Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14795.97 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.10 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

W pojedynkę

Dystans całkowity:1232.77 km (w terenie 426.50 km; 34.60%)
Czas w ruchu:90:17
Średnia prędkość:13.65 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:25603 m
Maks. tętno maksymalne:174 (96 %)
Maks. tętno średnie:172 (95 %)
Suma kalorii:5179 kcal
Liczba aktywności:59
Średnio na aktywność:20.89 km i 1h 31m
Więcej statystyk
  • DST 11.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:45
  • VAVG 14.67km/h
  • VMAX 37.20km/h
  • Podjazdy 175m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ustawianie siodełka

Piątek, 8 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 1

Wycieczka krótka, ale z konkretnym celem: ustawić sobie siodełko.

Naczytałam się wcześniej o damskich siodełkach, pomierzyłam kości, siodełko, skonsultowałam kwestie ustawienia z Anią i Emi (w końcu kobiety, więc bardziej wiarygodne dla mnie) i doszłam do wniosku, że teoretycznie rozmiarem siodło jest dla mnie dobre.
Więc co nie funguje?

Podstawowe wyposażenie plecaka: klucz nr 5 i w drogę. Przystanek mniej więcej co 2-3 kilometry i w końcu: dziób ciutkę w dół, poniżej poziomu, tył ciutkę do góry - podpiera 4 litery. Całość przesunęłam do przodu o dwie kreski.

I chyba wreszcie to jest to!!!!

Teraz już go nie ruszę, aż nie przejadę na nim znowu co najmniej 30 km za jednym zamachem.

A trasa?
Czermną do góry w stronę Bukowiny, potem bezszlakowa droga nad Pstrążną, gdzie zaskoczyły mnie powalone drzewa na środku drogi i zjazd zielonym szlakiem (a właściwie autostradą) do ruchomej szopki. A potem na kawę do rodzinki.








Kategoria W pojedynkę


  • DST 13.50km
  • Czas 00:45
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 29.00km/h
  • Podjazdy 52m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szybko i płasko

Poniedziałek, 27 kwietnia 2015 · dodano: 27.04.2015 | Komentarze 0

Szybko.
Płasko.
Asfaltowo.
Z wiatrem w twarz.
Kategoria W pojedynkę


  • DST 22.20km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:38
  • VAVG 13.59km/h
  • VMAX 35.30km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 380m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wzgórza Lewińskie, czyli szycie w wydaniu Ani

Środa, 22 kwietnia 2015 · dodano: 22.04.2015 | Komentarze 1

Postanowiłam dzisiaj pojechać w stronę Lewina, planowałam przejazd przez Borową i nawet do pewnego momentu trzymałam się tego planu. Tak więc dotarłam do Lewina przez terenowy Jeleniów wzdłuż krajowej ósemki, na którym grama błota nie było. To nie jest częsty widok i wreszcie wiem, jak wygląda tam dróżka. Nawet pod wiaduktem było suchuteńko. W Lewinie obrałam kierunek na Kocioł i Taszów.

Po ok. 3 km dotarłam do rozdroża, na które prawdę mówiąc w ogóle wcześniej nie zwracałam uwagi. Pewnie dlatego, że zwykle przy końcówce podjazdu miałam tak dość, że już tylko zjazdu wypatrywałam. A tu takie rozdroże mi się objawiło. 

No i diabeł mnie podkusił. Doszłam do wniosku, że nigdy drogą w prawo nie jechałam. Zajrzałam więc do garmina i ..... zaczęłam szyć.
Na drzewie widziałam tylko oznaczenie zielonego szlaku, który bladego pojęcia nie mam dokąd prowadził, ale skoro garmin pokazuje, że jest tu jakaś ścieżka, więc czemu nie? 

Sweetfocia musi być - zawsze chciałam mieć takie nogi, więc w końcu mam - proszę :):)

Rozdroża były co chwila, więc zabawa z garminem też. Odruchowo kierowałam się za każdym razem w lewo, zastanawiając się gdzie właściwie wyjadę. Przejazd przez łąki wzdłuż czyjegoś prywatnego terenu (ogrodzonego i oznakowanego) okazał się bardzo urokliwy i niezbyt męczący. Szlak po drodze się gdzieś zgubił, ale nagle dotarłam do lasu i kolejnego oznaczenia zielonego szlaku. Ufff, czyli się nie zgubiłam.

Grodziec - tam byłam przedwczoraj.

I nagle oczom mym ukazał się ZJAZD!!!!!   WOOOOOW!. Dalej nie wiedziałam, gdzie jestem, no ale jak nie zjechać taką drogą? Spore nachylenie i gdybym miała tą drogę, jako wjazd, to chyba porównałabym ją do podjazdu z Ameriki. Gdyby było mokro, to nie byłoby tak lajtowo, bo przypuszczalnie błoto i roztopy zrobiłyby z tego zjazdu hardcor. Na szczęście było sucho.

Ostatecznie wylądowałam na jakiejś łące i po oględzinach terenu doszłam do wniosku, że jestem z drugiej strony Lewina. No fajnie - nie taki był plan, ale też zrobiło się ciekawie. 

Kolejny kierunek? Oczywiście w lewo. Sądząc po przekaźniku, dotarłam do Jarkowa. Dalej to już pomknęłam do E-8 i asfaltem wróciłam do domu. 

Spodobało mi się takie odkrywanie nowych ścieżek. Pewnie inni (czyt. Cerber) odkryli ją już dawno temu, ale ja jechałam tędy pierwszy raz w życiu - a tak niedaleko od domu. Nie było ciężkich zjazdów, trudnego terenu, czy innego wariactwa. A jakże fajna traska mi się trafiła.

https://connect.garmin.com/activity/753946304





  • DST 47.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 03:28
  • VAVG 13.56km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 1020m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwszy w tym roku 1000 w pionie

Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 2

Sobota.
Ciepło.
Bogdan w pracy, ja nie.
Co tu robić?
Pojeździć?
Ok. :)

Układałam sobie w głowie plan i kierunek stworzył się sam: Bukowina - Droga Aleksandra - NIEBIESKI  NA IMKĘ - a potem może Pasterka, Radków? Zobaczę, jak wyjdzie.
Taki tłok na niebie, jak dzisiaj, to nieczęsty widok. Oprócz lotników, były jeszcze samoloty, bociany i jakieś inne wielkie ptaszki, co chwila mi coś fruwało nad głową i to całkiem nisko. To jedni z nich:


Jechałam bez presji czasu, co z reguły determinuje moje jazdy w tygodniu i być może dlatego był to bardzo udany wyjazd: nie stresowałam się, że ktoś na mnie czeka, nudzi się albo denerwuje, trzymałam swoje własne tempo, stanęłam tam gdzie chciałam zrobić fotkę lub przerwę. 
Fajnie.
Ale przyznaję, ze na ogół wyjazdy w pojedynkę nie sprawiają mi aż tyle frajdy, co dziś, jakoś typem samotnika nie jestem i lubię towarzystwo, nawet jeśli tylko na postojach. Wjazd do Drogi Aleksandra zajął mi 40 minut i to jest całkiem dobry czas, jak na mnie. O wiele ważniejsze było, że wjechane w całości, bez przystanku, a hopki tam są niektóre bardzo wredne.

No to do niebieskiego marsz.
Stęskniłam się bardzo za moim 2-kilometrowym jednym z najbardziej ulubionych kawałeczków Gór Stołowych. Tym bardziej, że kilka razy już w tym roku się do niego dobierałam i nic - zaśnieżony, oblodzony, nieprzystępny. Aż do dziś !!!!! Dziś wreszcie go ujeździłam w całości. Wszystko, czego nie mogłam w tamtym roku przejechać dzisiaj po prostu zjechałam, jakbym nic innego od stu lat nie robiła. I myśl na kamolach mi zaświtała w głowie: no i o co było tyle hałasu przez cały rok? Nawet nie próbowałam przejeżdżać kamoli bokiem po ścieżce, tylko centralnie przez środek się władowałam. No bo skoro telewizorom dałam radę .....?

Piękne uczucie, przekonać się, że jest progres w jeździe.

Niebieski szlak pod Szczelińcem też jest już przyjazny dla pieszych i rowerzystów:


Do Pasterki zjechałam asfaltem, bo dzień wcześniej Bogdan przejeżdżał przez łąki pasterskie i zaliczał kąpiele wodne. Mi się nie chciało. Następnym razem może. ale schronisko tym razem minęłam i pojechałam prosto na Machowski Krzyż, bo jednak niebieski szlak do Radkowa kołatał mi się w głowie coraz mocniej.

Zjazd fajny, choć ręce bolą, bo i tarka tutaj jest, i kamole, i mokro, i piasek, i stromo. 3 km testów dla Nerva. Zdał na 5.

A potem ląduje się na przystanku w Bożanowie i przychodzi oświecenie - kurczę ile to z powrotem do góry będzie kilometrów podjazdu?  Więc przez Radków do Karłowa i na ostatnim podjazdowym zakręcie przed Lisią Przełęczą....dokładnie w tym oto miejscu:

Garmin pokazał mi taką informację:


WOOOOOW !!!! Pierwsze w tym roku i to na niecałych 50 kilosach. Jestem z siebie dumna. A mapkę wkleję, jak w końcu skonsultuję z Ryjkiem, co robię źle, że się nie pojawia.



  • DST 9.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 00:55
  • VAVG 9.82km/h
  • VMAX 33.80km/h
  • Temperatura 13.9°C
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Interwałowy teren

Środa, 11 marca 2015 · dodano: 12.03.2015 | Komentarze 4

Nooooo, to wreszcie pojeździłam sobie w terenie, uskuteczniając przy tym nieustającą walkę z oboma urządzeniami mierzącymi.

Suma sumarum każde z nich pokazuje co innego na koniec każdej podróży. Bogdan się ze mnie śmieje, że muszę jeździć szybciej, niż 5 km/h, to wtedy Garmin się ruszy. No wiem, tyle, że na razie nie mogę - zwłaszcza na podjazdach. Dostałam nauczkę ostatnio i teraz jestem grzeczna. Ale naprawdę nie ma na ten moment innego sposobu, żeby mierzył też mniejsze prędkości? Mundek nie jest ideałem, ale łapie już od 4 km/h. Co oznacza, że jak szybko idę z rowerem to też to zmierzy. W związku z tymi rozbieżnościami rożnice na obu urządzeniach sięgnęły już kilku dobrych  kilometrów, nie powiem - ma to dla mnie znaczenie. Natomiast zdecydowanie bardziej wierzę w przewyższenia wykazywane w Garminie - po korekcie można przyjąć, że są rzeczywiste. Garmin pokazał mi 234 m podczas gdy Mundek uznał, że to było 351 m. Ściemniać z przewyższeniami nie zamierzam, bo ci których to interesuje i tak od razu to zauważą i ośmieją, a z drugiej strony  nie o to chodzi, żeby wpisywać bzdury, bo to mojej kondycji i tak nie poprawi, więc po co? Tak więc, dopóki nie będę mogła bardziej popracować nad prędkością na podjazdach, będę zbierała dane z obu urządzeń.

A trasa? Na ten moment cud, miód, malina. Z ogólnego dystansu 9 km (szał !!!), aż 7 przejechałam w terenie. Nareszcie. I znowu się przekonałam w jak cudownym miejscu mieszkam: wystawiam rower przed dom, przejeżdżam 500 metrów i jestem w lesie - dosłownie. Czyż to nie jest piękne? I to w lesie, który nie jest szeroki i płaski, tylko górzysty i wcale nie taki banalny. Przykład? Chciałam dotrzeć do Altanki Brzozowej i co? I się zgubiłam, choć znam ten las (niby!) od dziecka. Fakt, zmyliły mnie roboty w lesie - powycinane drzewa i poryte ciężkim sprzętem drogi sprawiły, że za wcześnie skręciłam i urządziłam sobie chaszczowanie, połączone z biegiem na orientację. Plan był wyjechać na wprost altanki, a ostatecznie dotarłam do niej "od dołu", z rowerem na plecach, zaliczając przy tym pierwsze noszenie roweru w sezonie - JEST LEKKI:

A miałam przyjechać taką piękną i szeroką drogą leśną: Przynajmniej pojechałam nią dalej.

Altanka mnie trochę zasmuciła.

Bardzo opuszczone i zniszczone jest to miejsce, a takie fajne imprezy się tu odbywały. Do dziś pamiętam powrót po ciemku, bez latarek, z jednej z nich, gdy kolega z moją bratową (wtedy jeszcze nią nie była) wylądowali w tym oto pięknym dole:

Przebiłam się przez Las Kościelny, uważając na: trzymanie nóg na pedałach, omijanie gałązek, gałęzi i wszelkiej wielkości patyków na drodze, pozostałych po wycince i robotach leśnych, luźne kamienie i hak w rowerze. Brakuje mi spdów, ale pewność na zjazdach powolutku wraca i moje kończyny i głowa powoli przypomina sobie, co ma robić. I tak naprawdę  właśnie o to mi chodziło w dniu dzisiejszym. Było już w górę i w dół, więc znowu pod górkę nad ul. Słoneczną, w kierunku górki nad szkołą, gdzie tak cudnie - choć tak cholernie krótko - się zjeżdża. Objechanie podjazdem od "Gwarka" i znowu górki - tylko w przeciwną stronę, która do podjazdu jest zdecydowanie trudniejsza.
Widoczki już się pojawiają ładne, więc można coś przyfocić. Widok na Kudowę i Pogórze Orlickie:

Pobrudziłam wreszcie Canyonka.

A na koniec postanowiłam zobaczyć, czy zastanę kogoś na działce, no i się nie pomyliłam - tato przyszedł nakarmić sikorki. No i u nich wiosna się panoszy już na całego.



Bardzo się cieszę z tych 234 m w pionie, bo terenowe, bo kolano nawet nie jęknęło, bo w tak krótkim czasie i nie wyjeżdżając daleko dałam sobie mały wycisk.



.

Kategoria Trening, W pojedynkę


  • DST 4.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 00:28
  • VAVG 8.57km/h
  • VMAX 27.30km/h
  • Podjazdy 85m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Atak na Górę Parkową :):)

Wtorek, 10 marca 2015 · dodano: 11.03.2015 | Komentarze 0

Średnio udany - lęki jeszcze są. Ale to był czysty teren i o to mi chodziło.

Pod przekaźnikiem rozdzwonił się telefon, który zmusił mnie do odwrotu. 

Przynajmniej kilka fotek zdążyłam machnąć.

Kościółek Ewangelicki na Parkowej - tylko z tej strony ściany są najmniej pomazane:

TEREN, TEREN, TEREN: Znaki po ostatnim wyścigu jeszcze zostały


I altanka z panoramą na miasto.





  • DST 34.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 17.00km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Podjazdy 455m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wreszcie sensowniejszy dystans, choć tylko do Pekla

Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 5

Wreszcie się wybrałam dalej, niż na ścieżkę rowerową. Tym razem chciałam dać sobie większy wycisk, niż wczoraj, więc postanowiłam nie przeginać, ale dać z siebie jakieś 80% mocy, żeby zobaczyć co się stanie. Rany boskie, jakżeż wielka była moja radość, gdy dotarłam do Pekla i spojrzałam na endomondo (Aniu  - nie ogarnęłam czegoś jednak w garminie i chyba nie zapisałam trasy, bo nie mogę jej znaleźć - chyba się przefarbuję na blond). Była na nim równo 1:00:03 i 17,34 km. Powrót zajął mi dokładnie tyle samo czasu. W zeszłym roku w marcu dokładnie tą trasę zrobiłam w 2:30, więc jak tu się dodatkowo nie cieszyć. Podjechałam wszystkie wredne hopki na trasie, przez które w zeszłym roku wypluwałam płuca, ale przede wszystkim zrobiłam nareszcie kilka kilometrów w terenie. Wreszcie poczułam bujanie, górki się "wypłaszczyły" i z zaskoczeniem stwierdziłam, że kamienie i korzenie też się jakby zmniejszyły. Nawet nie zapomniałam, jak się pupkę wystawia za siodełko i przy krótszej ramie jest to nawet łatwiejsze.

Cud, miód, malina. Ochota na rower po śnie zimowym się wreszcie obudziła.
Pusto - Czesi jeszcze zajeżdżają Orlickie Hory.

Knajpka też jeszcze zawrzena. Smutno i samotnie wyglądał canyonek. Grzecznie czekał, ale się towarzystwa  nie doczekał.



  • DST 17.30km
  • Czas 01:35
  • VAVG 10.93km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Podjazdy 470m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wszystko tylko nie prędkość, czyli testów c.d.

Piątek, 6 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 8

Zalety przebywania na rehabilitacyjnym L4 jednak są. A jeszcze z zezwoleniem od lekarza, że trzeba ćwiczyć kolano, żeby wróciło do pełnej ruchomości, to już w ogóle. Nie jestem tylko pewna, czy lekarz i ja mieliśmy to samo na myśli, mówiąc o pedałowaniu, ale moja interpretacja tego zalecenia bardziej mi się odpowiada. Pogoda odpowiednia, zestaw ćwiczeń w domu zaliczony, no to w drogę. Na razie tylko asfalt, ale po cichu liczyłam, że dojadę do IMKI i wrócę zielonym szlakiem przez Dańczów. Postanowiłam też natychmiast robić przystanki, jeśli tylko coś mnie zaboli i zrobić wtedy zdjęcie, niezależnie od tego, w którym miejscu się znajdę. W sumie wyszło tych stopów trzy, bo jakby nie było do Lisiej Przełęczy jest 8,5 km podjazdu. Nie ma co szaleć.

Ponieważ dzięki Ani zostałam szczęśliwą posiadaczką garmina, więc testy dotyczyły również i tego urządzenia. Mogłam też pobawić się w dzielenie dystansu przy niezamierzonej pomocy endomondo, które się wyłączało przy każdym uruchomieniu aparatu. Na garminie dystans wyszedł mi 14,83 i czas 1,15, ale to z tego powodu, że najwyraźniej wielu miejscach miałam prędkość poniżej 5 km/h.

Przystanek Pierwszy: szlaban na Zakręcie Śmierci
Dystans - 2,34 km, czas - 10 minut, śr. v=8,13 km/h, max v = 16,60 km/h.
Wnioski: Szeroka kierownica jest po prostu cudem techniki na podjazdach; Siodełko 0,5 cm do góry.
Fotka, przysiady, skłony i dalej.

I proszę, jak pięknie rower wtopił się w tło i przybrał barwę szlabanu. A jeszcze przyuważyłam na drzewie obok taką ciekawostkę:

Będę szukać tej ukrytej kamery w sezonie, ciekawe, czy będę miała tyle szczęścia, żeby ją namierzyć. A z innych spostrzeżeń zauważyłam, że przez okres zimowy PNGS (chyba) postarał się o odnowienie wszystkich oznaczeń i tablic informacyjnych, bo takie dziwnie lśniące i czyste były, że aż rzucało się to w oczy.
Przystanek Drugi:IMKA
Dystans - 3,67 km, czas - 31 minut, śr. v = 7,03 km/h, max v = 10,21 km/h
Wnioski: Jechało mi się rewelacyjnie, i patrzyłam na wszystko, poza prędkością. Bawiłam się rowerem i obserwowałam siebie, więc to nie szybkość była moim celem - jeszcze nie. :). Ale też nie jechałam na młynku, co pamiętam na początku poprzedniego roku było normą. W wielu momentach pedałowałam tylko prawą nogą, żeby lewą odciążać (ciekawe doświadczenie). Pedałowałam też na stojąco, ale miałam takie wrażenie,  jakbym była ciut za wysoko nad kierownicą. Jeśli  to wrażenie utrzyma  się przy jeździe w dół w terenie, to spróbuję przestawić wyżej kierownicę. Siodełko znowu 0,5 cm do góry, bo odczułam ścięgno pod kolanem, czyli nie prostuję do końca nogi.

No i w tym miejscu moje ciche marzenia o terenie legły w gruzach, bo .......
Zielony szlak  zaprezentował mi się tak

Mój ulubiony niebieski zaprezentował się tak:

A dojazd asfaltem do Lelkowej tak:

Po prostu wielkieeeee buuuuuuuuuuu. Nie ma opcji, żebym teraz którąś z nich przejechała. Żal, ale nie aż tak wielki, bo stopy mi zaczęły marznąć. Więc lansowa fotka i jedyny słuszny kierunek - asfaltem do Lisiej.

I jeszcze jedno spostrzeżenie - niech ktoś mi wskaże na zdjęciu poniżej, w którym miejscu PNGS informuje o zakazie jazdy rowerem po szlakach.


Przystanek trzeci: Lisia Przełęcz
Dystans - 2,93km, czas - 23 minuty, śr. v = 7,43 km/h, max v = 14,82 km/h
Wnioski: Nie mam pewności jazdy na oblodzonym asfalcie, a na tym odcinku akurat taki był i bardzo to odczułam wracając. Pod koniec tamtego sezonu ślizganie się roweru na błocie nie robiło już na mnie najmniejszego wrażenia, a teraz miałam obawy i mocno trzymałam klamki. Na Lisiej zima w pełni i widać, że dawno tu nikogo z turystów nie było - wjazd na parking zawalony śniegiem, zniechęca skutecznie do skorzystania z wiaty.

Koniec:
Dystans - 8,40km, czas - 23 minuty, śr. v = 21,74 km/h, max v = 41,4 km/h
Wnioski: Hmmm - 8 kilometrów przejechałam w tym samym czasie, co wcześniej  3, od razu widać, że to było w dół. Ale ogólnie w 1,5 godziny jazdy przejechane 17 km, a ja mam tyle wrażeń, jakbym zrobiła dystans GIGA na maratonie mtb. I jeszcze jedna mała satysfakcja: zaczęłam sezon rowerowy wcześniej, niż Bogdan. Choć to jest rzeczywiście maleńka radość, bo on jednym wypadem zrobi dystans dwa razy dłuższy, niż ja na tych czterech. Ale co tam.

A wieczorny seans z Bogdanem dopełnił tego dnia. Haha, wiem co każdy sobie właśnie pomyślał. Cała przyjemność polegała na wzajemnym oklejeniu się taśmami :):):). Dlaczego ja wcześniej nie wpadłam na pomysł, żeby się wspomóc tapami (czyt. tejpami), przecież już dawno powinnam mieć oklejone kolano, a przy okazji łokieć. Bogdan zażyczył sobie kolorowe paski na plecach. TO NAPRAWDĘ MA MOC, od razu mam stabilniejszą nogę i wrażenie "pływania" i "uciekania kolana do tyłu" przy chodzeniu minęło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Polecam każdemu, kto ma kłopoty mięśniowo-ścięgnowe. 



  • DST 5.00km
  • Czas 00:40
  • VAVG 7.50km/h
  • VMAX 20.50km/h
  • Podjazdy 80m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsze kilometry na Spalonej

Poniedziałek, 2 marca 2015 · dodano: 02.03.2015 | Komentarze 3

Teoretycznie wstawiać wpis o pięciu kilometrach to obciach, ale potraktuję to jako pretekst do zrobienia wpisu o świetnej imprezie biegowej na Spalonej. Niedzielny bieg narciarski był świetnym pomysłem na spotkanie w większym gronie - i to nie tylko biegowym. Ja potraktowałam ten wyjazd rehabilitacyjno-sprawdzająco-antydepresyjnie, bo z przykrością i nieukrywaną zazdrością obserwowałam przez ostatnie dwa tygodnie aktywność pozostałych znajomych. No, ale skoro kolano goi się w tempie piorunującym, ćwiczenia są zdecydowanie zdrowsze, niż brak ćwiczeń, a biegówki to za duże ryzyko, więc co mi pozostało? Tylko spróbować choć chwilkę pokręcić na rowerze, tym bardziej, że kilkudniowe ćwiczenia na trenażerze przyniosły nadspodziewanie dobre rezultaty w postaci braku bólu i zwiększeniu ruchomości kolana.

Na miejsce przybyła całkiem spora ekipa chętna na zgarnięcie kasy: Bogdan (zdrowy), Tomek ("schorowany"), Artur (zdrowy), Tomek (chory), Ania (zdrowa) oraz Karolina i Paweł. Próby namówienia Karoliny na start praaawie przyniosły pozytywny skutek, ale ostatecznie zdrowie wygrało i na żeńskim placu boju pozostała Ania - oraz 4 inne uczestniczki.

Zbliżyła się godzina W, więc ekipa stanęła na starcie.  Numer Ani wiele mówi o jej późniejszym wyniku: 2 = 2 miejsce w kategorii wiekowej, a 1+3 = 4 miejsce w open, no i jak tu nie wierzyć we wróżby hihihi.

Tomek się nam gdzieś zawieruszył, pewnie przyjmował już pozycję w blokach startowych. :)

Pogoda nie była najcudowniejsza na świecie, ale nikomu to nie przeszkodziło w starcie i humory utrzymywały się cały czas. Arturowi przypadła też zaszczytna funkcja otwarcia biegu i wystartowania wszystkich zawodników, co nie omieszkał "wykorzystać" jako ucieczkę przed resztą, w końcu coś z tego trzeba mieć :):):)

Reszta ruszyła więc w pogoń za króliczkiem, a właściwie żółwikiem.

Gdy oni ruszyli, ja postanowiłam wyjąć mój sprzęt z samochodu i wreszcie po trzech miesiącach jego bezczynności dać mu trochę popracować. Bardzo, bardzo delikatnie - praktycznie na młynku - przejechałam się wreszcie !!!!!!!!!!! Jak już napisałam - 5 km to żaden wyczyn, dystans, ani osiągnięcie. Ale NIC NIE BLOKOWAŁO KOLANA, NIE ZABOLAŁO I RADOCHĘ SPRAWIŁO MI NIEZIEMSKĄ. Więc jest sukces mój maleńki. A gdy o 12. pakowałam rower z powrotem do auta, ze zdziwieniem zobaczyłam Bogdana na stadionie. TAK SZYBKO? No nieee, przecież planowali dłużej jechać. "Popędziłam" więc z aparatem uwieczniać zwycięzców.

Ania od razu udzielała wywiadu i wskazówek pokoleniom, jak wygrywać klasykiem, gdy wszyscy dookoła cisną łyżwą.

A potem było jeszcze więcej niespodzianek, gdy się okazało, że nikt ze startujących nie wyszedł bez medalu, dyplomu i co niektórzy innych gadżecików. Oczywiście sponsorem imprezy musiała się okazać zwyciężczyni, zgarniając fajną pulę (oj, gul mi skoczył że nie mogłam wystartować). Gratuluję całej ekipie, zwłaszcza, że niektórzy nie spodziewali się miejsc na pudle.

W trakcie rozdawania nagród zjawiła się też mocarna trójka rowerowa, której pogoda ani troszkę nie wystraszyła i w końcu zrobił się komplet. Miejscówkę mieliśmy tak rewelacyjną, że czuliśmy się, jak na domówce. Integracja z pozostałymi zawodnikami nastąpiła również - nawet hierarchowie kościoła złączyli się we wspólnym uścisku. Niech Wojtyła i Biskup mi wybaczą. :):) Myślałam, że zobaczę na żywo nową zabawkę Ryjka, ale jeszcze nie było mi dane, za to przekonałam się na żywo, że rower Feniksa jest SREBRNY, a na zdjęciach wydawał mi się biały.

Żal było się zbierać, ale trudno. To był naprawdę świetny dzień. Dzięki wszystkim. No i gratuluję Emi pierwszej setki w tym roku. :)





  • DST 12.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:50
  • VAVG 14.40km/h
  • VMAX 36.30km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielony szlak za szopką

Poniedziałek, 27 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 1

Dwudniowy mordor za oknem chwilowo zmienił swe oblicze i od rana drażnił się ze mną czystym błękitem nieba i pięknym słoneczkiem, choć temperaturą nie rozpieszczał. Walczyłam całe 8 godzin w pracy, w końcu nie wytrzymałam i poddałam się temu zjawisku. Odpowiednia ochrona na twarz, ręce i nogi i w drogę, bo czasu tylko tyle, ile Wiktor spędzi na basenie - za dużo lekcji mamy dzisiaj do odrobienia. Telefon w kieszeń, słuchawki do uszu i kierunek: Pstrążna. Kurczę, za szybko jednak robi się już ciemno, a tak bardzo chcę zjechać albo niebieskim do IMKI albo zielonym szlakiem za szopką - która opcja wygra? Niestety krótsza.

Za to  Park Zdrojowy wieczorem wygląda bardzo urokliwie, a Teatr pod Blachą w odsłonach tęczy też jest całkiem całkiem.