Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14692.14 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.12 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Orlickie

Dystans całkowity:2202.50 km (w terenie 861.00 km; 39.09%)
Czas w ruchu:155:00
Średnia prędkość:14.30 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:40535 m
Maks. tętno maksymalne:180 (100 %)
Maks. tętno średnie:140 (77 %)
Suma kalorii:15963 kcal
Liczba aktywności:49
Średnio na aktywność:45.89 km i 3h 09m
Więcej statystyk
  • DST 55.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:07
  • VAVG 13.36km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Podjazdy 1225m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pogórze Orlickie - Na Varte i niebieski szlak do Pekla

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 2

Chciałam zobaczyć, czy już dam radę zjechać niebieski szlak terenowy do Piekła i zjazd niebieskim szlakiem z wieży Na Varte - również do Piekła. Ale żeby to sprawdzić, trzeba tam najpierw dojechać. Do Lewina standardowo: przez górki i Jeleniów w terenie, wyjazd pod wiaduktem. Potem Taszów, Borowa, Sendraż i Mezilesi. Dwa razy zaliczyliśmy w tym dniu Peklo. Dojazd do wieży tym razem lekko naokoło, asfaltem. Powrót przez Jiraskovą Chatę. Podjazdy szły tym razem, jak po maśle - oczywiście, jak na mnie. Zjazdy zaliczone - połowę niebieskiego z wieży "blondynka" znowu zjechała na zablokowanych amorach. Trochę trzepało. Ale potem już rowerek płynął po nierównościach. Latawki przetestowane - są ok.
I kilka fotek:
Łąki na Borowej:

Niebieski singiel nad Peklem:

Po drodze Czesi oczyścili szlak i odnowili krzyż - pierwszy raz go zauważyłam, choć nie byłam tam przecież pierwszy raz.

Jest alternatywa terenowa dla dojazdu do Piekła. Bardzo ciekawy szlak wije się wzdłuż rzeki:

Uzbrojenie przed zjazdem i siuuup - niebieskim znowu do Pekla:



Podjazd do Jiraskovj Chaty:





Kategoria Góry Orlickie


  • DST 35.60km
  • Czas 01:57
  • VAVG 18.26km/h
  • VMAX 40.10km/h
  • Podjazdy 440m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

odpoczynek po rychlebach

Niedziela, 10 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 0

Rower Bogdana w naprawie, więc zostaje tylko sztywniaczek i asfalt. Właściwie jestem zadowolona, bo po Rychlebach regeneracja mięśni pilnie potrzebna, a w terenie na pewno tego nie zrobię.

Pogoda dopisuje, choć od Piekła już zaczęło wiać i być chłodno.

Trasa: Czermna - ścieżka rowerowa - Słone - Brzozowie - zjazd do Piekła - przystanek na pszeniczniaka - Nachod - Kudowa.

Zdjęć brak.


  • DST 62.50km
  • Teren 34.00km
  • Czas 04:30
  • VAVG 13.89km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Podjazdy 1150m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Góry Stołowe i Orlickie w dziewiątkę

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 01.05.2015 | Komentarze 3

Pierwsza w tym roku wycieczka rowerowa w dużym składzie. Zaplanowana przez Ryjka, u którego w końcu miałam okazję obejrzeć na żywo nowego fulla. Trasa świetna, bo jeżdżenie po swoich własnych okolicach w tak fajnym towarzystwie przynosi dużo satysfakcji. Tym większej, że znowu dzięki przewodnikom dwóm (Ryjek i Cerber) pojechałam nowymi dla mnie mnie ścieżkami. A dzięki pomocy Ryjka "odkryłam" nową funkcję w garminie: % nachylenia terenu. Bardzo mi się ta funkcja spodobała, bo określenie dla podjazdu stromo, bardziej stromo, mniej stromo jakoś mnie frustrowało. Liczby bardziej do mnie przemawiają.  Trasa Ryjkowa, a jak nie Ryjkowa - dzięki ci bardzo za tą ilość terenu, którą nam fundnąłeś. Każdy mógł znaleźć dla siebie takie odcinki, które lubi najbardziej.
A moja trasa wyglądała tak:(pozostali dystanse mieli zdecydowanie dłuższe).
1. Spotkanie z ekipą w Karłowie - parking do Drogi nad Urwiskiem


2. Pasterka - chwilowy przystanek i rura dalej





3. Machov - popas

4. Bor - podjazd, że wooow:
Początek spokojny i lajtowy - przy okazji Greger miał plan popróbować skoczni narciarskich.

I się zaczęło.... Merlin i Cerber mają takiego kopa w nogach, że im oczywiście podjazd nie sprawił takich trudności, że musieliby zejść, a reszty nie zdążyłam zapytać.




5. Zjazd do Bukowiny i Drogą Aleksandra do Czerwonego szlaku









Zimą tędy prowadzi mała trasa narciarska.

6. Kudowa - obiad

7. Brzozowie- czeska Cermna - Borowa



8. Taszów - Kulin -Kudowa

Dzięki wszystkim za ten dzień pełen wrażeń.
https://connect.garmin.com/activity/757545013










  • DST 28.00km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:13
  • VAVG 12.63km/h
  • VMAX 42.20km/h
  • Podjazdy 630m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Grodziec-Jeleń-Lewin-Kudowa

Poniedziałek, 20 kwietnia 2015 · dodano: 21.04.2015 | Komentarze 2

Dzisiejsza trasa miała być uspokojeniem zmęczonych mięśni po wyrypce z dnia poprzedniego. Bogdan rzucił pomysł na Grodziec. W sumie czemu nie. Ostatnio przecież nie wyszło. Ponieważ nie chciałam kombinować z jakimiś objazdami terenowymi, więc pojechaliśmy najkrótszą drogą do Jeleniowa. Co wcale nie znaczy,że zupełnie tą samą: odcinek od szczytu ul.Słonecznej do rozlewni wód przecięliśmy terenem, płosząc przy tym stadko sarenek. Potem też nie skręciliśmy jak zwykle w drogę szutrową zaraz za skrzyżowaniem, tylko podjechaliśmy wyżej do czerwonego szlaku, gdzie zaczął się podjazd: z 450 na 800.
Nielekko.
Nie za szybko.
Jadąc i idąc.
I oczywiście mówię za siebie, bo Bogdan to wszystko wjechał i nie miał z tym najmniejszego problemu.

Widoczność w tym dniu była wyjątkowa, skoro dojrzeliśmy nawet Karkonosze:


Lans też musi czasem być. :)
Podjazdy to nie jest moja ulubiona czynność rowerowa. Staram się i przełamuję, ale nie mam parcia, żeby podjechać za wszelką cenę każdą hopkę. Bogdanowi sprawia to coraz większą frajdę i widzę, że go cieszy każde zdobycie cięższej hopy, a ja? Ja jadę, ale żeby ze mnie buhał entuzjazm, to bym nie powiedziała.
Grodziec zdobyty. Można zacząć jazdę.

Przed właściwym zjazdem, który był naszym dzisiejszym celem, Bogdan mierzy się jeszcze kilkukrotnie z powalonym pniem i w  końcu wychodzi. Ten odcinek ma jakieś 500 m, ale jest rewelacyjny do pokonywania lęku wysokości, bo stromizna jest na nim nieziemska. Pamiętam do dziś swój pierwszy zjazd tym odcinkiem i adrenalinę, która aż mi uszami wychodziła. Tym razem takiego woooow nie było, ale też nie do końca go zjechałam. Gdzieś w połowie drogi mnie zniosło i zaliczyłam bliskie spotkania z powalonym drzewem. Ale potraktowałam to lajtowo i uparłam się, że wsiądę na rower na takim nachyleniu i zjadę go do końca. Uffff - udało się!!!! Zaczynam łapać o co w tym chodzi i zaliczam wreszcie początki końca strachów w tym temacie.

Homole, a niedługo później Zielone Ludowe i podjazd do Jelenia.



Z Jelenia terenowy zjazd do Zimnych Wód i już asfaltem powrót do Kudowy przez Lewin i E-8.



  • DST 44.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 15.09km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Podjazdy 478m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Oleśnice - Piekło

Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 09.03.2015 | Komentarze 5

Po masakrycznie ciężkiej sobocie, na której padł rekord rekordów, Bodzio potrzebował czegoś lajtowego dla wyciszenia zmaltretowanego organizmu.
Nadmieniam w tym miejscu oczywiście  o przepięknych 70 km Bogdana na zaliczonych biegówkach. Jego plan zakładał minimum 60 km, ale oczywiście nie byłby sobą, gdyby czegoś tam nie dołożył. Tak czy siak swój rekord dotychczasowych bieżków zaliczył i może być z siebie kosmicznie dumny - ja jestem i jeszcze raz mu ogromne gratulacje składam, bo wyczyn jest niebanalny.

A ponieważ on niechętnie podchodzi do zrobienia wpisu na bs-ie o taaaaakim przebiegu (cytuję: bo to nie rower), to ja go pochwalę.
Start:

Meta:

34 kilometr w jedną stronę - Anensky Vrch - od tego miejsca powrót.

Przy takim wyczynie, dystans dzisiejszej wycieczki wypada trochę blado, ale mi dał chyba nie mniej radości, niż wczoraj Bogdanowi narty. Chciałam przejechać się kawałek w terenie, ale kierunek Gór Stołowych z oczywistych względów na razie został wykluczony, toteż pocisnęliśmy w przeciwną stronę - na Lewin. W końcu odcinek między Jeleniowem a Lewinem można pokonać terenem.

I tam udało mi się przeprowadzić kolejne testy Nerwusa. Na podjeździe Bogdan jeszcze poudzielał mi rad, jak ustawić amortyzatory, a ja słuchałam go tak, jakbym pierwszy raz na fullu jechała. Tu oczywiście nastąpił test mojej kondycji i to nie był pozytywny wynik, bo nawet garmin przez chwilę myślał, że pojazd się nie porusza i zaprzestał pomiaru. Ale w końcu do torów dojechałam.

Bogdan z nudów zaczął nawet robić przymiarki do przeskoku rowerem przez tory.

Ale w końcu zrezygnował i zaczął się opalać - w końcu pogoda była przepiękna.

Jadąc dalej stwierdziłam z radosnym zdziwieniem, jak pięknie mój rower zachowuje się na zjeździe, pokonanym niestety wolno i nie bez obaw, ale to w końcu minie. Podniosłam się z siodełka, odsunęłam ramiona od kierownicy i w tym momencie Nerwus sam spode mnie się wysunął, ustawiając się do zjazdu tak, jak zaplanował to konstruktor (hihihi). Przy tym szersza kierownica pozwoliła mi na zachowanie lepszej równowagi na ścieżce, co już prawie wprawiło mnie w euforię. Od teraz to już naprawdę nie mogę się doczekać spdów, braku śniegu w górach i pełnej sprawności - fizycznej i umysłowej -jakkolwiek to zabrzmiało hahaha. Kurczę, naprawdę zaświtała mi w głowie myśl, że w tym roku na mur pokonam wszystkie kamole na Broumovsku.

 Na skrzyżowaniu w Lewinie zastanawialiśmy się w którą stronę dalej jechać i tym razem wybrałam kierunek Oleśnice, nie Taszów, żeby nie przeginać, bo przecież wiem czego się tam można spodziewać, więc obawiałam się, że mogę nie dać rady. Tak więc asfaltem do Oleśnic. Przy okazji wypatrzyłam skrót terenowy, którego jakoś w tamtym roku nie zauważyłam (pan B. oczywiście o nim wiedział :)) Dzięki temu skrótowi można sobie oszczędzić co najmniej 1,5 km podjazdu więc myślę, że warto go na przyszłość zapamiętać. A przy okazji zajrzeliśmy jeszcze na Hartmana do narciarzy. Nawet dawali jeszcze radę.

Po tych 13 kilosach pod górę zmęczyłam jednak nogę, więc następne 6 (po prostej i w dół) Bogdan schował mnie w "tunelu" i dzięki temu przecudownie lekko i bez wysiłku przemknęłam sobie ten odcinek. Ale skończył się ładny asfalt, zaczęły wertepy i ja od razu zwolniłam, a ten pomknął dalej - na piwo do Pekla.
Tam postanowiłam się pomodlić o sprawny powrót do domu, tylko zapomniałam w którą stronę się ręce układa hahaha.
A tak serio - małe ćwiczenia izometryczne w każdej sytuacji można zrobić. Trochę pieszych w Pekle już było, ale to jeszcze nie rowerzyści.

Na tych wybojach jednak zaczęło mi doskwierać siodełko, a po 30 kilometrach już miałam prawie łzy w oczach i każda dziura zaczęła mi  robić spore trudności. No i teraz się będę zastanawiać, co dalej? Przetrwać i czekać, aż się pupa przyzwyczai, czy szukać innego (damskiego) siodełka? Jak ktoś ma jakąś radę, to chętnie wysłucham. Przy krótszych trasach nie czułam takiego dyskomfortu.
Mapkę uzupełnię, jak dojdę do ładu z moim nowym kolegą.







  • DST 34.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 17.00km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Podjazdy 455m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wreszcie sensowniejszy dystans, choć tylko do Pekla

Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 5

Wreszcie się wybrałam dalej, niż na ścieżkę rowerową. Tym razem chciałam dać sobie większy wycisk, niż wczoraj, więc postanowiłam nie przeginać, ale dać z siebie jakieś 80% mocy, żeby zobaczyć co się stanie. Rany boskie, jakżeż wielka była moja radość, gdy dotarłam do Pekla i spojrzałam na endomondo (Aniu  - nie ogarnęłam czegoś jednak w garminie i chyba nie zapisałam trasy, bo nie mogę jej znaleźć - chyba się przefarbuję na blond). Była na nim równo 1:00:03 i 17,34 km. Powrót zajął mi dokładnie tyle samo czasu. W zeszłym roku w marcu dokładnie tą trasę zrobiłam w 2:30, więc jak tu się dodatkowo nie cieszyć. Podjechałam wszystkie wredne hopki na trasie, przez które w zeszłym roku wypluwałam płuca, ale przede wszystkim zrobiłam nareszcie kilka kilometrów w terenie. Wreszcie poczułam bujanie, górki się "wypłaszczyły" i z zaskoczeniem stwierdziłam, że kamienie i korzenie też się jakby zmniejszyły. Nawet nie zapomniałam, jak się pupkę wystawia za siodełko i przy krótszej ramie jest to nawet łatwiejsze.

Cud, miód, malina. Ochota na rower po śnie zimowym się wreszcie obudziła.
Pusto - Czesi jeszcze zajeżdżają Orlickie Hory.

Knajpka też jeszcze zawrzena. Smutno i samotnie wyglądał canyonek. Grzecznie czekał, ale się towarzystwa  nie doczekał.



  • DST 42.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 03:09
  • VAVG 13.33km/h
  • VMAX 34.10km/h
  • Podjazdy 680m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Taszów-Piekło

Sobota, 15 listopada 2014 · dodano: 22.11.2014 | Komentarze 0

Taszów - Borowa - niebieski szlak do Piekła - Powrót asfaltem do domu.


  • DST 47.70km
  • Teren 24.00km
  • Czas 03:13
  • VAVG 14.83km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Malinova Hora i Na Varte

Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 28.10.2014 | Komentarze 5

Stare i nowe ścieżki wokół Kudowy, które szczegółowo opisał Bogdan w swojej relacji. Ja i tak nie ogarniam tego terenu, raz mi się wydaje znajomy, raz kompletnie nieznany, w jednych miejscach wiem, gdzie jestem, w innych zupełnie nie. Aż mnie to zadziwia, jak bardzo nie wchodzą mi te ścieżki do głowy. Może dlatego, że wydają mi się wszystkie jednakowe i nie mogę znaleźć w większości punktów odniesienia. Dobrze, że  w końcu wgrane są w mój telefon mapy.cz, bo mam poważne obawy o swój bezpieczny powrót, gdybym się tam wybrała sama. Nie ma to jednak, jak swoje ukochane Góry Stołowe. Ale kilka miejsc mi się tam bardzo podobało.
Oto kilka z nich:
Wieża na Na Varte.




Wieża na Malinowej Horze:





  • DST 67.80km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:57
  • VAVG 17.16km/h
  • VMAX 54.80km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

XIII Puchar Leśniczego i przeprawa z chłopakami

Niedziela, 12 października 2014 · dodano: 17.10.2014 | Komentarze 1

Na XIII Puchar Leśniczego umówiłam się - oprócz rodzinki - też z Ulą i Kingą. Dla obu dziewczyn to był pierwszy udział w maratonie rowerowym, bo inne dziedziny sportu laski mają już za sobą. Start zdecydowanie się opóźnił, bo w tym roku zgłosiło się dużo więcej chętnych, niż w poprzednich edycjach, więc organizatorzy musieli dłużej ogarniać zapisy i starty. Przed zasadniczym startem wypuścili więc najmłodszą ekipę uczestników, w której wystartował również mój 5-letni siostrzeniec z tatą, a Wiktor dzielnie mu kibicował.

Nie wiem, gdzie Mateusz podsłyszał rozmowy rowerowe, ale jego komentarz po przybyciu do mety (dystans: jakieś 500 m) mnie rozwalił: ciociu, ale były przewyższenia !!! Oczywiście nagroda musiała być, więc po wręczeniu medalu, natychmiast zajął należne mu miejsce na pudle.

Potem chłopaki z Bartkiem wynaleźli ciekawsze zajęcia typu: zjazd tyrolką, czy strzelanie z paintbola, a my rozeszliśmy się na start.


To my w trasie, ponieważ umówiłyśmy się na wspólny przejazd więc wyglądało to mniej więcej tak:

Tutaj pędzi Kinga, która wyciskała z siebie maxa - jak przystało na pierwszy start. Oczywiście z naszej trójki to ona była pierwsza. :):)

I już po wyścigu. O wynikach kobiet nie ma sensu pisać, bo po pierwsze organizatorzy uruchomili nasz czas razem ze startem mężczyzn, więc do każdego wyniku dodano 10 minut przez to - mój licznik pokazał mi czas przejazdu 33 minuty, dystans 10,96 km. Panowie mieli całe mnóstwo kategorii, natomiast pozostali to było open. Ja oczywiście o tym wiedziałam już przed wyścigiem, dlatego spinki nie miałam żadnej, bardziej cieszyłam się z tego że moje dzieciaki miały tam frajdę, że była świetna atmosfera i spotkaliśmy mnóstwo znajomych, w tym jak widać Artura.

A potem, gdy już Wiktor i Mateusz się pobawili, pojedli i posiedzieli z nami, Bartek pojechał z nimi do domu, a my, tzn.: Ula, ja, Bogdan i chłopaki z PROAL CYKLON wyruszyliśmy na rowerach ujeżdżać Góry Orlickie. Kawałek za Mostwoicami Ula jednak odłączyła się od naszej grupki i w dalszej drodze sama dzielnie starałam się dotrzymać tempa szybkiej siódemce. Ufff, wycisnęli ze mnie wszystkie możliwe zapasy siły, energii i kondycji, ale warto było, bo takiej średniej to dawno nikt ze mnie nie wycisnął. Szczegółowo opisał trasę oczywiście Bodzio, ja może ograniczę się do niektórych momentów. Nie jest to mój pierwszy wyjazd tylko w męskim towarzystwie, ale tutaj panowie mają zupełnie inny styl jazdy: chłopaki z cyklona uwielbiają ostrą, szybką i treningową jazdę, nasze chłopaki z BS-u to rekreacja, pogaduchy, radość jazdy sama w sobie. Choć oczywiście przyznaję, że Bogdan, Artur i Maciek gdzie tylko się dało nie zostawiali mnie tak bardzo na pastwę losu (a raczej podjazdów), a na zjazdach jakoś ich  podganiałam.
Oto ekipa oczekująca na mój dojazd - przynajmniej Bogdan miał okazję w trasie zrobić trochę fotek, bo gdybym trzymała ich tempo to pewnie i tych zdjęć by nie było hihihi.

Trasa sama w sobie nie była mi obca, tyle, że teraz  jechaliśmy nią niejako "pod prąd" - ciut dłuższy pitstop zrobiliśmy na Anenskim Verchu, bo tam akurat powyższa ekipa nie była.Od prawej: Piotrek - kolega którego imienia nie pamiętam, Maciek, Artur, Wojtek, Bogdan i ja a Kamil robi właśnie pamiątkowe zdjęcie.


A gdy ja się kończyłam wdrapywać na szczyt podjazdu ......

ich było tylko tyle widać...

Z Anenskiego vierchu pojechaliśmy w kierunku Wilekiej Destnej i tam z kolei ja od razu obrałam kierunek: Masarykowa Chata, a panowie jeszcze pojechali zdobywać szczyt. No a potem były zjazdy - moje ulubione. Zjazd czerwonym szlakiem to był właściwie mój cichy motywator do jazdy i nagroda za podjazdy. Co mi Orlickie zabrały, teraz musiały oddać, bez dwóch zdań. Jeszcze kilka miesięcy temu bałam się nim zjechać, ale po swoim WIELKIM ZJEŹDZIE Z GRODŹCA, czułam w sobie moc i ogromną chęć zjechania tym właśnie szlakiem. Pojechałam oczywiście, jako ostatnia, bo też nie chciałam nikogo blokować, ale trasę miałam przez to tylko dla siebie, bo też i nikt nie blokował mnie. W dwóch miejscach podparłam się, bo w jednym miejscu zablokował mnie korzeń i lej po deszczach, a w drugim sterta gałęzi, leżąca w poprzek. Okazało się też, że chłopaki z cyklona częścią tej trasy nie jechali nigdy, więc tym bardziej fajny był to zjazd. A już przejazd przez łąkę do Oleśnic był po prostu świetny. Tak to ja mogę częściej.

Podobał mi się też przejazd krajową ósemką (jak nigdy), bo wszyscy ustawili się w pociąg, ja gdzieś tam w środku i pociągnęliśmy aż do Kudowy. Bardzo mi się ta wycieczka podobała, choć była tak różna od BS-owych wyjazdów, ale każde nowe doświadczenie jest cenne. Tyle, że ja wiem, że chyba długo się z chłopakami nie umówię - zakwasy miałam przez kilka dni, a dawno mi się już one nie przytrafiały. Dzięki Panowie za trening i świetną wycieczkę w październiku.
A mapka oczywiście zapożyczona od Bogdana.














  • DST 47.70km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:27
  • VAVG 13.83km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Zjazd z Grodźca, czyli mój lucky day :)

Sobota, 11 października 2014 · dodano: 11.10.2014 | Komentarze 6

Mój szczęśliwy dzień zaczął się od tego, że Bogdan był bardzo zmęczony swoją wielką wyprawą z dnia poprzedniego. Tak mu się chciało i nie chciało jechać, w końcu pogoda go ostatecznie przekonała, że warto się ruszyć z domu. Jego zmęczenie paradoksalnie bardzo pozytywnie wpłynęło na mnie, bo gdy on się powoli regenerował, ja zaczęłam się zbierać w sobie i w tym dniu rowerowo wyszło mi po prostu wszystko.
Pierwszą taką rzeczą był wjazd z ulicy na  mostek, prowadzący na "szlak" do Pstrążnej bez zatrzymywania i podjechanie pierwszej hopki, aż do wypłaszczenia.  Do tej pory mi się to nie udawało, ale tak bardziej z niechciejstwa, niż żeby to było trudne. Pomyślałam sobie w tym momencie, że jak tu dałam radę, to może dzisiaj będzie dobry dzień i wjadę wszędzie, gdzie tylko  Bogdan mnie zaprowadzi.

Drugim prezentem było zabranie przez Bodzia aparatu - na jazdę wokół komina najczęściej szkoda mu czasu i zawracania gitary setnym zdjęciem w tym samym miejscu. Ale na tym trawersie i o tej porze roku nie mógł sobie odmówić i całe szczęście.


I znowu podjechałam aż pod szlaban, a ten podjaździk jest w sumie trochę wredny, bo ostry i kamienisty. Potem podjechałam też wszystko do szlabanu , prowadzącego na Drogę Aleksandra. Bez specjalnej spinki, swoim tempem, ale dałam radę.



Trzeci prezent tego dnia, to wyjątkowa opiekuńczość Bogdana - nie odjeżdżał, nie gonił, pilnował i zachęcał do podjazdów, nie pohukiwał i chwalił, gdy wyszło mi coś trudniejszego. Po prostu, jak nie on, ale taki on spowodował, że to była jedna z najlepszych do tej pory wycieczek w dwójkę. Na Lelkowej umówiliśmy się, że tym razem ja zrobię mu fotki ze zjazdu po kamolach, ale wyszło nawet lepiej, bo nagrał się mały filmik. Tego miejsca na niebieskim i tym razem nie miałam zamiaru zjeżdżać, bo coś przecież trzeba zostawić na następny sezon, więc bardzo się cieszę, że mogłam się zatrzymać i nagrać jego zjazd.

Po dotarciu do Karłowa pętaliśmy się chwilę bez celu, bo Bodzia znowu dopadło chciejstwo-niechciejstwo pt.: chce mi się czy nie chce mi się piwa? Ostatecznie zatrzymaliśmy się na kufelka. Zastanawialiśmy się przy tym w którym kierunku dalej jechać i zdecydowaliśmy, że jak przejedziemy sawannę, to zobaczymy, co dalej. A dalej był mroczny las....



... oraz Kulin i  Grodziec. Bogdan stwierdził, że spróbujemy na niego wjechać i on nie oczekuje, że tam wjadę, ale on ma ochotę i poczeka na górze. I chyba ten brak ciśnienia spowodował, że WJECHAŁAM pod samą przełęcz pod Grodźcem!!!!! Na końcu podjazdu szutrowo-kamiennego nie dałam rady jednak okazać swej radości z tego powodu, bo prawie zeszłam z tego świata i ciemność miałam przez chwilę przed oczami. A byliśmy w połowie drogi do przekaźnika na szczycie. Tyle, że tym razem Bogdan wybrał podjazd, którym sam do tej pory nie jechał. I dobrze, bo mimo, że też nie był prosty, to jednak łagodniejszy niż ten z prawej strony przełęczy. I znowu wjechałam aż na sam szczyt, bez zatrzymywania i prowadzenia roweru. Coś niesamowitego i nawet prędkość podjeżdżania nie miała dla mnie żadnego znaczenia (5-7 km/h hmm...), najważniejsze było, że wjechałam. 

Jak już tam dotarłam to czułam, po prostu wiedziałam, że tym razem się nie poddam i pokonam wreszcie ten zjazd. I znowu Bodzio dodał mi woli walki i wlał we mnie wiarę w to, że naprawdę dam radę !!!

I  UDAŁO  SIĘ - ZJECHAŁAM  WSZYSTKO, PO PROSTU WSZYSTKO !!!!!  Na dole trzęsły mi się nogi, serce waliło jak oszalałe i aż sobie pokrzyczałam z naprawdę przeogromnej, kosmicznej wręcz radości. Nie wiem, czy czasem to nie był mój największy akt odwagi do tej pory i komu go zawdzięczam? Wielkie dzięki i buziaki za to Bodzio. :):)

Z tej radości wcale nie czułam zmęczenia i propozycję powrotu do domu przez Kozia Halę - od Jelenia za Jodłą przyjęłam ze sporym entuzjazmem. Na podjeździe oczywiście zaczęło wychodzić zmęczenie, ale potem był zjazd do Lewina i znowu radość jazdy wzięła górę. Nawet na krajowej ósemce Bodzio wziął mnie pod swoje skrzydła, kazał wsiąść sobie na koło i z prędkością 30-35 km/h doprowadził nas do Kudowy.

A jak piszę ten wpis to właśnie zakończył się mecz Polaków z Niemcami historycznym zwycięstwem 2:0 dla naszych :)  No i jak tu nie uznać, że to był szczęśliwy dzień. Pierwszy od naprawdę dłuuugiego czasu.