Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14795.97 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.10 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Bikestats

Dystans całkowity:1966.14 km (w terenie 1177.80 km; 59.90%)
Czas w ruchu:170:16
Średnia prędkość:11.55 km/h
Maksymalna prędkość:59.90 km/h
Suma podjazdów:46292 m
Maks. tętno maksymalne:181 (100 %)
Maks. tętno średnie:144 (80 %)
Suma kalorii:27716 kcal
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:44.68 km i 3h 52m
Więcej statystyk
  • DST 51.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:19
  • VAVG 11.81km/h
  • VMAX 38.50km/h
  • Podjazdy 1250m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Superflow po Rychlebach z ekipą BS

Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 4

Pomysł na Rychlebske Stezky był strzałem w dziesiątkę. Skrzyknięcie ekipy  wzięła na siebie EMI i 7 osób stawiło się o godz. 10.00 w Cernej Vodzie w składzie: dwie Anie, Emi, Bogdan, Zbychu, Kuba i Andrzej. Ekipa była podzielona mniej więcej na dwie części: tych co wiedzieli, czego oczekiwać od ścieżek i tych, dla których wszystko było niespodzianką - ja oczywiście byłam w tej drugiej grupie. Wow ! :)

Zaczynając niejako od tyłu to było najtrudniejsze moje wyzwanie i największa rowerowa przygoda do tej pory, która zaczęła się bardzo niewinnie.

Niewinny i niewymagający zbyt wiele poza kondycją był dojazd do Trailu Dr. Wiessnera.
Najpierw Bogdan zostaje wystawiony na zwiad......,

po to by wpuścić resztę w ...... Prudky Potok - innej drogi nie ma.

Potem następuje seria mostków - nerwowa próba  przy pierwszym, potem już idize lepiej. Zdecydowanie lepiej przejeżdża się mostki w dół, gdy trzeba na nie po prostu najechać z rozpędu, a nie wjeżdżać pod górę, gdzie  prędkości  nie ma. Ale pierwsze koty za płoty ....

... i jedziemy dalej - w kierunku następnego mostku.

Ania i Ania odnotowują tu zdecydowane zwycięstwo nad kładkami i radość z tego powodu następuje ogromna.



Najmocniejsza część ekipy szybciutko i sprawnie pokonuje serpentynki na trailu ...

i czeka na resztę na  łączniku do następnego odcinka, którym jest WALES !!!!!!!!!!!!

Zaczyna się od razu konkretnie: kosmiczny podjazd po kamolach i między nimi i nie bez powodu  oznaczony jest czarnym kolorem.

Jednak można tu odnieść wrażenie, że dla Emi i chłopaków to jest raj na ziemi i kaszka z mleczkiem.


W końcu jednak szczęśliwi......

... i mniej szczęśliwi, a wręcz ciskający gromy na najgorszy i najtrudniejszy technicznie odcinek (który mi się absolutnie do jeżdżenia nie spodobał, więcej go przeprowadziłam niż jechałam) .....

..... dotacieramy na punkt widokowy.

Oczywiście postój okazuje się niezbędny dla regeneracji sił i zapodania sobie czegoś na wyluzowanie przed czekającymi nas zjazdami .... na razie dalej po skałach.




Ci, którzy nie boją się śmierci pomykają oczywiście przodem, Andrzej dodatkowo zostaje wyposażony  w sprzęt, który jego absolutny brak strachu rejestruje - mam nadzieję, że dowody tego obejrzę w niedługim czasie, bo muszą zrobić wrażenie.

To, że ten odcinek mi akurat nie przypada do gustu nie oznacza, że reszta nie jest zachwycona - ich uśmiechy najlepiej o tym świadczą.

Po drodze gdzieś między tymi kamieniami zaliczam pierwszą konkretną glebę, z nakryciem się kołami czyli lot przez skały z rowerem na głowę. Dobrze, że mam kask, ale kiełkuje mi w tym momencie pierwsza nachalna myśl o jego zmianie na mniejszy. Przyczyna tej gleby nie jest mi do końca znana - Ania może coś więcej powiedzieć na ten temat, w końcu pomagała mi się pozbierać. Jeszcze jest śmiesznie i wesoło, ale to wstęp do późniejszych moich występów pt.: odpocznę sobie w tych krzaczkach lub na tym kamieniu :)
Pod koniec Walesa zaczyna mi się jednak coraz bardziej podobać i nawet udaje mi się zjechać za trzecim podejściem kawałeczek, który z góry wydawał się nie do zjechania. Po zebraniu się w sobie jednak okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują i mogę już spokojnie opatrzyć poobcierane kolano, kibicując Ani w walce ze sobą na tymże odcinku.

Ciśniemy więc dalej, gubiąc jednak po drodze kawałek trasy i lądując na Mramorovym i przejeżdżając Tajemny - tylko nie wiem w jakiej kolejności.

Gdzieś na tych odcinkach zatrzymuje mnie kolejna gleba, a konkretnie ten oto poniższy kamień:

Banał, z którego jednak wygrzebać się bez pomocy nie sposób - dobrze, że znowu towarzyszy mi Ania. Gleba jest miękka, bo prosto w krzaki i pokrzywy (dla zdrowia), krzywdy wielkiej nie czyni, więc jak widać poniżej - dalej jest śmiesznie i wesoło.

Jednak kolejna kontuzja już taka wesoła nie jest, bo zły zeskok z roweru gdzieś pomiędzy skałami kończy się przeskokiem czegoś w lewym kolanie i odnowieniem kontuzji sprzed paru lat. Ale kręcić się da, więc spoko. No i ostatnia gleba na banalnym terenie uziemia moją lewą rękę na tyle, że nie mogę trzymać kierownicy - tu już jest prawdę mówiąc kiepsko i jestem wściekła sama na siebie, a właściwie na kamień, który wpadł pod przednie koło. Dobra, nie ma co marudzić - kontuzje się nie zdarzają tylko temu kto nie jeździ, więc o co kaman? Emi też zalicza kilka efektownych gleb, w tym jedna zastanawiająca, bo z obtarciem twarzy między kaskiem a okularami. No risk no fun ! :)

W tym wszystkim trafiamy wreszcie (a może przede wszystkim) po praz pierwszy na odcinek o nazwie:  SUPERFLOW  TRAIL.

I tu już jazda i zabawa zaczyna się na całego. Całe zmęczenie, zniechęcenie i złość na trasę mija jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Radocha jest tak ogromna, że nikomu nawet nie przychodzi do głowy robienie zdjęć na tym odcinku. Hopki jedna za drugą, agrafki, gładkie ścieżki, przygotowane miejsca do wyskoków, możliwość rozwinięcia prędkości dla tych którzy się nie boją. No po prostu cud, miód, malina. Jak dla mnie to właśnie superflow jest sensem Rychlebskich Stezek i gdy znowu tam pojadę, to tylko po tych odcinkach będę śmigać - chyba, że nauczę się w końcu skakać i zjeżdżać po kamieniach.


Jedziemy w końcu na przerwę obiadową, zebrać siły przed kolejnym SUPERFLOWEM !!!! Tym razem całym, bo za pierwszym podejściem jakoś dziwnie nam to wyszło. Wjechaliśmy więc z powrotem przez Dr. Wiessnera i skrótem pomknęliśmy już prosto do szczęścia. Za drugim razem już wiedziałam, czego się spodziewać, więc pod górę "mknęłam" pełna pozytywnego nastawienia i radosnego oczekiwania na zjazdy. Gdy w końcu się zaczęły adrenalina niemal uszami mi wypłynęła. Był taki moment w zjazdach, w którym wszyscy byliśmy na serpentynach, tylko każdy w innym miejscu - ten widok długo będzie mi tkwił w głowie, bo wyglądało to przecudownie. Ogromny żal mi tylko pozostaje, że nie zdołałam w żaden sposób tego momentu uchwycić. Udało mi się PRZESKOCZYĆ ze dwie-trzy hopki, przejechać rynnę po zewnętrznej, wjechać na mostki i przejechać trawersy nad urwiskiem (nie było czasu myśleć o panice, choć myśl taka gdzieś z tyłu głowy przemknęła przez chwilę). Cudo po prostu.

Musiałam ochłonąć i zastanowić się, czy mi się podobało - pierwszy raz po wyjeździe miałam taką mieszaninę emocji, że naprawdę nie wiedziałam, czy mi się tam podobało czy nie. Ale noc przespana, a na myśl o ścieżkach pozostają już tylko pozytywy, więc: BYŁO SUPERFLOW!!!!! Czy jest jeszcze gdzieś takie zróżnicowanie terenu, przystosowane do różnego poziomu umiejętności użytkowników? To ja chcę tam pojechać!.


Daję opis, jako pierwsza, więc czekam teraz na wrażenia pozostałych "wariatów". Moje własne trudno opisać, to mieszanina adrenaliny, szczęścia, złości na upadki, nieprzejachane odcinki i niewystarczające umiejętności techniczne, wdzięczności dla Ani i Kuby za towarzystwo w trudnych chwilach i Emi za przekonanie mnie do wyjazdu. To było najtrudniejsze i najpiękniejsze 50 km w moich dotychczasowych wyjazdach rowerowych.

Przepraszam za podkradnięcie zdjęć Zbyszkowi, ale nie mogłam się oprzeć - czekam jeszcze na Anię i filmiki od Kuby (te ostatnie do obejrzenia oczywiście). Ogromne dzięki Wam za tą przygodę, bo to naprawdę była PRZYGODA.

Kategoria Bikestats, Rychleby


  • DST 52.86km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:48
  • VAVG 13.91km/h
  • VMAX 41.90km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Góry Stołowe z BS-em

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 17.06.2014 | Komentarze 3

Na sobotę zaplanowaliśmy z Bogdanem dwie wycieczki: mocną i mocniejszą. Mocniejsza trasa była hardcorowa i bardzo trudna więc skład ostatecznie ustalił się w składzie: Bogdan i Emi. Przeszkód, które chciały pokrzyżować ich plany  było więcej: wycofanie się kolegi Krzyśka, kontuzjowane kolano Emi, pogoda, czy nieplanowany powrót z trasy, jednak ruszyli i miałam nadzieję, że gdzieś na trasie się spotkamy.

Trasa mocna też lekka nie była, ale za to w większym składzie: Ania, Kuba, Feniks, Bogdano, Artur, Mariusz i ja. Pogoda też nas nie zamierzała rozpieszczać. Poza tym cel wycieczki: czym nowicjusz ma zaskoczyć ludzi, którzy od lat jeżdżą na rowerach i nie takie trasy zaliczali?  No cóż, trzeba walnąć z grubej rury i tyle. Bogdan oczywiście walnie się do wynalezienia atrakcji przyczynił, a ja je sobie jeszcze osobno przejechałam, aby szanownych wycieczkowiczów nie pogubić.

Atrakcją numer jeden okazał się .....

.....taniec radości w wykonaniu Artura - niestety był to pokaz zamknięty - tylko dla paparazzich.
Ale zaraz potem pojawiła się kolejna atrakcja - nasza wspaniała trójca, z towarzyszącym im kapciem w tylnym kole Feniksa.

Tak więc w oczekiwaniu na pozytywny efekt zmagań Feniksa z własnym sprzętem jedni modlili się o lepszą pogodę....

Inni zaklinali deszcz starodawnymi tańcami ludowymi - tutaj panowie  prezentują Krakowiaka:

No, ale komu w drogę temu ...... Pasterskie łąki. No tu jeszcze zaskoczenia być nie mogło, bo tu byli wszyscy. Jednak jest to tak piękny fragment drogi do Opata, że nie można go sobie odmówić.

(fot.Ania M.)
Ale ponieważ najpierw praca, potem płaca, więc najpierw  zaliczamy Machovski Krzyż, a dopiero potem wracamy do Pasterki.

Proszę - cała wesoła gromadka uśmiecha się do opatka......

oraz do innych rzeczy, ale o tym sza... :)  W każdym razie nawet Kubuś nie mógł się opanować i uśmiech się do niego przyplątał.

Gdy już zamierzaliśmy ruszyć dalej, wówczas chwilową atrakcję zafundował nam.... deszcz, któremu się zachciało w tym momencie spaść. Na szczęście nie trwało to długo i mogliśmy podążyć w stronę następnych atrakcji, którą grupa niestety przegapiła, bo zbyt szybko pomknęła dobrze wydawałoby się znanymi ścieżkami w kierunku szlabanu (Drogą nad Urwiskiem). Dogoniłam ich w towarzystwie Artura i Mariusza dopiero przy szlabanie. A ominęliśmy piękny i wcale niełatwy do znalezienia punkt widokowy: Ochotę Magdaleny. I żeby pokazać, że on naprawdę istnieje, to wrzucam zdjęcie z dnia następnego - oto on:

A to widok z Ochoty Magdaleny na Głowę Króla:

Jednak w końcu udaje mi się zafundować ekipie atrakcję - Baszty Radkowskie przy Stroczym Zakręcie i przecudowny dojazd do niego niebieskim szlakiem.

Tutaj zabawiliśmy chwilę, bo miejscówka jest naprawdę nierzeczywista, a widoki z niej niby te same, a jednak za każdym razem inne:

Oczywiście Kuba po raz kolejny nagrodził swój rower i pozwolił mu zaliczyć ten punkt wycieczki

Ania w tym czasie sprawdzała czy może na skróty nie byłoby szybciej do domu,

Bogdano również sprawdzał, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że nie będzie Ani robił konkurencji w lotach na dół, więc zaczął trenować podbieganie do krawędzi.

Feniks oczywiście również wyraził swą wdzięczność.....

i poszedł szukać dziury w czymś, co przypominało ......?

Na powrocie z Baszt znowu związałam się mocno z moim Lycankiem, po przeprowadzeniu udanej akcji pod tytułem: nie da się zjechać? Da się! Oznaczało to ni mnie, ni więcej tylko zjazd z kamienia poniżej, zakończonego 5 metrów dalej efektowną glebą. Dopiero po chwili okazało się, że to wypadło koło, bo zaciski puściły, ale kolekcja siniaków znowu się powiększyła (co prawda zdjęcie jest z dnia następnego, ale miejsce to samo).

Po spędzeniu przyjemnego czasu oddałam inicjatywę w przewodnictwie grupie kłodzkiej, ponieważ trzeba było w końcu najkrótszą drogą dojechać na jakieś jedzonko - już na miejscu (czyli Batorówek) nad całością czuwał nasz Cesarz podjazdów:

W końcu jedzonko się zrobiło - w czym zdecydowanie pomógł Feniks, który zabawił się w drwala i naznosił patyki z lasu.

Dość dużo czasu tutaj spędziliśmy, otrzymując też informacje od grupy hardcorowej, że przeszkody jednak chyba będą tym razem zbyt duże, żeby zrobić  całość zaplanowanej trasy. U nas morale również lekko podupada i decydujemy, że o zrobieniu jeszcze ostatniej zaplanowanej  pętli zdecydujemy po modlitwach, czyli przy klasztorze buddystów.
Wracamy więc do Karłowa i Lisiej Przełęczy, z której skręcamy na sawannę, zwaną też Cerberową łąką.

Tutaj panowie postanawiają odtańczyć dla odmiany poloneza, tyle że do pary wybrali sobie rowery:

(fot.Ania M.)
Moje zdjęcia na łące wyszły i nie są takie złe, ale fotki zrobione przez Anię tak mnie urzekły, że muszę ich tu kilka umieścić.
Najpierw moje: nadjeżdża Ania

a zaraz potem Feniks:

reszta ekipy:


A tutaj fotki zrobione przez Anię:



No i oczywiście następna w kolejności atrakcja, którą poza Mariuszem, wszyscy odkryli po raz pierwszy to Mroczny Las, w którym klimat zmienia się natychmiast po wjechaniu do niego. Nie jest to długi odcinek, ale  wyobraźnia działa mocniej, gdy się przez niego jedzie nawet w dzień.

Stamtąd szybko przemknęliśmy przez kolejną część sawanny, aż do zjazdu, który zaprowadził nas do ostatniej, jak się okazało, atrakcji, czyli Klasztoru Buddystów w Kociołku nad Dańczowem.
Przy okazji zwiedzania Ania postanowiła zastanowić się nad tym czy nie zostać tu na dłużej - zapewne zapach kadzidełek w tym pomógł


Ponieważ zrobiło się już jednak późno, a grupa kłodzka musiała jeszcze jakoś wrócić do domu, więc zjechaliśmy do Dańczowa i tam nadszedł czas pożegnania i rozstania. Mam nadzieję, że jednak udało mi się Was ekipo zaskoczyć i pokazać miejsca piękne i nieoczywiste w moich na razie najukochańszych górach. Bardzo wam dziękuję, że mimo nienajfajniejszej na świecie pogody przyjechaliście i bawiliśmy się razem.


Link do mapy - taki był plan, w rzeczywistości skrócony o ostatnią pętlę. A sumę podjazdów uzupełnię, jak obliczę ile to było.






  • DST 41.20km
  • Teren 38.00km
  • Czas 03:21
  • VAVG 12.30km/h
  • VMAX 39.30km/h
  • HRmax 181 (100%)
  • HRavg 132 ( 73%)
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wzgórza Oleszeńskie - Radunia - Ślęża -

Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 1

Niewysoko, niedaleko, nieciekawie?

Wszystkie odpowiedzi na nie !!!!

388 mnpm - Przełęcz Tąpadła
573 mnpm - Radunia
717 mnpm - Ślęża

Te trzy punkty to takie odnośniki dla mnie, które wiem gdzie są i gdzie byliśmy, ale wszystko, co pomiędzy z nazw jest słabo przeze mnie przyswojone. Dlatego polecam relacje pozostałych uczestników, których tym razem nie było aż tak dużo (w porównaniu do Bardzkich):
1. Miejscowi czyli: Emi, Kuba, Andrzej, Kuba  i kolega, który w sumie błyskawicznie zaginął w akcji
2. Zamiejscowi czyli: Artur, Bogdan i ja
3. Kolega, którego imienia nie wolno wymieniać
4. No i na koniec nasza największa niespodzianka tego dnia czyli kolejni zamiejscowi: Ania i Ryjek - na ich widok radość zapanowała powszechna, co nie omieszkano uczcić odpowiednim toastem (bez fotki, bo jest na nim ten, którego imienia nie wolno wymieniać)

Rozpoczynamy naszą niesamowitą podróż.

A oto delikatna wymiana zdań między mną a Ryjkiem na temat: to jednak wracamy z Anią, bo nam się nie podoba :) Ania i Emi spokojnie oczekują na wynik walki. Panowie jednak nie wytrzymali i biegli na pomoc Ryjkowi. :)
Ciekawe, że wszystkie trzy możemy mu się pod wyciągniętym ramieniem schować.

Na rozruch i podpuchę Emi wystartowała nas najpierw po płaskim terenie - żeby nam zrobić małą rozgrzeweczkę przed podjazdami

Przejechanie Wzgórz Oleszeńskich miało zostać zakończone zdobyciem Raduni i to był mocny punkt programu. Najpierw lekko, łatwo i przyjemnie, potem hopki, małe, krótkie i wykańczające co słabszych (czytaj: mnie), a potem przepięęęęękny singiel prowadzący na szczyt Raduni. No cudnie po prostu.
Przystanek przed hopką - mam trochę trudny wybór w zdjęciach, ze względu na Pana, którego imienia nie wolno wymieniać, ani pisać:





Przerwy po drodze owszem były:
Ania dostarczała sobie z uśmiechem na ustach czystej energii:

Ryjek kontemplował w samotności:

Kuba poszukiwał zagubionej śrubki, a Bogdan wysłuchiwał wykładów profesorskich o jakichś technicznych pierdołach

My z Arturem postanowiliśmy pobawić się w gierki telefoniczne

Emi postanowiła wrócić po zagubioną część stada i wróciła sama - okrojona ekipa w postaci Kuby i Andrzeja dogoniła nas ostatecznie na Raduni.

Ale nawet, jak momentami było trudno, to Ania pokonywała to z uśmiechem - tylko podziwiać i brać przykład.

A oto najpiękniejszy fragment tej części trasy:

(fot. powyżej i kilka w dół: Ryjek)
Popasaliśmy więc troszeczkę, nacieszyliśmy oczy widokami.... (trudno: Pana kinww nie dało się wyciąć :) sory)

..... i dla hardcorowców w tym miejscu zaczął się jeden z  najciekawszych dla nich  fragmentów, bo zjazd z Raduni na złamanie karku z prędkością światła:





A grupa tych, którym życie miłe trawersująco, przyjemnie, choć niecałkiem lajtowo spłynęła rowerami dookoła. Jednak w którymś momencie Kuba drugi zmotywował mnie do zjechania w pewnym momencie na skróty przez las i jestem mu za to ogromnie wdzięczna, bo było naprawdę super.
W końcu dotarliśmy z powrotem na Przełęcz Tąpadła, gdzie okazało się absolutnie koniecznym uzupełnienie płynów w organiźmie przed okrutnym wjazdem na Ślężę. Ryjek oczywiście zadośćuczynił tradycji i podjął się - dla dobra grupy - roli krytyka kulinarnego.


No i zaczęło się powolne dobijanie owiec, czyli wjazd na Ślężę. Dobrze go zapamiętam, mimo iż wjechałam go prawie w całości. Spadłam z siodełka dopiero na kostce brukowej, gdy tylne koło mi się pośliznęło. Ale tempo z jakim wjeżdżałam mogło przyprawić o ból głowy nawet ślimaka. Niemniej jednak jestem zadowolona, że w ogóle dałam radę. Sukcesik mały jest.
Zasłużyłam na odpoczynek na tronie:
I przez chwilę mogłam też się poczuć, jak celebrytka w świetle reflektorów, z drugą celebrytką.:)

Niestety szybko zostałam sprowadzona do parteru, gdy przeznaczone mi zostało pilnowanie stada, czyli całego naszego sprzętu jeżdżącego, podczas gdy orszak podążył na wieżę. A tak naprawdę na wieże widokowe, na które trzeba się wspinać, z zasady nie wchodzę, więc rolę bacy wyznaczyłam ja sama.

No i znowu po odpoczynku zaczął się zjazd - dla jednych cudowny, dla innych mniej. Na tym zjeździe znowu dołączyłam do kolekcji kilka nowych siniaków na nodze - jeden całkiem spory. Więc ja się podpiszę pod tym, co napisał Ryjek, że to najmniej fajny kawałek trasy, niemniej jednak ciekawy i gdyby tylko spróbować jeszcze ze dwa razy, to pewnie w końcu bym go zjechała. Czyli jest po co wracać.

Dojechaliśmy do Wieży ciśnień i ponieważ wariatów w naszej ekipie nie brakuje grupa B postanowiła ją objechać i zrobić sesję zdjęciową grupie A, bo być może to nasze ostatnie spotkanie mogło być.
A oto sesja - fotki ukradzione od Ryjka:




Potem zjechaliśmy na dłuuugi popas i napitek, po czym zarządzony został odwrót do domów.
To była jedna z fajniejszych wycieczek z ekipą. 95% terenu, co uprawnia do tego, aby przejechany dystans potraktować x2, super niespodzianki (Ania i Ryjek), nowi wspaniali ludzie (pozdrawiam Kubę drugiego i Andrzeja brata Emiliowego) i czekam aby tam jak najszybciej wrócić.


  • DST 67.50km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:34
  • VAVG 14.78km/h
  • VMAX 46.10km/h
  • HRmax 179 ( 99%)
  • HRavg 136 ( 75%)
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Góry Bardzkie z ekipą BS- Veni Vidi Vici?

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 6

Nadszedł czas żeby zobaczyć, co się zmieniło od zeszłego pobytu mojego w Bardzkich. Podchodząc ostrożnie do tematu poprosiłam o pomoc Ryjka, który zaplanował trasę taką, która by mnie drugi raz nie dobiła. Rzucając hasło pozostałym BS-owiczom nie sądziłam, że propozycja spotka się z aż tak dużym odzewem i na miejsce spotkania zjawi się aż 15 osób (w tym oczywiście mła).

Pogoda zapowiadała powtórkę z Lądka, ale skoro przeżyliśmy tak wspaniale "Londyn", to cóż mogło nas wystraszyć w Bardzkich?

Tak więc Veni.
Skład przybył mocny.
Tomek i Janek.

Bogdan, Emi, Kuba i Michał
(jeszcze nie ogarnięty nagłym atakiem narkolepsji :):))

Ania i Feniks

Artur i ja
(oraz - o dziwo!!! -  ktoś za nami)

Ryjek

Greger, Bogdano i znowu Feniks
(który przymierzał się do zjazdu motorem, ale zapomniał, że ma trochę inny pojazd, a Bogdano w tym czasie sprawdzał, czy żyje)

Arek i Sergiusz
- z prawej, reszta przedstawiona wyżej - z lewej.

A tak dla wyróżnienia żeńskiej - niewielkiej części - tego wspaniałego składu przedstawiam nas trzy. Chłopaków razem ogarniemy na następnym wypadzie.

Potem nastąpiło vidi.
Podjazd pod Kukułkę oczywiście spowodował, że moje straszaki wróciły, dodatkowo wzmocnione przez obawy o łańcuch, który już już wcześniej dwukrotnie spłatał mi figla, spadając sobie nie tak jak powinien i powodując zdecydowany koniec jazdy. Ale moje obawy sprzętowe były niczym w porównaniu do późniejszych przeżyć pozostałych członków ekipy.  Około 6 km podjazd upłynął mi na walce z tętnem, ale za to w przemiłym towarzystwie Feniksa i Gregera.
Potem była przełęcz Łaszczowa i nareszcie dość długi i ciekawy zjazd w dół niebieskim (?) szlakiem, aż do Barda. Pierwsza grupa tak popędziła, że oczywiście punkt widokowy na Bardo ominęła. Druga grupa popędziła więc za nimi i tylko Feniks zaszalał, zaliczając krzyż (chyba, że to był ukryty przed resztą szybki wypad na modlitwę o cud pogodowy, co w efekcie podziałało i to na dość długo).

Ten kawałek przypadł mi bardzo do gustu: korzenie, kamienie, drzewa, które trzeba ominąć. Poprzednim razem pojechałam górą, omijając to, co najlepsze na tym szlaku, ale wtedy o tym nie wiedziałam. Dalszy zjazd od źródełka to też cudeńko, nawet dzisiejsze siniaki i zadrapania po wyborze nie tej ścieżki co trzeba, więc zakończonej przepięęęękną glebą, są dla mnie przemiłe


O flakach, kapciach i snakach w ilości niebotycznej polecam i pooglądać i poczytać w relacji Emi.Ja wspomnę o przypadkach innych, tzw.: niezależnych od okoliczności.
Poniżej przykład nieziemskiego zmęczenia (?:):)) niezwykle trudną trasą Gór Bardzkich, gdzie regeneracja w każdej formie i o każdej porze jest jak najbardziej wskazana. Ryjek dla odmiany tak się rozkręcił w kursowaniu między barem, a ławkami, że ostatecznie gdy przyszło do wyruszenia na trasę musiał się wrócić.....po rower, o którym troszkę zapomniał.

Tutaj z kolei mamy przykład niedosytu trasą, w związku z czym następują czynności zastępcze w postaci połykania węża, .......

co skutkuje potem .... tymże wężem w żebrach, choć Feniks usiłował nas przekonać, że to wynik uprawiania sportów ciężkich, czyli atleta w stylu lat 20-tych XX wieku.

Po wielu bojach i przebojach pod tytułem: zgubiliśmy się, gdzie jesteście? dotarliśmy z powrotem na Przełęcz Łaszczowa

Bardo, rezerwat cisów, których jakoś dziwnie nie obejrzeliśmy, pokręciliśmy się potem gdzieś po okolicach i rozpoczęliśmy powrót. I tutaj wreszcie było moje vici.!!! Wjechałam w całości od Barda do Przełęczy Łaszczowej!!!!!. Hura trauma pokonana:):)

Cieszę się niezmiernie ze spotkania z naprawdę wspaniałymi ludźmi - dzięki Greger za dotrzymywanie kroku słabszym :) - niestety nie oznacza to jednak, że Góry Bardzkie pokocham miłością wielką. Lokalny patriotyzm bierze we mnie górę i jednak Stołowe i Orlickie to mój numer 1 i chyba długo się to nie zmieni. Co prawda Góry Bardzkie to świetne tereny do trenowania podjazdów, bo drogi są tutaj szutrowe, a nie asfaltowe (pominę kilka takich fragmentów), więc to zdecydowany plus.

Tym razem przybyłam, zobaczyłam i zwyciężyłam ... własne słabości, a to jest na razie najważniejsze.

Mapka niestety nie jest dokończona, bo komórka po drodze padła.



  • DST 55.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 04:40
  • VAVG 11.79km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • HRmax 176 ( 97%)
  • HRavg 134 ( 74%)
  • Kalorie 5113kcal
  • Podjazdy 1100m
  • Aktywność Jazda na rowerze

BS w GS i BS

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 12.05.2014 | Komentarze 6

EKIPA BIKESTATS W GÓRACH STOŁOWYCH I BRUOMOVSKICH STENACH!!!

Spotkanie z Emi i Kubą na ten weekend w naszych górkach zaplanowaliśmy już jakiś czas temu. Różne historie chciały nam te plany pokrzyżować, psotnikiem największym była oczywiście pogoda, ale nie daliśmy się i wszystkie przeszkody zostały pokonane.

Do "parzystych" (Kuba+Lea; Bogdan+ja) doszły jeszcze dwa "single" (Artur i Toomp) i w składach: 2+1; 2+1 mogliśmy wyruszyć w zupełnie przeciwnych kierunkach po to, żeby trasy między sobą zaplątać, zostawić sobie ślady i wiadomości na trasie, zdobyć każdy swój cel i spotkać się znowu w miejscu startu. Tak właściwie można by było podsumować nasze dwa w jednym, ale ja skrobnę szerzej o "jeden", a Cerber27 i Lea opiszą "dwa" (mam przynajmniej taką nadzieję :)).

Tym razem przewodnikiem stada nr 1 byłam ja, czego oczywiście w stosownym momencie przewodnik stada nr 2 nie omieszkał mi wytknąć - w sytuacji, o której za chwilę. Modyfikacje trasy następowały już od samego początku, łącznie z pomysłem dotarcia autem do Karłowa, ostatecznie wygrała opcja zjazdu niebieskim szlakiem z Lelkowej do IMKI. Tyle, że najpierw trzeba się do niego dostać: ćwiczenia podjazdu do Bukowiny przydały się, jak nic, gdyż goniąc chłopaków znowu poprawiłam swój czas o 2 minutki. W Czermnej Artur pomknął do góry, jak chart wypuszczony ze smyczy, ale grzecznie czekał tam, gdzie nie wiedział co dalej. Choć i to nic pewnego, jak się potem okaże.

Dotarliśmy do szlabanu na Drogę Aleksandra i można to opisać tekstem Tuwima:
Jest przy szlabanie lokomotywa, Ciężka, ogromna i pot z niej spływa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha, żar z rozgrzanego jej brzucha bucha
Ekipa przy szlabanie
(...)
Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Koła - w ruch!

Uff, zawsze mam powyższe skojarzenia na szczycie po podjazdach. Ale wreszcie fun zaczął się robić, bo teren to jest to, co tygryski kochają najbardziej.

A każdy następny zjazd można dalej pocisnąć luźnym tekstem Lokomotywy::
I kręci się, kręci się koło za kołem,  I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej, I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost! Po łąkach,kamieniach,korzeniach, przez most,
Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las i spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,

Niebieski zjazd był cudowny i to jest taki kawałek, w którym kryje się namiastka wszystkiego, co mają w sobie GS i BS: korzenie, singielek, ściółkowo, "mini-telewizory", błoto i kałuże, po prostu konspekt terenu. I zawsze czegoś na nim nie załatwię. Zresztą nie tylko ja: pierwszy kontakt Kuby z niebieskim był bardzo intensywny, rzekłabym: głęboko dotykający i utkwi mu zapewne na długo w pamięci.
Na niebieskim po raz pierwszy drugi skład ekipy zostawił nam ślady, że tu byli i zjechali, co raczyliśmy zauważyć.

Następny cukierek czekał na nas pod Szczelińcem, czyli niebieski szlak przez piaski, kamienie i korzenie, aż do Pasterki przez łąki. Było mokro, więc było brudno, ale Artur jakimś cudem dojechał czysty, niezbyt pochlapany i ubłocony. Postanowiłam mu to potem zmienić: teren to teren, a nie przedszkole.:):):)
Początek pod Szczelińcem
Początek niebieskiego pod Szczelińcem.
Ruszyli

Na skrzyżowaniu łąki i szlaku zielonego dokonałam, jako przewodnik,  małego rozeznania terenowego, czyli którędy będziemy wracać? Bo choć tereny są moje, to równie słynna jest moja ponad przeciętna orientacja w terenie, z którego to powodu mapa była pierwszym wyposażeniem plecaka na tą podróż.
Postanowiliśmy, że na razie omijamy schronisko w Pasterce i pędzimy w BS-y, bo szkoda czasu - i tak tu będziemy za kilka godzin.  Oznaczało to przejazd kolejnym odcinkiem tak wspaniale terenowym, że koła same po nim pędziły - zatrzymała nas dopiero hopka na Machowskim Krzyżu, gdzie druga grupa była już dużo wcześniej. Tym razem chłopcy trzymali się za przewodnikiem, z racji nieznajomości terenu, a ja starałam się nie zatrzymywać i nie dać się pokonać absolutnie żadnym korzeniom i kamolom.
Kuba pod krzyżem
Kuba pod krzyżem.
Artur - jeszcze czysty
Artur - jeszcze czysty.
Przewodnik
Przewodnik.
Dla Kuby jestem pełna uznania po wjechaniu przez niego trzech hopek kamienistych, ja i Artur polegliśmy. W końcu dotarliśmy do Pańskiego Krzyża, gdzie postanowiliśmy podnieść sobie poziom cukru i uzupełnić zapasy energii, za chwilę okazało się, że Kubie bardzo się ten zapas przydał. Uzgodniliśmy, że jedziemy  zielono-żółtym na Bożanowski Spicak. Kuba ogarnął ogólnie kierunek i pomknął. Na błotnistym i podmokłym terenie mi i Arturowi szło nieco wolniej, ale do wyhlidki dotarliśmy. Tyle, że Kuby tam wcale nie było. Upsss - trzeba go dogonić i zawrócić, bo dalej szlak jest nieprzejezdny dla rowerów!!!!!! Ten sposób zawiódł, bo nie wiadomo było, jak daleko odjechał. No więc trzeba zadzwonić!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tak, tylko że nie mamy do siebie numerów telefonów. Wielkie upsss:) Coś jednak nad nieszczęsnym przewodnikiem, który nie ustalił tak istotnej informacji przed wyjazdem, czuwało - JEST ZASIĘG! Telefon do przewodnika stada nr 2, który właśnie w tym momencie włączył swoją niezwykłą tolerancję dla mych poczynań i zamiast śpieszyć z pomocą (nawet zdalną), okazał radość wielką z błędów moich. A Kuba jedzie i trzeba go zawrócić!!!!! Gdy w końcu złapałam telefonicznie Kubę, ten już był z powrotem przy Pańskim Krzyżu. Widoki z wyhlidki piękne, szkoda nie zobaczyć, więc biedak postanowił dobić jeszcze raz pętlę. Jako znak rozpoznawczy zostawiłam rower na skrzyżowaniu i wiadomość dla niego.
Znaki rozpoznawcze
Znaki rozpoznawcze © cerber27
Podchody
Podchody.
Oznakowanie okazało się teraz już ok. i Kuba do nas dotarł, choć po drodze znów postanowił nawiązać osobisty kontakt z glebą.
Dojazd Kuby
W nagrodę za wykonanie niemal niemożliwego pozwolił rowerkowi zdobyć wyhlidkę.
Kuba i jego rower

Widok z Bożanowskiego Spicaka
Widok na słonika z Bożanowskiego Spicaka.
Ale ta przygoda jeszcze jednak nie wszystkich nauczyła nie spać, zwiedzać, obserwować.......
Ruszyliśmy więc dalej na wzywający nas zielony i dotarliśmy do początków telewizorów. Spędziliśmy tutaj trochę czasu, próbując i próbując i w końcu zjeżdżając, obiłam się przy tym zdrowo. Refleksja naszła mnie jednocześnie, że może rzeczywiście na telewizory jeszcze za wcześnie i niechęć Bogdana do zabrania mnie tam rzeczywiście bierze się z jego trzeźwej oceny moich aktualnych umiejętności i troski o me bezpieczeństwo. Bo jak to była tylko namiastka, to co tam jest dalej? Ale kiedyś tam dotrę.

Zaczęło lekko mżyć i postanowiliśmy wracać do Pasterki na obiad i opata, bo na nagrodę taką jak najbardziej zasłużyliśmy. W schronisku  zostawiliśmy kolejną wiadomość dla stada nr 2, że byliśmy, jedliśmy i jesteśmy cali. Przekazane było.

No to zielonym rozpoznanym wcześniej przeze mnie ruszyliśmy do kolejnego cudownego zjazdu na Ostrą Górę. Naprawdę był hardcorowy, jak na moje obecne umiejętności. Kuba oczywiście poradził sobie na nim znakomicie, jakby urodził się z tymi umiejętnościami. Arturo zjechał i ja też obniżyłam siodło i wystawiałam za niego tyły. Oj, podobało mi się to nieziemsko. Ale te chwile szczęścia szybko minęły i co dostaliśmy trzeba było oddać, wjeżdżając pod górę. 
Pasterskie łąki

Dojazd  do zielonego
Zielony na Ostrą Górę
Zielony na Ostrą Górę.
Zadowolony Arturo
Zadowolony Arturo.

I się porobiło. Te akurat miejsca miałam mniej obczajone, potem sobie skojarzyłam, że pieszo nimi szłam, ale mapa się przydała. Zwłaszcza, jak minęliśmy zjazd z asfaltu na Zieloną Drogę. Kubie też ten zjazd nie dawał spokoju, więc poczekał, aż do niego dojadę i zrobiliśmy szybką naradę wojenną, po czym zawezwaliśmy Artura charta z powrotem do stada. Dotarł. Ustawiliśmy się na powrót i zjeżdżamy w kolejności następującej: Kuba, ja, Artur. Skręciliśmy, dojechaliśmy do kolejnego rozdroża - nie ma Artura. Po chwilowym oczekiwaniu Kuba postanowił sprawdzić i wrócił. Po kolejnych 5 minutach nie ma ani tego, ani tego, więc i ja wracam. Dojeżdżam do rozjazdu i okazuje się, że amba zjadła obu. No pieknie - i co teraz? W końcu nadjeżdża Kuba - sam, bez Artura. Sprawdził nawet urwisko, czy go tam nie ma, ale nie!!! No i tym razem zasięg nie był taki łaskaw i też się zgubił. W końcu z drugiego numeru nasza zguba się odezwała. Całe szczęście, że na Spicaku uzupełniliśmy swoje informacje o numery telefonów, bo tu byłoby naprawdę cienko. Jak Artur to zrobił, że wylądował z powrotem w Ostrej Górze jadąc mi niemal na plecach nie mam pojęcia, on też. Ale tym sposobem na jednej wycieczce trzy osoby mają trzy różne dystanse przejechane - najdłuższy Artur, najtrudniejszy - Kuba. Przewodnik za to inne wpadki zaliczył :):):)

Po dojechaniu do Karłowa dalsza trasa ustaliła się w zasadzie sama - kierunek dom. Ale na koniec to, co najlepsze, czyli znowu niebieski na Lelkową i dłuuuugi, czerwony zjazd do Kudowy. Posłużyłam chłopakom za królika doświadczalnego i pojechałam pierwsza - aż do momentu, w którym dwa dni wcześniej testowałam jego drugą część. Tam to już Kuba zaszalał i tym razem to on zostawił drugiej grupie znaki ziemne, że tu byliśmy - odczytali. Artur w końcu się pobrudził, a Kuba zapoznał z myjką kudowską, bo pojazdom naszym też się w końcu coś należało.
Myjka


To te chwile są z nami i nigdy nie zabierze nam ich już nikt. Stokrotne dzięki chłopaki za tą przygodę.


  • DST 47.20km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:33
  • VAVG 13.30km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • HRmax 175 ( 97%)
  • HRavg 138 ( 76%)
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majówka w Jeseniku part. 2

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 10

Dzień czwarty.
Pozostałości po 15-osobowej ekipie to: Alinka, Emi, Kuba, Ryjek, Wiktor, Bogdan i ja. Z racji uziemienia Emi oraz wielkiej mojej potrzeby pojeżdżenia po terenie obczajonym dwa dni wcześniej pieszo z Kubą, Aliną i Wiktorem dziewczyny zgodziły się zaopiekować najmłodszym uczestnikiem wyprawy i mogłam skorzystać z dobrodziejstwa terenu.

Plan był ogólnie rzecz biorąc lajtowy, ale z nastawieniem, że pozjeżdżamy w terenie trudnym. Punkty ważne to Velke Bradlo (1049) Rejviz, Zlaty Chlum (875) i Certowy Kameny (693), tak żeby na 16 wrócić do aut.

Kłopotów technicznych, zapoczątkowanych przez Leę, nie było końca. Na początek pulsometry moje i Ryjka tak się schynronizowały ze sobą, że zwariowały nie wiedząc kogo łapać i mój w końcu przestał mierzyć cokolwiek. Bogdana rower zaczął wydawać z siebie dziwne piszczenia, skrzypienia i postukiwania, a pod koniec trasy hak się wziął i wygiął, a także zgubiła się śruba  od spd. Przerzutki w Lycanku obraziły się na mnie, że były brudne i zaczęły żyć swoim własnym życiem, czyli zmieniały się od czasu do czasu same, bez mojego udziału, a po drodze jeszcze staranowaniu uległy okulary me przeciwsłoneczne i szczątki na pamiątkę zgarnęłam z ziemi. Ale któż by się takimi drobiazgami przejmował: przygoda wzywa, nogi "swędzą", a zjazdy czekają!!!!!!!!!!!!!!!:)
Chwilowa naprawa
Utartym zwyczajem panowie jadą grzecznie za mną, dopingując do walki o przeżycie na podjazdach i pilnując z ogromnym zainteresowaniem. aby nic się nie stało ich jedynemu rodzynkowi w towarzystwie.
Zdobywcy podjazdów
Po każdym zdobyciu hopki uśmiech nie schodził z mojej twarzy i z ogromnym wyrazem wdzięczności kłaniałam się chłopakom za popychanie pod górę.
Podjechałam
Ryjkowa aplikacja za 9,99 zł obwieściła, iż pogoda będzie cudowna, więc Kuba pożyczył mi okulary, abym mogła dostrzec, z której strony nadchodzi to cudo.
W poszukiwaniu pogody

Pradziad
Pradziad na wyciągnięcie ręki - piękne wspomnienia. :):):)
Piękna pogoda
W końcu dojechaliśmy do punktu, w którym to Bogdan spadł z rowera ze zmęczenia, a dla pozoracji głupa przyciął, że zdjęcie będzie robił.
PokłonyPo dłuuuuugim zjeździe dojechaliśmy w końcu do Rejviz na obiad w knajpce polecanej przez Gregera (chata Rejviz)- rzeczywiście klimatyczne miejsce, choć papryką odbijało mi się do wieczora.
Knajpka
Tutaj Ryjek postanowił wziąć standardowy lek na wyluzowanie przed niedalekim już zjazdem do i ze Zlotego Chlumu. Uszczęśliwienie jego z tego powodu było wielkie i szacun dla fotografa, że moment ten tak idealnie uchwycił.
Ryjek i ja
Kuba i Bogdan natomiast byli załamani czekającą ich przygodą, więc siedzieli przybici, że Ryjek  znowu da im baty.
Kuba i Bogdan
No, ale czas ruszyć dalej - do celu upragnionego.

Ostatni wdech przed cudownym terenem, a potem .....
Było ich trzech,
ZJAZDY:
Ryjek się rozkręca
Ryjozo pędzi do zjazdu
Ryjek szaleje
a Bodzio skręca
Bogdan szaleje
Kuba też daje czadu
Kuba szaleje
I mi się też co nieco udało
Its mła

Zlaty Chlum

Dzięki Wam wszystkim za ten wyjazd, czterodniowe szaleństwo i nawet za puzzle, które tak namiętnie próbowaliśmy poskładać.
Emi, dzięki Tobie mój Lycanek przekroczył na majówce swój pierwszy tysiąc!!!


Kategoria Bikestats, Jeseniki


  • DST 29.30km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 13.02km/h
  • VMAX 59.90km/h
  • HRmax 168 ( 93%)
  • HRavg 132 ( 73%)
  • Podjazdy 830m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majówka w Jeseniku part.1

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 10

Dzień pierwszy.
15 osób z 6 miast, 7 aut, 12 rowerów, tak w skrócie można opisać skład wycieczki. Najważniejsze w tym były oczywiście dobre humory i radość z ponownego spotkania całej ekipy - nawet w powiększonym składzie. Takie spotkania chyba nigdy nie przestaną robić na mnie wrażenia - zorganizować i chcieć być z taką ekipą? Ryjku jesteś centralnym ogniwem tego towarzystwa!!!!!!

Tak więc przybyliśmy.
Początek

Początek i Zibi
Szybkie przygotowania, omówienie kto, gdzie i z kim wyrusza, o której godzinie spotkanie powrotne i ruszamy. Na rozkręcenie święta trójca, czyli Kuba, Wiktor i ja ruszamy rowerami żółtym w stronę Bobrovnika, Javorika i Seraka. Podobnie - tyle, że piesza, dziewczyny (Alinka, Beata i Małgosia) ruszają w tą samą stronę. Później się okaże, że miały tak dobre tempo marszu, że kilkakrotnie udało nam się spotkać na trasie.
Za Bobrovnikami
Dziewczyny na trasie
Dziewczyny na trasie .
Na trasie spotkaliśmy również imiennika Bobrovnik - tak sobie siedział i drzewo przygryzał.
Bóbr z Bobrownik
W oddali Doluhe Strane
W oddali Doluhe Strane.
W Javoriku chwila zastanowienia i start w stronę Seraka i Obrich Skal.
Javorik
Okazało się to dobrą decyzją, bo zaliczyliśmy również spotkanie z drugą grupą rowerową - w silnym składzie.
Spotkanie z kolejną ekipą
Uzupełnienie ekipy o Bogdana, który dzielnie podprowadził dziecko swe do góry, popychając go pod siodełkiem.
Reszta ekipy
Zdobyliśmy Obri Skaly i znowu zastanowienie, w którą stronę dalej?
Obri Skaly

Wiktor i ja
Padło na zielony - zupełnie, jak stworzony dla rowerzystów. Kuba był zachwycony. Ja też, ale ze względu na młodego nie zjechałam go w całości.
Zaczyna się zielony

Kuba szaleje

Wiktor zjeżdża
W tym miejscu szlak nas nieco przystopował, bo zrobił się jeszcze bardziej rowerowy.
Typowe miejsce dla rowerzystów
Typowe miejsce dla rowerzystów:) Kuba poćwiczył nieco mięśnie, wnosząc wszystkie trzy rowery na górę - dżentelmeni nie wyginęli.
Pomoc

I ostatecznie przybyliśmy na miejsce zbiórki jako pierwsi.
Parking

Feniks i Ryjek


Kategoria Bikestats, Jeseniki


  • DST 23.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 02:26
  • VAVG 9.45km/h
  • VMAX 30.00km/h
  • HRmax 170 ( 94%)
  • HRavg 144 ( 80%)
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wielka Sowa - prawdziwy chrzest bojowy mój i Lycanka

Niedziela, 27 kwietnia 2014 · dodano: 28.04.2014 | Komentarze 6

Nie ma to, jak szybkie pomysły i jeszcze szybsza ich realizacja. Jeden telefon od Emi w sobotę i już następnego dnia z rana stawiamy się na zbiórce w Rzeczce. Emi "dostarcza" również swojego skarba - nie, nie rower tylko Kubę.:)

Na początek nastąpiło tasowanie "piłeczek", zwolniliśmy bęben maszyny losującej i jedna para wylosowała kierunek: prosto, druga para szczęśliwie w lewo. Pewnie nikt by się nie domyślił, kto z kim i gdzie wyruszył? Tak, tak niewyżyci namierzyli kierunek:  prosto - czerwonym do wieży. Na szczycie spotkaliśmy również Mariusza, który jednak dość szybko popędził dalej.

Oj, gdybym ja wiedziała na co się zapisuję? To była masakra tylko nie piłą mechaniczną a rowerem moim własnym. Takiej dawki adrenaliny dostarczonej mi przez Emi wystarczyłoby chyba na słonia. O podjazdach pisać nie zamierzam, żeby nie denerwować siebie i innych, ale te zjady !!!!!!!!!! W życiu jeszcze nie zjechałam tak daleko i tak długo po taaaaaakich luźnych kamolach i korzeniach i takim stopniu nachylenia, że gdybym sekundę dłużej myślała, to bym sprowadzała rower z każdej górki, przez którą  przejeżdżaliśmy. Po zjeździe z żółtego szlaku moje kolana zaczęły wręcz żyć własnym życiem i nijak nie mogłam ich przywołać do porządku. Choć kolana Emi też dały jej coś od siebie.
Emila
Emila © cerber27


Nasza czwóreczka
Nasza czwóreczka - Mała Sowa. 
Końcówka żółtego
Końcówka żółtego.
Ale Kuba też był w swoim żywiole
Ale Kuba też był w swoim żywiole.
Kierunek Kalenica również wybrali hardcorowcy, a my maluczcy zostaliśmy sprawić dla nich godny posiłek
Zjeżdżam
Zestaw obowiązkowy

Zestw obowiązkowy
Zimna Polana
Zimna Polana  - rowery też muszą odpocząć

Z Kalenicy
Dzięki stokrotne Emi za tą jazdę i wsparcie w kryzysie, a  Kubie za cierpliwość i wyrozumiałość. Teraz rozumiem, co cię tam tak ciągnie i mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie zahukam jeszcze raz z Sową.




  • DST 39.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 11.14km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • HRmax 174 ( 96%)
  • HRavg 120 ( 66%)
  • Kalorie 2200kcal
  • Podjazdy 950m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Góry Złote ze złotą jedenastką

Sobota, 5 kwietnia 2014 · dodano: 06.04.2014 | Komentarze 9

Od samego początku patrząc na zaplanowaną przez Zbyszka  trasę, miałam wątpliwości czy powinnam się tam wybierać. Zapowiadało się bardzo  ostro i ciężko i jeszcze dodatkowo zgasiła mnie pogoda, która od razu w Kudowie dała popis i zapowiedziała co nas jeszcze dodatkowo może czekać. No ale rowery i plecaki spakowane, więc trudno: ruszyliśmy wraz z Cerberem27 z nastawieniem, że jakoś to będzie.

No i było.

Po dojeździe na parking w Lądku okazało się, że cała ekipa już na nas czeka w bardzo klimatycznej bramie - chowając się, a jakże, przed deszczem. Szybkie przywitanie i zapoznanie się z nowymi członkami ekipy i start.

Pierwszy podjazd okazał się tak zabójczy, że musieliśmy zrobić przystanek na uzupełnienie wody w organizmach. W tym czasie deszcz również postanowił wziąć trochę na wstrzymanie i w końcu puścił nas w dalszą drogę.

Na mały rozruch Zibi postanowił zrobić nam najpierw mały labirynt i wspinaczkę alpejską, ale z braku czekanów pomocnym sprzętem okazały się rowery.


Następną atrakcją był tor przeszkód i ścieżka zdrowia, gdzie mogliśmy poćwiczyć inne mięśnie, nie używane raczej podczas jazdy, np.: biecpsy przy podnoszeniu ciężarów, lub rzucie rowerem na odległość przez zwalone pnie.

Gdy w końcu Wodzu ulitował się nad nami maluczkimi i zezwolił niektórym na dalszy wjazd szutrówą, za przewodnika dając nam Anię, zrobiło się wesoło, wycieczkowo i niezbyt męcząco. Druga część grupy niestety zezwolenia od trenera nie dostała i pojechała ćwiczyć skłony, przysiady i skoki nad przeszkodami.

Nasza szósteczka, czyli: Ania, Bogdano, Ryjek,Feniks, Gregor (albo Greger) i ja dotarła do przepięknego miejsca - nie mam bladego pojęcia gdzie - ale możliwości rozjazdu naliczyłam aż siedem i stamtąd zaatakowaliśmy "podjaździk" do ruin, który potem z ogromną przyjemnością zjechałam.


Cały zjazd zarezerwowali sobie najlepsi, więc trudno musiałam się pogodzić ze stratą zjazdu po kamolach i zadowoliłam się błotem i korzeniami, niech mają.

Dalszej jazdy, aż do jedzenia w Travnej, nie ogarniam. Przy podjazdach, na których litościwie Wódz i reszta oczekiwali na mnie wymiękałam, ale nie wypadało krzyczeć na Przewodnika z obawy, że jeszcze większy hardcor mi zafunduje więc gromy leciały w kierunku dobrze mi znanym. Na szczęście Ryjek zmotywował mnie do dalszych ćwiczeń i dostarczył kalorii, bo nie ma to jak wzajemne zrozumienie uciśnionych.

Przyznaję jednak, że Wodzu też wiedział czym opornych zachęcić i skierował nas na przecudowne zjazdy, zwłaszcza zjazd po jakiejś łące przed Travną mi się spodobał.

Technicznie był to bardzo trudny wyjazd i cieszę się, że Zibi nie zrealizowł go do końca, bo byłoby ze mną kiepsko. Ale z drugiej strony to tylko powoduje, że na pewno w Góry Złote wrócę.

Niektóre zdjęcia pożyczyłam od EMI, a mapka jest do wglądu u Cerbera27, bo u mnie nie koniec kłopotów ze sprzętem.


  • DST 61.78km
  • Teren 30.00km
  • Czas 04:53
  • VAVG 12.65km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • HRmax 180 (100%)
  • HRavg 140 ( 77%)
  • Kalorie 4274kcal
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pogórze Orlickie z BS

Sobota, 29 marca 2014 · dodano: 01.04.2014 | Komentarze 5

I znowu razm w cudownym składzie. Każdy się stawił a miejsce z innej strony i inaczej, więc niemal każdy ma inny czas i dystans tej wycieczki - oczywiście nietrudno zgadnąć kto miał najdłuższy. Pozdrowienia dla naszej rakiety Lei, która jak burza nadciągnęła oczywiście na dwóch kółkach, tak samo jak Ania z Ryjkiem i Bogdanem, a Toomp i Artur dotarli autami. O tyle istotne, że nie mieli odwrotu i musieli pokonać calutką trasę chcąc trafić z powrotem do auta. Myślę, że byli jednak zadowoleni.

Że trasa będzie ambitna, wiedziałam od razu, bo miałam ją częściowo przejechaną w zeszłym roku. Ale oczywiście było jeszcze bardziej hardcorowo, o czym siodełko dało mi po koniec mocno znać. Nie zmienia to faktu, że w takiej ekipie to i glebę gryźć można z uśmiechem (no, na ostatnim zjeździe to już mi tak do śmiechu nie było, ale następnym razem się poprawię).  Licznik na rowerze i pulsometr spowodował, że wreszcie mogłam zacząć cokolwiek kontrolować w swoich przejazdach, zwłaszcza prędkość zjazdu do Kotła, gdzie palce zacisnęły mi się na hamulcu przy 50 km/h. To na razie chyba moja graniczna szybkość - jest co poprawiać. Licznik poza tym ma to, czego nie ma moje endomodo, mianowicie rzeczywisty czas przejazdu. Ta opcja szczególnie mi się podoba.

Trasa wycieczki objęła tym razem następujące check pointy:
1. Kudowa (fot.:Ryjek)

2. Nachod-Beloves. Szybkie i płaskie 12 km dla dojechania do właściwej trasy.
3. Jiraskova Chata - pierwszy konkretny wodopój


4. Peklo - takiej zbiorówki jak Ryjek to nikt nie robi, więc....wybacz Ryjku ale znowu pożyczka, bo to zdjęcie naprawdę oddaje klimat tego dnia.


5. Ceska Cermna

A potem przecudowny zjazd żółtym szlakiem

Ryjek i Ania również na nim zaszaleli

Tak, jak i Bogdano

Choć kto wygrał?



6. Novy Hradek.
Zapytałam Hradka, czy jestem najlepszym kolarzem w ekipie? Odpowiedział, że tak i proszę co mu się stało..

Nie wiem, o co zapytał Toomp, ale chyba nie spodobała mu się odpowiedź.

7. Oleśnice
Zasłużony odpoczynek. Przemiła obsługa, nieprawdopodobnie niskie ceny, klimatyczne miejsce.

8. Kocioł - Taszów


9. Borowa
Ten skrót do Borowej jest przepiękny wizualnie


10. Nachod-Kudowa
Po rozstaniu się w Bororwej z Anią, Ryjkiem i Bogdanem pomknęliśmy na niebieski trawers urwiskiem nad Peklem, który odkrylismy z Bogdanem jesienią. Wtedy wrażenia były ogromne i teraz też było superancko.

Pozdrawiamy wszystkich......

A potem szukamy skrótu - lotem koszącym w dół jakieś dwie minuty.

My małe, to dołem, a oni wysocy to którędy?

Jeszcze ostatni zjazd do Beloves
I to już koniec

Po takiej podróży  mogę się już sama wypuścić w te tereny, nie bojąc się, że się zgubię. Dzięki wszystkim za ten cudownie męczący reset od codzienności.
Mapkę  pożyczyłam od Bodzia, więc bardzo proszę nie patrzeć na dane z boku trasy. Z braku własnej komórki i tym samym endomondo nie mam w czym rejestrować przejazdów. No i trasa poniżej jest wydłużona o ok. 7 km, które pozostała ekipa przejechała bez mła.