więc nasiadóweczka przy ...... coli i czymś tam jeszcze dla starszych.
Rowerki grzecznie czekały....
A panu przy ognisku najbardziej podobał się .... biały. Hmmm.
Ja też tam byłam.....
Czas wyruszyć dalej. Moje członki odmówiły już całkowicie współpracy i na myśl o kamieniach na powrocie prawie zaczęłam płakać, dlatego Baszty Radkowskie i powrót asfaltem do Karłowa wydałymi się cudownym lekiem na wszelkie zło. I tu mnie moje dziecko ponownie zadziwiło. Podpuściłam go dla hecy, żeby zjechał po kamieniu, na którym zaliczyłam w zeszłym roku spektakularną glebę. A ten niewiele myśląc .... wsiadł na rower i zjechał !!!!!!!!!!!! A ponieważ matka nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, więc nie przygotowała się z aparatem, by to uwiecznić. Ok. Nadrobimy na powrocie.
Baszty i jak zwykle piękne widoki:
Tata rozciąga świetlaną przyszłość rowerową przed synem :):):)..... A ten odrzuca połączenia od kolegów, którzy na niego czekają. hihi.
Wracamy i tym razem aparat przejmuje Bogdan, żeby nic nie umknęło.
Głupio by było w tej sytuacji nie zjechać, co?
W końcu Karłów
A na końcu zatargaliśmy jeszcze biedne dziecko na niebieski szlak z IMKI na Lelkową - targał pod górę, że hej. Zatrzymał się dopiero przy kamolach, które Bogdan oczywiści przejechał - już teraz bez najmniejszego trudu. Wiktor tym podjazdem i zapasem sił, jakie jeszcze miał też mnie zadziwił. A wisienką na torcie był zjazd zielonym szlakiem przez Miechy do Kudowy. Alternatywa dla zjazdu asfaltem rewelacyjna i bezpieczniejsza (wbrew pozorom), bo tu spotkanie z niedzielnymi turystami w autach na pewno nam nie groziło. Lycanek wreszcie też ruszył się trochę w teren i mogłam mu dopisać konkretne kilometry do przebiegu. Cała majówka wypadła elegancko.
Kategoria Góry Stołowe, rodzinka w komplecie
- DST 51.00km
- Teren 43.00km
- Czas 04:38
- VAVG 11.01km/h
- VMAX 40.90km/h
- Podjazdy 1523m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Kolejny atak na Broumovskie Steny, czyli rodzina canyonów w akcji
Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 4
Oj, się działo.
W tym wypadzie warto przeanalizować wykres, bo na dość małym obszarze wyszło kilka naprawdę ciekawych pętelek. A i tak znowu nie zajrzeliśmy wszędzie, gdzie planował Bogdan. Wąwóz nadal dla mnie pozostaje do odkrycia.
https://connect.garmin.com/activity/764140297
Spotykamy się z Anią i Zibim w Karłowie i najpierw dla rozgrzewki przejeżdżamy niebieskim szlakiem pod Szczelińcem. Po wczorajszych opadach deszczu łąki pasterskie jeszcze nie są atrakcyjnym odcinkiem, więc skręcamy w stronę parkingu przy żółtym szlaku. A tam Bogdan ma dla nas pierwszą malutką niespodziankę: zjazd żółtym pieszym szlakiem do Pasterki. Tyle, że ta niespodzianka okazała się na ten moment zjeżdżalna tylko dla niego (czemu zwątpiłam? !!! Nie mam pojęcia).
Z góry uprzedzam, że zdjęcia Ani są tak ładne i ciekawe, że nie mogłam się powstrzymać, żeby jej kilka nie podkraść. Zbychowi również. O Bogdanie nie wspominając.

Na przyszłość jednak, jak nie będę musiała, to raczej ten odcinek będę omijać - naprawdę jest pieszy.

Pierwsza pętelka to objechanie schroniska w Pasterce przez łąki i dojazd do punktu granicznego i rozjazdu przez żółty szlak leśny. Tu w kilku miejscach konieczne okazało się zejście z rowerów i ominięcie powalonych w poprzek drogi drzew.

Kolejna pętelka to oczywiście Bożanowski Szpicak, gdzie jedni spożywali ....

a inni spożywali ....


Z niego pojechaliśmy na żółty zjazd (hmmm, jakoś dziwnie częsty kolor tej wycieczki). Tyle, że plan zakładał zjazd do samego końca. Ufff, było mocno. Trzeba było tylko zaczekać, aż piesi turyści ustąpią pola rowerzystom dwóm.

Piękne ujęcie Zbycha "w locie" ci tutaj Aniu wyszło.

Pierwszy raz jechałam tym szlakiem na sam dół, czyli jak zwykle nie wiedziałam gdzie jesteśmy.
W dalszej części sprawdzałam, czy mały może więcej....


i okazuje się, że jeśli ściągnę plecak, to spokojnie pod tym drzewem przejadę.

Ania też się zmieściła.

A chłopaki nie hihihi :)

Dotarliśmy do krzyżujących się szlaków i tym razem postanowiłam NIE MYŚLEĆ. Opłacało się, bo gdy reszta analizowała optymalną trasę, ja po prostu ruszyłam - raz już spękałam, starczy.

zaraz potem Ania, Zbychu i Bogdan. I w tym miejscu muszę przyznać, że serce wielkie, cierpliwość i samozaparcie Ania ma wielkie, bo wiedząc jaką masakrę zjazdową Bogdan chce nam zafundować i po kosmicznej przygodzie i dystansie z dnia poprzedniego, z uśmiechem na twarzy znosiła przeciwności losu i w ogóle zdecydowała się na ten wyjazd.
I nie zabiła nas za te zjazdy.

Po zjeździe okazało się, że jesteśmy w Bożanowie, gdzie spotykamy Mariusza i Wojtka. Dali się chłopaki namówić na kawałek wspólnej trasy. Fajnie. Za Machowskim Krzyżem rozdzielamy się po to, by potem znów spotkać się w Americe i poznać następnych znajomych.

Koruna

Drugi raz docieramy "cudownym" podjazdem (na szczęście krótkim) na Machovski Krzyż

Tym razem ciśniemy już prosto do telewizorów......

Panowie pozwolili mi zjechać pierwszej ..... i wreszcie robię fotkę, jaką od dłuższego czasu mam w głowie:


Dalszy odcinek również jest nie byle jaki, choć często go pomijamy w swoich opisach. Zbychu - zgodnie z radami bardziej doświadczonego kolegi - ciśnie więc prawą stroną na dół, rozganiając po drodze pieszych turystów. Stromizna, kamienie, liście zakrywające drogę - to są dość spore utrudnienia, ale tym ciekawszy jest ten odcinek.

Po szalonych zjazdach chwila przyjemności dla Ani - dojazd do Ameriki. Pocisnęła i tyle ją widziałam. Dotarłam tam, jak zwykle ostatnia, ale przynajmniej już miejsce było zarezerwowane.

Podjazd od Ameriki pokonał mnie, a nie ja jego, więc oczywiście wszyscy musieli zaczekać, aż się tam jakoś wtoczę. No trudno, nie od razu Kraków zbudowali. :)


Dobrze, że potem jest dojazd do uskoku i sam uskok, bo inaczej nikt by mnie nie zmusił tyle razy się tam pchać.

Znowu przyszło mi podziwiać anielską cierpliwość Ani, bo przecież nie każdy musi lubić takie hardkory, prawda?

A chłopaki? No cóż, oni są klasą samą w sobie.




Mi też się udało nie spękać i uskok po raz kolejny zaliczam. Po raz kolejny lewą stroną - na prawą jakoś się jeszcze nie mogę zdecydować.

I wspólna fotka naszych maszyn:
na uskoku....

...i na Hveździe

Po dotarciu na Hvezdę robimy podejście do zjazdu najtrudniejszym kawałkiem.

Tym razem dojechałam do schodów. Wrażenie inne - mniej strachliwe, ale nadal na tyle blokujące, że nie daję rady go zjechać. Odważył się tyko Bogdan - dwa razy. Pierwszego razu nie zdążyłam zobaczyć, natomiast drugi podniósł mi znowu ciśnienie i włosy na głowie. Gdyby mnie tak zarzuciło, jak jego, to już przy pierwszym zarzuceniu koła bym leżała i kwiczała, a drugiego pewnie bym nie przeżyła w całości. A on? .... No, nie powiem, że to była kaszka z mleczkiem, ale że zapanował nad rowerem, to już było mistrzostwo.



A potem jeszcze trochę świetnego zjazdu i asfaltowy podjazd do Pańskiego Krzyża i trzeci raz do Machowskiego Krzyża. Po grupowej konsultacji okazuje się, że już nikt nie ma ochoty robić go po raz drugi, więc wąwóz zostawiamy na inny raz. Na powrocie do Karłowa ustalamy, ile komu przewyższeń wyszło i okazuje się, że osiągnęłam magiczne 1500 m w pionie - pozostałym wychodzi więcej. To jest chyba na razie moja granica - choć niedawno tak mówiłam o 1000 m. Ale tym razem w postawieniu tej granicy wybitnie "pomogło" mi siodełko. Oj, dało mi popalić równo - do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać nad jego zmianą. Ale nie ma co narzekać, bo wycieczka była naprawdę wyjątkowa i bardzo się cieszę, że mogłam na niej być.
W tym wypadzie warto przeanalizować wykres, bo na dość małym obszarze wyszło kilka naprawdę ciekawych pętelek. A i tak znowu nie zajrzeliśmy wszędzie, gdzie planował Bogdan. Wąwóz nadal dla mnie pozostaje do odkrycia.
https://connect.garmin.com/activity/764140297
Spotykamy się z Anią i Zibim w Karłowie i najpierw dla rozgrzewki przejeżdżamy niebieskim szlakiem pod Szczelińcem. Po wczorajszych opadach deszczu łąki pasterskie jeszcze nie są atrakcyjnym odcinkiem, więc skręcamy w stronę parkingu przy żółtym szlaku. A tam Bogdan ma dla nas pierwszą malutką niespodziankę: zjazd żółtym pieszym szlakiem do Pasterki. Tyle, że ta niespodzianka okazała się na ten moment zjeżdżalna tylko dla niego (czemu zwątpiłam? !!! Nie mam pojęcia).
Z góry uprzedzam, że zdjęcia Ani są tak ładne i ciekawe, że nie mogłam się powstrzymać, żeby jej kilka nie podkraść. Zbychowi również. O Bogdanie nie wspominając.
Na przyszłość jednak, jak nie będę musiała, to raczej ten odcinek będę omijać - naprawdę jest pieszy.
Pierwsza pętelka to objechanie schroniska w Pasterce przez łąki i dojazd do punktu granicznego i rozjazdu przez żółty szlak leśny. Tu w kilku miejscach konieczne okazało się zejście z rowerów i ominięcie powalonych w poprzek drogi drzew.
Kolejna pętelka to oczywiście Bożanowski Szpicak, gdzie jedni spożywali ....
a inni spożywali ....
Z niego pojechaliśmy na żółty zjazd (hmmm, jakoś dziwnie częsty kolor tej wycieczki). Tyle, że plan zakładał zjazd do samego końca. Ufff, było mocno. Trzeba było tylko zaczekać, aż piesi turyści ustąpią pola rowerzystom dwóm.
Piękne ujęcie Zbycha "w locie" ci tutaj Aniu wyszło.
Pierwszy raz jechałam tym szlakiem na sam dół, czyli jak zwykle nie wiedziałam gdzie jesteśmy.
W dalszej części sprawdzałam, czy mały może więcej....
i okazuje się, że jeśli ściągnę plecak, to spokojnie pod tym drzewem przejadę.
Ania też się zmieściła.
A chłopaki nie hihihi :)
Dotarliśmy do krzyżujących się szlaków i tym razem postanowiłam NIE MYŚLEĆ. Opłacało się, bo gdy reszta analizowała optymalną trasę, ja po prostu ruszyłam - raz już spękałam, starczy.
zaraz potem Ania, Zbychu i Bogdan. I w tym miejscu muszę przyznać, że serce wielkie, cierpliwość i samozaparcie Ania ma wielkie, bo wiedząc jaką masakrę zjazdową Bogdan chce nam zafundować i po kosmicznej przygodzie i dystansie z dnia poprzedniego, z uśmiechem na twarzy znosiła przeciwności losu i w ogóle zdecydowała się na ten wyjazd.
I nie zabiła nas za te zjazdy.
Po zjeździe okazało się, że jesteśmy w Bożanowie, gdzie spotykamy Mariusza i Wojtka. Dali się chłopaki namówić na kawałek wspólnej trasy. Fajnie. Za Machowskim Krzyżem rozdzielamy się po to, by potem znów spotkać się w Americe i poznać następnych znajomych.
Koruna
Drugi raz docieramy "cudownym" podjazdem (na szczęście krótkim) na Machovski Krzyż
Tym razem ciśniemy już prosto do telewizorów......
Panowie pozwolili mi zjechać pierwszej ..... i wreszcie robię fotkę, jaką od dłuższego czasu mam w głowie:
Dalszy odcinek również jest nie byle jaki, choć często go pomijamy w swoich opisach. Zbychu - zgodnie z radami bardziej doświadczonego kolegi - ciśnie więc prawą stroną na dół, rozganiając po drodze pieszych turystów. Stromizna, kamienie, liście zakrywające drogę - to są dość spore utrudnienia, ale tym ciekawszy jest ten odcinek.
Po szalonych zjazdach chwila przyjemności dla Ani - dojazd do Ameriki. Pocisnęła i tyle ją widziałam. Dotarłam tam, jak zwykle ostatnia, ale przynajmniej już miejsce było zarezerwowane.
Podjazd od Ameriki pokonał mnie, a nie ja jego, więc oczywiście wszyscy musieli zaczekać, aż się tam jakoś wtoczę. No trudno, nie od razu Kraków zbudowali. :)
Dobrze, że potem jest dojazd do uskoku i sam uskok, bo inaczej nikt by mnie nie zmusił tyle razy się tam pchać.
Znowu przyszło mi podziwiać anielską cierpliwość Ani, bo przecież nie każdy musi lubić takie hardkory, prawda?
A chłopaki? No cóż, oni są klasą samą w sobie.
Mi też się udało nie spękać i uskok po raz kolejny zaliczam. Po raz kolejny lewą stroną - na prawą jakoś się jeszcze nie mogę zdecydować.
I wspólna fotka naszych maszyn:
na uskoku....
...i na Hveździe
Po dotarciu na Hvezdę robimy podejście do zjazdu najtrudniejszym kawałkiem.
Tym razem dojechałam do schodów. Wrażenie inne - mniej strachliwe, ale nadal na tyle blokujące, że nie daję rady go zjechać. Odważył się tyko Bogdan - dwa razy. Pierwszego razu nie zdążyłam zobaczyć, natomiast drugi podniósł mi znowu ciśnienie i włosy na głowie. Gdyby mnie tak zarzuciło, jak jego, to już przy pierwszym zarzuceniu koła bym leżała i kwiczała, a drugiego pewnie bym nie przeżyła w całości. A on? .... No, nie powiem, że to była kaszka z mleczkiem, ale że zapanował nad rowerem, to już było mistrzostwo.
A potem jeszcze trochę świetnego zjazdu i asfaltowy podjazd do Pańskiego Krzyża i trzeci raz do Machowskiego Krzyża. Po grupowej konsultacji okazuje się, że już nikt nie ma ochoty robić go po raz drugi, więc wąwóz zostawiamy na inny raz. Na powrocie do Karłowa ustalamy, ile komu przewyższeń wyszło i okazuje się, że osiągnęłam magiczne 1500 m w pionie - pozostałym wychodzi więcej. To jest chyba na razie moja granica - choć niedawno tak mówiłam o 1000 m. Ale tym razem w postawieniu tej granicy wybitnie "pomogło" mi siodełko. Oj, dało mi popalić równo - do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać nad jego zmianą. Ale nie ma co narzekać, bo wycieczka była naprawdę wyjątkowa i bardzo się cieszę, że mogłam na niej być.
- DST 62.50km
- Teren 34.00km
- Czas 04:30
- VAVG 13.89km/h
- VMAX 45.20km/h
- Podjazdy 1150m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry Stołowe i Orlickie w dziewiątkę
Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 01.05.2015 | Komentarze 3
Pierwsza w tym roku wycieczka rowerowa w dużym składzie. Zaplanowana przez Ryjka, u którego w końcu miałam okazję obejrzeć na żywo nowego fulla. Trasa świetna, bo jeżdżenie po swoich własnych okolicach w tak fajnym towarzystwie przynosi dużo satysfakcji. Tym większej, że znowu dzięki przewodnikom dwóm (Ryjek i Cerber) pojechałam nowymi dla mnie mnie ścieżkami. A dzięki pomocy Ryjka "odkryłam" nową funkcję w garminie: % nachylenia terenu. Bardzo mi się ta funkcja spodobała, bo określenie dla podjazdu stromo, bardziej stromo, mniej stromo jakoś mnie frustrowało. Liczby bardziej do mnie przemawiają. Trasa Ryjkowa, a jak nie Ryjkowa - dzięki ci bardzo za tą ilość terenu, którą nam fundnąłeś. Każdy mógł znaleźć dla siebie takie odcinki, które lubi najbardziej.
A moja trasa wyglądała tak:(pozostali dystanse mieli zdecydowanie dłuższe).
1. Spotkanie z ekipą w Karłowie - parking do Drogi nad Urwiskiem


2. Pasterka - chwilowy przystanek i rura dalej





3. Machov - popas

4. Bor - podjazd, że wooow:
Początek spokojny i lajtowy - przy okazji Greger miał plan popróbować skoczni narciarskich.

I się zaczęło.... Merlin i Cerber mają takiego kopa w nogach, że im oczywiście podjazd nie sprawił takich trudności, że musieliby zejść, a reszty nie zdążyłam zapytać.



5. Zjazd do Bukowiny i Drogą Aleksandra do Czerwonego szlaku








Zimą tędy prowadzi mała trasa narciarska.

6. Kudowa - obiad

7. Brzozowie- czeska Cermna - Borowa



8. Taszów - Kulin -Kudowa

Dzięki wszystkim za ten dzień pełen wrażeń.
https://connect.garmin.com/activity/757545013A moja trasa wyglądała tak:(pozostali dystanse mieli zdecydowanie dłuższe).
1. Spotkanie z ekipą w Karłowie - parking do Drogi nad Urwiskiem
2. Pasterka - chwilowy przystanek i rura dalej
3. Machov - popas
4. Bor - podjazd, że wooow:
Początek spokojny i lajtowy - przy okazji Greger miał plan popróbować skoczni narciarskich.
I się zaczęło.... Merlin i Cerber mają takiego kopa w nogach, że im oczywiście podjazd nie sprawił takich trudności, że musieliby zejść, a reszty nie zdążyłam zapytać.
5. Zjazd do Bukowiny i Drogą Aleksandra do Czerwonego szlaku
Zimą tędy prowadzi mała trasa narciarska.
6. Kudowa - obiad
7. Brzozowie- czeska Cermna - Borowa
8. Taszów - Kulin -Kudowa
Dzięki wszystkim za ten dzień pełen wrażeń.
Kategoria Góry Orlickie, Bikestats, Góry Stołowe, Broumovskie Steny
- DST 28.00km
- Teren 13.00km
- Czas 02:13
- VAVG 12.63km/h
- VMAX 42.20km/h
- Podjazdy 630m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Grodziec-Jeleń-Lewin-Kudowa
Poniedziałek, 20 kwietnia 2015 · dodano: 21.04.2015 | Komentarze 2
Dzisiejsza trasa miała być uspokojeniem zmęczonych mięśni po wyrypce z
dnia poprzedniego. Bogdan rzucił pomysł na Grodziec. W sumie czemu nie.
Ostatnio przecież nie wyszło. Ponieważ nie chciałam kombinować z jakimiś
objazdami terenowymi, więc pojechaliśmy najkrótszą drogą do Jeleniowa.
Co wcale nie znaczy,że zupełnie tą samą: odcinek od szczytu
ul.Słonecznej do rozlewni wód przecięliśmy terenem, płosząc przy tym
stadko sarenek. Potem też nie skręciliśmy jak zwykle w drogę szutrową
zaraz za skrzyżowaniem, tylko podjechaliśmy wyżej do czerwonego szlaku,
gdzie zaczął się podjazd: z 450 na 800.
Nielekko. Nie za szybko.
Jadąc i idąc.
I oczywiście mówię za siebie, bo Bogdan to wszystko wjechał i nie miał z tym najmniejszego problemu.
Widoczność w tym dniu była wyjątkowa, skoro dojrzeliśmy nawet Karkonosze:
Lans też musi czasem być. :)
Podjazdy to nie jest moja ulubiona czynność rowerowa. Staram się i przełamuję, ale nie mam parcia, żeby podjechać za wszelką cenę każdą hopkę. Bogdanowi sprawia to coraz większą frajdę i widzę, że go cieszy każde zdobycie cięższej hopy, a ja? Ja jadę, ale żeby ze mnie buhał entuzjazm, to bym nie powiedziała.
Grodziec zdobyty. Można zacząć jazdę.
Przed właściwym zjazdem, który był naszym dzisiejszym celem, Bogdan mierzy się jeszcze kilkukrotnie z powalonym pniem i w końcu wychodzi. Ten odcinek ma jakieś 500 m, ale jest rewelacyjny do pokonywania lęku wysokości, bo stromizna jest na nim nieziemska. Pamiętam do dziś swój pierwszy zjazd tym odcinkiem i adrenalinę, która aż mi uszami wychodziła. Tym razem takiego woooow nie było, ale też nie do końca go zjechałam. Gdzieś w połowie drogi mnie zniosło i zaliczyłam bliskie spotkania z powalonym drzewem. Ale potraktowałam to lajtowo i uparłam się, że wsiądę na rower na takim nachyleniu i zjadę go do końca. Uffff - udało się!!!! Zaczynam łapać o co w tym chodzi i zaliczam wreszcie początki końca strachów w tym temacie.
Homole, a niedługo później Zielone Ludowe i podjazd do Jelenia.
Z Jelenia terenowy zjazd do Zimnych Wód i już asfaltem powrót do Kudowy przez Lewin i E-8.
Kategoria Góry Orlickie, Góry Stołowe, Wzgórza Lewińskie