Info
Więcej o mnie.
2013 r.:

2014 r.:

2015 r.:

2016 r.:

Dzienne odwiedziny bloga:
Kategorie bloga
- asfalt nie musi być nudny
17 - babskie wypady
7 - Beskidy
6 - BIEGANIE
12 - Biegówki
2 - Bikestats
47 - Broumovskie Steny
24 - Dolni Morawa
2 - FINALE LIGURE/WŁOCHY
7 - Góra Parkowa
13 - Góry Bardzkie
4 - Góry Bialskie
2 - Góry Bystrzyckie
14 - Góry Izerskie
2 - Góry Kamienne
2 - Góry Orlickie
49 - Góry Sowie
6 - Góry Stołowe
122 - Góry Suche
3 - Góry Złote
2 - Jeseniki
5 - Karkonosze
2 - KOUTY
2 - Lipovske Stezky
1 - Maratony
5 - Masyw Ślęży
4 - Pieniny
2 - Podgórze Karkonoszy
5 - rodzinka w komplecie
24 - ROLKI
0 - Rudawy Janowickie
1 - Rychleby
7 - Śnieznicki PK
7 - Srebrna Góra
24 - strefa mtb
24 - Tatry
3 - Treking
7 - Trening
71 - Trutnov Trails
9 - tv i uskok - razem lub osobno
12 - W pojedynkę
59 - Wyścigi
4 - Wzgórza Lewińskie
17
Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Lipiec6 - 0
- 2025, Czerwiec15 - 0
- 2025, Maj12 - 0
- 2025, Kwiecień12 - 0
- 2025, Marzec13 - 0
- 2025, Styczeń4 - 0
- 2024, Grudzień3 - 0
- 2024, Listopad1 - 0
- 2024, Październik6 - 0
- 2024, Wrzesień8 - 0
- 2024, Sierpień9 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj8 - 0
- 2024, Kwiecień5 - 0
- 2024, Marzec4 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień3 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Październik8 - 0
- 2023, Wrzesień7 - 0
- 2023, Sierpień10 - 0
- 2023, Lipiec17 - 0
- 2023, Czerwiec13 - 0
- 2023, Maj10 - 0
- 2023, Kwiecień4 - 0
- 2023, Marzec3 - 0
- 2023, Luty4 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Październik6 - 0
- 2022, Wrzesień2 - 0
- 2022, Sierpień9 - 0
- 2022, Lipiec18 - 0
- 2022, Czerwiec16 - 0
- 2022, Maj15 - 0
- 2022, Kwiecień12 - 0
- 2022, Marzec6 - 0
- 2022, Luty5 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień4 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik7 - 0
- 2021, Wrzesień3 - 0
- 2021, Sierpień1 - 0
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień10 - 0
- 2016, Sierpień14 - 1
- 2016, Lipiec18 - 4
- 2016, Czerwiec17 - 0
- 2016, Maj16 - 1
- 2016, Kwiecień12 - 1
- 2016, Marzec4 - 2
- 2016, Luty3 - 1
- 2016, Styczeń1 - 0
- 2015, Grudzień2 - 1
- 2015, Listopad5 - 1
- 2015, Październik12 - 5
- 2015, Wrzesień7 - 6
- 2015, Sierpień14 - 20
- 2015, Lipiec17 - 7
- 2015, Czerwiec16 - 8
- 2015, Maj14 - 21
- 2015, Kwiecień15 - 28
- 2015, Marzec11 - 30
- 2015, Styczeń1 - 4
- 2014, Listopad6 - 24
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień11 - 11
- 2014, Sierpień14 - 16
- 2014, Lipiec16 - 13
- 2014, Czerwiec16 - 44
- 2014, Maj15 - 59
- 2014, Kwiecień12 - 48
- 2014, Marzec6 - 21
- 2014, Luty1 - 7
- 2014, Styczeń3 - 11
- 2013, Grudzień3 - 13
- 2013, Listopad4 - 14
- 2013, Październik9 - 21
- DST 5.00km
- Czas 00:20
- VAVG 15.00km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Sprawdzanie możliwości = c.d. testów
Czwartek, 5 marca 2015 · dodano: 05.03.2015 | Komentarze 1
Dzisiaj rozsądek miał wygrać z chęciami, ale chęci chęciami, a życie swoje. Gdy dziecko moje zadzwoniło ze szkoły: Mamo ratuj, zapomniałem zeszytu z informatyki, co było robić? Skoro jestem w domu, to czemu on ma dostać jedynkę, skoro mogę mu ten zeszyt podrzucić do szkoły. No a czym, jak nie rowerem? Więc mimo wstrętnej pogody wyprowadziłam Canyona na spacer.
Co prawda, jak wyszłam przed dom, to stwierdziłam, że rzeczywiście dłuższe jazdy absolutnie nie wejdą dzisiaj w rachubę, bo zimno, mokro i prószy śnieg, ale chwilkę mogę spróbować. Tak więc do szkoły najkrótszą drogą, za to z powrotem znalazłam sobie jednak ok. 200-metrową górkę do "Gwarka", a jak już wyjechałam na szczyt to nie mogłam sobie odmówić kawałka po terenie, czyli po szczycie górek nad szkołą. Potem grzecznie ul. Słoneczną do domu.
WNIOSKI:
1. Kolanko do mnie przemówiło, czyli w tym wszystkim nie chodzi o ilość kilometrów, tylko przewyższenia i obciążenie nogi naciskiem na pedały.
2. Niska temperatura jeszcze mi nie służy, bo ciągnęły mnie mięśnie nad kolanem.
3. Jestem zadowolona z testu, bo wiem już na pewno, na co muszę uważać w najbliższym czasie.
4. W przedziwny sposób zacisk od sztycy mi się otwiera w trakcie jazdy, co chyba nie jest najbezpieczniejsze. Trzeba dokręcić śrubkę
5. Mimo upuszczenia powietrza w tylnym amortyzatorze, wydaje mi się jeszcze trochę twardszy niż Lycan, ale to się jeszcze sprawdzi w terenie.
Co prawda, jak wyszłam przed dom, to stwierdziłam, że rzeczywiście dłuższe jazdy absolutnie nie wejdą dzisiaj w rachubę, bo zimno, mokro i prószy śnieg, ale chwilkę mogę spróbować. Tak więc do szkoły najkrótszą drogą, za to z powrotem znalazłam sobie jednak ok. 200-metrową górkę do "Gwarka", a jak już wyjechałam na szczyt to nie mogłam sobie odmówić kawałka po terenie, czyli po szczycie górek nad szkołą. Potem grzecznie ul. Słoneczną do domu.
WNIOSKI:
1. Kolanko do mnie przemówiło, czyli w tym wszystkim nie chodzi o ilość kilometrów, tylko przewyższenia i obciążenie nogi naciskiem na pedały.
2. Niska temperatura jeszcze mi nie służy, bo ciągnęły mnie mięśnie nad kolanem.
3. Jestem zadowolona z testu, bo wiem już na pewno, na co muszę uważać w najbliższym czasie.
4. W przedziwny sposób zacisk od sztycy mi się otwiera w trakcie jazdy, co chyba nie jest najbezpieczniejsze. Trzeba dokręcić śrubkę
5. Mimo upuszczenia powietrza w tylnym amortyzatorze, wydaje mi się jeszcze trochę twardszy niż Lycan, ale to się jeszcze sprawdzi w terenie.
Kategoria Trening
- DST 18.00km
- Czas 01:00
- VAVG 18.00km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Nowa zabawka Ani
Środa, 4 marca 2015 · dodano: 06.03.2015 | Komentarze 3
Wreszcie go mam!!!A oto on: Canyon Nerve Al 8.0. rocznik 2014.
Nawet przez chwilę przemknęło mi przez głowę, żeby samej spróbować go złożyć, ale z drugiej strony skoro Bogdan jest w domu i ma nie mniejszą radochę z nowej zabawki, to zostawiłam dla niego przyjemność poskręcania, dopompowania i ustawiania pode mnie. Hihihi. Pierwsza jazda miała być właściwie króciutka, więc nawet żadnego urządzenia mierząco-liczącego nie włączyłam. A okazało się, że może powinnam, bo testując Nerva zrobiło się 18 km.
Jakie wrażenia:
Pierwsze testy tak naprawdę przeprowadziłam na Ani rowerze w Broumovskich Stenach i już wtedy wiedziałam, że nie będę szukać guza, tylko kupię taki właśnie model. Porównanie z Lycanem wypada zdecydowanie na korzyść Nerva. Sama rama jest krótsza o jakieś 4 cm, więc zupełnie inną pozycję na rowerze przyjmuję, a większe koła (27,5") i dłuższa kierownica (72 cm) naprawdę zwiększają komfort jazdy. Czy prędkość też, to jeszcze nie wiem. Okaże się. Mimo tych kół moja pierwsza myśl po złożeniu go w całość była: ALE MALEŃSTWO!. I rzeczywiście jest mniejszy niż KTM, ale przede wszystkim jest lżejszy, bo to już nie 15 kg do dźwigania, tylko 12,30 kg. Jak dołożę parę niezbędników do niego, to wyjdzie ciut więcej, ale na pewno nie 15.
Minusem - choć pewnie chwilowym - jest brak podziałki na sztycy. Takie ułatwienie mam w KTM-ie i tam optymalna wysokość dla mnie, to 5-5,5, a tu? Próby znalezienia tej najlepszej długości będą pewnie trwały dłużej, ale jak w końcu to wyczaję, to wyryję czymś kreskę na rurze i też będzie jakiś odnośnik. Amortyzatory też trzeba będzie poregulować, bo po pierwszej jeździe mam wrażenie, że Canyon na razie jest twardszy, niż KTM. Ale to się sprawdzi w terenie.

W połowie drogi przystanek na regulację kierownicy, siodełka i buzi, buzi z drugim Nerwusem. :)

Pierwsze wrażenia więc bardzo pozytywne, tak jaby ten rower był zrobiony na miarę, konkretnie pod moją osobę (generalnie, mierząc się według miary CANYONA, to można powiedzieć, że tak jest). Na razie będę jeździć na platformach, chociaż strasznie psują obraz całości. Okazuje się jednak, że z KTM-a spdów nie przełożę (choć taki miałam plan), a na razie i tak nie mam co ryzykować bocznych skrętów nogi. Tyle, że to muszą być Click`r i to czarne, więc może mi to chwilę zająć. Nie wybieram się jeszcze w ciężki teren, więc mogę poczekać.

I zadowolony z testów Bodzio:

Jakie wrażenia:
Pierwsze testy tak naprawdę przeprowadziłam na Ani rowerze w Broumovskich Stenach i już wtedy wiedziałam, że nie będę szukać guza, tylko kupię taki właśnie model. Porównanie z Lycanem wypada zdecydowanie na korzyść Nerva. Sama rama jest krótsza o jakieś 4 cm, więc zupełnie inną pozycję na rowerze przyjmuję, a większe koła (27,5") i dłuższa kierownica (72 cm) naprawdę zwiększają komfort jazdy. Czy prędkość też, to jeszcze nie wiem. Okaże się. Mimo tych kół moja pierwsza myśl po złożeniu go w całość była: ALE MALEŃSTWO!. I rzeczywiście jest mniejszy niż KTM, ale przede wszystkim jest lżejszy, bo to już nie 15 kg do dźwigania, tylko 12,30 kg. Jak dołożę parę niezbędników do niego, to wyjdzie ciut więcej, ale na pewno nie 15.
Minusem - choć pewnie chwilowym - jest brak podziałki na sztycy. Takie ułatwienie mam w KTM-ie i tam optymalna wysokość dla mnie, to 5-5,5, a tu? Próby znalezienia tej najlepszej długości będą pewnie trwały dłużej, ale jak w końcu to wyczaję, to wyryję czymś kreskę na rurze i też będzie jakiś odnośnik. Amortyzatory też trzeba będzie poregulować, bo po pierwszej jeździe mam wrażenie, że Canyon na razie jest twardszy, niż KTM. Ale to się sprawdzi w terenie.
W połowie drogi przystanek na regulację kierownicy, siodełka i buzi, buzi z drugim Nerwusem. :)
Pierwsze wrażenia więc bardzo pozytywne, tak jaby ten rower był zrobiony na miarę, konkretnie pod moją osobę (generalnie, mierząc się według miary CANYONA, to można powiedzieć, że tak jest). Na razie będę jeździć na platformach, chociaż strasznie psują obraz całości. Okazuje się jednak, że z KTM-a spdów nie przełożę (choć taki miałam plan), a na razie i tak nie mam co ryzykować bocznych skrętów nogi. Tyle, że to muszą być Click`r i to czarne, więc może mi to chwilę zająć. Nie wybieram się jeszcze w ciężki teren, więc mogę poczekać.
I zadowolony z testów Bodzio:
Kategoria Trening
- DST 5.00km
- Czas 00:40
- VAVG 7.50km/h
- VMAX 20.50km/h
- Podjazdy 80m
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Pierwsze kilometry na Spalonej
Poniedziałek, 2 marca 2015 · dodano: 02.03.2015 | Komentarze 3
Teoretycznie wstawiać wpis o pięciu kilometrach to obciach, ale potraktuję to jako pretekst do zrobienia wpisu o świetnej imprezie biegowej na Spalonej. Niedzielny bieg narciarski był świetnym pomysłem na spotkanie w większym gronie - i to nie tylko biegowym. Ja potraktowałam ten wyjazd rehabilitacyjno-sprawdzająco-antydepresyjnie, bo z przykrością i nieukrywaną zazdrością obserwowałam przez ostatnie dwa tygodnie aktywność pozostałych znajomych. No, ale skoro kolano goi się w tempie piorunującym, ćwiczenia są zdecydowanie zdrowsze, niż brak ćwiczeń, a biegówki to za duże ryzyko, więc co mi pozostało? Tylko spróbować choć chwilkę pokręcić na rowerze, tym bardziej, że kilkudniowe ćwiczenia na trenażerze przyniosły nadspodziewanie dobre rezultaty w postaci braku bólu i zwiększeniu ruchomości kolana.Na miejsce przybyła całkiem spora ekipa chętna na zgarnięcie kasy: Bogdan (zdrowy), Tomek ("schorowany"), Artur (zdrowy), Tomek (chory), Ania (zdrowa) oraz Karolina i Paweł. Próby namówienia Karoliny na start praaawie przyniosły pozytywny skutek, ale ostatecznie zdrowie wygrało i na żeńskim placu boju pozostała Ania - oraz 4 inne uczestniczki.

Zbliżyła się godzina W, więc ekipa stanęła na starcie. Numer Ani wiele mówi o jej późniejszym wyniku: 2 = 2 miejsce w kategorii wiekowej, a 1+3 = 4 miejsce w open, no i jak tu nie wierzyć we wróżby hihihi.
Tomek się nam gdzieś zawieruszył, pewnie przyjmował już pozycję w blokach startowych. :)
Pogoda nie była najcudowniejsza na świecie, ale nikomu to nie przeszkodziło w starcie i humory utrzymywały się cały czas. Arturowi przypadła też zaszczytna funkcja otwarcia biegu i wystartowania wszystkich zawodników, co nie omieszkał "wykorzystać" jako ucieczkę przed resztą, w końcu coś z tego trzeba mieć :):):)
Reszta ruszyła więc w pogoń za króliczkiem, a właściwie żółwikiem.

Gdy oni ruszyli, ja postanowiłam wyjąć mój sprzęt z samochodu i wreszcie po trzech miesiącach jego bezczynności dać mu trochę popracować. Bardzo, bardzo delikatnie - praktycznie na młynku - przejechałam się wreszcie !!!!!!!!!!! Jak już napisałam - 5 km to żaden wyczyn, dystans, ani osiągnięcie. Ale NIC NIE BLOKOWAŁO KOLANA, NIE ZABOLAŁO I RADOCHĘ SPRAWIŁO MI NIEZIEMSKĄ. Więc jest sukces mój maleńki. A gdy o 12. pakowałam rower z powrotem do auta, ze zdziwieniem zobaczyłam Bogdana na stadionie. TAK SZYBKO? No nieee, przecież planowali dłużej jechać. "Popędziłam" więc z aparatem uwieczniać zwycięzców.

Ania od razu udzielała wywiadu i wskazówek pokoleniom, jak wygrywać klasykiem, gdy wszyscy dookoła cisną łyżwą.Gdy oni ruszyli, ja postanowiłam wyjąć mój sprzęt z samochodu i wreszcie po trzech miesiącach jego bezczynności dać mu trochę popracować. Bardzo, bardzo delikatnie - praktycznie na młynku - przejechałam się wreszcie !!!!!!!!!!! Jak już napisałam - 5 km to żaden wyczyn, dystans, ani osiągnięcie. Ale NIC NIE BLOKOWAŁO KOLANA, NIE ZABOLAŁO I RADOCHĘ SPRAWIŁO MI NIEZIEMSKĄ. Więc jest sukces mój maleńki. A gdy o 12. pakowałam rower z powrotem do auta, ze zdziwieniem zobaczyłam Bogdana na stadionie. TAK SZYBKO? No nieee, przecież planowali dłużej jechać. "Popędziłam" więc z aparatem uwieczniać zwycięzców.
A potem było jeszcze więcej niespodzianek, gdy się okazało, że nikt ze startujących nie wyszedł bez medalu, dyplomu i co niektórzy innych gadżecików. Oczywiście sponsorem imprezy musiała się okazać zwyciężczyni, zgarniając fajną pulę (oj, gul mi skoczył że nie mogłam wystartować). Gratuluję całej ekipie, zwłaszcza, że niektórzy nie spodziewali się miejsc na pudle.

W trakcie rozdawania nagród zjawiła się też mocarna trójka rowerowa, której pogoda ani troszkę nie wystraszyła i w końcu zrobił się komplet. Miejscówkę mieliśmy tak rewelacyjną, że czuliśmy się, jak na domówce. Integracja z pozostałymi zawodnikami nastąpiła również - nawet hierarchowie kościoła złączyli się we wspólnym uścisku. Niech Wojtyła i Biskup mi wybaczą. :):) Myślałam, że zobaczę na żywo nową zabawkę Ryjka, ale jeszcze nie było mi dane, za to przekonałam się na żywo, że rower Feniksa jest SREBRNY, a na zdjęciach wydawał mi się biały.

Żal było się zbierać, ale trudno. To był naprawdę świetny dzień. Dzięki wszystkim. No i gratuluję Emi pierwszej setki w tym roku. :)W trakcie rozdawania nagród zjawiła się też mocarna trójka rowerowa, której pogoda ani troszkę nie wystraszyła i w końcu zrobił się komplet. Miejscówkę mieliśmy tak rewelacyjną, że czuliśmy się, jak na domówce. Integracja z pozostałymi zawodnikami nastąpiła również - nawet hierarchowie kościoła złączyli się we wspólnym uścisku. Niech Wojtyła i Biskup mi wybaczą. :):) Myślałam, że zobaczę na żywo nową zabawkę Ryjka, ale jeszcze nie było mi dane, za to przekonałam się na żywo, że rower Feniksa jest SREBRNY, a na zdjęciach wydawał mi się biały.
Kategoria Góry Bystrzyckie, Trening, W pojedynkę
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
PODSUMOWANIE PIERWSZEGO SEZONU ROWEROWEGO
Wtorek, 13 stycznia 2015 · dodano: 13.01.2015 | Komentarze 4
Pierwszy rok rowerowy z prawdziwego zdarzenia już właściwie za mną. Co się zdarzyło przez ten rok? Oj, duuuuuuuużo.
Przygodę z rowerem zaczęłam właściwie latem 2013 r., gdy na decathlonowym rowerze znalazłam się na Pasterskich Łąkach, między Szczelińcem a Pasterką. To był mój pierwszy terenowy raz i to tam złapałam bakcyla pt.: mtb.
Lub inaczej: sprzedał mi go Bogdan i zaraził chorobą już chyba na zawsze.
Sama nie wiedziałam, co właściwie z tego będzie, więc najpierw ok. 600 km przebujałam się na sztywnym, ważącym 16 kg pojeździe, zaliczając na nim nawet szlaki w Tatrach, po to by w dniu 09.10.2013 r. przesiąść się na fulla i założyć bloga na bikestatsie.

Założenie konta było początkowo techniczną czynnością, celowaną w kontrolę nad terminami zmiany części rowerowych, a czym jest dziś?
Pamiętnikiem? Wspomnieniami? Wspaniałą ekipą? Statystyką? Pasją? Wszystkim po trochu.
Nie było wyznaczania celów do osiągnięcia, poza jednym: schudnąć. Waga 64 kg. Udało się: jest 57 kg.
Na początku wszystko było nowe, nieznane, nie do ogarnięcia i każdy podjazd wydawał się górą niemal niemożliwą do wjechania. Na porządku dziennym było zamęczanie Bogdana pytaniami, od których ręce mu opadały: w czym się jeździ? Po co mi kask? Co to jest spd, korba, amortyzator, tarcza, piasta, klamka? To łańcuch się czyści?!!!!!! O czym ty do mnie mówisz? Początkowe jazdy to nawet pożyczone od Bogdana akcesoria rowerowe, począwszy od kasku, skończywszy na rękawiczkach. Do dziś się uśmiecham na wspomnienia związane z kombinacjami, jak tu się załatwić w męskich spodenkach na szelkach??? Ale powoli, powoli, skompletowałam sobie wreszcie komfortowe wyposażenie.
Najpierw był jednak LYCAN - urodził się 08.10.2013 r.: nomen omen w urodziny Bogdana.
"Nowiutki, błyszczący rower prosto ze sklepu - efektowna rama, wyregulowane zawieszenie, doskonale chodzące przerzutki...... Ale to tylko przedmiot. Trzeba kilku dłuższych wypraw, otarcia się o śmierć, zwycięstwa w wyścigu, zachłyśnięcia się pędem - żeby tchnąć w ten przedmiot duszę. Wtedy rower przestaje być skomplikowanym zestawem drogich części. Staje się osobowością, przyjacielem, częścią ciebie". Nie, nie to nie moje słowa, to cytat z książki Briana Lopesa, ale jakżeż oddający to wszystko, co mogłabym napisać o moim KTM-ie.

(fot. Lea)
Po roku jazdy mogę stwierdzić z całą stanowczością: MÓJ ROWER MA DUSZĘ!:)
Nie mogę powiedzieć, że teraz rower nie ma przede mną tajemnic, bo tak nie jest. Skręcanie i rozkręcanie roweru mnie nie bawi, nadal jestem antytechniczna i zdecydowanie bardziej wolę poprosić o pomoc, niż sama kombinować, jak coś naprawić, czy ustawić (poza wysokością siodełka). Szkolenie ze zmiany dętki owszem przeszłam, ale przez ten rok tylko JEDEN RAZ (dosłownie) złapałam gumę i oczywiście tematem zajął się Bodzio - ja wzrokowo mu pomagałam i "uczyłam się" intensywnie. Za to dogłębnie zapoznałam się z zaciskami - zwłaszcza w tylnym kole. :):):) O, tak, te części w rowerze na pewno wiem, do czego służą. To była nauka przez praktykę.
Potem była zmiana pedałów z platform na spd i oczywiście butów dostosowanych do nich. Pierwsza jazda dostarczyła mi naprawdę sporo nieznanych wcześniej wrażeń, a w efekcie przyniosła odblokowanie głowy na zjazdach. Duży skrót myślowy mi tutaj wyszedł, bo zjazdy to był i jest proces, w których muszą się znaleźć momenty przełomowe, żeby był progres. Założenie spd to był pierwszy taki moment, choć wtedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Pierwszym zwolnieniem blokady w głowie, który pamiętam do dziś i chyba zapamiętam na zawsze był 27.04.2014 r. i zjazd żółtym szlakiem z Małej Sowy. Na dole tak mi się trzęsły nogi, że nie mogłam na nich ustać, kask przekręcił się w drugą stronę, a adrenalina uszami mi się wylewała, ale to było TO!!! To wtedy zaczęłam podejrzewać, że sensem mojej jazdy będzie teren i zjazdy, niekoniecznie asfalt. Choć oczywiście znaleźli się tacy, którzy i ten pogląd pomogli mi zweryfikować i dzięki nim w moim blogu pojawiła się nowa kategoria pt.: asfalt nie musi być nudny :). Ale o ekipie za chwilę.
Potem sobie przez następnych kilka miesięcy jeździłam, robiąc postępy małymi kroczkami, nie przyśpieszając niczego, ale ucząc się od wszystkich dookoła wszystkiego, czego tylko mogłam się nauczyć. Najbardziej opornie przychodziło mi oczywiście przyjmowanie dobrych rad od trenera, bo w końcu co to za metody wychowawcze?

Okazuje się jednak, że teksty powtarzane do obrzydzenia w końcu wchodzą do podświadomości i w odpowiednim momencie żyją już własnym życiem, krzycząc w głowie: puść te hamulce, wystaw tyłek za siodło, zrzuć/podrzuć przerzutki, itp., itd. Ale przejeżdżając przez kałuże, rzeczki czy błoto krzyczy mi w głowie Kuba i jego: PEDAŁUJ, PEDAŁUJ!!
Drugi kosmiczny przeskok w głowie zaliczyłam pól roku później, zjeżdżając z Grodźca. Ten dzień i te emocje też zapamiętam na zawsze. Teraz już wiem, że technicznie ta góra nie jest jakimś specjalnym wyzwaniem, ale pokonanie lęku wysokości na 30%-wym nachyleniu przebiło wszystkie moje dotychczasowe przeżycia. To było 500 m czystej adrenaliny.
A potem wreszcie zaczęłam zjeżdżać - naprawdę zjeżdżać. Ukoronowaniem tego był wypad w Broumovskie Steny 11.11.2014 r., gdzie w końcu zjechałam prawie wszystkie kamole, w tym jeden na razie dla mnie najważniejszy:

Teraz czekam na podobne momenty przełomowe w podjazdach.
W pierwszym roku jeżdżenia wszystko było pierwsze i ważne, każde przejechane 100, 1000, 2000, aż w końcu 3.500 km. Każda kontuzja, siniaki i upadki, których też się trzeba było nauczyć.
I statystyki statystykami, ale najważniejsi w tym pierwszym roku byli ludzie, których miałam szczęście poznać. Wszystkich i każdego z osobna.

BS-owa ekipa prawie w całości na najliczniejszej w 2014 roku wycieczce w Górach Bardzkich (fot. Ryjek)
Każda z tych osób wniosła coś nowego i cennego w moje rowerowe życie. Z tymi ludźmi nie sposób się nudzić. I choć brakuje na tej fotce jeszcze kilku wspaniałych osób, to naprawdę dzięki ekipo za przyjęcie mnie do swojego grona i WSZYSTKIE EMOCJE, związane ze spotkaniami z Wami. A szczególne podziękowania za COŚ mam dla:
- Cerbera - za wszystko
- Ani - za rady sprzętowo-odzieżowe, wsparcie w kryzysowych chwilach i przecudne zdjęcia, zwłaszcza za jedno, które jest moim ulubionym
- Zibiego - za konkretne i szczere rady i oceny, bez owijania w bawełnę, to pomaga
- Ryjka - za bycie dobrym duchem wielu naszych wypraw i poczucie humoru, które mnie rozkłada na łopatki
- Feniksa - za relacje z wypraw, które doprowadzają wszystkich do łez ze śmiechu, za twój humor i celne riposty
- Patrycji - za pokazanie, że asfalt nie musi być nudny i pogaduchy na trasach
- Lei - za udowadnianie, że nic na siłę, ale wiele rzeczy się da i można zrobić, także za dawanie chłopakom w kość na podjazdach
- Kuby - za: "pedałuj, pedałuj", za filmiki z Leśnego Baru, za wspólną wycieczkę po Górach Stołowych (z Arturem)
- Bogdano - za bycie Cesarzem podjazdów i za poznanie Beaty
- Gregera - za towarzystwo na podjazdach, choć wszyscy wiemy, jak potrafisz cisnąć do góry na blacie i przezabawne relacje
A oto ten, który w 100 % przyczynił się do zrobienia ze mnie górala rowerowego:


Na razie wiem też, że moimi ukochanymi terenami do jazdy są Góry Stołowe i Broumovskie Steny, a jazda w pojedynkę nie daje tyle frajdy, co jazda w towarzystwie,
Po roku zbierania doświadczeń mogę wyznaczyć sobie cele na następny rok:
1. Waga: 52 kg - choć to jest chyba bardziej marzenie, niż realny cel do osiągnięcia.
2. Nowy sprzęt - uwielbiam swojego Lycanka, ale 15 kg na podjazdach za bardzo daje w kość, lepszy sprzęt to większe możliwości
3. Przebić 5.000 km i co najmniej 50% z tego mieć przejechane w terenie - ilość w pionie jeszcze nie jest dla mnie wyznacznikiem.
4. Polubić podjazdy, czyli wbić sobie do głowy, że NIE MUSZĘ, ALE CHCĘ I MOGĘ !
5. Przestać hamować na zjazdach.
6. Zrobić porządek z kolanem, żeby móc zrealizować to wszystko.
Dużo? Mało? W porównaniu z przebiegami i osiągnięciami wyżej wymienionych to szału nie ma, ale to moje cele, które wiem, że mogę osiągnąć, a wszystko, co ponad to będzie wartością dodaną. Życzę wszystkim wspaniałego 2015 roku rowerowego.
Przygodę z rowerem zaczęłam właściwie latem 2013 r., gdy na decathlonowym rowerze znalazłam się na Pasterskich Łąkach, między Szczelińcem a Pasterką. To był mój pierwszy terenowy raz i to tam złapałam bakcyla pt.: mtb.
Lub inaczej: sprzedał mi go Bogdan i zaraził chorobą już chyba na zawsze.
Sama nie wiedziałam, co właściwie z tego będzie, więc najpierw ok. 600 km przebujałam się na sztywnym, ważącym 16 kg pojeździe, zaliczając na nim nawet szlaki w Tatrach, po to by w dniu 09.10.2013 r. przesiąść się na fulla i założyć bloga na bikestatsie.

Założenie konta było początkowo techniczną czynnością, celowaną w kontrolę nad terminami zmiany części rowerowych, a czym jest dziś?
Pamiętnikiem? Wspomnieniami? Wspaniałą ekipą? Statystyką? Pasją? Wszystkim po trochu.
Nie było wyznaczania celów do osiągnięcia, poza jednym: schudnąć. Waga 64 kg. Udało się: jest 57 kg.
Na początku wszystko było nowe, nieznane, nie do ogarnięcia i każdy podjazd wydawał się górą niemal niemożliwą do wjechania. Na porządku dziennym było zamęczanie Bogdana pytaniami, od których ręce mu opadały: w czym się jeździ? Po co mi kask? Co to jest spd, korba, amortyzator, tarcza, piasta, klamka? To łańcuch się czyści?!!!!!! O czym ty do mnie mówisz? Początkowe jazdy to nawet pożyczone od Bogdana akcesoria rowerowe, począwszy od kasku, skończywszy na rękawiczkach. Do dziś się uśmiecham na wspomnienia związane z kombinacjami, jak tu się załatwić w męskich spodenkach na szelkach??? Ale powoli, powoli, skompletowałam sobie wreszcie komfortowe wyposażenie.
Najpierw był jednak LYCAN - urodził się 08.10.2013 r.: nomen omen w urodziny Bogdana.
"Nowiutki, błyszczący rower prosto ze sklepu - efektowna rama, wyregulowane zawieszenie, doskonale chodzące przerzutki...... Ale to tylko przedmiot. Trzeba kilku dłuższych wypraw, otarcia się o śmierć, zwycięstwa w wyścigu, zachłyśnięcia się pędem - żeby tchnąć w ten przedmiot duszę. Wtedy rower przestaje być skomplikowanym zestawem drogich części. Staje się osobowością, przyjacielem, częścią ciebie". Nie, nie to nie moje słowa, to cytat z książki Briana Lopesa, ale jakżeż oddający to wszystko, co mogłabym napisać o moim KTM-ie.

(fot. Lea)
Po roku jazdy mogę stwierdzić z całą stanowczością: MÓJ ROWER MA DUSZĘ!:)
Nie mogę powiedzieć, że teraz rower nie ma przede mną tajemnic, bo tak nie jest. Skręcanie i rozkręcanie roweru mnie nie bawi, nadal jestem antytechniczna i zdecydowanie bardziej wolę poprosić o pomoc, niż sama kombinować, jak coś naprawić, czy ustawić (poza wysokością siodełka). Szkolenie ze zmiany dętki owszem przeszłam, ale przez ten rok tylko JEDEN RAZ (dosłownie) złapałam gumę i oczywiście tematem zajął się Bodzio - ja wzrokowo mu pomagałam i "uczyłam się" intensywnie. Za to dogłębnie zapoznałam się z zaciskami - zwłaszcza w tylnym kole. :):):) O, tak, te części w rowerze na pewno wiem, do czego służą. To była nauka przez praktykę.
Potem była zmiana pedałów z platform na spd i oczywiście butów dostosowanych do nich. Pierwsza jazda dostarczyła mi naprawdę sporo nieznanych wcześniej wrażeń, a w efekcie przyniosła odblokowanie głowy na zjazdach. Duży skrót myślowy mi tutaj wyszedł, bo zjazdy to był i jest proces, w których muszą się znaleźć momenty przełomowe, żeby był progres. Założenie spd to był pierwszy taki moment, choć wtedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Pierwszym zwolnieniem blokady w głowie, który pamiętam do dziś i chyba zapamiętam na zawsze był 27.04.2014 r. i zjazd żółtym szlakiem z Małej Sowy. Na dole tak mi się trzęsły nogi, że nie mogłam na nich ustać, kask przekręcił się w drugą stronę, a adrenalina uszami mi się wylewała, ale to było TO!!! To wtedy zaczęłam podejrzewać, że sensem mojej jazdy będzie teren i zjazdy, niekoniecznie asfalt. Choć oczywiście znaleźli się tacy, którzy i ten pogląd pomogli mi zweryfikować i dzięki nim w moim blogu pojawiła się nowa kategoria pt.: asfalt nie musi być nudny :). Ale o ekipie za chwilę.
Potem sobie przez następnych kilka miesięcy jeździłam, robiąc postępy małymi kroczkami, nie przyśpieszając niczego, ale ucząc się od wszystkich dookoła wszystkiego, czego tylko mogłam się nauczyć. Najbardziej opornie przychodziło mi oczywiście przyjmowanie dobrych rad od trenera, bo w końcu co to za metody wychowawcze?

Okazuje się jednak, że teksty powtarzane do obrzydzenia w końcu wchodzą do podświadomości i w odpowiednim momencie żyją już własnym życiem, krzycząc w głowie: puść te hamulce, wystaw tyłek za siodło, zrzuć/podrzuć przerzutki, itp., itd. Ale przejeżdżając przez kałuże, rzeczki czy błoto krzyczy mi w głowie Kuba i jego: PEDAŁUJ, PEDAŁUJ!!
Drugi kosmiczny przeskok w głowie zaliczyłam pól roku później, zjeżdżając z Grodźca. Ten dzień i te emocje też zapamiętam na zawsze. Teraz już wiem, że technicznie ta góra nie jest jakimś specjalnym wyzwaniem, ale pokonanie lęku wysokości na 30%-wym nachyleniu przebiło wszystkie moje dotychczasowe przeżycia. To było 500 m czystej adrenaliny.
A potem wreszcie zaczęłam zjeżdżać - naprawdę zjeżdżać. Ukoronowaniem tego był wypad w Broumovskie Steny 11.11.2014 r., gdzie w końcu zjechałam prawie wszystkie kamole, w tym jeden na razie dla mnie najważniejszy:
Teraz czekam na podobne momenty przełomowe w podjazdach.
W pierwszym roku jeżdżenia wszystko było pierwsze i ważne, każde przejechane 100, 1000, 2000, aż w końcu 3.500 km. Każda kontuzja, siniaki i upadki, których też się trzeba było nauczyć.
I statystyki statystykami, ale najważniejsi w tym pierwszym roku byli ludzie, których miałam szczęście poznać. Wszystkich i każdego z osobna.

BS-owa ekipa prawie w całości na najliczniejszej w 2014 roku wycieczce w Górach Bardzkich (fot. Ryjek)
Każda z tych osób wniosła coś nowego i cennego w moje rowerowe życie. Z tymi ludźmi nie sposób się nudzić. I choć brakuje na tej fotce jeszcze kilku wspaniałych osób, to naprawdę dzięki ekipo za przyjęcie mnie do swojego grona i WSZYSTKIE EMOCJE, związane ze spotkaniami z Wami. A szczególne podziękowania za COŚ mam dla:
- Cerbera - za wszystko
- Ani - za rady sprzętowo-odzieżowe, wsparcie w kryzysowych chwilach i przecudne zdjęcia, zwłaszcza za jedno, które jest moim ulubionym
- Zibiego - za konkretne i szczere rady i oceny, bez owijania w bawełnę, to pomaga
- Ryjka - za bycie dobrym duchem wielu naszych wypraw i poczucie humoru, które mnie rozkłada na łopatki
- Feniksa - za relacje z wypraw, które doprowadzają wszystkich do łez ze śmiechu, za twój humor i celne riposty
- Patrycji - za pokazanie, że asfalt nie musi być nudny i pogaduchy na trasach
- Lei - za udowadnianie, że nic na siłę, ale wiele rzeczy się da i można zrobić, także za dawanie chłopakom w kość na podjazdach
- Kuby - za: "pedałuj, pedałuj", za filmiki z Leśnego Baru, za wspólną wycieczkę po Górach Stołowych (z Arturem)
- Bogdano - za bycie Cesarzem podjazdów i za poznanie Beaty
- Gregera - za towarzystwo na podjazdach, choć wszyscy wiemy, jak potrafisz cisnąć do góry na blacie i przezabawne relacje
A oto ten, który w 100 % przyczynił się do zrobienia ze mnie górala rowerowego:

Na razie wiem też, że moimi ukochanymi terenami do jazdy są Góry Stołowe i Broumovskie Steny, a jazda w pojedynkę nie daje tyle frajdy, co jazda w towarzystwie,
Po roku zbierania doświadczeń mogę wyznaczyć sobie cele na następny rok:
1. Waga: 52 kg - choć to jest chyba bardziej marzenie, niż realny cel do osiągnięcia.
2. Nowy sprzęt - uwielbiam swojego Lycanka, ale 15 kg na podjazdach za bardzo daje w kość, lepszy sprzęt to większe możliwości
3. Przebić 5.000 km i co najmniej 50% z tego mieć przejechane w terenie - ilość w pionie jeszcze nie jest dla mnie wyznacznikiem.
4. Polubić podjazdy, czyli wbić sobie do głowy, że NIE MUSZĘ, ALE CHCĘ I MOGĘ !
5. Przestać hamować na zjazdach.
6. Zrobić porządek z kolanem, żeby móc zrealizować to wszystko.
Dużo? Mało? W porównaniu z przebiegami i osiągnięciami wyżej wymienionych to szału nie ma, ale to moje cele, które wiem, że mogę osiągnąć, a wszystko, co ponad to będzie wartością dodaną. Życzę wszystkim wspaniałego 2015 roku rowerowego.
Pieszy spacer w poszukiwaniu zimy
Niedziela, 30 listopada 2014 · dodano: 01.12.2014 | Komentarze 0
To miał być niedzielny spacerek dla rozruszania innych, niż zwykle mięśni, a celem było sprawdzenie czy w Górach Stołowych zima już zawitała. Porę wybraliśmy dość wydawałoby się bezpieczną (14.30), ale z Zakrętu Śmierci wróciliśmy do domu po latarki - tak na wszelki wypadek. Po drodze ustrzeliliśmy jeszcze szwagra, uskuteczniającego trening biegowy. Na Szczeliniec postanowiliśmy wejść najkrótszym i najbardziej urokliwym szlakiem, czyli żółtym spod parkingu koło Pasterki.
Jest pięknie, zimowo, bajkowo.


Bartek w stroju biegowym trochę lajtowo przy nas wyglądał, no ale jak trening to trening - w każdych warunkach musi się odbyć.

Przy niebieskim szlaku chwilę się zastanawiamy, bo tędy w sumie jakoś nie przejechaliśmy się jeszcze rowerem - do nadrobienia.


Drzewko przy schronisku wyglądało wręcz nieziemsko i samo się prosiło o fotkę

Na Szczelińcu nie omieszkaliśmy się zatrzymać na coś ciepłego i zimnego, mi przypadł w udziale powrót autem więc siłą rzeczy musiałam się zadowolić gorącą czekoladą.


Ale my tu gadu gadu, a czas leci niepostrzeżenie. Co to za spacer, gdy się nie zaliczy labiryntu? Zrobiło się lekko szaro, ale co tam. Moja komórka zaczyna trochę nieogarniać tematu i powoli odmawia współpracy z fotografem.
Po drodze zaliczamy już nawet małe ślizgaweczki. chłopaki się czaili i liczyli na mój popisowy upadek, ale się nie udało.
Ale my tu gadu gadu, a czas leci niepostrzeżenie. Co to za spacer, gdy się nie zaliczy labiryntu? Zrobiło się lekko szaro, ale co tam. Moja komórka zaczyna trochę nieogarniać tematu i powoli odmawia współpracy z fotografem.
Po drodze zaliczamy już nawet małe ślizgaweczki. chłopaki się czaili i liczyli na mój popisowy upadek, ale się nie udało.


Przy małpoludzie jest jeszcze w miarę ok. z widocznością....

......ale potem zaczęliśmy schodzić w kierunku piekiełka....
I zaczął się czad. Dosłownie, jakby ktoś zgasił światło.
Poczuliśmy się, jak eksploratorzy jaskiń, a ja się cieszyłam, że w ogóle mamy jakieś światełko. Było lekko hardcorowo, a potem jeszcze lepiej. Moja komórka już nie chciała robić zdjęć, aparat dawał lepiej radę,
Z labiryntu dotarliśmy do zejścia i niebieskim "rowerowym" dotarliśmy - w zupełnej ciemności do parkingu. Ależ wyobraźnia w nocy pracuje. Dla dodania otuchy nawet latarkę w telefonie uruchomiliśmy, a Bartek pocieszał Wiktora, że jeszcze ma aplikację ogniska w komórce, więc spoko.
Super spacer na rozpoczęcie zimy.
Kategoria Góry Stołowe, Treking
- DST 34.00km
- Teren 29.00km
- Czas 03:30
- VAVG 9.71km/h
- VMAX 36.90km/h
- Podjazdy 1150m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry Bardzkie
Niedziela, 23 listopada 2014 · dodano: 01.12.2014 | Komentarze 3
Kto wie, czy czasem nie zapowiadała się ostatnia rowerowa wycieczka z BS-ową paczką, więc namawiać długo nikogo nie trzeba było, choć dla zapewnienia ekipie obecności Feniksa, ukryłam przed nim szczegóły trasy, stwierdzając, że będzie na pewno zaje...ście, tylko przyjedź. Oczywiście Ryjek był potem szczególnie usatysfakcjonowany i nie omieszkał mi tego w przesympatyczny sposób wypomnieć.
Cel wycieczki i plan, jak ten cel osiągnąć opracowała Lea, która lubi ostatnio różne rzeczy kolekcjonować i to był jeden z tych "kamyczków" do kolekcji, czyli: Góra Kłodzka zdobyta żółtym szlakiem i Bardo zdobyte szlakiem niebieskim. A potem powrót do Kłodzka obojętnie jak - wyszło czerwonym rowerowym przez Przełęcz Łaszczową (zaliczoną zresztą dwa razy w tym dniu).
Jak ktoś mi powie, że Góry Bardzkie są niskie, płaskie i słabe, to ubiję na miejscu. !!!!!!!!!!!!!
Tym razem poznałam je od strony interwałowej, a zaczęło się od razu z grubej rury, czyli podjazd pod Kukułkę terenem. Oj, ja blondynka - czemu nie skorzystałam z ryjkowej propozycji objazdu asfaltem? Pewnie dlatego, że nigdy tamtędy nie jechałam i nie wiedziałam, w co się pcham. Ale spoko, miejscami dało się jechać.
Dla tego jednego zdjęcia warto było być na tej wycieczce. Aniu bardzo ci dziękuję, że je zrobiłaś i podkradam ci je na zawsze. Jak dla mnie to jest jedno z dwóch najpiękniejszych zdjęć tego sezonu - żadne mojego autorstwa. Jest klimat i moc w tym zdjęciu.Cel wycieczki i plan, jak ten cel osiągnąć opracowała Lea, która lubi ostatnio różne rzeczy kolekcjonować i to był jeden z tych "kamyczków" do kolekcji, czyli: Góra Kłodzka zdobyta żółtym szlakiem i Bardo zdobyte szlakiem niebieskim. A potem powrót do Kłodzka obojętnie jak - wyszło czerwonym rowerowym przez Przełęcz Łaszczową (zaliczoną zresztą dwa razy w tym dniu).
Jak ktoś mi powie, że Góry Bardzkie są niskie, płaskie i słabe, to ubiję na miejscu. !!!!!!!!!!!!!
Tym razem poznałam je od strony interwałowej, a zaczęło się od razu z grubej rury, czyli podjazd pod Kukułkę terenem. Oj, ja blondynka - czemu nie skorzystałam z ryjkowej propozycji objazdu asfaltem? Pewnie dlatego, że nigdy tamtędy nie jechałam i nie wiedziałam, w co się pcham. Ale spoko, miejscami dało się jechać.
Popychanie rowerów przed sobą prawie zakończyło się na Górze Kłodzkiej i jeszcze jedno pchanie odbyło się pod kościółkiem nad Bardem, ale warto się było zmęczyć, żeby poznać uroki ślizgów, zjazdów i wodowań w kałużach. Szczególnie spodobała mi się próba zjechania szlakiem z kościółka, po której obtarcia łokcia, siniaki na ręce i nogach, to małe pikusie w porównaniu z przyjemnością jazdy w dół. Wiem, że trzeba to robić z większą prędkością, ale nad tym będę pracować w przyszłym sezonie, bo to już chyba rzeczywiście była ostatnia moja wycieczka rowerowa w tym roku. Tym większa moja radość, że zrobiona w tak świetnym towarzystwie, za które wszystkim dziękuję:
Ryjkowi
Emi
Ani
Zibiemu
Feniksowi
Bogdanowi
Kubie.
Czas na zimę.
Ryjkowi
Emi
Ani
Zibiemu
Feniksowi
Bogdanowi
Kubie.
Czas na zimę.
Kategoria Góry Bardzkie, Bikestats
- DST 42.00km
- Teren 16.00km
- Czas 03:09
- VAVG 13.33km/h
- VMAX 34.10km/h
- Podjazdy 680m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Taszów-Piekło
Sobota, 15 listopada 2014 · dodano: 22.11.2014 | Komentarze 0
Taszów - Borowa - niebieski szlak do Piekła - Powrót asfaltem do domu. Kategoria Trening, Góry Orlickie
- DST 42.00km
- Teren 35.00km
- Czas 03:41
- VAVG 11.40km/h
- VMAX 40.10km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 1150m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Trzecie podejście do Broumovskich Sten
Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 19.11.2014 | Komentarze 3
Podejście pierwsze - 22 czerwca 2014 r.Podejście drugie - 2 listopada 2014 r.
Podejście trzecie - 11 listopada 2014 r.
Jak to mówią: do trzech razy sztuka.
Emi rzuca cichutkie hasło: mamy z Kubą ochotę pokręcić po Broumovskich, może by tak razem? No jak nie, jak tak? Decyzja krótka i jedyna możliwa: yes, yes, yes!! Broumovskie zawsze!
Żeby można było, jak najwięcej skorzystać z dobrodziejstw trasy wymyślonej przez Bogdana i nie robić pustych kilometrów umawiamy się na parkingu ok. 5 km przed Ameriką i ruszamy. Niedużo czasu mija na pierwszy postój, bo na podjeździe zaraz się ciepełko robi.
Jeszcze moment i robi się jeszcze bardziej gorąco - zobaczyłam w końcu osławiony podjazd z Ameriki, z którym ciągle mierzą się Bogdan i Emi - z różnym skutkiem. Mógł mi się wyrwać tylko jeden komentarz i ze względów oczywistych nie będę go cytować. Nastawiłam się już wcześniej, że podjeżdżać go nie będę, skoro takie harpagany nie zawsze dają mu radę, tak więc spasowałam niemal od razu. Ale potem były miejsca, które pokonałam na rowerze, niedużo tego było, ale zawsze. Sądziłam, że Bogdan osłabiony sprzętowo nie da rady, ale gdzie tam - tak samo zresztą Emi. Kubę widziałam przed sobą i szło mu zdecydowanie lepiej, niż mi, tak, że gdy dotarłam na szczyt to padłam jak kawka.Pozostali też, tyle, że oni od jeżdżenia, a ja od wnoszenia.
Ale, żeby nie było: ten podjazd jest naprawdę wymagający, a tym trudniejszy, im więcej liści na nim leży, tak więc czuję się usprawiedliwiona :):):)


Mina mówi sama za siebie - dałam radę!

A teraz nagroda: zjazd do uskoku. :):):) I znowu miejsce, na którym jestem po raz pierwszy, o którym tyle się nasłuchałam i nie sądziłam, że zobaczę go jeszcze w tym sezonie. Bo przecież jeszcze tak niedawno Bogdan mówił: poczekaj, cierpliwości, Broumovskie jeszcze nie są dla ciebie. A tu proszę!!!!
Szczególne ukłony dla chłopaka, który śmierci się nie boi - jego pierwszy zjazd wyglądał tak, jakby był już setnym i nie sprawił mu najmniejszych trudności. Prawa? Lewa? A co za różnica - chcecie? Proszę bardzo.

Ale, żeby nie było: ten podjazd jest naprawdę wymagający, a tym trudniejszy, im więcej liści na nim leży, tak więc czuję się usprawiedliwiona :):):)


Mina mówi sama za siebie - dałam radę!
A teraz nagroda: zjazd do uskoku. :):):) I znowu miejsce, na którym jestem po raz pierwszy, o którym tyle się nasłuchałam i nie sądziłam, że zobaczę go jeszcze w tym sezonie. Bo przecież jeszcze tak niedawno Bogdan mówił: poczekaj, cierpliwości, Broumovskie jeszcze nie są dla ciebie. A tu proszę!!!!
Szczególne ukłony dla chłopaka, który śmierci się nie boi - jego pierwszy zjazd wyglądał tak, jakby był już setnym i nie sprawił mu najmniejszych trudności. Prawa? Lewa? A co za różnica - chcecie? Proszę bardzo.

Emi to pewnie i na drzwiach od stodoły by zjechała, a nie tylko na malutkim sztywniaczku.
Bogdan na fotkę nie zdążył, choć sam miał obawy, czy też na malutkim sztywniaczku da radę, ale skoro Emi zjechała, no to jak on nie?
A moje pierwsze spotkanie z uskokiem zakończyło się tak:
Mój fullik oraz ekipa robili, co mogli, żeby mi pomóc, ale nie mogłam im się odwdzięczyć pięknym zjazdem, bo najgorzej to stanąć i zacząć myśleć. Ale widok wieeelkich kamoli tam, na miejscu naprawdę robi piorunujące wrażenie i na ten moment mnie sparaliżował i oszołomił i żadne zdjęcie nie odda tego widoku. Na razie zrobiłam wizualizację swojego zjazdu z uskoku i z tym widokiem do realizacji poczekam do przyszłego sezonu. Jest na co czekać.:):)
Dalszy odcinek trasy niebieskim szlakiem do Suchego Dolu to również nowość ukrywana dotychczas przez Bogdana przede mną. A te korzenie są po prostu świetne. Co prawda, skupienie uwagi na trasie nie dalej niż na metr przed kołem powoduje brak oglądu co do całej ścieżki i kończy się lotem przez kierownicę, ale radość z pokonania wydawałoby się niemożliwego jest tak wielka, że chwilowy wkurw na popędzanie przez przewodnika stada szybko mija i w głowie zostaje tylko euforia, że zjechałam. Lycanek też wytoczył wszystkie działa i płynął przez korzenie, jak po prościutkiej ścieżce.
Po zderzenie z ziemią chyba za mocno się w głowę uderzyłam, bo przez chwilę w ogóle nie ogarniam, gdzie jest ścieżka i którędy dalej?
Na korzeniach Kuba przypomina Emi, żeby nie zapomniała, że pamięta, jak się podbija rower i potem cały asfalt od Suchego Dolu do Panuv Kryza Emi ćwiczy intensywnie,a ja próbuję próbować, ale w tym temacie nie jestem pojętną uczennicą, chyba, że mam za ciężki rower (hihihi - dobrza mieć na co zwalić).. Od Pańskiego Krzyża zjeżdżamy wydawałoby się w stronę Pasterki, ale nie - odbijamy w prawo na żółty szlak i znowu pędzimy w dół ścieżką, której znowu nie znałam.


A wydawało mi się, że już tyle schodziłam i zjeździłam te tereny - nic bardziej mylnego. Do Pasterki owszem dojechaliśmy, ale dopiero po zrobieniu kolejnej pętelki. Gdzieś po drodze zaliczam następną glebę, tak że w sumie naliczyłam ich około pięciu na całej wycieczce. Ale każdy upadek, podpórka czy lot przez kierownicę uczy, bo w tempie błyskawicznym następuje analiza: no, co znowu?! Jeszcze szybsze wnioski i wio! Choć jedna gleba na śliskim wzdłużnym korzeniu była naprawdę nieprzyjemna i bolesna, bo jak zwykle spadłam na lewe kolano, piznęłam z całej siły lewą dłonią o korzeń na skarpie i walnęłam się w prawe ramię o kierownicę - czyli wszystko to, czego powinnam unikać. Ale co tam - byle do przodu.
W niektórych miejscach nawet najbardziej szalona trójka musiała uznać wyższość Broumovskich i przyjąć do wiadomości fakt, że niektóre szlaki są jednak piesze. Choć już w głowie słyszę odpowiedź każdego z nich: ale w dół dałoby radę hahahahaha.

Dojeżdżamy w końcu do rozdroża, które nareszcie wygląda znajomo - chwila dyskusji i ruszamy w kierunku Pasterki i baaardzo zasłużonego OPACIKA!


A wydawało mi się, że już tyle schodziłam i zjeździłam te tereny - nic bardziej mylnego. Do Pasterki owszem dojechaliśmy, ale dopiero po zrobieniu kolejnej pętelki. Gdzieś po drodze zaliczam następną glebę, tak że w sumie naliczyłam ich około pięciu na całej wycieczce. Ale każdy upadek, podpórka czy lot przez kierownicę uczy, bo w tempie błyskawicznym następuje analiza: no, co znowu?! Jeszcze szybsze wnioski i wio! Choć jedna gleba na śliskim wzdłużnym korzeniu była naprawdę nieprzyjemna i bolesna, bo jak zwykle spadłam na lewe kolano, piznęłam z całej siły lewą dłonią o korzeń na skarpie i walnęłam się w prawe ramię o kierownicę - czyli wszystko to, czego powinnam unikać. Ale co tam - byle do przodu.
W niektórych miejscach nawet najbardziej szalona trójka musiała uznać wyższość Broumovskich i przyjąć do wiadomości fakt, że niektóre szlaki są jednak piesze. Choć już w głowie słyszę odpowiedź każdego z nich: ale w dół dałoby radę hahahahaha.

Dojeżdżamy w końcu do rozdroża, które nareszcie wygląda znajomo - chwila dyskusji i ruszamy w kierunku Pasterki i baaardzo zasłużonego OPACIKA!


Akumulatory naładowane, więc w drogę - w kierunku telewizorów !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Po drodze oprotestowuję kolejny pomysł Bogdana, na jeszcze jedną pętelkę z nielichym podjazdem i proponuję, że poczekam na Pańskim Krzyżu, żeby nie opóźniać reszty. Ale ekipa solidarnie postanowiła mnie nie zostawiać i rezygnujemy z tego kawałka na rzecz Bożanowskiego Szpiczaka - za co jestem Wam ogromnie wdzięczna,
Hmmm - Bodzio wygląda tu, jakby pożyczył rower od młodszego brata.
Po drodze oprotestowuję kolejny pomysł Bogdana, na jeszcze jedną pętelkę z nielichym podjazdem i proponuję, że poczekam na Pańskim Krzyżu, żeby nie opóźniać reszty. Ale ekipa solidarnie postanowiła mnie nie zostawiać i rezygnujemy z tego kawałka na rzecz Bożanowskiego Szpiczaka - za co jestem Wam ogromnie wdzięczna,
Hmmm - Bodzio wygląda tu, jakby pożyczył rower od młodszego brata.

A mój cel wyglądał w tym dniu tak:
Jak się zapewne wszyscy domyślają Wielka Trójca zjechała to bez zająknięcia, a Kuba nawet chyba nieszczególnie zauważył zeskok z kamienia, co znaczy że pozostałej dwójce wyrosła w ciągu kilku miesięcy naprawdę spora konkurencja w wariackich zjazdach. A ja nie sądziłam - naprawdę nie sądziłam - że z tego zjadę do końca. Pierwszym razem - zwiadowczo sprowadziłam rower i uwieczniałam zjazdy Emi i Bogdana. Za drugim razem dojechałam do kamienia, o sekundę za długo się wahałam i stanęłam. Więc jak będzie tym razem?
Tutaj Kuba ciśnie po tv :):)
A tu ja:

W końcu mi się udało !!!!!
W Dniu Niepodległości ja też wreszcie
odniosłam swoje małe - wielkie - zwycięstwo: nad własnym strachem, nad
obawą, że koła za małe, że przelecę przez kierownicę, że spadnę itd.
itd. Nic z tych rzeczy się nie stało, a ja z wrażenia spadłam z roweru,
ale dopiero poniżej i to ze szczęścia i niedowierzania, że się udało.
Emi i Kubo - po stokroć dzięki za wyciągnięcie nas na tą wyrypę, a Bogdanowi za ułożenie trasy, w której 90% było w terenie, a w pionie ponad 1000 - i to na takiej końcówce sezonu.
Mapka jest dość okrojona w okolicach Pasterki, ale tam każdy sprzęt elektroniczny głupieje i potem te głupoty nanosi na mapki. Emi i Kubo - po stokroć dzięki za wyciągnięcie nas na tą wyrypę, a Bogdanowi za ułożenie trasy, w której 90% było w terenie, a w pionie ponad 1000 - i to na takiej końcówce sezonu.
Kategoria Bikestats, Broumovskie Steny, tv i uskok - razem lub osobno
- DST 40.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:15
- VAVG 12.31km/h
- VMAX 39.70km/h
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry Bialskie, czyli szutrowo-asfaltowe atrakcje
Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 5
Jak już Bogdan dorwał się do komputera i rzucił się na zrobienie wpisu przede mną, to musiał z czymś śmiesznym wyskoczyć. No i oczywiście tak się stało, a mi zabrał przy okazji wszystkie pomysły na ten wpis. A wpis musi być koniecznie, bo ta wycieczka była wyjątkowo wesoła, ekscytująca i pełna atrakcji. Inne słowo, niż atrakcje nie odda klimatu wyprawy, bo przypomina mi się przy tym wypad w Jeseniki, gdzie również Ryjek zafundował nam atrakcje, godne mistrza. A na samo ich wspomnienie, jeszcze mi się buzia śmieje. I podobnie było tym razem, ale od początku.
W Górach Bialskich owszem byłam, ale tylko na pieszo i to ładnych kilka lat temu. Na rowerze nigdy, więc propozycja Ryjka mnie mocno zaintrygowała. Wiedziałam, że i on i Ania znają te tereny, więc nawet do głowy mi nie przyszło sprawdzanie czegokolwiek poza spakowanym plecakiem i rowerem. Jaka trasa? Ile czasu? Jakie przewyższenia? Dystans? Zapasowe skarpetki? A po cóż mi ta wiedza, skoro przewodnik ma wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, a poza tym wiadomo nie od dziś, że Ryjek planuje trasę dla każdego, ale stara się najczęściej o asfalty, szutry i podjazdy. No dobra, czasem zaplanuje jakieś atrakcje!!!!!
Na parkingu w Stroniu Śląskim odpaliłam Strave - polecaną przez Zbyszka, jako alternatywę dla Endomondo, ale chyba coś gdzieś źle zrobiłam, bo w Paprsku Strava też z jakiegoś powodu się wyłączyła, co zauważyłam dopiero w domu. No cóż, taki los - te urządzenia mnie nie lubią.
Nasz przewodnik zafundował nam od razu konkretny podjazd, piękny, długi, asfaltowy - a my poubierani, jak na głęboką zimę. Ok. stop. Zrzucamy co nieco z siebie i ciśniemy dalej. Po ok. 4 km asfalt zaczyna zamieniać się w szuter, a łąki w las. I tutaj zawisł nad nami kruk - wielki i czarny - kraczący na nas do samego lasu. Tak, że w razie czego mamy na kogo zwalić wszystkie atrakcje tego dnia. :):)

Jest pięknie i jesiennie, ale Ania i Ryjek już myślą: co by tu jeszcze? .....
W Górach Bialskich owszem byłam, ale tylko na pieszo i to ładnych kilka lat temu. Na rowerze nigdy, więc propozycja Ryjka mnie mocno zaintrygowała. Wiedziałam, że i on i Ania znają te tereny, więc nawet do głowy mi nie przyszło sprawdzanie czegokolwiek poza spakowanym plecakiem i rowerem. Jaka trasa? Ile czasu? Jakie przewyższenia? Dystans? Zapasowe skarpetki? A po cóż mi ta wiedza, skoro przewodnik ma wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, a poza tym wiadomo nie od dziś, że Ryjek planuje trasę dla każdego, ale stara się najczęściej o asfalty, szutry i podjazdy. No dobra, czasem zaplanuje jakieś atrakcje!!!!!
Na parkingu w Stroniu Śląskim odpaliłam Strave - polecaną przez Zbyszka, jako alternatywę dla Endomondo, ale chyba coś gdzieś źle zrobiłam, bo w Paprsku Strava też z jakiegoś powodu się wyłączyła, co zauważyłam dopiero w domu. No cóż, taki los - te urządzenia mnie nie lubią.
Nasz przewodnik zafundował nam od razu konkretny podjazd, piękny, długi, asfaltowy - a my poubierani, jak na głęboką zimę. Ok. stop. Zrzucamy co nieco z siebie i ciśniemy dalej. Po ok. 4 km asfalt zaczyna zamieniać się w szuter, a łąki w las. I tutaj zawisł nad nami kruk - wielki i czarny - kraczący na nas do samego lasu. Tak, że w razie czego mamy na kogo zwalić wszystkie atrakcje tego dnia. :):)
Jest pięknie i jesiennie, ale Ania i Ryjek już myślą: co by tu jeszcze? .....
I w tym miejscu - na prośbę Bogdana, który chciał zobaczyć Paprsek - Ryjek postanawia przedstawić nam pierwszą atrakcję, czyli...
......... wnos rowerowy pionowy:
Ryjek wyrywa się przy tym do przodu i krzyczy, że on pierwszy pobiegnie do góry - hahahha - głupawka ze śmiechu ogarnia mnie po raz pierwszy i nie ostatni tego dnia.
Ania - przyzwyczajona do szaleństw kolegi - znosi, a raczej wnosi tą atrakcję z szelmowskim uśmiechem, mówiącym o tym, że takiego asfaltu się właśnie spodziewała.
A ja - zamroczona ciężarem niespodzianki - leciuteńko, bez wysiłku wbiegam, jak sarenka na szczyt......
......... ustawiam rower w kierunku widocznym na zdjęciu, ruszam .......
i słyszę od Ryjka: gdzie ty jedziesz - szlak jest tam - wskazując mi kolejny (żółty, widoczny na drzewie) "asfaltowy" podjazd - upsss.
Ok, wieża na Czernicy niedaleko, ciśniemy znowu do góry i dojeżdżamy do niej piękną, równą, suchą i szeroką drogą: po raz pierwszy zakiełkowała mi w głowie myśl, że chyba nie mam zapasowych skarpetek. Ale przecież nie będą mi potrzebne, to trasa Ryjka!!
Na wieży podziwiamy wspaniałe widoki, gdyż widoczność i przejrzystość jest w tym dniu wyjątkowa:
No, a potem mamy delikatny, niewymagający i lajtowy zjazd:
Bogdan z widocznym uśmiechem zadowolenia pokonuje go oczywiście, jako pierwszy

Ale my nie jesteśmy gorsi, więc....

więc dojeżdżamy do kolejnej atrakcji, z której bardzo zadowolona jest Ania, bo wspomnienia zimy i biegówek wywołują od razu wielki rogal na jej twarzy - ona wie, co się tutaj będzie działo !!!!! Chciałam tutaj zauważyć, że nasze rowery są jeszcze piękne i czyste :)
I rzeczywiście - Ryjek, jak Jezus, przemknął suchą nogą po morzu.... błota, a my...
... niegodni tego cudu, musieliśmy gonić bokiem
Po dotarciu do Paprska i uzupełnieniu czego komu było trzeba, ruszamy na dalsze poszukiwania szutrów i asfaltów, bo Ryjek się uparł, że jeszcze ich trochę ma w zanadrzu. No, dobra, pożyjemy, zobaczymy. Zaczęliśmy te poszukiwania od dywanów, przy których myśl o skarpetkach zaczęła się robić co najmniej natarczywa....

a Bogdan coraz intensywniej wzywał do pomocy swój sprzęt określający nasze położenie.

W końcu w poszukiwaniu Brouska - chyba nie całkiem celowo - odnajdujemy szczyt czegoś - proszę o podpowiedź czego, bo nie wiem, ale było to całkiem fajne.a Bogdan coraz intensywniej wzywał do pomocy swój sprzęt określający nasze położenie.

No i się w końcu zaczęło - kolejną ryjkową atrakcją miała być próba nauczenia Bogdana spływu rowerem, zamiast kajakiem, dlatego wypuścił go na czujkę i absolutnie wystrzegał się przodowania grupie,
Udało mu się, bo w końcu - w ciągu ułamka sekundy Bogdan, jako mój punt odniesienia co do kierunku i toru jazdy - po prostu zniknął. Mrugnięcie okiem - jest, drugie mrugnięcie - nie ma. Upssss. Zgodnie z zaleceniem przewodnika pobrał lekcję spływu.... z rowera do kałuży. Wystraszona zeszłam z roweru i myśl o braku skarpetek na zmianę słowem się stała, a nieco dalej wręcz ciałem:
Mimo tego jednak nie poddajemy się w pokonywaniu szerokich szutrów.......
przy lekkiej, jesiennej bryzie i zefirku leniwie naganiającym chmurki w naszym kierunku

Zdobywamy w końcu Brouska, a Ryjek zdobywa cenny minerał do swojej imponującej kolekcji
Dalej jedziemy więc granicznikiem w kierunku jedzonka, bo podjazdy wyssały z nas wszystkie zapasy tłuszczu i energii. Ale nie ma lekko, korzenie i błotniste zjazdy to również ulubione drogi naszego przewodnika, więc atrakcji ciąg dalszy nastąpił.


W końcu nastał czas na popas i wspaniałe chwile upływały dość szybko, aż do momentu, w którym zachciało mi się dowiedzieć, którędy dalej jedziemy i ile mamy kilometrów do przejechania? Moja mina gdy Ryjek ze stoickim spokojem stwierdził, że około 30 i pokazał trasę na mapie, była po prostu powalająca, bo przecież było wpół do czwartej i za chwilę będzie ciemno !!!!!!! Na co on: przecież mamy lampki. I wtedy zrozumiałam, że to jest największa atrakcja zaplanowana przez Ryjka, a on wcale nie żartuje. Wieeeeelkieeeee upssssss!.
No i jak się z tego wyśmigać? Przecież ja nocą jestem ślepa, jak kret i boję się jak tchórz, niech mnie ktoś uratuje!!!!!
I tu z pomocą przyszedł mój mąż osobisty, który rozumiejąc moje wszyskie strachy raczył łaskawie się uziemić i urwać śrubkę od przerzutki- o mój ty łaskawco!!! :):):) Moja wdzięczność wyglądała tak.....,
![]()
![]()

a jego rower tak:

Nie było innego wyjścia, tylko podzielić się na dwie grupy i szukać dalszych atrakcji już na własną rękę, czego oczywiście Ani i Ryjkowi zazdroszczę, ale nie aż tak bardzo, oglądając ich zdjęcia w ciemnościach.No i jak się z tego wyśmigać? Przecież ja nocą jestem ślepa, jak kret i boję się jak tchórz, niech mnie ktoś uratuje!!!!!
I tu z pomocą przyszedł mój mąż osobisty, który rozumiejąc moje wszyskie strachy raczył łaskawie się uziemić i urwać śrubkę od przerzutki- o mój ty łaskawco!!! :):):) Moja wdzięczność wyglądała tak.....,
a jego rower tak:
Naprawdę wspaniały to był wypad rowerowy w niezaprzeczalnie uroczym i wesołym towarzystwie. Ogromne dzięki Wam za to i do zobaczenia znowu.
No to na koniec wszystkich znajomych i nieznajomych pozdrawiamy serdecznie,

Kategoria Góry Bialskie, Bikestats, asfalt nie musi być nudny
- DST 67.50km
- Teren 25.00km
- Czas 03:45
- VAVG 18.00km/h
- VMAX 47.20km/h
- Podjazdy 1430m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka z BS-ową paczką
Niedziela, 2 listopada 2014 · dodano: 05.11.2014 | Komentarze 13
Oj, dużo czasu upłynęło od ostatniej wspólnej wycieczki z Anią, Ryjkiem i Feniksem (choć tu ciut częściej jeździliśmy), dlatego nie było opcji, żeby nie skorzystać z zaproszenia do wspólnego pokręcenia na rowerach i to jeszcze w naszych okolicach. Jak zwykle pierwotne plany uległy w trakcie jazdy pewnym modyfikacjom, ale dzięki temu myślę, że każdy z nas znalazł jakiś fajny odcinek trasy, który mu szczególnie przypadł do gustu. Mapka jest dostępna u Bogdana, bo moje endomondo jak zwykle się zacięło (kiedyż ja zaopatrzę się w końcu w coś lepszego?)
Witamy się na dworcu, pogoda na razie nie zapowiada się dobrze - zimno i mgła, ale co to dla harcerzy :)
Na rozgrzewkę postanawiamy urządzić w Ogrodzie Muzycznym mały koncert dla mieszkańców - Ryjek z przewodnika zamienił się w dyrygenta Orkiestry.

Ania zajęła się harfą, a ja kontrabasem - toż to nasze ulubione instrumenty muzyczne. :)
(fot.Bogdan K.)
Jednak po chwili Ania wykazała się jeszcze jedną - skrywaną głęboko przed nami - umiejętnością gry na fortepianie, więc nie zostało nam nic innego, tylko urządzić obok śpiew w kanonie - w końcu to miasto moniuszkowskie, tutaj to normalka. Bogdan - choć wyznaje zasadę, że śpiewać każdy może, tym razem nie uraczył naszych uszu swym niewątpliwym talentem :). Postanowił pozostać nadwornym fotografem tego artystycznego przedsięwzięcia.
Potem panowie postanowili uzupełnić zapasy w bidonach, bo w końcu nie ma to, jak jajeczna woda z "Pająka", której zapach powala na kolana, ale za to smak uśmierza różne "bóle" w sposób wręcz cudowny.

Tutaj następuje pierwsza modyfikacja planu, gdy ekipa daje się namówić na trawers prowadzący na Pstrążną - taka terenowa alternatywa dla asfaltowej Małej Czermnej i Zdarek. Pogoda też postanawia zmienić swój humor i zaczyna być coraz łaskawsza dla nas. Mam nadzieję, że ten trawers się podobał, bo jest naprawdę cudny, ciekawy i potrafi zrobić wrażenie. Bardzo lubię ten odcinek. Feniksowi pierwszy podjazd (zresztą następne też) nie sprawił najmniejszych trudności.

(Fot. Bogdan K.)Po dojechaniu do kościółka w Pstrążnej Ryjek zaskoczył mnie tak, że kopara do ziemi mi opadła. Bo toż to jest nieprawdopodobne, żeby aż ekipa z Kłodzka musiała przyjechać, abym wreszcie poznała skrót na Machovskie Konciny. Zawsze do tej pory cisnęłam aż na Bukowinę asfaltem o paskudnym nachyleniu, którego nie lubię i nie polubię, ale znosić go muszę w drodze do celu, czyli zjazdu z czerwonego szlaku do Machovskich Koncin właśnie. A tu się okazuje, że ONI ZNAJĄ SKRÓT, KTÓREGO NIE ZNAM JA. A co ciekawsze - Bodzio go również nie bardzo kojarzył - po dobrej chwili dopiero zaskoczył, gdzie wyjedziemy. Świetny, ostry podjazd, kończący się bezpośrednio na łąkach...

... z których czeka nas ekstra zjazd do Machova. Choć utrudniała go trochę woda, która chlapała niemożliwie spod kół na wszystkie strony, a najbardziej na twarz. Tutaj Ryjek doznaje objawienia i dlatego później jedzie, jak natchniony.
Po drodze oczywiście przystanek na małe co nieco - nawet już było otwarte.

Potem jest asfaltowy podjazd do Bely i Slawny, gdzie początkowo planowaliśmy jakiś obiad, ale okazało się, że to trochę za wcześnie, więc nastąpiły konsultacje i kolejna modyfikacja - kierunek TELEWIZORY i AMERIKA !!!!!!!. Ja byłam tą decyzją uszczęśliwiona, jak małe dziecko, bo chciałam się przekonać do którego miejsca tym razem zjadę. Ryjek nie wyglądał na zadowolonego, ale poświęcił się dla reszty ekipy, za co składam mu wielkie dzięki. A w tym wszystkim nie zapytałam Ani i Feniksa, czy wcześniej tam byli. A w takim towarzystwie to były zupełnie odlotowe przeżycia.

Tu z kolei łaska boska spłynęła na Anię

W tym miejscu muszę podkraść kilka fotek Ani i Bogdanowi, bo naprawdę nie wiem, kiedy będę miała okazję doznać takiej sesji zdjęciowej i uwiecznić fakt, że w końcu powoli pokonujemy telewizory - krok po kroczku. Aniu, dziękuję ci za te zdjęcia i przepraszam, że je podkradłam - nie mogłam się oprzeć. :)
Bogdan oczywiście poczekał aż do końca i wtedy pokazał klasę i lekcję, jak ma wyglądać zjazd. Z tego powodu jego zdjęć brak niestety. Pierwszy kawałek telewizorów pokonałam na kole, aż do tego miejsca, w którym stoję poniżej. Naprawdę jeszcze mnie przerasta ten kamień.
Tak a propos: szacunek dla Lei, jako dziewczyny, że to zjeżdża, co widziałam na własne oczy.
Tak a propos: szacunek dla Lei, jako dziewczyny, że to zjeżdża, co widziałam na własne oczy.
Dalszy odcinek też jest hardcorowy, ale powoli uczę się, jak go zjeżdżać i udałoby mi się to w całości, gdyby nie wredny i podstępny zacisk w kole, który postanowił opuścić swoje miejsce i zrobić mi kuku. Się zdziwiłam, gdy nagle wydawałoby się bez powodu, przeleciałam przez kierownicę (chyba przez kierownicę, bo do końca nie ogarnęłam zdarzenia, tak szybko się to stało). Nachylenie terenu w tym miejscu jest takie, że roweru postawić nie ma jak, więc musiałam znieść pojazd poniżej i w ten sposób znowu mam powód, żeby tam wrócić - no jak się nie da zjechać ?!!! Musi się dać :)

Rzeczywiście zjazdy siedzą w głowie - technikę można wyćwiczyć i tu rzeczywiście bez dwóch zdań pomógł i nauczył mnie tego Bogdan. Jeszcze wielu rzeczy nie umiem i kilka dobrych sezonów pewnie mi to zajmie, ale podpowiedzi i motywacja ze strony drugiej - bardziej doświadczonej - osoby są bezcenne. Może sama też bym do tego doszła, ale czy byłabym wtedy w stanie pokonać tyle lęków.? Nie wiem, ale wiem, że gdyby mi się to nie podobało i nie chciałabym próbować, to żadna siła i żaden (nawet najbardziej utalentowany i zawzięty) trener nie byłby w stanie wykrzesać ze mnie tej motywacji. A tak nawet upadki nie są takie straszne, choć ręka boli pieruńsko do dziś.
Dojeżdżamy dalej do Ameriki na obiadek, bo to już pora odpowiednia, a po odpoczynku Ania pozwala mi przejechać się na swoim Canyonie. Ależ to jest inna jazda. W tej chwili mój rowerek (i trochę Feniksa) przy pozostałych wygląda, jak dziecinny - z 26" kołami. Pierwszą różnicę poczułam od razu na kierownicy, która Ania i tak skracała. Ale czuć, że jest szersza, niż moja i zupełnie inaczej ręce i w ogóle całe ciało się układa na takim rowerze. Przednie koło mi "uciekało" i wydawało mi się zbyt duże, ale to tylko takie pierwsze wrażenie i po chwili już się można przyzwyczaić. Miałam też wrażenie, że pod górę lżej mi się jechało, niż na Lycanie. Musiałabym wypróbować jak się prowadzi taki sprzęt w trudnym terenie (hmmm, a wcześniej były telewizory hahaha), tylko strach, że jeszcze niechcący uszkodziłabym nie swój rower. Ale wrażenia bardzo pozytywne i dylemat rośnie, co zmienić: auto czy rower?!!!
Wróciliśmy więc z powrotem tą samą drogą, aby odbić na Radków. I tu niepocieszony był Bogdan, który miał w planach zaciągnąć nas na uskok. Ale późno się już zrobiło i czasu mało na powrót przed zmrokiem.


Dojeżdżamy dalej do Ameriki na obiadek, bo to już pora odpowiednia, a po odpoczynku Ania pozwala mi przejechać się na swoim Canyonie. Ależ to jest inna jazda. W tej chwili mój rowerek (i trochę Feniksa) przy pozostałych wygląda, jak dziecinny - z 26" kołami. Pierwszą różnicę poczułam od razu na kierownicy, która Ania i tak skracała. Ale czuć, że jest szersza, niż moja i zupełnie inaczej ręce i w ogóle całe ciało się układa na takim rowerze. Przednie koło mi "uciekało" i wydawało mi się zbyt duże, ale to tylko takie pierwsze wrażenie i po chwili już się można przyzwyczaić. Miałam też wrażenie, że pod górę lżej mi się jechało, niż na Lycanie. Musiałabym wypróbować jak się prowadzi taki sprzęt w trudnym terenie (hmmm, a wcześniej były telewizory hahaha), tylko strach, że jeszcze niechcący uszkodziłabym nie swój rower. Ale wrażenia bardzo pozytywne i dylemat rośnie, co zmienić: auto czy rower?!!!
Wróciliśmy więc z powrotem tą samą drogą, aby odbić na Radków. I tu niepocieszony był Bogdan, który miał w planach zaciągnąć nas na uskok. Ale późno się już zrobiło i czasu mało na powrót przed zmrokiem.




W Radkowie ja i Bogdan skręciliśmy na drogę stu zakrętów i do Karłowa dotarliśmy już w całkowitej ciemności.
Na tym wyjeździe miałam też okazję sprawdzić swoje kolano, bo tak się złożyło, żew następnym dniu miałam akurat umówioną wizytę u chirurga. I muszę przyznać, że wreszcie jakiś lekarz zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, bo nie tylko wysłuchał, ale się jeszcze zastanowił i na modelu nogi pokazywał, co mi może być. A potem dał skierowanie na rezonans, po którym zobaczymy co dalej. Nawet zażartował, że jak nic nie znajdziemy, to zawsze mogę zmienić ten sport na inny - szachy. No cóż.
Dzięki ekipo za to spotkanie.
Dzięki ekipo za to spotkanie.