Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14664.11 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.12 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Orlickie

Dystans całkowity:2202.50 km (w terenie 861.00 km; 39.09%)
Czas w ruchu:155:00
Średnia prędkość:14.30 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:40535 m
Maks. tętno maksymalne:180 (100 %)
Maks. tętno średnie:140 (77 %)
Suma kalorii:15963 kcal
Liczba aktywności:49
Średnio na aktywność:45.89 km i 3h 09m
Więcej statystyk
  • DST 74.40km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:42
  • VAVG 15.83km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Podjazdy 1542m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Góry Orlickie

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 06.05.2016 | Komentarze 1


Żeby nie było - dłuższe wycieczki jak najbardziej wchodzą w rachubę.
Początek - Kamień Rubartscha pod Zieleńcem i wjazd na Orlicę.
Cała trójka miała dziś inny dystans, bo każdy wystartował z innego miejsca: Tomek z Bystrzycy, Bogdan spod domu, a ja podwiozłam się autem pod Cihalkę


Przystanek pod Masarykową Chatą i na Velką Destnę.

Potem Anensky Verh i Spalona. Powrót przez Lasówkę.






  • DST 36.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 11.55km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Podjazdy 852m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Taszów - Brzozowie

Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 · dodano: 14.04.2016 | Komentarze 0


Powiedzmy, że standardowa trasa na początek sezonu.

Podjazd pod Taszów nie wydawał mi się dziś taki sakramencki, jak zazwyczaj. Nawet wyszedł mi KOM - oczywiście do czasu, gdy nie przejadą tamtędy inne bikerki. Nowości - dla mnie - też się znalazły, gdy uprosiłam Bogdana, żeby mi pokazał pętlę brzozowską, zrobioną przez chłopaków z PRO-ALA. Pchając rower do góry trochę pożałowałam chęci poznania nowości, ale już w dół było spoko. Pierwszy raz,więc zwiadowczo i powoli. 

Cieszy mnie też, że robiąc na jednym wypadzie 850 w pionie zmęczyłam się, ale nie umarłam - jak to było w zeszłym roku o tej porze.


  • DST 42.60km
  • Teren 24.00km
  • Czas 03:34
  • VAVG 11.94km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Podjazdy 950m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyścig z burzą, czyli Na Varte

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Po intensywnych trzech tygodniach na rowerze (w końcu jak urlop, to urlop) sama natura chyba wymyśliła sobie, że mam dać odpocząć kolanom, bo jak nie burza to migrena w kółko krzyżowała moje plany rowerowe. Małpa jedna przyplątała się do mnie w piątek w południe, a opuścić mnie raczyła dopiero w sobotę w południe. W mojej "karierze migrenowej" to był jeden z krótszych ataków, który dał się w końcu "ugłaskać" dobową głodówką, sześcioma excedrinami i przecudnym w swej prostocie urządzeniem do masażu głowy. 12 metalowych drucików, zakończonych kuleczkami i złapanych w jedną rurko-rączkę, żeby się nie rozleciało -  naprawdę czyni cuda.

Tyle, że po atakach migreny i takiej ilości chemii nigdy nie wiadomo, jak organizm zareaguje na zwiększoną ilość wysiłku. Wróci atak, czy nie? Ostatnie moje doświadczenia w tym temacie wskazywały na pozytywną reakcję, więc  wybrałam rower zamiast polegiwania do końca dnia na kanapie. Z jednym wskazaniem: żadnych dużych przewyższeń i ciężkiego terenu. Dlatego padło na sąsiadów Czechów, z dojazdem przez ścieżkę rowerową.

Start: 13.30.
Cel nr 1: zjechać niebieskim szlakiem z wieży Na Varte do Pekla. I pamiętać przy tym o odblokowaniu amorów, żeby nie było jak ostatnio.
Cel nr 2: nie wariować, analizować i obserwować, żeby dokładnie naświetlić problem ortopedzie w przyszłym tygodniu.

Najpierw pojechaliśmy czerwonym szlakiem do Jiraskovej Chaty. Mimo wszystko stromym, bo na 2-3 kilometrach zrobiło się 120 m przewyższenia, ale organizm i kolano nie protestowały więc spokojnie, stałym tempem, bez prowadzenia, dotarłam do Jiraskowej. Bogdanowi przemknęła myśl o pitstopie, ale patrząc w niebo jakieś złe przeczucia mnie nawiedziły i zaproponowałam Peklo na beerowy przystanek. Uff, dobrze że sama siebie czasami słucham, bo to co się potem działo...?

Pojechaliśmy więc dalej, mijając zakręt "imienia" Artura (pamiętna BS-owa wyprawa) i zjeżdżając stromym zjazdem do drogi nad Piekłem. Tym razem nie wydawał mi się już taki straszny, jak poprzednio, ale łatwizną też nie mogę go jeszcze nazwać. Po zjeździe do Piekła z malutkim żalem minęliśmy knajpę, bo mieliśmy tu się zatrzymać dopiero po zjeździe z Na Varte. Dalszy odcinek jakoś bardziej płaski mi się tym razem wydawał, ale to wszystko oczywiście do czasu, gdy Bogdan skierował nas na dojazd do Mezilesi. To dopiero są interwałowe hopki. Na kilku walczyłam i podjeżdżałam, na kilku dałam sobie spokój, bo poczułam kłucie.

Aż w końcu wyjechaliśmy z lasu i zobaczyłam niebo. Zrobiło mi się lekko słabo.
Teraz wiem co to jest tempo błyskawiczne. Pędzisz, żeby cię błyskawice nie dogoniły. 

Dojazd do Sendraża zajął moment, a podjazd do wieży jeszcze krócej. Oj, przestałam się nad sobą rozczulać i pod lasem stwierdziłam, że wjechałam cały ten podjazd, który ostatnio mnie pokonał. Taaa - pioruny prawie nad głową dodają otuchy, nie ma co. :) A goniące nas czarne chmury i ściana deszczu działały prawie, jak elektryczny napęd do roweru. Ochraniacze pod lasem założyłam w trzy sekundy i obok wieży (wielkiej i metalowej) przemknęłam, jakby mnie stado chartów goniło. Bogdan polewał ze mnie cały czas.

Zjazd chcieliśmy zrobić w całości, płynnie i bez przystanków, więc szybkie omówienie sekcji, pytanie czy na pewno wiem, jak jechać (taa - prawie) i dzida na dół.

Nachylenie: - 17,9%, odległość 1,3 km, spadek wysokości o 247 m. Czas przejazdu: 7:47.
Z zaliczeniem jednej pomyłki około 10-metrowej. Pioruny nad głową naprawdę dają napęd i kopa do jazdy.
Czas zjazdu Bogdana: 4:32 i tego wyniku nie osiągnę chyba nigdy. Klasa sama w sobie.
A na koniec odkrycie: ZNOWU ZJECHAŁAM NA ZABLOKOWANYCH AMORTYZATORACH. No ja nie mogę.

Zjazd do Piekła i piekło na niebie dogoniło nas w końcu. W porę. Knajpa otworzyła swe wrota przed nami.
Powrót szlakiem niebieskim i żółtym, a gdy wyjechaliśmy na Brzozowiu, Bogdan poprowadził nas zupełnie inną, niż zwykle ścieżką, która kończy się przy dworcu kolejowym. Więc odwiedziliśmy jeszcze Krzycha.

Ze względów oczywistych - zdjęć brak.

Kategoria Góry Orlickie


  • DST 44.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 12.57km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pstrągi i łatki, czyli wyprawa detektywistyczno-kulinarna

Sobota, 8 sierpnia 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 2

Muszę znowu pooszczędzać kolano, więc dojazd do Zieleńca zafundowałam sobie cyklobusem. Bogdan wybrał dojazd rowerowy, tak jak i Ania z Tomkiem. Stąd każde z nas będzie miało zupełnie inny dystans i przewyższenia z tej samej wycieczki.

A w oczekiwaniu na resztę ekipy:


Miejsce zbiórki.


W końcu docierają:


Ruszamy razem na pierwszą posiadówkę tego dnia - Orlicę.

Dokonaliśmy wpisu w księgę pamiątkową, wznieśliśmy toast za spotkanie, ze śmiechem odmówiliśmy Czeszce sprzedaży piwa (z powodu jego braku) i ruszyliśmy w kierunku czerwonego zjazdu do Oleśnic. Na bicie rekordów prędkości w  zjeździe dziś się nie nastawialiśmy, ważniejsze były wrażenia Ani i Tomka ze zjazdu.





Zaliczamy Ostrużnik i uwieczniamy to zdarzenie .......

.....choć  nie wszyscy tego chcą. Hihihi

Więc fota z tajniaka:

Docieramy do łąki nad Oleśnicą, która baaardzo przypomina Machowskie Konciny. I tak samo świetnie się po niej leci.

Ania za szybko zjechała za Bogdanem, więc na fotkę "w locie" nie zdążyła się załapać. Za to my z Tomkiem owszem.

Wysuszone przez temperaturę gardła pragnęły pi.....cia, więc w Oleśnicy odbyły się poszukiwania wodopoju - niestety bezskuteczne. W związku z tym, pocisnęliśmy do Lewina, zaliczając po drodze ciekawostki:
Obrazarnia - tak się to nazywa. Jak ktoś ma fantazję, pustą ścianę w domu i kasę, to  może się zaopatrzyć w jakiś widoczek.

Kawałeczek maratonu Sudety MTB challenge, ostatnio przez nas odkryty i bardzo ciekawy, jako nieasfaltowy dojazd do Lewina.

W końcu wodopój się znalazł i na rynku w Lewinie zrobiło się całkiem przyjemnie. Nasiadóweczka numer dwa.

Powrót na żółty szlak do Jawornicy, w kierunku Zielonego Ludowego, imienia zgubionej Ani i po podjeździe.....
Nasiadóweczka numer trzy:

No i zaczął się podjazd oraz początek przymusowej nasiadóweczki numer cztery, o czym jeszcze nie wiedzieliśmy.

A początek zaczął się od ....... ssssssyk, czyli znajomy już od dłuższego czasu dźwięk zwiastujący pompowanko. To był też początek dochodzenia detektywistycznego, co jest nie tak z tylnym kołem w Nervie.
Na szczycie Ludowej już nie dało rady jechać, więc stop. No, w takim miejscu to ja jeszcze nie robiłam nasiadówki, więc? Więc zostaliśmy ciekawostką na krajowej ósemce. A panowie zmienili się w detektywów i zaczęli poszukiwania przyczyny zbyt częstych ostatnio kapci.

Po założeniu dwóch łatek na dętkę i trzeciej na przeciętą oponę w końcu winowajca się znalazł: zagięta taśma na obręczy koła - to ona cięła każdą gumę, jak popadnie. Opona to już inna sprawa.

No i gdy już posiedzieliśmy, popracowaliśmy (hihi - niektórzy), czas w drogę. I najlepsze jest to, że po przejechaniu kilku kilometrów wszyscy zrobili się na tyle głodni, że pstrągi w Herbergerówce nie mogły zostać przez nas pominięte. Więc? Więc przystanek numer pięć.

I tu zdjęcia mi się skończyły - może pożyczę od Ani i Tomka, jak już je zamieszczą. :)

Mniej więcej zaczęliśmy wracać na szlak, pokazywany przez tracka ryjkowego i ze Słoszowa obraliśmy terenowy kierunek na Sekstans.


Tutaj nasze drogi znów się rozjechały i my z Bogdanem pomknęliśmy w stronę domu przez Karłów - ja do końca asfaltem, Bogdan jeszcze przez czerwony szlak z Lelkowej.

Udana i wesoła była to wyprawa i cieszę się niesamowicie z tego spotkania. W sumie dobrze, że było więcej pitstopów, bo jadą ciągiem nie wiem, czy moje kolana by wytrzymały. Ale teraz będzie chwilowa przerwa od jeżdżenia. Nie w smak mi to, ale trudno.





  • DST 29.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 01:33
  • VAVG 18.71km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 506m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

blondi na starcie, czyli VIII Maraton im. Artura Filipiaka

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 03.08.2015 | Komentarze 5

Blondynek nie sieją, same się rodzą. Tak bym w skrócie podsumowała mój drugi występ w maratonie Fisha.

Bogdan z Wiktorem pojechali do Zieleńca wcześniej, jako obstawa bufetu, a ja wybrałam się ciut później. Zadowolona z siebie, że zabrałam się z domu na raz, to znaczy torba ze sprzętem na jedno ramię, rower na drugie i do auta. Przybyłam na czas, zapisałam się nawet jako członek KKZK, spotkałam znajomych i razem wesoło sobie gawędziliśmy. No, ale czas się przygotować.

Wyciągam sprzęt z auta i nagle co?!!!

Kuźwa, gdzie są moje buty? !!!!!
Ja p....zostały w domu. No i po moim maratonie. Telefon do Bogdana, że nie jadę, bo to bez sensu, przecież w biało-różowych adidaskach się nie da jeździć - a już na pewno nie na wyścigu. Miał chłopina ubaw ze mnie, a ludziska koło auta jeszcze lepszy, jak słyszeli inwektywy, które puściłam pod swoim własnym adresem. Za późno, żeby się wracać, numer startowy jest, więc albo jadę albo się poddaję i DNF-a zaliczam. Ok. posłuchałam trenera i wypakowałam resztę z auta.

Rysiu i Hubert też się pośmiali i szukali pozytywów tej sytuacji. Jeden znaleźli: gorzej by było, gdybym zapomniała roweru. No cóż. Do tego rozglądając się dookoła siebie widziałam całe mnóstwo kobiet i spd-ów. Czyli kolejny dylemat: co ja tu robię. To będzie już chyba tylko walka o przeżycie. Komentarz z tłumu, że sobie laska różowe buciki założyła wcale mi humoru nie poprawiły. Przynajmniej będę miała na co zwalić na mecie, że mi nie wyszło.

No dobra - START. Pierwszy zjazd i znowu to samo: mam już 40 km na liczniku i wszyscy mnie mijają. Ale już miałam to gdzieś, bo całe ciśnienie ze mnie zeszło jeszcze przed startem. Teraz tylko przejechać swoje. Wjazd w teren i niemal od razu gleba na zakręcie, bo jakiś młotek koło mi podciął. Uff. Kiepsko.

Pozbierałam się i dalej w drogę. I nagle coś się porobiło, bo jechałam swoje - czyli jakieś 10 na godzinę - a okazuje się, że to ja zaczynam ludzi wyprzedzać. Trasa zmieniona na podjeździe, czyli mniej trawersu a bardziej stromo. Wielu rower wpycha, a ja jadę. Cud.

Pierwszy zjazd i moja mina mówi sama za siebie: k.....a, zaraz się zabiję!!!!! I w zbliżeniu biało-różowy powód mojego wkurwa. Stopa zsuwa mi się z pedałów przy każdym prawie większym kamieniu i zamiast myśleć o zjeździe, to ja myślę o kolanach. Oczywiście  w tej sytuacji znowu ileś tam osób mnie wyprzedza. Odbiłam to sobie dopiero na następnym stromym zjeździe. Dojazd do górki był singlem, nie ma gdzie wyprzedzić, ale przy samej hopce dość szeroko. Więc wydarłam ryja: Z DROGI !!!! i pojechalam, bo oni tam sprowadzali rower. No z pięć osób zostawiłam za sobą. Już coś. Co prawda mało zębów sobie kolanem nie wybiłam, ale z roweru nie spadłam..

Dojrzałam w końcu swoją konkurencję, czyli dwie dziewczyny, z którymi postanowiłam się zmierzyć, bo nie wiem przecież w jakiej kategorii jadą. Ależ jedna miała nogę. W dół i w górę po asfalcie widziałam tylko jej plecy, ale w końcu zaczął się terenowy podjazd i tu już mój wkurw i umiejętność jazdy po takiej nawierzchni pomogły. Następne osoby, w tym "moja" konkurentka zostają w tyle.

20 kilometr - pitstop. Tu już nie było żartów, bo oddech konkurencji czułam na plecach cały czas (dosłownie - co widać na zdjęciu). Nie było opcji, żeby się zatrzymywać, więc pomachałam tylko ekipie bufetowej i fotografowi. W końcu duch wyścigu mi się udzielił.

Ekipa KKZK na stanowisku.


Tyle to jeszcze dam radę. Perspektywa niezła.

Na szutrowym zjeździe laska przycisnęła i znowu mi odjechała. Na Torfowiskach już była  tak daleko, że straciłam nadzieję na jej wyprzedzenie. Ale walczymy dalej. Ostatni asfaltowy podjazd do Zieleńca.  Jadę trochę mocniej, niż normalnie i nagle widzę, że zbliżam się do niej coraz bardziej. Ale dostałam ostatniego kopa. Do tego stopnia, że wrzuciłam blat i po drodze łyknęłam jeszcze dwóch facetów.

Na metę przybyłam z czasem: 1:33. Pobiłam swój czas z poprzedniego roku aż o 33 minuty.

Jechało około 200 osób. Kobiet w sumie 31. W K4 było ich aż osiem.
Mój wynik:
101 - open
9 - kobiety
1- K4
Ale następnym razem pierwsze, co będę pakować do torby, to NA PEWNO BĘDĄ BUTY!





  • DST 53.60km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 12.86km/h
  • VMAX 54.70km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Serlysky Młyn, W.Destna i zjazd czerwonym z Orlicy

Czwartek, 30 lipca 2015 · dodano: 22.08.2015 | Komentarze 0

Ustanowiłam swój rekord czasowy zjazdu z Orlicy czerwonym szlakiem: 10:29






Kategoria Góry Orlickie


  • DST 29.70km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 14.37km/h
  • Podjazdy 530m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Taszów Brzozowie

Piątek, 24 lipca 2015 · dodano: 29.07.2015 | Komentarze 2

Tak mi się chciało i nie chciało wyjeżdżać. Tym bardziej, że wieczorem mieli do nas zawitać kuracjuszka z wczasowiczem, bo w końcu Kudowa to miasto uzdrowiskowo-turystyczne. :) A klimat tu działa cuda. Hihi.

Natury jednak nie przeskoczysz i jak jesteś babą, to masz czasami przerąbane. Już w połowie drogi zaczęłam marudzić, że mi się nie chce, że nie mogę podjechać i wszystko mnie boli. Tak więc po terenowym dojeździe do Lewina i asfaltowym podjeździe do Taszowa, skierowaliśmy się w kierunku Brzozowia - żółtym szlakiem, a potem znowu asfaltem.

Taki kompromis między chce mi się i nie chce.




  • DST 71.60km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:40
  • VAVG 15.34km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 1155m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pasterka-Grodziec-Cihalka

Niedziela, 19 lipca 2015 · dodano: 23.07.2015 | Komentarze 0

No, wreszcie konkretniejszy dystans tego roku.
Potowarzyszyliśmy w tej wycieczce Ani i Zibiemu, którzy robili kilkudniowy objazd Kotliny.
I choć asfaltu było wiele tym razem, to dla terenu też się miejsce znalazło.











  • DST 35.60km
  • Teren 17.00km
  • Czas 02:34
  • VAVG 13.87km/h
  • VMAX 45.40km/h
  • Podjazdy 877m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Taszów - Ceska Cermna

Piątek, 10 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 0

Gonienie króliczka. Tym razem króliczkiem byłam początkowo ja. Bogdan dwa razy wracał do domu, raz po inne buty, raz po inny rower. Ja parłam do przodu. Dogonił mnie w Taszowie i role się zmieniły - teraz króliczkiem był on. Po Borowej kierunek: Pogórze Orlickie i niebieską rynną zjazd w kierunku Pekla. Ale tam nie na Peklo tylko w kierunku Brzozowia skręciliśmy. Potem asfaltem do domu.









  • DST 50.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 12.50km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Podjazdy 1140m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Góry Orlickie - Anensky Vrch

Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 28.06.2015 | Komentarze 0

Czas na dłuższą przejażdżkę.
Cel: Anensky Vrch.
Początek: Kamień Rubarsza w Zieleńcu - dla mnie, bo bogdan wystartował z domu. Również na dwóch kołach wrócił.
Pierwszy punkt: Orlica.


A ponieważ nie bardzo miałam ochotę na szlak biegówkowy do Masarykowej Chaty, więc pojechaliśmy granicznikiem - pięknie tam jest i cudnie się nim jechało. Przy okazji jest to na pewno skrót o kilka kilometrów do Masaryka.


Następny punkt: Velka Destna

I  taka sytuacja:

Po drodze Jelenka, Koruna, Peticesti i Anensky Vrch.


Zmęczyłam się:

Ale wieża zdobyta