Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 17376.28 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 25.10km
  • Teren 25.10km
  • Czas 03:08
  • VAVG 8.01km/h
  • VMAX 35.20km/h
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Ślęża zjadła garmina

Niedziela, 16 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 3

Mój dystans w terenie systematycznie idzie w górę i powoli zbliżam się do 60% jazdy w terenie z ogólnie przejechanego dystansu. Ślęża powiększa te proporcje w sposób szczególny, bo tu nie ma przeproś - 100% terenu i 80% wyrypy.
A takie są jej skutki:

I w tym miejscu  można by było stwierdzić, że Ślęża chciała mnie zjeść, ale na szczęście zatkała się tylko garminem... i paroma siniakami. Tak zakończył się mój zjazd czerwonym szlakiem ze schroniska. I szkoda, że aparat był u mnie w plecaku, bo fotka z mojego przepięknego lotu nad kierą na pewno by powaliła na kolana ze śmiechu.

Zaliczyliśmy w trójkę Radunię - tak na rozgrzewkę. Na miejscu spotkaliśmy piechurów w osobach Emi i Radzia oraz pana, który wyglądał jakby zbłądził w drodze do biedronki.

Na szczycie chwilowy pitstop i w drogę. Trzy hopki z Raduni Kuba i Bogdan oczywiście zjechali - ja nie. Ja posadziłam pupę na siodełko, a właściwie na oponę zaraz za nimi. I zjechałam, zaliczając na końcówce pierwszą obsuwę. Ale stromizna, która poprzednio stanowiła tu dla mnie duży problem pokonana, więc jest sukces. Nachylenie: -26,4%, spadek: 60 m, odcinek: 0,2 km, czas przejazdu: 6:59. Gdyby nie wykładka, pewnie byłby lepszy. Poprawimy następnym razem. :)

Następny punkt programu do zaliczenia: szczyt Ślęży od przełęczy Tąpadła. Postanawiam powalczyć z sobą i wjechać go w całości, bez przystanków. Czas nie ma znaczenia, wytrzymałość na podjeździe mnie obchodzi. Udaje się - docieram tam ciągiem. Czas przejazdu: 35 minut. Masakra, ale jestem zadowolona.
Na szczycie oczywiście oczekuje już Bodzio:

I ja - zadowolona, że dotarłam "na raz".

oraz Kuba

O czerwonym ze Ślęży już wspomniałam, więc dodam jeszcze, że po złym wyborze ścieżki, zaliczyłam jeszcze jedną - nie tak efektowną glebę, więc się chłopaki na dole jednak troszkę naczekali na mnie, Ale jak już wjechałam w ich pole widzenia to z przytupem, a właściwie przelotem. Dalszy czerwony zjazd odbył się już bez problemów.

Kolejny punkt do zaliczenia, to oczywiście Wieżyca - podejście i zjazd. W przypadku Bogdana podejście, to oczywiście podjazd. A przy wieży bez pitstopów, bo zbyt długie zastanawianie się źle wpływa na poziom odwagi w organiźmie, więc czasu nie ma żeby taczki ładować tylko na dół, na dół. Zastanawiałam się czy ja to wcześniej zjeżdżałam, no i już po pierwszych metrach przypomniałam sobie, że nie!!!!! Nie myśl, nie myśl, nie myśl - jedź. Wbij sobie do głowy rady chłopaków i jedź szybciej, nie hamuj tak bardzo, puść hamulce. PRZEŻYJ  !!!! Przeżyłam, zjechałam, w schronisku spadłam z roweru tak mi się nogi i ręce trzęsły.

Te 400 metrów z  -24,3% nachylenia i spadkiem wysokości o 99 m zjechałam w czasie 4:25 i z pewnością długo to będzie moim rekordem życiowym. Do Kuby (2:13) i Bogdana (2:26) nawet nie będę próbowała doskoczyć, bo to już zbyt ryzykowne dla mnie. Oni sfrunęli stamtąd, jak po asfalcie - szacun.
Powrót na Przełęcz Kuba ustalił czarnym szlakiem - z małym zboczeniem na górkę. A po drodze Bogdan postanowił nadrobić kilometrów, bo mało mu było i karnął się po podręczną pompeczkę do auta. My w tym czasie urządziliśmy sobie miły spacerek ze żmijami w tle.

A na koniec Kuba pokazał nam jeszcze jeden smaczek - czyli OS1. Oj się tam działo. Walczyłam dzielnie na zjeździe, ale kilka podpórek zaliczyłam. Ale ściankę tylko obejrzeliśmy - to następnym razem :):)



Czyli do następnego - może już w pełni rowerowego spotkania. I tylko garmina żal.


Kategoria Masyw Ślęży


  • DST 42.60km
  • Teren 24.00km
  • Czas 03:34
  • VAVG 11.94km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Podjazdy 950m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyścig z burzą, czyli Na Varte

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Po intensywnych trzech tygodniach na rowerze (w końcu jak urlop, to urlop) sama natura chyba wymyśliła sobie, że mam dać odpocząć kolanom, bo jak nie burza to migrena w kółko krzyżowała moje plany rowerowe. Małpa jedna przyplątała się do mnie w piątek w południe, a opuścić mnie raczyła dopiero w sobotę w południe. W mojej "karierze migrenowej" to był jeden z krótszych ataków, który dał się w końcu "ugłaskać" dobową głodówką, sześcioma excedrinami i przecudnym w swej prostocie urządzeniem do masażu głowy. 12 metalowych drucików, zakończonych kuleczkami i złapanych w jedną rurko-rączkę, żeby się nie rozleciało -  naprawdę czyni cuda.

Tyle, że po atakach migreny i takiej ilości chemii nigdy nie wiadomo, jak organizm zareaguje na zwiększoną ilość wysiłku. Wróci atak, czy nie? Ostatnie moje doświadczenia w tym temacie wskazywały na pozytywną reakcję, więc  wybrałam rower zamiast polegiwania do końca dnia na kanapie. Z jednym wskazaniem: żadnych dużych przewyższeń i ciężkiego terenu. Dlatego padło na sąsiadów Czechów, z dojazdem przez ścieżkę rowerową.

Start: 13.30.
Cel nr 1: zjechać niebieskim szlakiem z wieży Na Varte do Pekla. I pamiętać przy tym o odblokowaniu amorów, żeby nie było jak ostatnio.
Cel nr 2: nie wariować, analizować i obserwować, żeby dokładnie naświetlić problem ortopedzie w przyszłym tygodniu.

Najpierw pojechaliśmy czerwonym szlakiem do Jiraskovej Chaty. Mimo wszystko stromym, bo na 2-3 kilometrach zrobiło się 120 m przewyższenia, ale organizm i kolano nie protestowały więc spokojnie, stałym tempem, bez prowadzenia, dotarłam do Jiraskowej. Bogdanowi przemknęła myśl o pitstopie, ale patrząc w niebo jakieś złe przeczucia mnie nawiedziły i zaproponowałam Peklo na beerowy przystanek. Uff, dobrze że sama siebie czasami słucham, bo to co się potem działo...?

Pojechaliśmy więc dalej, mijając zakręt "imienia" Artura (pamiętna BS-owa wyprawa) i zjeżdżając stromym zjazdem do drogi nad Piekłem. Tym razem nie wydawał mi się już taki straszny, jak poprzednio, ale łatwizną też nie mogę go jeszcze nazwać. Po zjeździe do Piekła z malutkim żalem minęliśmy knajpę, bo mieliśmy tu się zatrzymać dopiero po zjeździe z Na Varte. Dalszy odcinek jakoś bardziej płaski mi się tym razem wydawał, ale to wszystko oczywiście do czasu, gdy Bogdan skierował nas na dojazd do Mezilesi. To dopiero są interwałowe hopki. Na kilku walczyłam i podjeżdżałam, na kilku dałam sobie spokój, bo poczułam kłucie.

Aż w końcu wyjechaliśmy z lasu i zobaczyłam niebo. Zrobiło mi się lekko słabo.
Teraz wiem co to jest tempo błyskawiczne. Pędzisz, żeby cię błyskawice nie dogoniły. 

Dojazd do Sendraża zajął moment, a podjazd do wieży jeszcze krócej. Oj, przestałam się nad sobą rozczulać i pod lasem stwierdziłam, że wjechałam cały ten podjazd, który ostatnio mnie pokonał. Taaa - pioruny prawie nad głową dodają otuchy, nie ma co. :) A goniące nas czarne chmury i ściana deszczu działały prawie, jak elektryczny napęd do roweru. Ochraniacze pod lasem założyłam w trzy sekundy i obok wieży (wielkiej i metalowej) przemknęłam, jakby mnie stado chartów goniło. Bogdan polewał ze mnie cały czas.

Zjazd chcieliśmy zrobić w całości, płynnie i bez przystanków, więc szybkie omówienie sekcji, pytanie czy na pewno wiem, jak jechać (taa - prawie) i dzida na dół.

Nachylenie: - 17,9%, odległość 1,3 km, spadek wysokości o 247 m. Czas przejazdu: 7:47.
Z zaliczeniem jednej pomyłki około 10-metrowej. Pioruny nad głową naprawdę dają napęd i kopa do jazdy.
Czas zjazdu Bogdana: 4:32 i tego wyniku nie osiągnę chyba nigdy. Klasa sama w sobie.
A na koniec odkrycie: ZNOWU ZJECHAŁAM NA ZABLOKOWANYCH AMORTYZATORACH. No ja nie mogę.

Zjazd do Piekła i piekło na niebie dogoniło nas w końcu. W porę. Knajpa otworzyła swe wrota przed nami.
Powrót szlakiem niebieskim i żółtym, a gdy wyjechaliśmy na Brzozowiu, Bogdan poprowadził nas zupełnie inną, niż zwykle ścieżką, która kończy się przy dworcu kolejowym. Więc odwiedziliśmy jeszcze Krzycha.

Ze względów oczywistych - zdjęć brak.

Kategoria Góry Orlickie


  • DST 42.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:15
  • VAVG 12.92km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Nowy czerwony szlak i Baszty Radkowskie

Czwartek, 13 sierpnia 2015 · dodano: 14.08.2015 | Komentarze 1

Rowerowe odkrywanie ścieżek w Górach Stołowych ciąg dalszy. Ostatnio często mi się to przytrafia. W ten sposób "odkryłam" już ścieżkę edukacyjną ze Skalniaka, "skróty" z Drogi 100Z do Lelkowej, Krucza Kopa, czy zielony szlak pieszy z Błędnych Skał do zielonej Drogi z Ostrej Góry.

I dalej nie mogę powiedzieć, że u nas nic nowego - stare wszystko.:):)

Już jakiś czas temu się zastanawiałam, gdzie prowadzi czerwony szlak, który skręca w prawo w las z asfaltu prowadzącego do Pasterki? Zakazałam Bogdanowi sprawdzać go samemu (o dziwo - on też nim nie jechał !!!!), więc jak w końcu burze przestały nas nawiedzać, ruszyliśmy razem na odkrywkę.

Najpierw jednak dobrze jest sprawdzić plany u źródła, więc mapa na łóżko i studiowanie na całego. Sekcja, która mnie mocno zainteresowała oczywiście nie wisi w powietrzu, tylko jest częścią zdecydowanie dłuższej całości, zaczynającej się w Jakubowicach, prowadząc przez nasze ulubione ścieżki do zjeżdżania, Błędne Skały, Szczeliniec, Drogę nad Urwiskiem i Skalne Grzyby. Na upartego można nim dotrzeć do Wambierzyc, ale to może innym razem. 

Mnie obchodził odcinek spod Szczelińca, gdzie trzeba skręcić w prawo, a my zawsze skręcamy w lewo - na niebieski. Inna rzecz, że odcinek "niebieski" jest cudny do jeżdżenia i zawsze żal go nie przejechać. Ale jak eksploracja, to na całego. Byłam na tym odcinku pierwszy raz od dobrych paru lat, gdy całą wesołą ekipką przeszliśmy to na piechotę. Tyle, że wtedy żadnej drogi nie analizowałam "rowerowo", więc można powiedzieć, że to był mój pierwszy raz (hihi - jakkolwiek by to nie zabrzmiało). Całkiem ciekawym okazał się ten ok. kilometrowy odcinek - doprowadził nas do szlabanu i Kamienia Popielnego, czyli tu:


Patrząc na mapę można było się domyślić, że będzie stromo, więc na wszelki wypadek lepiej było się "uzbroić". Wypadków nie było, co nie zmienia faktu, że sekcja jest trudna. Oznaczenie na mapie to "Pusta ścieżka". Skąd taka nazwa? Stromo zrobiło się od razu, a po chwili dość szeroka droga zmieniła się w sngielek - kamienisty i korzenny, momentami prowadzącym przy ogrodzeniu leśnym. Dość trudny technicznie, bo ścieżka ciasna. Do pewnego momentu nie było ani ochoty, ani nawet szans, żeby się zatrzymywać i robić fotki, ale kilka się udało.


Wooow, było naprawdę trudno przejechać tą sekcję i nie zaliczyć żadnej podpórki. Przystanki były z wyboru - na fotki. A na koniec olśnienie - wiem, gdzie jestem !!!! Przecież to zakręt na Drodze nad urwiskiem prowadzącym na Pasterkę. A tyle razy tędy przejeżdżaliśmy, czy przechodziliśmy. No proszę.

W tym miejscu zbiega się kilka szlaków: czerwony, niebieski i zielony rowerowy. Czerwony i zielony już jest nam dobrze znany, więc postanowiliśmy zmienić kolor trasy na niebieski i sprawdzić całą Pustą Ścieżkę, prowadzącą przez Skalne Wrota do parkingu przed Radkowem. Tutaj jednak okazało się, że mniej więcej połowa sekcji jest nieprzejezdna. Wygląda tak:





Ale jak już się przeprowadzi rowery wśród pięknych i ogrooomnych skał, można zjechać do parkingu w siodełku.




Uffff, eksploracja zakończona. Teraz już wszystko stare, choć nie mniej urokliwe, czyli asfaltowy podjazd (no ten nie taki urokliwy) do Baszt Radkowskich i odwiedziny punktu widokowego na Broumovsko.




Powrót terenem przez Pasterkę - przywitać się z Opatem - oraz czerwony szlak z Lelkowej do Jakubowic. Burze naniosły różne zmiany na szlaku, więc o biciu własnych rekordów prędkości tym razem lepiej było nie myśleć.



Kategoria Góry Stołowe


  • DST 44.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 12.57km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pstrągi i łatki, czyli wyprawa detektywistyczno-kulinarna

Sobota, 8 sierpnia 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 2

Muszę znowu pooszczędzać kolano, więc dojazd do Zieleńca zafundowałam sobie cyklobusem. Bogdan wybrał dojazd rowerowy, tak jak i Ania z Tomkiem. Stąd każde z nas będzie miało zupełnie inny dystans i przewyższenia z tej samej wycieczki.

A w oczekiwaniu na resztę ekipy:


Miejsce zbiórki.


W końcu docierają:


Ruszamy razem na pierwszą posiadówkę tego dnia - Orlicę.

Dokonaliśmy wpisu w księgę pamiątkową, wznieśliśmy toast za spotkanie, ze śmiechem odmówiliśmy Czeszce sprzedaży piwa (z powodu jego braku) i ruszyliśmy w kierunku czerwonego zjazdu do Oleśnic. Na bicie rekordów prędkości w  zjeździe dziś się nie nastawialiśmy, ważniejsze były wrażenia Ani i Tomka ze zjazdu.





Zaliczamy Ostrużnik i uwieczniamy to zdarzenie .......

.....choć  nie wszyscy tego chcą. Hihihi

Więc fota z tajniaka:

Docieramy do łąki nad Oleśnicą, która baaardzo przypomina Machowskie Konciny. I tak samo świetnie się po niej leci.

Ania za szybko zjechała za Bogdanem, więc na fotkę "w locie" nie zdążyła się załapać. Za to my z Tomkiem owszem.

Wysuszone przez temperaturę gardła pragnęły pi.....cia, więc w Oleśnicy odbyły się poszukiwania wodopoju - niestety bezskuteczne. W związku z tym, pocisnęliśmy do Lewina, zaliczając po drodze ciekawostki:
Obrazarnia - tak się to nazywa. Jak ktoś ma fantazję, pustą ścianę w domu i kasę, to  może się zaopatrzyć w jakiś widoczek.

Kawałeczek maratonu Sudety MTB challenge, ostatnio przez nas odkryty i bardzo ciekawy, jako nieasfaltowy dojazd do Lewina.

W końcu wodopój się znalazł i na rynku w Lewinie zrobiło się całkiem przyjemnie. Nasiadóweczka numer dwa.

Powrót na żółty szlak do Jawornicy, w kierunku Zielonego Ludowego, imienia zgubionej Ani i po podjeździe.....
Nasiadóweczka numer trzy:

No i zaczął się podjazd oraz początek przymusowej nasiadóweczki numer cztery, o czym jeszcze nie wiedzieliśmy.

A początek zaczął się od ....... ssssssyk, czyli znajomy już od dłuższego czasu dźwięk zwiastujący pompowanko. To był też początek dochodzenia detektywistycznego, co jest nie tak z tylnym kołem w Nervie.
Na szczycie Ludowej już nie dało rady jechać, więc stop. No, w takim miejscu to ja jeszcze nie robiłam nasiadówki, więc? Więc zostaliśmy ciekawostką na krajowej ósemce. A panowie zmienili się w detektywów i zaczęli poszukiwania przyczyny zbyt częstych ostatnio kapci.

Po założeniu dwóch łatek na dętkę i trzeciej na przeciętą oponę w końcu winowajca się znalazł: zagięta taśma na obręczy koła - to ona cięła każdą gumę, jak popadnie. Opona to już inna sprawa.

No i gdy już posiedzieliśmy, popracowaliśmy (hihi - niektórzy), czas w drogę. I najlepsze jest to, że po przejechaniu kilku kilometrów wszyscy zrobili się na tyle głodni, że pstrągi w Herbergerówce nie mogły zostać przez nas pominięte. Więc? Więc przystanek numer pięć.

I tu zdjęcia mi się skończyły - może pożyczę od Ani i Tomka, jak już je zamieszczą. :)

Mniej więcej zaczęliśmy wracać na szlak, pokazywany przez tracka ryjkowego i ze Słoszowa obraliśmy terenowy kierunek na Sekstans.


Tutaj nasze drogi znów się rozjechały i my z Bogdanem pomknęliśmy w stronę domu przez Karłów - ja do końca asfaltem, Bogdan jeszcze przez czerwony szlak z Lelkowej.

Udana i wesoła była to wyprawa i cieszę się niesamowicie z tego spotkania. W sumie dobrze, że było więcej pitstopów, bo jadą ciągiem nie wiem, czy moje kolana by wytrzymały. Ale teraz będzie chwilowa przerwa od jeżdżenia. Nie w smak mi to, ale trudno.





  • DST 23.00km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 10.22km/h
  • VMAX 30.60km/h
  • Podjazdy 720m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Cudze chwlaicie swego nie znacie, czyli Krucza Kopa

Czwartek, 6 sierpnia 2015 · dodano: 06.08.2015 | Komentarze 1

I po raz kolejny nowość w jeździe wokół komina. Już mi się wydawało, że dość dobrze poznałam swoje własne tereny, a tu proszę: kolejna niespodzianka. Wyjazd bez planu zrobił się wyjazdem z celem - Krucza Kopa. Całkiem niedawno zastanawiałam się, czy da się tam dojechać i dziś trafiła się okazja, żeby to sprawdzić. Od razu mówię  - w całości? nie da się. Ale próbować trzeba. 

Dojazd na szczyt: niebieskim szlakiem od Dańczowa. Ścianka jest praktycznie od początku, ale Bogdan dotarł dość daleko na siodełku. Ja nie. I jak dla mnie to podjazd do uskoku od Ameriki niech się schowa przy tym tutaj. Wpychałam rower w obu miejscach, więc wiem. Po mniej więcej kilometrze wpychu (tak mi się przynajmniej wydaje, że to tyle było i oczywiście o wpychu mówię za siebie) teren się wypłaszcza na tyle, że już mnożna wsiąść na rower. I zaczyna być naprawdę ciekawie. Droga idzie trawersem wzdłuż zbocza gory, a na koniec jeszcze jedno wniesienie roweru i można dotrzeć do celu.




Widoki stamtąd ciekawe - widać nawet klasztor buddystów.

Za to zjazd zielonym szlakiem do Darnkowa piękny. Stromy, techniczny i długi.

Dojazd do IMKI dalej zielonym szlakiem i stamtąd już standardowo i przyjemnie niebieskim szlakiem do Lelkowej, a potem zjazd czerwonym do Jakubowic.

Kategoria Góry Stołowe


  • DST 24.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 7.70km/h
  • VMAX 25.90km/h
  • Podjazdy 940m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Alfabet na Srebrnej, czyli kolejne lekcje enduro Wiktora

Środa, 5 sierpnia 2015 · dodano: 07.08.2015 | Komentarze 1

Po pierwszych - bardzo udanych - lekcjach na Rychlebach, przyszedł czas na trudniejsze rzeczy. Srebrna Góra daje takie możliwości, że można się uczyć i uczyć. Ogarniamy więc logistycznie sposób podjeżdżania, bo nie chodzi tym razem o formę, tylko technikę jazdy. A wiadomo, że największe zniechęcenie przychodzi właśnie pod górę.

Tak więc: 
1. Wiktor i ja wysiadamy na szczycie asfaltu przed parkingiem, Bogdan zjeżdża na dół.  Dogania nas terenem. Jedziemy trasą A.
2. Bogdan jedzie swoje (podjazd + B), a my asfaltem i szutrem podjeżdżamy całość. Zjeżdżamy B.
3. Bogdan wiezie Wicia do końca asfaltu i zjeżdża na dół, ja jadę rowerem, Bogdan do nas dociera. Obiad, szuter do góry i zjazd: C.

Kolejność na zjazdach podobnie, jak w Rychlebach, czyli Wiktor zawsze w środku. Przód pokazuje którędy i jak zjechać oraz ogranicza dziecku prędkość, a tył kontroluje technikę i sprawdza czy wszystko w porządku.

Mniej więcej. 

W przypadku Wiktora sprawdza się technika nauczania pod tytułem: wsiadaj i jedź. Tylko nie za szybko. 


Nawet zakurzył na zakręcie :)


Tutaj matka się wysypała, a synek pocisnął. Siara.

Sprawdza się też w jego przypadku zasada: im mniej wiesz, tym więcej przejedziesz. Oto przykład. "Melfirkowa" hopka, a za nią mostek (na B). Ja to znam i jeszcze nie dałam rady tego zjechać...

... Wiktor nie zna i nic nie mówiłam, żeby go nie straszyć. Bogdan tylko powiedział, żeby w tym miejscu uważał i nie jechał za szybko. I proszę:

Korygować mu postawę na rowerze pewnie jeszcze będziemy długo, ale ma jedną ważną cechę - nie boi się. Ani szybkości, ani stromizny. I mało brakowało a zjechałby z korzennych hopek. Ja wtedy chybabym dostała zawału. Zaliczył kilka niegroźnych spotkań z drzewami czy ściółką leśną, ale ogólnie bardzo dobrze sobie poradził. Ma potencjał. 





Za to ja zaliczyłam na C koncertową glebę. Nawet do końca nie wiem, jaki błąd popełniłam, ale przez ochraniacz poczułam uderzenie w kolano. Więc inwestycja w latawki była jak najbardziej trafiona. A dla równowagi zjechałam wreszcie melafirowy zakręt. Do trzech razy sztuka. 

Bogdan objechał trasy cztery razy, zjechał hopy korzenne i nawet dał się namówić na udział w filmie pt.: skaczę przez hopki. Coraz lepiej mu to wychodzi i zazdrość mnie zżera, że ja nie mogę się przełamać.







  • DST 18.70km
  • Teren 18.70km
  • Czas 02:17
  • VAVG 8.19km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dla mnie nowy zjazd w Broumowskich

Wtorek, 4 sierpnia 2015 · dodano: 06.08.2015 | Komentarze 1

Upalnie, choć ja taką pogodę uwielbiam. Kiedy mam się wygrzać, jak nie teraz? Zimą? Ale siły w takich warunkach trzeba jednak oszczędzać, więc dojazd na Pasterkę autem. Stamtąd też chciałam autem, ale pan miał wszystkie miejsca zajęte.

Stamtąd na Bożanowski Spicak i powrót do Panuv Kryza żółtym szlakiem, który ostatnio staje się punktem obowiązkowym do zaliczenia. Więc dla odmiany widok na Skalniaka z wyhlidki na żółtym szlaku.

Warto wepchnąć rower początkowym odcinkiem, bo potem jest krótko, ale treściwie. Miny turystów na szlaku - bezcenne i dają pozytywnego kopa do większego skupienia, żeby gleby nie zaliczyć.


Tym razem na wyjeździe marudził Bogdan - pewnie pogoda dała mu się we znaki. Plus wredne osy i fotograf, który chciał robić zdjęcia. :)


Dlatego zjazd z tv zaliczony bez przystanku - do samego końca. Dobry czas przejazdu sobie zrobiłam: 5:22, ale nogi na dole bolały.

Wkurzająco długi podjazd z powrotem do Panuv Kryza i wreszcie obiecywany od dłuższego przez Bodzia zielony szlak do Zabiteho.  Ten zjazd przypomina tv i uskok razem wzięte: dłuuugi, wyboisty, z wielkimi głazami. Na końcowym odcinku najlepiej trzymać się prawej strony ścieżki. Powrót do Pasterki granicznikiem, którym wyjeżdża się za stodołą w Pasterce, omijając cały szlak od Pańskiego do Machowskiego Krzyża i szlabanu. Ciekawa alternatywa dla jazdy wokół komina.






  • DST 60.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:05
  • VAVG 11.80km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 1350m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

OSTASZ

Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 1

Postanowienie na dziś: OSTASZ.

Dojazd: Pstrążna - Mahovskie Konciny - Vysoka Srbska - Wąwóz - Suchy Dul - Bukowice - Ostasz
Powrót: Ostasz - Bukowice - Suchy Dul - Panuv Kryz - Pasterka - Karłów - D100Z - Kudowa

Sporo asfaltowych podjazdów: Pstrążna, Vysoka Srbska, Suchy Dul (końcówka 2 razy), Bukowice do Ostasza.
Najciekawsze miejsca to oczywiście Wąwóz i sam Ostasz.

Machovskie Konciny:

Lato trwa - bociek wypatrzony przez Bogdana nie miał pary, więc można bezpiecznie go podziwiać. :)

Dojazd przez Wysoką Serbską

Wąwóz: zbyt gorąco i lajtowo, żeby zakładać ochraniacze, choć w plecaku się znalazły


Pierwsze ssssyk tego dnia. I pompowanko. Zastanawiająco dużo tych kapci w Nervie. Z niczego tak naprawdę.

Przed nami nasz cel wyprawy:

Drugie pompowanko i zmiana dętki. Naprawdę robi się to dziwne. W końcu zagadka się wyjaśni, ale jeszcze nie dziś.

Nudzę się, więc zwiedzam okolice.

W końcu zaczynamy najciekawszy fragment trasy.

Ja tak:

Bogdan tak:




Za szybko wjechał, więc musiał poczekać na kolejne fotki. Ale żeby nie było - nie cały szlak na szczyt prowadziłam, były fragmenty, w których dało się jechać.


Ostasz zdobyty...

odważni do przodu, paranoicy z bezpiecznej odległości



Przynajmniej ze zjazdem nie było problemu


A na powrocie takie ziółka się znalazły:







  • DST 29.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 01:33
  • VAVG 18.71km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 506m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

blondi na starcie, czyli VIII Maraton im. Artura Filipiaka

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 03.08.2015 | Komentarze 5

Blondynek nie sieją, same się rodzą. Tak bym w skrócie podsumowała mój drugi występ w maratonie Fisha.

Bogdan z Wiktorem pojechali do Zieleńca wcześniej, jako obstawa bufetu, a ja wybrałam się ciut później. Zadowolona z siebie, że zabrałam się z domu na raz, to znaczy torba ze sprzętem na jedno ramię, rower na drugie i do auta. Przybyłam na czas, zapisałam się nawet jako członek KKZK, spotkałam znajomych i razem wesoło sobie gawędziliśmy. No, ale czas się przygotować.

Wyciągam sprzęt z auta i nagle co?!!!

Kuźwa, gdzie są moje buty? !!!!!
Ja p....zostały w domu. No i po moim maratonie. Telefon do Bogdana, że nie jadę, bo to bez sensu, przecież w biało-różowych adidaskach się nie da jeździć - a już na pewno nie na wyścigu. Miał chłopina ubaw ze mnie, a ludziska koło auta jeszcze lepszy, jak słyszeli inwektywy, które puściłam pod swoim własnym adresem. Za późno, żeby się wracać, numer startowy jest, więc albo jadę albo się poddaję i DNF-a zaliczam. Ok. posłuchałam trenera i wypakowałam resztę z auta.

Rysiu i Hubert też się pośmiali i szukali pozytywów tej sytuacji. Jeden znaleźli: gorzej by było, gdybym zapomniała roweru. No cóż. Do tego rozglądając się dookoła siebie widziałam całe mnóstwo kobiet i spd-ów. Czyli kolejny dylemat: co ja tu robię. To będzie już chyba tylko walka o przeżycie. Komentarz z tłumu, że sobie laska różowe buciki założyła wcale mi humoru nie poprawiły. Przynajmniej będę miała na co zwalić na mecie, że mi nie wyszło.

No dobra - START. Pierwszy zjazd i znowu to samo: mam już 40 km na liczniku i wszyscy mnie mijają. Ale już miałam to gdzieś, bo całe ciśnienie ze mnie zeszło jeszcze przed startem. Teraz tylko przejechać swoje. Wjazd w teren i niemal od razu gleba na zakręcie, bo jakiś młotek koło mi podciął. Uff. Kiepsko.

Pozbierałam się i dalej w drogę. I nagle coś się porobiło, bo jechałam swoje - czyli jakieś 10 na godzinę - a okazuje się, że to ja zaczynam ludzi wyprzedzać. Trasa zmieniona na podjeździe, czyli mniej trawersu a bardziej stromo. Wielu rower wpycha, a ja jadę. Cud.

Pierwszy zjazd i moja mina mówi sama za siebie: k.....a, zaraz się zabiję!!!!! I w zbliżeniu biało-różowy powód mojego wkurwa. Stopa zsuwa mi się z pedałów przy każdym prawie większym kamieniu i zamiast myśleć o zjeździe, to ja myślę o kolanach. Oczywiście  w tej sytuacji znowu ileś tam osób mnie wyprzedza. Odbiłam to sobie dopiero na następnym stromym zjeździe. Dojazd do górki był singlem, nie ma gdzie wyprzedzić, ale przy samej hopce dość szeroko. Więc wydarłam ryja: Z DROGI !!!! i pojechalam, bo oni tam sprowadzali rower. No z pięć osób zostawiłam za sobą. Już coś. Co prawda mało zębów sobie kolanem nie wybiłam, ale z roweru nie spadłam..

Dojrzałam w końcu swoją konkurencję, czyli dwie dziewczyny, z którymi postanowiłam się zmierzyć, bo nie wiem przecież w jakiej kategorii jadą. Ależ jedna miała nogę. W dół i w górę po asfalcie widziałam tylko jej plecy, ale w końcu zaczął się terenowy podjazd i tu już mój wkurw i umiejętność jazdy po takiej nawierzchni pomogły. Następne osoby, w tym "moja" konkurentka zostają w tyle.

20 kilometr - pitstop. Tu już nie było żartów, bo oddech konkurencji czułam na plecach cały czas (dosłownie - co widać na zdjęciu). Nie było opcji, żeby się zatrzymywać, więc pomachałam tylko ekipie bufetowej i fotografowi. W końcu duch wyścigu mi się udzielił.

Ekipa KKZK na stanowisku.


Tyle to jeszcze dam radę. Perspektywa niezła.

Na szutrowym zjeździe laska przycisnęła i znowu mi odjechała. Na Torfowiskach już była  tak daleko, że straciłam nadzieję na jej wyprzedzenie. Ale walczymy dalej. Ostatni asfaltowy podjazd do Zieleńca.  Jadę trochę mocniej, niż normalnie i nagle widzę, że zbliżam się do niej coraz bardziej. Ale dostałam ostatniego kopa. Do tego stopnia, że wrzuciłam blat i po drodze łyknęłam jeszcze dwóch facetów.

Na metę przybyłam z czasem: 1:33. Pobiłam swój czas z poprzedniego roku aż o 33 minuty.

Jechało około 200 osób. Kobiet w sumie 31. W K4 było ich aż osiem.
Mój wynik:
101 - open
9 - kobiety
1- K4
Ale następnym razem pierwsze, co będę pakować do torby, to NA PEWNO BĘDĄ BUTY!





  • DST 42.50km
  • Teren 33.00km
  • Czas 04:18
  • VAVG 9.88km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Podjazdy 1350m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Srefa MTB Mieroszów

Piątek, 31 lipca 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 0

Strefa MTB kusi. Nadeszła pora, żeby sprawdzić jej kolejne odcinki. Padło na Mieroszów. Czarna i zielona z Sokołowska.

Powrót w to miejsce przypomniał trochę mój ostatni wypad w te okolice i trochę miałam obawy, czy znowu nie trafimy na rzekę melafirów. Ale ciekawość to pierwszy stopień do .... zmierzenia się z lękami, więc w drogę.


Czarna trasa nie przypadła mi zbytnio do gustu ze względu na wszechobecne luźne kamienie, utrudniające mi jazdę w sposób masakryczny. Nie lubię i nie polubię takiej nawierzchni i nic na to nie poradzę. Poza tym widać, że mało kto zagląda na czarną trasę, bo w chaszczach ciężko ścieżkę odnaleźć. Zjazdy zaskakująco strome, a podjazdy mocno interwałowe.






Dalej ciągnie się długi szutrowy podjazd, którego szczytem jest Lesista Wielka.
Ostatni szczyt po prawej stronie to Rupertichcky Spicak.




I na tablicy wypatrzyliśmy coś dla siebie...

Na powrocie z trasy wypatrzyliśmy też znajome i tak lubiane widoki.


Druga trasa - zielona - jest dłuższa, ale czy bardziej lajtowa? No nie wiem. Prowadzi starą drogą rowerową i tu przygotowanie tras ograniczyło się chyba do nowych oznakowań na drzewach. Ewentualnie patyków ze wstążkami na łące. Szutrowe drogi, przejazdy przez łąki. Ogólnie ciekawiej, niż na czarnej, ale nie żebym chciała tu za szybko wrócić.

Pitstop w Mieroszowie


I pomysły na nową trasę

Odwiedziny Bike Areny Góry Parkowej -  nie powala i nie zachwyca. Ale zaliczone.
Tyle, że wieżę widać z bardzo daleka.



Dopiero powrót od Nowej Wsi zrobił się interesujący, choć trudny - z masakrycznymi podjazdami.





Na górze zagwozdka: da się zjechać?

Jaaaasna sprawa. :)

Zjazdy jednak były zacne



Ładne pożegnanie z zielonym szlakiem.