Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14664.11 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.12 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

tv i uskok - razem lub osobno

Dystans całkowity:476.80 km (w terenie 321.20 km; 67.37%)
Czas w ruchu:40:54
Średnia prędkość:11.66 km/h
Maksymalna prędkość:47.20 km/h
Suma podjazdów:12034 m
Suma kalorii:456 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:39.73 km i 3h 24m
Więcej statystyk
  • DST 67.50km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:45
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Podjazdy 1430m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka z BS-ową paczką

Niedziela, 2 listopada 2014 · dodano: 05.11.2014 | Komentarze 13

Oj, dużo czasu upłynęło od ostatniej wspólnej wycieczki z Anią, Ryjkiem i Feniksem (choć tu ciut częściej jeździliśmy), dlatego nie było opcji, żeby nie skorzystać z zaproszenia do wspólnego pokręcenia na rowerach i to jeszcze w naszych okolicach. Jak zwykle pierwotne  plany uległy w trakcie jazdy pewnym modyfikacjom, ale dzięki temu myślę, że każdy z nas znalazł jakiś fajny odcinek trasy, który mu szczególnie przypadł do gustu. Mapka jest dostępna u Bogdana, bo moje endomondo jak zwykle się zacięło (kiedyż ja zaopatrzę się w końcu w coś lepszego?)
Witamy się na dworcu, pogoda na razie nie zapowiada się dobrze - zimno i mgła, ale co to dla harcerzy :)

Na rozgrzewkę postanawiamy urządzić w Ogrodzie Muzycznym mały koncert dla mieszkańców - Ryjek z przewodnika zamienił się w dyrygenta Orkiestry.

Ania zajęła się harfą, a ja kontrabasem - toż to nasze ulubione instrumenty muzyczne. :)

(fot.Bogdan K.)
Jednak po chwili Ania wykazała się jeszcze jedną - skrywaną głęboko przed nami - umiejętnością  gry na fortepianie, więc nie zostało nam nic innego, tylko urządzić obok śpiew w kanonie - w końcu to miasto moniuszkowskie, tutaj to normalka. Bogdan - choć wyznaje zasadę, że śpiewać każdy może, tym razem nie uraczył naszych uszu  swym niewątpliwym talentem :). Postanowił pozostać nadwornym fotografem tego artystycznego przedsięwzięcia.

Potem panowie postanowili uzupełnić zapasy w bidonach, bo w końcu nie ma to, jak jajeczna woda z "Pająka", której zapach powala na kolana, ale za to smak uśmierza różne "bóle" w sposób wręcz cudowny.

Tutaj następuje pierwsza modyfikacja planu, gdy ekipa daje się namówić na trawers prowadzący na Pstrążną - taka terenowa alternatywa dla asfaltowej Małej Czermnej i Zdarek. Pogoda też postanawia zmienić swój humor i zaczyna być coraz łaskawsza dla nas. Mam nadzieję, że ten trawers się  podobał, bo jest naprawdę cudny, ciekawy i potrafi zrobić wrażenie. Bardzo lubię ten odcinek. Feniksowi pierwszy podjazd (zresztą następne też) nie sprawił najmniejszych trudności.

(Fot. Bogdan K.)

Po dojechaniu do kościółka w Pstrążnej Ryjek zaskoczył mnie tak, że kopara do ziemi mi opadła. Bo toż to jest nieprawdopodobne,  żeby aż ekipa z Kłodzka musiała przyjechać, abym wreszcie poznała skrót na Machovskie Konciny. Zawsze do tej pory cisnęłam aż na Bukowinę asfaltem o paskudnym nachyleniu, którego nie lubię i nie polubię, ale znosić go muszę w drodze do celu, czyli zjazdu z czerwonego szlaku do Machovskich Koncin właśnie. A tu się okazuje, że ONI ZNAJĄ SKRÓT, KTÓREGO NIE ZNAM JA. A co ciekawsze - Bodzio go również nie bardzo kojarzył - po dobrej chwili dopiero zaskoczył, gdzie wyjedziemy.  Świetny, ostry podjazd, kończący się bezpośrednio na łąkach...

... z których czeka nas ekstra zjazd do Machova. Choć utrudniała go trochę woda, która chlapała niemożliwie spod kół na wszystkie strony, a najbardziej na twarz. Tutaj Ryjek doznaje objawienia i dlatego później jedzie, jak natchniony.

Po drodze oczywiście przystanek na małe co nieco - nawet już było otwarte.

Potem jest asfaltowy podjazd do Bely i Slawny, gdzie początkowo planowaliśmy jakiś obiad, ale okazało się, że to trochę za wcześnie, więc nastąpiły konsultacje i kolejna modyfikacja - kierunek TELEWIZORY i AMERIKA !!!!!!!. Ja byłam tą decyzją uszczęśliwiona, jak małe dziecko, bo chciałam się przekonać do którego miejsca tym razem zjadę. Ryjek nie wyglądał na zadowolonego, ale poświęcił się dla reszty ekipy, za co składam mu wielkie dzięki. A w tym wszystkim nie zapytałam Ani i Feniksa, czy wcześniej tam byli. A w takim towarzystwie to były zupełnie odlotowe przeżycia.

Tu z kolei łaska boska spłynęła na Anię


W tym miejscu muszę podkraść kilka fotek Ani i Bogdanowi, bo naprawdę nie wiem, kiedy będę miała okazję doznać takiej sesji zdjęciowej i uwiecznić fakt, że w końcu powoli pokonujemy telewizory - krok po kroczku. Aniu, dziękuję ci za te zdjęcia i przepraszam, że je podkradłam - nie mogłam się oprzeć. :)



Bogdan oczywiście poczekał aż do końca i wtedy pokazał klasę i lekcję, jak ma wyglądać zjazd. Z tego powodu jego zdjęć brak niestety. Pierwszy kawałek telewizorów pokonałam na kole, aż do tego miejsca, w którym stoję poniżej. Naprawdę jeszcze mnie przerasta ten kamień.
Tak a propos: szacunek dla Lei, jako dziewczyny, że to zjeżdża, co widziałam na własne oczy.


Dalszy odcinek też jest hardcorowy, ale powoli uczę się, jak go zjeżdżać i udałoby mi się to w całości, gdyby nie wredny i podstępny zacisk w kole, który postanowił opuścić swoje miejsce i zrobić mi kuku. Się zdziwiłam, gdy nagle wydawałoby się bez powodu, przeleciałam przez kierownicę (chyba przez kierownicę, bo do końca nie ogarnęłam zdarzenia, tak szybko się to stało). Nachylenie terenu w tym miejscu jest takie, że roweru postawić nie ma jak, więc musiałam znieść pojazd poniżej i w ten sposób znowu mam powód, żeby tam wrócić - no jak się nie da zjechać ?!!!  Musi się dać :)



Rzeczywiście zjazdy siedzą w głowie - technikę można wyćwiczyć i tu rzeczywiście bez dwóch zdań pomógł i nauczył mnie tego Bogdan. Jeszcze wielu rzeczy nie umiem i kilka dobrych sezonów pewnie mi to zajmie, ale podpowiedzi i motywacja ze strony drugiej - bardziej doświadczonej - osoby są bezcenne. Może sama też bym do tego doszła, ale czy byłabym wtedy w stanie pokonać tyle lęków.? Nie wiem, ale wiem, że gdyby mi się to nie podobało i nie chciałabym próbować, to żadna siła i żaden (nawet najbardziej utalentowany i zawzięty) trener nie byłby w stanie wykrzesać ze mnie tej motywacji. A tak nawet upadki nie są takie straszne, choć ręka boli pieruńsko do dziś.

Dojeżdżamy dalej do Ameriki na obiadek, bo to już pora odpowiednia, a po odpoczynku Ania pozwala mi przejechać się na swoim Canyonie.  Ależ to jest inna jazda. W tej chwili mój rowerek (i trochę Feniksa) przy pozostałych wygląda, jak dziecinny - z 26" kołami. Pierwszą różnicę poczułam od razu na kierownicy, która Ania i tak skracała. Ale czuć, że jest szersza, niż moja i zupełnie inaczej ręce i w ogóle całe ciało się układa na takim rowerze. Przednie koło mi "uciekało" i wydawało mi się zbyt duże, ale to tylko takie pierwsze wrażenie i po chwili już się można przyzwyczaić. Miałam też wrażenie, że pod górę lżej mi się jechało, niż na Lycanie. Musiałabym wypróbować jak się prowadzi taki sprzęt w trudnym terenie (hmmm, a wcześniej były telewizory hahaha), tylko strach, że jeszcze niechcący uszkodziłabym nie swój rower. Ale wrażenia bardzo pozytywne i dylemat rośnie, co zmienić: auto czy rower?!!!

Wróciliśmy więc z powrotem tą samą drogą, aby odbić na Radków. I tu niepocieszony był Bogdan, który miał w planach zaciągnąć nas na uskok. Ale późno się już zrobiło i czasu mało na powrót przed zmrokiem.




W Radkowie ja i Bogdan skręciliśmy na drogę stu zakrętów i do Karłowa dotarliśmy już w całkowitej ciemności.


Na tym wyjeździe miałam też okazję sprawdzić swoje kolano, bo tak się złożyło, żew następnym dniu miałam akurat umówioną wizytę u chirurga. I muszę przyznać, że wreszcie jakiś lekarz zrobił na mnie bardzo pozytywne  wrażenie, bo nie tylko wysłuchał, ale się jeszcze zastanowił i na modelu nogi pokazywał, co mi może być. A potem dał skierowanie na rezonans, po którym zobaczymy co dalej. Nawet zażartował, że jak nic nie znajdziemy, to zawsze mogę zmienić ten sport na inny - szachy. No cóż.

Dzięki ekipo za to spotkanie.


  • DST 54.50km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:44
  • VAVG 14.60km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 1070m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pierwszy raz telewizory

Niedziela, 22 czerwca 2014 · dodano: 24.06.2014 | Komentarze 5

Trudno powiedzieć, czy gdyby Emi zdążyła na pociąg z Kłodzka do domu dnia poprzedniego, dostąpiłabym wreszcie zaszczytu zobaczenia słynnych telewizorów?:) Przypuszczam, że gdyby Emi u nas nie gościła to chyba bym odpoczywała jeszcze jeden dzień po Rychlebach, a tak ujrzałam wreszcie to cudo, którym wszyscy pozytywnie zakręceni mtb-owcy  się zachwycają.
 Ale od początku.

Dnia poprzedniego ekipa zdobywająca dwa Śnieżniki (polski i czeski) tak się wypuściła, że przegapili godzinę dotarcia na pociąg w Kłodzku. Nie pozostało nic innego, tylko przygarnąć kropka na noc, bo przecież nie oddamy Emi na pastwę wilków :). Podwójna kontuzja uziemiła mnie skutecznie i Śnieżnika z ekipą nie obejrzałam, choć uwielbiam ten masyw i podwójnie mi było przykro, że jeszcze w tym roku tam nie byłam. A przecież nawet kask nowy i pompkę do roweru sobie zapodałam!!!

No, ale nie ma tego złego.... Emi postanowiła wracać do domu na rowerze - czyli przez Broumovsko - pomysł narodził się więc całkiem naturalnie: odprowadzimy Emi kawałek przez TELEWIZORY i AMERIKĘ. Tylko, jak się dostać do Karłowa, omijając puste asfaltowe kilometry, które po kontuzji nie mają większego sensu? I tu też wyjście się znalazło: przecież z Kudowy jeździ cyklobus !:) Bogdan i Emi wyjeżdżają więc wcześniej, a ja cisnę później na przystanek, żeby zgrzeszyć strasznie i zaliczyć podwózkę do Karłowa. Czeski Cyklobus przyjeżdża o czasie (12.27), kierowca ładuje mój pojazd na przyczepę, kasuje mnie 7,50 zł ucząc się przy tym obsługi kasy fiskalnej i jedziemy. W Karłowie pan B. i pani E. już na mnie czekają i ruszamy niebieskim standardową trasą na Bożanowski Spicak, przejeżdżając po drodze niebieski szlak pod Szczelińcem, pasterskie łąki, Machowski Krzyż i Pański Krzyż. Nie mając w nogach obciążenia trasą 12 km do Karłowa jedzie mi  się rewelacyjnie, bez zmęczenia i jakiegokolwiek bólu w kolanie czy w dłoni. 
Końcówka niebieskiego szlaku:

Ulubione przejazdy przez łąki.

Oczywiście nie kończąca między sobą rywalizacji dwójka próbuje się nawzajem prześcignąć we wszystkich możliwych miejscach, na przykład w podjeżdżaniu trzech hopek na Pański Krzyż. Ja zaliczyłam podjazd przez środkową - oni? Proszę zgadnąć.


Naturalnie Broumovsko nie może być zaliczone, jeśli nie będzie Bożanowskiego Spicaka, więc proszę:

Rowery oczywiście też.

Potem już zaczyna się robić naprawdę ekscytująco, bo jedziemy wreszcie zielonym szlakiem do osławionego zjazdu. Ja ciśnienia na zjazdy w tych miejscach tym razem nie mam absolutnie żadnego, a trasę traktuję całkowicie zwiadowczo i turystycznie. Bodzio wpada więc na pomysł wykorzystania opcji kamery w aparacie i widzę, że wszystkim to pasuje: ja nie muszę zjeżdżać, bojąc się zeskoku na lewą nogę  (tym bardziej, że przy schodzeniu też było coś nie tak), Emi z Bogdanem będą wreszcie mogli udowodnić czarno na białym, że ich zjazdy to nie ściema. Filmik nagrał się na 6 minut, więc trzeba coś tam z nim zrobić, ale ICH ZJAZD PO TELEWIZORACH ZOSTAJE UWIECZNIONY !:)
Najpierw jednak Bodzio dokonuje szkolenia - po niewypale Rychlebskim - "cierpliwie" prezentuje mi, jak się uruchamia kamerę:

Oboje zjechali pięknie, a ja przynajmniej fotkę przy TV zaliczam, ciesząc się z ich zjazdów. Faktycznie szczególnie końcówka po tych kamolach jest imponująca i tak sobie myślę, że następnym razem jednak też spróbuję choć kawałek tego ciastka.

Dalszy odcinek częściowo zjeżdżam, potem sprowadzam przez nieciekawy odcinek i potem znowu zjeżdżam, bo przecież nie mogę sprowadzać roweru przez następne 2-3 kilometry, prawda?! Oni oczywiście szaleją - czy byłaby inna opcja? Ja też kiedyś tak zjadę i znam jeszcze co najmniej jedną osobę, która byłaby zachwycona tym odcinkiem.


Dalej to już dojazd do Ameriki - leśne drogi, szuterki, ogólnie przyjemnie, choć kilka hopek po drodze jest.

Knajpka w Americe jest dość specyficzna: otwarta tylko w dni wolne od pracy :) Hmmm, na czym oni tam zarabiają? Ale piwo i obiad dostaliśmy, więc przerwa upływa szybko i bardzo przyjemnie, przy czym nadchodzi moment obrania kierunku powrotu.

Bodzio nie chce mnie jeszcze katować podjazdem z Ameriki, więc wybiera kierunek trochę naokoło, najpierw w stronę Broumova, a potem w stronę domu przez Hlavnov i Pasterkę. Byłam dość mocno zdziwiona podjazdem: Hlavnov-Panuv Kryz, bo pamiętam jak go rzeźbiłam poprzednim razem. Tym razem było o niebo lepiej i jestem z tego powodu bardzo zadowolona.

Oczywiście fotki w moim ulubionym do robienia zdjęć miejscu nie mogło zabraknąć. Urzeka mnie to miejsce za każdym razem i o każdej porze roku, więc tym razem też nie mogłam mu się oprzeć:

Zjazd do Karłowa przez łąki.
Żeby nie przeginać i nie przeciążać kolana i ręki, do domu wróciliśmy już tylko asfaltem. Wreszcie naocznie przekonałam się, jak wyglądają telewizory, wiem już, że nie są banalne do zjechania i wiem, że na pewno mi się podobają.