Info
Więcej o mnie.
2013 r.:

2014 r.:

2015 r.:

2016 r.:

Dzienne odwiedziny bloga:
Kategorie bloga
- asfalt nie musi być nudny
17 - babskie wypady
7 - Beskidy
6 - BIEGANIE
12 - Biegówki
2 - Bikestats
47 - Broumovskie Steny
24 - Dolni Morawa
2 - FINALE LIGURE/WŁOCHY
7 - Góra Parkowa
13 - Góry Bardzkie
4 - Góry Bialskie
2 - Góry Bystrzyckie
14 - Góry Izerskie
2 - Góry Kamienne
2 - Góry Orlickie
49 - Góry Sowie
6 - Góry Stołowe
122 - Góry Suche
3 - Góry Złote
2 - Jeseniki
5 - Karkonosze
2 - KOUTY
2 - Lipovske Stezky
1 - Maratony
5 - Masyw Ślęży
4 - Pieniny
2 - Podgórze Karkonoszy
5 - rodzinka w komplecie
24 - ROLKI
0 - Rudawy Janowickie
1 - Rychleby
7 - Śnieznicki PK
7 - Srebrna Góra
24 - strefa mtb
24 - Tatry
3 - Treking
7 - Trening
71 - Trutnov Trails
9 - tv i uskok - razem lub osobno
12 - W pojedynkę
59 - Wyścigi
4 - Wzgórza Lewińskie
17
Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Lipiec3 - 0
- 2025, Czerwiec15 - 0
- 2025, Maj12 - 0
- 2025, Kwiecień12 - 0
- 2025, Marzec13 - 0
- 2025, Styczeń4 - 0
- 2024, Grudzień3 - 0
- 2024, Listopad1 - 0
- 2024, Październik6 - 0
- 2024, Wrzesień8 - 0
- 2024, Sierpień9 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj8 - 0
- 2024, Kwiecień5 - 0
- 2024, Marzec4 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień3 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Październik8 - 0
- 2023, Wrzesień7 - 0
- 2023, Sierpień10 - 0
- 2023, Lipiec17 - 0
- 2023, Czerwiec13 - 0
- 2023, Maj10 - 0
- 2023, Kwiecień4 - 0
- 2023, Marzec3 - 0
- 2023, Luty4 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Październik6 - 0
- 2022, Wrzesień2 - 0
- 2022, Sierpień9 - 0
- 2022, Lipiec18 - 0
- 2022, Czerwiec16 - 0
- 2022, Maj15 - 0
- 2022, Kwiecień12 - 0
- 2022, Marzec6 - 0
- 2022, Luty5 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień4 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik7 - 0
- 2021, Wrzesień3 - 0
- 2021, Sierpień1 - 0
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień10 - 0
- 2016, Sierpień14 - 1
- 2016, Lipiec18 - 4
- 2016, Czerwiec17 - 0
- 2016, Maj16 - 1
- 2016, Kwiecień12 - 1
- 2016, Marzec4 - 2
- 2016, Luty3 - 1
- 2016, Styczeń1 - 0
- 2015, Grudzień2 - 1
- 2015, Listopad5 - 1
- 2015, Październik12 - 5
- 2015, Wrzesień7 - 6
- 2015, Sierpień14 - 20
- 2015, Lipiec17 - 7
- 2015, Czerwiec16 - 8
- 2015, Maj14 - 21
- 2015, Kwiecień15 - 28
- 2015, Marzec11 - 30
- 2015, Styczeń1 - 4
- 2014, Listopad6 - 24
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień11 - 11
- 2014, Sierpień14 - 16
- 2014, Lipiec16 - 13
- 2014, Czerwiec16 - 44
- 2014, Maj15 - 59
- 2014, Kwiecień12 - 48
- 2014, Marzec6 - 21
- 2014, Luty1 - 7
- 2014, Styczeń3 - 11
- 2013, Grudzień3 - 13
- 2013, Listopad4 - 14
- 2013, Październik9 - 21
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry Stołowe
Dystans całkowity: | 3747.63 km (w terenie 1819.70 km; 48.56%) |
Czas w ruchu: | 295:29 |
Średnia prędkość: | 12.68 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.00 km/h |
Suma podjazdów: | 79197 m |
Maks. tętno maksymalne: | 176 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 144 (80 %) |
Suma kalorii: | 23131 kcal |
Liczba aktywności: | 120 |
Średnio na aktywność: | 31.23 km i 2h 27m |
Więcej statystyk |
- DST 37.00km
- Teren 16.00km
- Czas 02:40
- VAVG 13.88km/h
- VMAX 48.70km/h
- Temperatura 15.6°C
- Podjazdy 750m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Sekstans od d...rugiej strony
Sobota, 18 października 2014 · dodano: 20.10.2014 | Komentarze 6
Październik jest łaskawy w swojej aurze, więc jeszcze ciągnie w stronę roweru, choć bez dodatkowych ubrań już się z domu wyruszyć nie da. Tym razem wycieczka właściwie bardziej asfaltowo-podjazdowa, ale stworzyła się kolejna część sagi: asfalt nie musi być nudny.
Plan był prosty: dotrzeć którąś drogą do Lisiej Przełęczy i potem zobaczyć, co się przytrafi. A przytrafiło się wcześniej, bo po dotarciu do mostu w Dańczowie padła propozycja: Kulin.
Plan był prosty: dotrzeć którąś drogą do Lisiej Przełęczy i potem zobaczyć, co się przytrafi. A przytrafiło się wcześniej, bo po dotarciu do mostu w Dańczowie padła propozycja: Kulin.

Autem jechać tą drogą już mi się zdarzało, ale rowerem chyba nie, a bynajmniej tego nie pamiętam, więc dlaczego nie? Tylko zapomniałam, że w aucie nie czuć podjazdów, a tu mnie czekało chyba z 5 km tego "szczęścia".

Zjazd przez Słoszów do skrzyżowania prowadzącego do Dusznik lub Karłowa i kolejna decyzja: kierunek Złotno, bo tam na pewno jeszcze nie byłam. A w Słoszowie dojrzałam nad stawem prześliczne stadko hodowlanych jeleni (?), których Bodzio w szalonym pędzie oczywiście nie zauważył.

To była bardzo dobra decyzja, bo nie dość, że zaczął się wreszcie teren, to jeszcze zupełnie dla mnie nowy. Ogólnie rzecz biorąc kierowaliśmy się nadal na Lisią Przełęcz, ale przy jakimś skrzyżowaniu Bogdan wskazał mi dwie możliwości: Lisia Przełęcz albo Sekstans. No i oczywiście wybrałam to drugie, bo ile razy byłam na Sekstansie, tyle razy mi się marzyło przyjechać tu od strony Dusznik właśnie. Mówisz, masz! Tyle, że to znowu wspinaczka, ale za to z pięknymi widokami.



Na Sekstansie obieramy kierunek Karłów - IMCA i tam nie zastanawiając się wiele, skręcamy w mój najukochańszy odcinek Błędnych Skał. Niebieskim docieramy do czerwonego szlaku i wyjeżdżamy z lasu, wprost na zachodzące słoneczko.

A potem znowu czerwonym do samych Jakubowic. Jazda po śliskich korzeniach, do tego przykrytych liśćmi robi się trochę hardcorowa i naprawdę cieszyłam się, że tą trasę już znam. A i tak przy ostatnim zjeździe źle najechałam na kamień, podparłam się nogą, za mocno zahamowałam i w efekcie całkiem mi rower się bokiem położył na skarpie. Więc nie było innego wyjścia, tylko cofnąć się trochę i najechać go jeszcze raz. No i poszło o niebo lepiej, bo zjechałam do samej ulicy, choć w półmroku i na mokrym podłożu to nie było aż takie proste.
Kategoria Góry Stołowe, Trening, asfalt nie musi być nudny
- DST 47.70km
- Teren 20.00km
- Czas 03:27
- VAVG 13.83km/h
- VMAX 41.50km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 1000m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Zjazd z Grodźca, czyli mój lucky day :)
Sobota, 11 października 2014 · dodano: 11.10.2014 | Komentarze 6
Mój szczęśliwy dzień zaczął się od tego, że Bogdan był bardzo zmęczony swoją wielką wyprawą z dnia poprzedniego. Tak mu się chciało i nie chciało jechać, w końcu pogoda go ostatecznie przekonała, że warto się ruszyć z domu. Jego zmęczenie paradoksalnie bardzo pozytywnie wpłynęło na mnie, bo gdy on się powoli regenerował, ja zaczęłam się zbierać w sobie i w tym dniu rowerowo wyszło mi po prostu wszystko.
Pierwszą taką rzeczą był wjazd z ulicy na mostek, prowadzący na "szlak" do Pstrążnej bez zatrzymywania i podjechanie pierwszej hopki, aż do wypłaszczenia. Do tej pory mi się to nie udawało, ale tak bardziej z niechciejstwa, niż żeby to było trudne. Pomyślałam sobie w tym momencie, że jak tu dałam radę, to może dzisiaj będzie dobry dzień i wjadę wszędzie, gdzie tylko Bogdan mnie zaprowadzi.

Drugim prezentem było zabranie przez Bodzia aparatu - na jazdę wokół komina najczęściej szkoda mu czasu i zawracania gitary setnym zdjęciem w tym samym miejscu. Ale na tym trawersie i o tej porze roku nie mógł sobie odmówić i całe szczęście.
Pierwszą taką rzeczą był wjazd z ulicy na mostek, prowadzący na "szlak" do Pstrążnej bez zatrzymywania i podjechanie pierwszej hopki, aż do wypłaszczenia. Do tej pory mi się to nie udawało, ale tak bardziej z niechciejstwa, niż żeby to było trudne. Pomyślałam sobie w tym momencie, że jak tu dałam radę, to może dzisiaj będzie dobry dzień i wjadę wszędzie, gdzie tylko Bogdan mnie zaprowadzi.
Drugim prezentem było zabranie przez Bodzia aparatu - na jazdę wokół komina najczęściej szkoda mu czasu i zawracania gitary setnym zdjęciem w tym samym miejscu. Ale na tym trawersie i o tej porze roku nie mógł sobie odmówić i całe szczęście.
Trzeci prezent tego dnia, to wyjątkowa opiekuńczość Bogdana - nie odjeżdżał, nie gonił, pilnował i zachęcał do podjazdów, nie pohukiwał i chwalił, gdy wyszło mi coś trudniejszego. Po prostu, jak nie on, ale taki on spowodował, że to była jedna z najlepszych do tej pory wycieczek w dwójkę. Na Lelkowej umówiliśmy się, że tym razem ja zrobię mu fotki ze zjazdu po kamolach, ale wyszło nawet lepiej, bo nagrał się mały filmik. Tego miejsca na niebieskim i tym razem nie miałam zamiaru zjeżdżać, bo coś przecież trzeba zostawić na następny sezon, więc bardzo się cieszę, że mogłam się zatrzymać i nagrać jego zjazd.
Po dotarciu do Karłowa pętaliśmy się chwilę bez celu, bo Bodzia znowu dopadło chciejstwo-niechciejstwo pt.: chce mi się czy nie chce mi się piwa? Ostatecznie zatrzymaliśmy się na kufelka. Zastanawialiśmy się przy tym w którym kierunku dalej jechać i zdecydowaliśmy, że jak przejedziemy sawannę, to zobaczymy, co dalej. A dalej był mroczny las....
... oraz Kulin i Grodziec. Bogdan stwierdził, że spróbujemy na niego wjechać i on nie oczekuje, że tam wjadę, ale on ma ochotę i poczeka na górze. I chyba ten brak ciśnienia spowodował, że WJECHAŁAM pod samą przełęcz pod Grodźcem!!!!! Na końcu podjazdu szutrowo-kamiennego nie dałam rady jednak okazać swej radości z tego powodu, bo prawie zeszłam z tego świata i ciemność miałam przez chwilę przed oczami. A byliśmy w połowie drogi do przekaźnika na szczycie. Tyle, że tym razem Bogdan wybrał podjazd, którym sam do tej pory nie jechał. I dobrze, bo mimo, że też nie był prosty, to jednak łagodniejszy niż ten z prawej strony przełęczy. I znowu wjechałam aż na sam szczyt, bez zatrzymywania i prowadzenia roweru. Coś niesamowitego i nawet prędkość podjeżdżania nie miała dla mnie żadnego znaczenia (5-7 km/h hmm...), najważniejsze było, że wjechałam.
Jak już tam dotarłam to czułam, po prostu wiedziałam, że tym razem się nie poddam i pokonam wreszcie ten zjazd. I znowu Bodzio dodał mi woli walki i wlał we mnie wiarę w to, że naprawdę dam radę !!!
I UDAŁO SIĘ - ZJECHAŁAM WSZYSTKO, PO PROSTU WSZYSTKO !!!!! Na dole trzęsły mi się nogi, serce waliło jak oszalałe i aż sobie pokrzyczałam z naprawdę przeogromnej, kosmicznej wręcz radości. Nie wiem, czy czasem to nie był mój największy akt odwagi do tej pory i komu go zawdzięczam? Wielkie dzięki i buziaki za to Bodzio. :):)
Z tej radości wcale nie czułam zmęczenia i propozycję powrotu do domu przez Kozia Halę - od Jelenia za Jodłą przyjęłam ze sporym entuzjazmem. Na podjeździe oczywiście zaczęło wychodzić zmęczenie, ale potem był zjazd do Lewina i znowu radość jazdy wzięła górę. Nawet na krajowej ósemce Bodzio wziął mnie pod swoje skrzydła, kazał wsiąść sobie na koło i z prędkością 30-35 km/h doprowadził nas do Kudowy.
A jak piszę ten wpis to właśnie zakończył się mecz Polaków z Niemcami historycznym zwycięstwem 2:0 dla naszych :) No i jak tu nie uznać, że to był szczęśliwy dzień. Pierwszy od naprawdę dłuuugiego czasu.
Kategoria Góry Orlickie, Góry Stołowe, Trening, Wzgórza Lewińskie
- DST 27.60km
- Teren 11.00km
- Czas 02:09
- VAVG 12.84km/h
- VMAX 43.80km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 780m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Wokół komina w trójkę
Czwartek, 9 października 2014 · dodano: 10.10.2014 | Komentarze 0
Po środowo-nocnym ataku migreny i kolejnym w pracy już myślałam, że będę leżeć i zdychać. Prochów różnych się nałykałam od środowej nocy do czwartkowego popołudnia trochę dużo i skończyło się i tak dwugodzinnym snem, po zwolnieniu z pracy bo i tak nie dało się funkcjonować. Ale o dziwo o 16 odżyłam, zjadłam i okazało się, że jednak damy radę pojechać na rower. Bodzio postanowił tym razem skorzystać z mojego zaproszenia i wyruszył z nami. On potraktował ten wyjazd jako rozruch przed dniem następnym, my jako spinkę do lepszej jazdy, bo wiadomo - nie ma to jak osobisty trener. :):)
A ten trener wymyślił nam przejazd przez Miechy na Lelkową, podjazd do kas na Błędnych Skałach i przejazd Skalniakiem. Muszę stwierdzić, że lubię Skalniaka coraz bardziej i jeździ mi się na nim coraz płynniej. Dla Kingi był to znowu pierwszy raz, ale szło jej naprawdę nieźle, mam nadzieję, że jej nie zraziliśmy końcówką, gdzie było oczywiście znoszenie rowerów do szlaku. Dotarliśmy do Lisiej Przełęczy i asfaltem dotarliśmy do IMKI. Przy okazji przeprowadzałam wreszcie konkretny sprawdzian frogów i lampki i oceniam, że frogi są rewelacyjne, a nad lampką muszę jeszcze popracować - przy każdej większej dziurze obraca się wokół kierownicy i świeci we mnie, zamiast na drogę. Chyba jeszcze jedną podkładkę tam muszę wcisnąć.
Przy IMCE stanęliśmy i chwilkę podumaliśmy którędy to do domu - wybór padł w końcu na Drogę Aleksandra. Trzymałyśmy się z Kingą bliziutko siebie, bo w ciemności trochę niepokojąco tam było. Całe szczęście, że znam ten szlak i wiem, czego się mogę pod kołem spodziewać, bo inaczej chyba bym niejedną glebę zaliczyła na kamieniach. A potem już Czermna - lampy oświetlające ulicę - i pożegnanie z Kingą na skrzyżowaniu z ul. Zdrojową.
A ten trener wymyślił nam przejazd przez Miechy na Lelkową, podjazd do kas na Błędnych Skałach i przejazd Skalniakiem. Muszę stwierdzić, że lubię Skalniaka coraz bardziej i jeździ mi się na nim coraz płynniej. Dla Kingi był to znowu pierwszy raz, ale szło jej naprawdę nieźle, mam nadzieję, że jej nie zraziliśmy końcówką, gdzie było oczywiście znoszenie rowerów do szlaku. Dotarliśmy do Lisiej Przełęczy i asfaltem dotarliśmy do IMKI. Przy okazji przeprowadzałam wreszcie konkretny sprawdzian frogów i lampki i oceniam, że frogi są rewelacyjne, a nad lampką muszę jeszcze popracować - przy każdej większej dziurze obraca się wokół kierownicy i świeci we mnie, zamiast na drogę. Chyba jeszcze jedną podkładkę tam muszę wcisnąć.
Przy IMCE stanęliśmy i chwilkę podumaliśmy którędy to do domu - wybór padł w końcu na Drogę Aleksandra. Trzymałyśmy się z Kingą bliziutko siebie, bo w ciemności trochę niepokojąco tam było. Całe szczęście, że znam ten szlak i wiem, czego się mogę pod kołem spodziewać, bo inaczej chyba bym niejedną glebę zaliczyła na kamieniach. A potem już Czermna - lampy oświetlające ulicę - i pożegnanie z Kingą na skrzyżowaniu z ul. Zdrojową.
Kategoria Góry Stołowe, Trening
- DST 14.00km
- Teren 8.00km
- Czas 00:55
- VAVG 15.27km/h
- VMAX 35.10km/h
- Podjazdy 350m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Trening z Kingą
Środa, 8 października 2014 · dodano: 10.10.2014 | Komentarze 1
Umówiłam się tego popołudnia z Kingą na wspólny trening po Górach Stołowych. Czasu mało, bo Kinga miała jeszcze inne plany wieczorne, więc pojechałyśmy sprawdzić czy sucho w lesie i czy jesień już tam zawitała. Okazało się, że jesień to niekoniecznie, ale wszelkiej maści sprzęt ciężki wkroczył w teren PNGS-u na całego. Tym razem nawet nie zdążyłam uruchomić endomondo, ale próby nowego telefonu trwają nadal. A oto kilka efektów moich zmagań fotograficznych.
A tak obecnie wygląda IMKA - koszmar:

Kinga niebieskim na Lelkową pod górę wjeżdżała pierwszy raz, więc nic dziwnego, że sporo rzeczy ją zaskoczyło, ja znów spróbowałam się z kamolami z wynikiem 1:0 dla nich. Ale już przynajmniej dalej, niż ostatnio.

A potem pojechałyśmy na czerwony do Jakubowic, bo odkąd pierwszy raz udało mi się w całości z niego zjechać, to ciągnie mnie do niego co rusz. Ale oczywiście najpierw rynna:

A potem czysta radość, podwójna, bo i Kindze się spodobało, choć potraktowała czerwony na razie zapoznawczo.
Kategoria Góry Stołowe, Trening, babskie wypady
- DST 11.00km
- Teren 4.00km
- Czas 00:50
- VAVG 13.20km/h
- VMAX 35.20km/h
- Podjazdy 300m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Wieczorna przejażdżka
Wtorek, 30 września 2014 · dodano: 04.10.2014 | Komentarze 0
Bardzo późno tym razem wróciłam z pracy i właściwie nie miałam w planie niczego, poza zjedzeniem wreszcie czegokolwiek. Więc gdy Bogdan rzucił hasło:: przebieraj się wracam z treningu młodych i gdzieś można jeszcze wyskoczyć, to właściwie średnio mi się chciało. W końcu była już 18 ! W sumie wiedziałam, że w tym tygodniu wiele nie pojeżdżę, więc się przemogłam i po chwili pod domem nastąpiła zmiana rowerzystów: Wiktor do domu, my w drogę.
Wyboru wielkiego nie było, bo oczywiście po co brać lampki? Ale teren zaliczony - za mostkiem w Czermnej (tam chyba nie ma żadnego szlaku) do rozjazdu w Pstrążnej. Podjechałam wreszcie podjazd pod szlaban i chyba gdyby nie Bogdan, który właśnie spod szlabanu pohukiwał, żebym nie pękała, to pewnie jak zwykle bym w tym miejscu wprowadziła rower. Potem to już asfaltem do domu.
Jednak taka forma relaksu jest zdecydowanie lepsza.
Wyboru wielkiego nie było, bo oczywiście po co brać lampki? Ale teren zaliczony - za mostkiem w Czermnej (tam chyba nie ma żadnego szlaku) do rozjazdu w Pstrążnej. Podjechałam wreszcie podjazd pod szlaban i chyba gdyby nie Bogdan, który właśnie spod szlabanu pohukiwał, żebym nie pękała, to pewnie jak zwykle bym w tym miejscu wprowadziła rower. Potem to już asfaltem do domu.
Jednak taka forma relaksu jest zdecydowanie lepsza.
Kategoria Góry Stołowe, Trening
- DST 50.00km
- Teren 28.00km
- Czas 03:30
- VAVG 14.29km/h
- VMAX 43.60km/h
- Podjazdy 900m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Powrót do korzeni, czyli jazda rowerem decathlonowym
Niedziela, 28 września 2014 · dodano: 04.10.2014 | Komentarze 2
Dawno już nie byliśmy nigdzie w trójkę, a że niedziela wyglądała pięknie, postanowiliśmy zrobić mocniejszy trening Wiktorowi przed sobotnim wyścigiem w Chojnowie. Poza tym chciałam się przyjrzeć, jak sobie młody radzi po niedawnym wypadku rowerowym, gdy jadąc na orlika zderzył się z karetką pogotowia. Miał przy tym więcej szczęścia, niż rozumu i skończyło się na szyciu nogi, ale strach mógł pozostać, tym bardziej, że dwa tygodnie później wystraszył się jadącego za blisko auta i znowu zaliczył lądowanie.
Piekło już nam się lekko znudziło, więc Bogdan wybrał kierunek w stronę przeciwną - czyli na Karłów. Panowie troszkę oszukiwali pod górę, tzn.: Bogdan popychał Wiktora, żeby było szybciej, ale ten przynajmniej się nie zniechęcił, bo w planach był dłuższy dystans. Szok natomiast zaliczyłam na IMCE, gdy zobaczyłam, jaką autostradę usiłują tam zrobić i za szlabanem wycięto kosmiczną ilość drzew.
I jak ma się do tego rowerzysta w lesie?!!!!

Do Batorówka docieraliśmy przez Sekstans i tam nastąpiła zmiana rowerów. Wiktor przesiadł się na mojego fulla, a ja na jego decathlona. O mój Boże, co za masakra! Już zapomniałam, że od tego właśnie cuda zaczynałam swoją przygodę z jeżdżeniem i nawet szlaki w Tatrach na nim zaliczyłam. Sztywny, wysoki, bez spd - każdy kamień czułam. Ale czego się nie robi dla dziecka, żeby tylko dało radę przeżyć tę podróż?

Moja prędkość na tym cudzie spadła od razu o co najmniej kilka kilometrów, za to Wiktor pomknął jak chart spuszczony ze smyczy. Dogonić go nie mogłam, zastanawiając się przy tym, jak ja mogłam kiedyś jeździć bez spd? Z mety wróciły obawy o kolano, co dodatkowo mnie spowolniło.

Piekło już nam się lekko znudziło, więc Bogdan wybrał kierunek w stronę przeciwną - czyli na Karłów. Panowie troszkę oszukiwali pod górę, tzn.: Bogdan popychał Wiktora, żeby było szybciej, ale ten przynajmniej się nie zniechęcił, bo w planach był dłuższy dystans. Szok natomiast zaliczyłam na IMCE, gdy zobaczyłam, jaką autostradę usiłują tam zrobić i za szlabanem wycięto kosmiczną ilość drzew.
I jak ma się do tego rowerzysta w lesie?!!!!
Do Batorówka docieraliśmy przez Sekstans i tam nastąpiła zmiana rowerów. Wiktor przesiadł się na mojego fulla, a ja na jego decathlona. O mój Boże, co za masakra! Już zapomniałam, że od tego właśnie cuda zaczynałam swoją przygodę z jeżdżeniem i nawet szlaki w Tatrach na nim zaliczyłam. Sztywny, wysoki, bez spd - każdy kamień czułam. Ale czego się nie robi dla dziecka, żeby tylko dało radę przeżyć tę podróż?
Moja prędkość na tym cudzie spadła od razu o co najmniej kilka kilometrów, za to Wiktor pomknął jak chart spuszczony ze smyczy. Dogonić go nie mogłam, zastanawiając się przy tym, jak ja mogłam kiedyś jeździć bez spd? Z mety wróciły obawy o kolano, co dodatkowo mnie spowolniło.
Dotarliśmy do Batorówka, gdzie nastąpił wreszcie oczekiwany przez dziecko odpoczynek i mały popas.
A potem kierunek najbardziej oczywisty z oczywistych - Pasterka. Błoto po drodze było straszne, ale to akurat najmniej nam przeszkadzało,
bo i tak było pięknie dookoła.
I wreszcie ukochana Pasterka.
No i oczywiście nie ma Pasterki bez opata, a żubrowy kufel tylko dla zmyły - ładne ujęcie mi wyszło:
Na powrocie jednak nie dałam rady nerwowo wytrzymać na decathlonie i odmienilismy się z Wiciem na pojazdy. Ale żeby jego z kolei nie dobijać, powrót do Karłowa zaliczyliśmy przez łąki pasterskie spod niebieskiego szlaku pod Szczelińcem.
Do domu postanowiliśmy wrócić z Wiktorem asfaltem i okazuje się, że chyba jeszcze trochę strachów zostało nam do pokonania, bo Wiciu zjeżdżał wyjątkowo ostrożnie, a jego prędkość nie przekroczyła 40 km/h, zwalniał zwłaszcza wtedy, gdy mijały nas auta. Ale to minie - dzieci szybko zapominają. A w terenie radzi sobie coraz lepiej. I nie znam dzieci w jego wieku, które dałyby radę z takim dystansem i to w terenie. Będą z niego ludzie - nasza krew. :)
Kategoria Góry Stołowe, rodzinka w komplecie
- DST 37.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:49
- VAVG 13.14km/h
- VMAX 35.30km/h
- Podjazdy 700m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Pierwsza jazda z Kingą
Sobota, 27 września 2014 · dodano: 29.09.2014 | Komentarze 0
Takie wspaniałe tereny do jazdy są na naszym terenie, a tak mało dziewczyn, które chciałyby z tego skorzystać (mam nadzieję, że nie czytają tego bloga leśnicy z PNGS-u:):)). Z chłopakami nie ma się co umawiać, bo wszyscy są zbyt mocni, jak na moje możliwości. Oni podchodzą do tego poważnie i treningowo, ja rekreacyjnie. Ula nie jest z Kudowy, więc ciężko jej się wyrwać na co dzień. I w końcu objawiła mi się dziewczyna pełna zapału, dla której asfalt jest przereklamowany :) Moje zdanie na temat asfaltu jest podobne, choć są "okoliczności przyrody", po których wiem, że tak być nie musi:).
Ale do rzeczy: z kudowskiego wyścigu wyniosłam jeszcze jeden pozytyw, dzięki któremu wróciła mi ochota na rower. Poznałam wreszcie Kingę - rowerową kudowiankę, która jak się okazało wcale nie była taka nieznajoma. Niedużo czasu upłynęło i w końcu zgadałyśmy się na wspólny wyjazd. Nie mogłyśmy się do tej pory spotkać, bo ona "obstawia" raczej tereny Brzozowia i Pogórza Orlickiego, a ja Góry Stołowe, dlatego na pierwszy raz to ja wybrałam kierunek naszej trasy. Musiałam, po prostu musiałam, pokazać jej chociaż te najbardziej ulubione przeze mnie szlaki, czyli trawers z Czermnej do Pstrążnej, niebieski z Lelkowej do IMKI i Machovskie Konciny.
Super się jechało z kimś, kto ma podobne tempo jazdy i komu można przekazać to, czego się sama do tej pory nauczyłam. Poza tym mieszkamy razem w jednym mieście, co powoduje, że tematów do rozmów nie brakuje, a nawet osoby spotkane po drodze okazują się znane nam obu, a to wywołuje kolejne tematy do rozmów. Wrażenia są więc przemiłe i nie zatarła tego nawet przepiękna gleba na błocie, po której dołączyłam do kolekcji uszkodzeń na ciele obcierkę na lewej łopatce, gdy Lycan przerzucił mnie przez siebie, jak zapaśnik w judo.
Czyli do 3000 km w tym roku jednak dociągnę. W porównaniu z resztą bs-owców to oczywiście żaden rekord, ale jak na pierwszy rok jeżdżenia, to i tak będzie mój sukces. Następnym razem obstawimy jej rejony i już się cieszę na to spotkanie.
Ale do rzeczy: z kudowskiego wyścigu wyniosłam jeszcze jeden pozytyw, dzięki któremu wróciła mi ochota na rower. Poznałam wreszcie Kingę - rowerową kudowiankę, która jak się okazało wcale nie była taka nieznajoma. Niedużo czasu upłynęło i w końcu zgadałyśmy się na wspólny wyjazd. Nie mogłyśmy się do tej pory spotkać, bo ona "obstawia" raczej tereny Brzozowia i Pogórza Orlickiego, a ja Góry Stołowe, dlatego na pierwszy raz to ja wybrałam kierunek naszej trasy. Musiałam, po prostu musiałam, pokazać jej chociaż te najbardziej ulubione przeze mnie szlaki, czyli trawers z Czermnej do Pstrążnej, niebieski z Lelkowej do IMKI i Machovskie Konciny.
Super się jechało z kimś, kto ma podobne tempo jazdy i komu można przekazać to, czego się sama do tej pory nauczyłam. Poza tym mieszkamy razem w jednym mieście, co powoduje, że tematów do rozmów nie brakuje, a nawet osoby spotkane po drodze okazują się znane nam obu, a to wywołuje kolejne tematy do rozmów. Wrażenia są więc przemiłe i nie zatarła tego nawet przepiękna gleba na błocie, po której dołączyłam do kolekcji uszkodzeń na ciele obcierkę na lewej łopatce, gdy Lycan przerzucił mnie przez siebie, jak zapaśnik w judo.
Czyli do 3000 km w tym roku jednak dociągnę. W porównaniu z resztą bs-owców to oczywiście żaden rekord, ale jak na pierwszy rok jeżdżenia, to i tak będzie mój sukces. Następnym razem obstawimy jej rejony i już się cieszę na to spotkanie.
Kategoria Góry Stołowe, babskie wypady
- DST 45.00km
- Teren 15.00km
- Czas 03:09
- VAVG 14.29km/h
- VMAX 48.40km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Radków i nowa ścieżka
Niedziela, 14 września 2014 · dodano: 18.09.2014 | Komentarze 0
Kolejna jazda po okolicy, Bogdan pojechał przez Miechy i zielonym na Lelkową, ja asfaltem do IMKI, a że Bogdana jeszcze nie było, wjechałam kawałek niebieskim w stronę Lelkowej. W połowie drogi się spotkaliśmy i wróciliśmy do asfaltu na Karłów. Potem Pasterka tym razem zjechana przeze mnie asfaltem, a dojazd do niej niebieskim szlakiem pod Szczelińcem. Machowski Krzyż, zjazd niebieskim do Bożanowa, zalew w Radkowie, tam trochę pokręciliśmy się po lesie szukając nowych ścieżek, jedna znaleziona, która kończy się przy wodospadzie Pośny jednak końcówka noszona. Powrót to asfalt do Stroczego zakrętu, i praskim traktem do Karłowa, asfalt na Ymca, ja już asfaltem wróciłam do Kudowy a Bodzio jeszcze pojechał zaatakować swój ulubiony zjazd czerwonym szlakiem do Jakubowic. Kategoria Góry Stołowe
- DST 33.10km
- Teren 25.00km
- Czas 02:42
- VAVG 12.26km/h
- VMAX 41.50km/h
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Miechy-Pasterka-IMKA-Czerwony
Sobota, 6 września 2014 · dodano: 14.09.2014 | Komentarze 0
Statystyka. Choć mój sukces sobie zapiszę - zjechałam w całości czerwonym szlakiem na Jakubowice. Kategoria Góry Stołowe
- DST 23.30km
- Teren 13.00km
- Czas 01:55
- VAVG 12.16km/h
- VMAX 45.60km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 500m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Ulubione szlaki
Piątek, 5 września 2014 · dodano: 14.09.2014 | Komentarze 0
1.Czermna do mostku przed Saint George2. Trawersem do szlabanu
3. Dojazd do Drogi Aleksandra
4. Drogą Aleksandra dojazd do niebieskiego szlaku i do IMKI
5. Powrót asfaltem do czerwonego szlaku
6. Powrót Drogą Aleksandra przez Czermną
Kategoria Trening, W pojedynkę, Góry Stołowe