Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14664.11 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.12 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

asfalt nie musi być nudny

Dystans całkowity:728.70 km (w terenie 169.00 km; 23.19%)
Czas w ruchu:47:33
Średnia prędkość:15.32 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:11155 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:42.86 km i 2h 47m
Więcej statystyk
  • DST 40.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:15
  • VAVG 12.31km/h
  • VMAX 39.70km/h
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Góry Bialskie, czyli szutrowo-asfaltowe atrakcje

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 5

Jak już Bogdan dorwał się do komputera i rzucił się na zrobienie wpisu przede mną, to musiał z czymś śmiesznym wyskoczyć. No i oczywiście tak się stało, a mi zabrał przy okazji wszystkie pomysły na ten wpis. A wpis musi być koniecznie, bo ta wycieczka była wyjątkowo wesoła, ekscytująca i pełna atrakcji. Inne słowo, niż atrakcje nie odda klimatu wyprawy, bo przypomina mi się przy tym wypad w Jeseniki, gdzie również Ryjek zafundował nam  atrakcje, godne mistrza. A na samo ich wspomnienie, jeszcze mi się buzia śmieje. I podobnie było tym razem, ale od początku.

W Górach Bialskich owszem byłam, ale tylko na pieszo i to ładnych kilka lat temu. Na rowerze nigdy, więc propozycja Ryjka mnie mocno zaintrygowała. Wiedziałam, że i on i Ania znają te tereny, więc nawet do głowy mi nie przyszło sprawdzanie czegokolwiek poza spakowanym plecakiem i rowerem. Jaka trasa? Ile czasu? Jakie przewyższenia? Dystans? Zapasowe skarpetki? A po cóż mi ta wiedza, skoro przewodnik ma wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, a poza tym wiadomo nie od dziś, że Ryjek planuje trasę dla każdego, ale stara się najczęściej o asfalty,  szutry i podjazdy. No dobra, czasem zaplanuje jakieś atrakcje!!!!!

Na parkingu w Stroniu Śląskim odpaliłam Strave - polecaną przez Zbyszka, jako alternatywę dla Endomondo, ale chyba coś gdzieś źle zrobiłam, bo w Paprsku Strava też z jakiegoś powodu się wyłączyła, co zauważyłam dopiero w domu. No cóż, taki los - te urządzenia mnie nie lubią.
Nasz przewodnik zafundował nam od razu konkretny podjazd, piękny, długi, asfaltowy - a my poubierani, jak na głęboką zimę. Ok. stop. Zrzucamy co nieco z siebie i ciśniemy dalej. Po ok. 4 km asfalt zaczyna zamieniać się w szuter, a łąki w las. I tutaj zawisł nad nami kruk - wielki i czarny - kraczący na nas do samego lasu. Tak, że w razie czego mamy na kogo zwalić wszystkie atrakcje tego dnia. :):)

Jest pięknie i jesiennie, ale Ania i Ryjek już myślą: co by tu jeszcze? .....

I w tym miejscu - na prośbę Bogdana, który chciał zobaczyć Paprsek - Ryjek postanawia przedstawić nam pierwszą atrakcję, czyli...

......... wnos rowerowy pionowy:

Ryjek wyrywa się przy tym do przodu i krzyczy, że on pierwszy pobiegnie do góry - hahahha - głupawka ze śmiechu ogarnia mnie po raz pierwszy i nie ostatni tego dnia.
Ania - przyzwyczajona do szaleństw kolegi - znosi, a raczej wnosi tą atrakcję z szelmowskim  uśmiechem, mówiącym o tym, że takiego asfaltu się właśnie spodziewała.

A ja - zamroczona ciężarem niespodzianki - leciuteńko, bez wysiłku wbiegam, jak sarenka na szczyt......

......... ustawiam rower w kierunku widocznym na zdjęciu, ruszam .......

i słyszę od Ryjka: gdzie ty jedziesz - szlak jest tam - wskazując mi kolejny (żółty, widoczny na drzewie) "asfaltowy" podjazd - upsss.
Ok, wieża na Czernicy niedaleko, ciśniemy znowu do góry i dojeżdżamy do niej piękną, równą, suchą i szeroką drogą: po raz pierwszy zakiełkowała mi w głowie myśl, że chyba nie mam zapasowych skarpetek. Ale przecież nie będą mi potrzebne, to trasa Ryjka!!

Na wieży podziwiamy wspaniałe widoki, gdyż widoczność i przejrzystość jest w tym dniu wyjątkowa:



No, a potem mamy delikatny, niewymagający i lajtowy zjazd:
Bogdan z widocznym uśmiechem zadowolenia pokonuje go oczywiście, jako pierwszy

Ale my nie jesteśmy gorsi, więc....



więc dojeżdżamy do kolejnej atrakcji, z której bardzo zadowolona jest Ania, bo wspomnienia zimy i biegówek wywołują od razu wielki rogal na jej twarzy - ona wie, co się tutaj będzie działo !!!!! Chciałam tutaj zauważyć, że nasze rowery są jeszcze piękne i czyste :)

I rzeczywiście - Ryjek, jak Jezus, przemknął suchą nogą po morzu.... błota, a my...

... niegodni tego cudu, musieliśmy gonić bokiem


Po dotarciu do Paprska i uzupełnieniu czego komu było trzeba, ruszamy na dalsze poszukiwania szutrów i asfaltów, bo Ryjek się uparł, że jeszcze ich trochę ma w zanadrzu. No, dobra, pożyjemy, zobaczymy. Zaczęliśmy te poszukiwania od dywanów, przy których myśl o skarpetkach zaczęła się robić co najmniej natarczywa....

a Bogdan coraz intensywniej wzywał do pomocy swój sprzęt określający nasze położenie.

W końcu w poszukiwaniu Brouska - chyba nie całkiem celowo - odnajdujemy szczyt czegoś - proszę o podpowiedź czego, bo nie wiem, ale było to całkiem fajne.

No i się w końcu zaczęło - kolejną ryjkową atrakcją miała być próba nauczenia Bogdana spływu rowerem, zamiast kajakiem, dlatego wypuścił go na czujkę i absolutnie wystrzegał się przodowania grupie, 

Udało mu się, bo w końcu - w ciągu ułamka sekundy Bogdan, jako mój punt odniesienia co do kierunku i toru jazdy - po prostu zniknął. Mrugnięcie okiem - jest, drugie mrugnięcie - nie ma. Upssss. Zgodnie z zaleceniem przewodnika pobrał lekcję spływu.... z rowera do kałuży. Wystraszona zeszłam z roweru i myśl o braku skarpetek na zmianę słowem się stała, a nieco dalej wręcz ciałem:

Mimo tego jednak nie poddajemy się w pokonywaniu szerokich szutrów.......

... i jeszcze szerszych asfaltów ...


przy lekkiej, jesiennej bryzie i zefirku leniwie naganiającym chmurki w naszym kierunku

Zdobywamy w końcu Brouska, a Ryjek zdobywa cenny minerał do swojej imponującej kolekcji


Dalej jedziemy więc granicznikiem w kierunku jedzonka, bo podjazdy wyssały z nas wszystkie zapasy tłuszczu i energii. Ale nie ma lekko, korzenie i błotniste zjazdy  to również ulubione drogi naszego przewodnika, więc atrakcji ciąg dalszy nastąpił.



W końcu nastał czas na popas i wspaniałe chwile upływały dość szybko, aż do momentu, w którym zachciało mi się dowiedzieć, którędy dalej jedziemy i ile mamy kilometrów do przejechania? Moja mina gdy Ryjek ze stoickim spokojem stwierdził, że około 30 i pokazał trasę na mapie, była po prostu powalająca, bo przecież było wpół do czwartej  i za chwilę będzie ciemno !!!!!!! Na co on: przecież mamy lampki. I wtedy zrozumiałam, że to jest największa atrakcja zaplanowana przez Ryjka, a on wcale nie żartuje. Wieeeeelkieeeee upssssss!.

No i jak się z tego wyśmigać? Przecież ja nocą jestem ślepa, jak kret i boję się jak tchórz, niech mnie ktoś uratuje!!!!!
I tu z pomocą przyszedł mój mąż osobisty, który rozumiejąc moje wszyskie strachy raczył łaskawie się uziemić i urwać śrubkę od przerzutki- o mój ty łaskawco!!! :):):) Moja wdzięczność wyglądała tak.....,

a jego rower tak:

Nie było innego wyjścia, tylko podzielić się na dwie grupy i szukać dalszych atrakcji już na własną rękę, czego oczywiście Ani i Ryjkowi zazdroszczę, ale nie aż tak bardzo, oglądając ich zdjęcia w ciemnościach.
Naprawdę wspaniały to był wypad rowerowy w niezaprzeczalnie uroczym i wesołym towarzystwie. Ogromne dzięki Wam za to i do zobaczenia znowu.

No to na koniec wszystkich znajomych i nieznajomych pozdrawiamy serdecznie,










  • DST 37.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 02:40
  • VAVG 13.88km/h
  • VMAX 48.70km/h
  • Temperatura 15.6°C
  • Podjazdy 750m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Sekstans od d...rugiej strony

Sobota, 18 października 2014 · dodano: 20.10.2014 | Komentarze 6

Październik jest łaskawy w swojej aurze, więc jeszcze ciągnie w stronę roweru, choć bez dodatkowych ubrań już się z domu wyruszyć nie da. Tym razem wycieczka właściwie bardziej asfaltowo-podjazdowa, ale stworzyła się kolejna część sagi: asfalt nie musi być nudny.
Plan był prosty: dotrzeć którąś drogą do Lisiej Przełęczy i potem zobaczyć, co się przytrafi. A przytrafiło się wcześniej, bo po dotarciu do mostu w Dańczowie padła propozycja: Kulin.

Autem jechać tą drogą już mi się zdarzało, ale rowerem chyba nie, a bynajmniej tego nie pamiętam, więc dlaczego nie? Tylko zapomniałam, że w aucie nie czuć podjazdów, a tu mnie czekało chyba z 5 km tego "szczęścia".

Zjazd przez Słoszów do skrzyżowania prowadzącego do Dusznik lub Karłowa i kolejna decyzja: kierunek Złotno, bo tam na pewno jeszcze nie byłam. A w Słoszowie dojrzałam nad stawem prześliczne stadko hodowlanych jeleni (?), których Bodzio w szalonym pędzie  oczywiście nie zauważył.

To była bardzo dobra decyzja, bo nie dość, że zaczął się wreszcie teren, to jeszcze zupełnie dla mnie nowy. Ogólnie rzecz biorąc kierowaliśmy się nadal na Lisią Przełęcz, ale przy jakimś skrzyżowaniu Bogdan wskazał mi dwie możliwości: Lisia Przełęcz albo Sekstans. No i oczywiście wybrałam to drugie, bo ile razy byłam na Sekstansie, tyle razy mi się marzyło przyjechać tu od strony Dusznik właśnie. Mówisz, masz! Tyle, że to znowu wspinaczka, ale za to z pięknymi widokami.


Na Sekstansie obieramy kierunek Karłów - IMCA i tam nie zastanawiając się wiele, skręcamy w mój najukochańszy odcinek Błędnych Skał. Niebieskim docieramy do czerwonego szlaku i wyjeżdżamy z lasu, wprost na zachodzące słoneczko.

A potem znowu czerwonym  do samych Jakubowic. Jazda po śliskich korzeniach, do tego przykrytych liśćmi robi się trochę hardcorowa i naprawdę cieszyłam się, że tą trasę już znam. A i tak przy ostatnim zjeździe źle najechałam na kamień,  podparłam się nogą, za mocno zahamowałam i w efekcie całkiem mi rower się bokiem położył na skarpie. Więc nie było innego wyjścia, tylko cofnąć się trochę i najechać go jeszcze raz. No i poszło o niebo lepiej, bo zjechałam do samej ulicy, choć w półmroku i na mokrym podłożu to nie było aż takie proste.




  • DST 63.30km
  • Czas 04:11
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Ujeżdżanie żubra, czyli wypad do Srebrnej Góry

Niedziela, 5 października 2014 · dodano: 07.10.2014 | Komentarze 3

Oj, chodziło już za mną małe co nieco poza "kominem", więc niedzielnego poranka stawiłam się grzecznie w Kłodzku, gdzie przybyła Patrycja i Feniks. Oj, dawno, dawno się nie widzieliśmy, więc powitanie było, że ho ho. Trasa zaplanowana przez Feniksa miała być niespodzianką i pierwszyzną zarówno dla mnie, jak i dla Patrycji. Znałyśmy tylko ogólnie kierunek: twierdza w Srebrnej Górze.
Ruszamy więc na Wojciechowice i po ok. 2 kilometrach okazuje się, że mam kłopot z przerzutkami - linka się za bardzo poluzowała. W trakcie naprawiania okazuje się, że Feniks ma w zanadrzu kolejną niespodziankę: Tomcara, który dał mu się namówić na wypad. Przerzutki szybko chłopaki ogarniają i w czwórkę ruszamy dalej. Tomek ma duże wątpliwości, czy powinien jechać po całonocnej przeprawie z maleńką Zosią i tak, jakoś nieciekawie się czuje, jednak potem okazuje się, że to najzwyczajniej w świecie z głodu mu słabo było, czemu Feniks na szczęście w sposób niemal niezauważalny zaradził i Tomek z wyprawy nie zrezygnował. Ale ponieważ my też mieliśmy do uzupełnienia  zapasy napojowe, więc zatrzymaliśmy się przy sklepiku, który długo będę wspominać.

Pan sprzedawca był po prostu przecudny i on również sprawił mi  tego dnia niespodziankę, bo jak inaczej nazwać zakup kasztelana w butelce z kaucją (3,20+0,30) i bepowera (3,20) za łączną kwotę 3,90 zł? Trzy razy się upewniałam - pan twierdził, że tak ma być, więc ok, taka promocja może.  Tyle, że za chwilę przyszła inna pani, która sprzedawcę zmieniła :)
Ruszyliśmy dalej i raz mi się wydawało, że już tu byłam, a raz kompletnie nie miałam pojęcia, gdzie jestem,  ale wynalazek po drodze  pt.: "pomysłowy Dobromir" i "Polak potrafi" musiałam uwiecznić: świetny patent na własny prąd

W końcu rozpoznałam miejsce, w którym się znaleźliśmy - przełęcz Łaszczowa !!!!!  Przecież w tym miejscu mamy dotychczas największe grupowe zdjęcie bs-owców i wspomnienia tejże wycieczki naszły nas w sposób naturalny. Miejscówa na kasztelanka też wyborna, z czego oczywiście skorzystaliśmy.

A potem pojechaliśmy na spotkanie z tym oto zwierzęciem:

Po drodze Tomcar chciał zażyć spóźnionej kąpieli po ciężkiej nocy, ale Patrycja na szczęście czuwała nad nim.

Wracając do naszego żubra, Pani w sklepie okazał się niezwykłym poczuciem humoru i z szerokim uśmiechem zaproponowała, że możemy żubra poujeżdżać. Więc najpierw ostrożnie, z pewną dozą nieśmiałości Tomek "wziął byka za rogi"...

... a potem na całego .....

Pani sklepowa miała taką zabawę z moich prób zdobycia żubra, że w końcu zaproponowała swój sklepowy parapet, jako drabinę. 
W końcu po świetnej zabawie, przyszedł czas opuścić z żalem żuberka i podążyć w kierunku twierdzy, po drodze robiąc przystanki na krówki. Te "zwierzątka" zawsze przecież wszystkich podnoszą na duchu - proszę jacy zadowoleni:


Na postoju cieszyliśmy oczy pięknymi kolorami jesieni.

I w końcu zaczęliśmy poszukiwania wojsk Napoleona, znajdując ich tu....

i tu......, choć Patrycja szukała jednak czegoś innego :)

i w końcu tu ....


Przy okazji Tomek postanowił zaciągnąć się do wojska, ale najpierw sprawdzał czy warto i czy mają tam odpowiedni dla niego sprzęt.

I jeszcze szybciutko na górę na punkt widokowy i siuup na dół.


A o niespodziance w Bożkowie będzie cicho sza...., bo się wszyscy dowiedzą i rzucą na poszukiwanie skarbu, który pokazał nam Feniks.

Naprawdę rewelacyjny był to wypad - kolejny z cyklu: asfalt nie musi być nudny. Dzięki wielkie i mam nadzieję, że do rychłego spotkania.



  • DST 17.00km
  • Czas 00:51
  • VAVG 20.00km/h
  • VMAX 32.10km/h
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szybciutko wieczorkiem

Środa, 24 września 2014 · dodano: 25.09.2014 | Komentarze 3

Godz. 18.
Jechać? Nie jechać?
Późno, ciemno już prawie, lekko zimnawo.

Oj kurczę, zbieraj się kobieto i choć na chwilkę i na króciutko rozruszaj kości!
Ok., ale tylko po asfalcie po ścieżce rowerowej i do domu.
Dobra, tylko się rusz.

Przeprowadziwszy ze sobą prawdziwie męską rozmowę, pozbierałam się w 5 minut i ruszyłam. Jednej małej góreczki nie mogłam sobie odmówić, tym bardziej, że po drodze trzeba było zajrzeć na Orlika i zostawić klucz od domu Wiktorowi i ustalić godzinę powrotu do domu.
Ale potem rzeczywiście skierowałam się na Beloves, bo w tym pośpiechu zapomniałam o tym, że nie mam lampki na rowerze. Ale słuchawek do telefonu na szczęście nie zapomniałam. Polubiłam ostatnio jazdę z muzyką w głowie, a szczególnie ciepło, wakacyjnie i rowerowo kojarzy mi się Jubel Klingande i A Real Hero Electric Youth. A że dostałam nowy telefon służbowy, w którym słuchawki są zdecydowanie lepsze niż w moim, więc była okazja je przetestować. Sprawdziłam też przy okazji możliwości fotograficzne tegoż cuda, no ale tu wyszło na razie słabo, chyba, że jeszcze muszę się douczyć. Na razie zdjęcia wyszły z niego takie:



Co prawda, jak będę jeździć takie kosmiczne dystanse, to nie dociągnę do 3 000 km w tym roku, ale co zrobić - okazji i ochoty, jakby coś mniej ostatnio. Liczę jeszcze na rzut weny rowerowej w październiku. A potem to już chyba zapadnę w sen zimowy, aż do zimy i biegówek.



  • DST 45.70km
  • Czas 02:14
  • VAVG 20.46km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Podjazdy 450m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Piekło - Oleśnice

Poniedziałek, 4 sierpnia 2014 · dodano: 07.08.2014 | Komentarze 0

Wyjazd z Bodziem, celem sprawdzenia czego domaga się mój rower.. Stukanie w tylnym kole było niepokojące już w trakcie maratonu w Zieleńcu, więc  Bogdan jadąc koło mnie nasłuchiwał, co się dzieje. Diagnoza była jedna: wymiana co najmniej łożysk, a co jeszcze to Krzysiek sprawdzi. Niemniej jednak bardzo dobrze mi się tym razem jechało, noga podawała, jak nigdy wcześniej  mimo, że to był w zasadzie sam asfalt. A po wycieczce - serwis.










  • DST 86.80km
  • Teren 5.00km
  • Czas 05:01
  • VAVG 17.30km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Podjazdy 940m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Czarna Góra z Patrycją i Feniksem

Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 11.08.2014 | Komentarze 3

Feniksie najmocniej cię przepraszam, ale wpis zrobię chyba dopiero zimą. ale twój wpis jest tutaj, więc ja się przychylam w całości do twoich opinii. Jeszcze raz dzięki stukrotne za ten wyjazd. Widzisz, nawet mapkę ci podkradłam.

No dobra, jednak do zimy czekać nie będę.
Feniks z Patrycxją postanowili mi pokazać, że asfaltowe wycieczki również mogą być przepiękne, zwłaszcza gdy się jedzie w super towarzystwie, tempem odpowiadającym wszystkim. Oczywiście jak to ja - nie opiszę trasy, której nie ogarniałam i nie miałam pojęcia, gdzie jedziemy. Wiedziałam, że przewodnikom mogę zaufać w 100% i było mi naprawdę dobrze, że nie muszę nad tym myśleć.
Punkty ważne to:
Topolice-Bystrzyca-Sanktuarium Marii Śnieżnej-Przełęcz Puchaczówka-Czarna Góra-Lądek-Trzebieszowice-Kłodzko.


A oto przewodnik naszego małego stada. :)
Feniks szuka kierunku
Ambroży dawał tylko miodowy napitek, więc trzeba było swoje zapasy uruchomić - tu jeszcze bidonowe.
Obstawa dla Abrożego
Pomknęli, co?
We dwoje w drodze do Topolic
Na szczęście Patrycja poczekała na koleżankę.
Patrycja
No dobra, Feniks też zaczekał.
Tu jest Feniks
Zbliżamy się do miejsca przeznaczenia, czyli do słynnego ataku strażniczek wiary....
W drodze na Marii Śnieżnej
Po drodze mijając strażników zasad harcerskich - świetnie zorganizowana ekipa i zdecydowanie milsza, niż późniejsze panie. Reakcja na nasz podjazd była tu niemal natychmiastowa, ale bardzo uprzejma i sympatyczna.
Obóz harcerski
Feniks uprzedza nas właśnie o niewielkim podjeździe, który bardzo szybko pokonamy i zrobimy małego pitstopa.
Jedziemy na szczyt
To właśnie nasz postój.
Przystanek na kabanosy
Miała być też sweetfocia we trójkę, ale Feniks postanowił poeksperymetować z moim aparatem. Najważniejsze, że energetyki się załapały.
Miało być w trójkę
Dojechaliśmydo Sanktuarium i postanowiliśmy zmienić pojazdy na wygodniejsze
Gdzieś na trasie
Jednak ostatecznie miłość do dwóch kółek o napędzie nożnym zwyciężyła.
Oni razem
No więc w tym miejscu zostaliśmy rozdzieleni, a płot nas rozdzielający to cienka linia absurdu, jaki panuje przy Sanktuarium. Bo rozumiem, że w kościele, jako obiekcie, obowiązują pewne zasady, do których trzeba się stosować, ale pazerność przedstawicieli kościoła, okryta obłudną teorią o poszanowaniu 100 m2 powierzchni dookoła obiektu jest co najmniej śmieszna, biorąc pod uwagę, że wszystko będzie w porządku, gdy przyodziejesz się chustą za 25 zł, zakupioną w specjalnie w tym celu postawionym kiosku Szanuję lub nie miejsce kultu w zależności po której stronie płotu stoję !!!!! A strażniczki tego stanu rzeczy są po prostu bulterierkami hierarchów kościoła. 
Marii Śnieżnej
Ale jak widać nie popsuło nam to humorów i postanowiliśmy pojechać sobie spokojnie dalej. Teraz przynajmniej wiem, czego się tam spodziewać.
Punkt widokowy

I znowu Feniks

Patrycja i Feniks
Żeby nie było mój przedstawiciel też się załapał na zdjęcie.
To właściwie ja
Jedzonko było całkiem smaczne, mimo, że mięsne.
Pyszny obiadek
Dla Patrycji i Feniksa zabrakło już mięska, więc zamówili pizzę. :):)
Pizza Patrycji

Przepyszna wycieczka to była i bardzo Wam dziękuję, że na niej z Wami byłam.





  • DST 25.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:43
  • VAVG 14.56km/h
  • VMAX 37.20km/h
  • Podjazdy 500m
  • Sprzęt Lycan
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lajtowo z bratową

Poniedziałek, 16 czerwca 2014 · dodano: 18.06.2014 | Komentarze 0

Tym razem to Aga miała ochotę na wycieczkę - ja niekoniecznie. Ale w zasadzie po co siedzieć w domu? Więc mimo migreny, a może właśnie dlatego, z zaproszenia skorzystałam. Kierunek ustalił się sam: IMKA, na której spotkałyśmy Wojtka i Krzyśka. Ci z kolei namówili nas (!!!) na niebieski szlak do Lelkowej Góry. Na jej szczycie jednak doszliśmy do wniosku, że jednak się rozjedziemy, tym bardziej, że jak już byłam na Lelkowej, to chciałam zjechać zielonym szlakiem do Kudowy. Oczywiście w którymś momencie - czy to przez osłabienie myślenia tabletkami przeciwbólowymi, czy też zwykłe zagapienie - nagle znalazłyśmy się przy szlaku czerwonym. Trudno, jedziemy. Tyle, że to naprawdę nie był mój dzień i większość zjazdu po prostu sprowadziłam rower, nie mając nawet ochoty na podjęcie próby zjechania go. Nie tym razem.
No, ale dystans 12 km nie powalał, więc zaproponowałam Adze jeszcze przejazd ścieżką rowerową przez Małą Cermną. Asfaltem o dziwo jechało mi się już bardzo przyjemnie i nawet głowa zachowywała się tak, jakby chciała przestać boleć. Czas na plotkach bardzo miło upłynął, nie zniechęciłam bratówki do dalszych jazd, a że kilometyry "płaskie"? No cóż, nie zawsze hardcore jest wskazany.