Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14664.11 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.12 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Trening

Dystans całkowity:1661.48 km (w terenie 523.50 km; 31.51%)
Czas w ruchu:121:17
Średnia prędkość:13.70 km/h
Maksymalna prędkość:51.30 km/h
Suma podjazdów:29666 m
Maks. tętno maksymalne:174 (96 %)
Maks. tętno średnie:172 (95 %)
Suma kalorii:17194 kcal
Liczba aktywności:71
Średnio na aktywność:23.40 km i 1h 42m
Więcej statystyk
  • DST 21.80km
  • Teren 19.00km
  • Czas 02:13
  • VAVG 9.83km/h
  • VMAX 33.30km/h
  • Podjazdy 683m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ścieżką edukacyjną ze Skalniaka

Środa, 15 lipca 2015 · dodano: 16.07.2015 | Komentarze 0

Ależ przyjemne nowości dziś zaliczyłam wraz z kolegą Wojciechem.
Jak sama nazwa wskazuje, powinno być lekko, łatwo i przyjemnie.
Noooo - przyjemnie to było, ale już lekko i łatwo niekoniecznie.

Ale od początku:
Zielonym przez Miechy dotarliśmy do Lelkowej i bardzo cieszy mnie fakt, iż wjeżdżam to już bez najmniejszego problemu.
Być na Lelkowej i nie zjechać niebieskim do IMKI? Nieeeee.

A w trakcie zjazdu miła niespodzianka - minęliśmy się z Bogdanem i Zbychem, którzy wracali ze swojego tournee po Broumovsku.
Celem był dziś Skalniak i czerwony zjazd do Jakubowic, więc jeszcze po drodze zaliczyliśmy wejście na Błędne Skały, żeby nie było.


Przygotowania do Skalniaka nastąpiły, choć nie każdy miał co włożyć na siebie, jak widać na załączonym obrazku. Może po tym wyjeździe kolega mi zmądrzeje.

Ok. Skalniak. Zawsze go lubię i zawsze jest mi na nim fajnie, a dziś zachciało mi się eksploracji nowości.

Czyli sprawdzić zjazd ścieżką edukacyjną. Początek wyglądał bardzo lajtowo. Oznaczenia ścieżki ciężko nie zauważyć - klonowy listek, z którego usiłowaliśmy zrobić inny listek, bardziej wesoły. Poszczególne odcinki są też oznaczone tablicami informacyjnymi - jest ich siedem.

I taki jest przez jakieś 100 metrów. Potem zaczyna się po prostu bajka.

Kamole ukryte w zarośniętej paprociami ścieżynce, wijącej się pomiędzy barierkami nakazują skupienie uwagi na maksa.
Oj, Nerve miał tutaj co robić.

Potem było już tylko lepiej.
Duże kamienie - prawie uskoki, małe kamienie, korzenie, stromizna i przecudne widoki nad czubkami drzew.


Odcinek naprawdę niełatwy technicznie, zachwycający - że też ja tu wcześniej nie zbłądziłam. Byłam chyba odważniejsza, bo jechałam pierwsza. Albo Wojtek rzucił mnie na pożarcie lwom. Fakt, że na sztywniaku trochę trudno się walczy na takim zjeździe.
No, nasze szczęście ciut się urwało przy schodach...

bo od tego miejsca zaczął się jakiś kilometr wpychu, przepychu i przeciskania rowerów między skałami, drzewami i pieńkami.

Ale za punktem nr 4  już właściwie od nowa można jechać. Dojeżdża się tym samym do parkingu na IMCE i w całości omija się asfaltowy zjazd z Lisiej Przełęczy do IMKI. Po drodze zaliczyłam kilka efektownych gleb, więc moje zadowolenie z ochraniaczy wzrastało za każdym razem, gdy witałam się z podłożem.

Przy Imce nie było innej opcji, niż asfaltowy podjazd do Lelkowej (po raz drugi tego dnia), żeby próbować poprawić swój czas zjazdu z czerwonego.

Pięknie:
13.05.2015 - czas 13:25
11.07.2015 - czas: 12:18
15.07.2015 - czas 10:16

I`m the Queen of the Mountain. :):):) -  w tym miejscu powinna pojawić się mapka.






  • DST 35.60km
  • Czas 01:57
  • VAVG 18.26km/h
  • VMAX 40.10km/h
  • Podjazdy 440m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

odpoczynek po rychlebach

Niedziela, 10 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 0

Rower Bogdana w naprawie, więc zostaje tylko sztywniaczek i asfalt. Właściwie jestem zadowolona, bo po Rychlebach regeneracja mięśni pilnie potrzebna, a w terenie na pewno tego nie zrobię.

Pogoda dopisuje, choć od Piekła już zaczęło wiać i być chłodno.

Trasa: Czermna - ścieżka rowerowa - Słone - Brzozowie - zjazd do Piekła - przystanek na pszeniczniaka - Nachod - Kudowa.

Zdjęć brak.


  • DST 15.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:20
  • VAVG 11.25km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Podjazdy 360m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Objazd trasy wyścigu mtb XC Kudowa

Piątek, 17 kwietnia 2015 · dodano: 21.04.2015 | Komentarze 0

W zasadzie, to niewiele jest tu do napisania poza tym, że trasę panowie przygotowali naprawdę super. Dystans nie będzie długi, bo jedna pętla to ok. 4 km z przewyższeniem ok. 135 m, ale jest bardzo sprytnie pokręcona między drzewami, zjazdy - jak na Parkową - też nie są takie banalne. Zwłaszcza skręt w prawo przy kościółku ewangelickim może zrobić komuś mały problem, jeśli będzie tłok i ktoś zblokuje resztę. Fajnie, że chłopakom chciało się popracować nad zmianą zeszłorocznej trasy - na pewno urozmaici to wyścig, bo miejsca do wyprzedzania będzie bardzo mało. Ci, którzy się będą chcieli ścigać, muszą się wysunąć do przodu praktycznie od razu, bo potem będzie trudno. Ale chyba o to chodziło.

Po zrobieniu dwóch pętli (na pierwszej pomyliłam drogi), pojechaliśmy w kierunku myjni, zaliczając po drodze "górki" i zjazd za szkołą. Och, jak ja to miejsce lubię!!!!! Co rusz coś na nim  ćwiczę - tym razem jazdę bez hamulców. Fajne uczucie.


  • DST 24.60km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:09
  • VAVG 11.44km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Miał być Grodziec, a wyszedł czerwony szlak do Jakubowic

Piątek, 10 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 1

Baby jednak mają przerąbane: zawsze musi się trafić dzień, gdzie mimo najlepszych chęci i entuzjazmu w głowie, organizm mówi nie - teraz zwolnij i nie wariuj, bo ci nie pozwolę. No i właśnie tak się stało - mieliśmy dotrzeć na Grodziec i zaliczyć fantastyczny zjazd na Zielone Ludowe, a zaliczyliśmy Las Kościelny i dojazd do Kulina. Tam właśnie mój organizm powiedział: mam cię w nosie i dalej pod górę nie jadę. No cóż - dobrze, że Bogdan też jakoś ciśnienia nie miał i skierowaliśmy się na zielony szlak do IMKI. Śnieg już pięknie opuścił tereny i jechało się naprawdę fajnie do góry - aż się zdziwiłam, sądząc po tym, jak jeszcze "przed chwilą" mi się NIE CHCIAŁO. Ale motywacja też robi swoje, bo chociaż w nagrodę niebieski i czerwony szlak by się przydał. I huraaaa - dało się. Dotarliśmy nawet na wyższy odcinek czerwonego szlaku - tego z kładkami i korzeniami - a w chwili obecnej z powycinanymi drzewami. Normalnie jakiś armagedon w tym lesie się odbywa. Na każdym odcinku w lesie hałdy gałęzi, pnie i inne zalegające badziewie. CO ONI TAM ROBIĄ?!!!!! Jeszcze trochę to cały las wytną, masakra jakaś.




Ave Ja! Stwierdził Bodzio po wjechaniu pod górę kamoli na niebieskim szlaku. Racja.

I tak wygląda tam teraz wszędzie.






  • DST 22.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 14.67km/h
  • VMAX 48.60km/h
  • Podjazdy 490m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez kombinowania: Karłów i z powrotem

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 08.04.2015 | Komentarze 1

Nie samym terenem człowiek żyje, czarną robotę też trzeba zacząć odwalać, czyli: podjazdy. Nie ma lepszej metody na dotarcie do kondycji. Tym bardziej, że śnieg jeszcze niestety nie chce opuścić gór. Trening asfaltowy. Chwalić się jeszcze nie ma czym: 35 minut do IMKI i kolejne 15 minut do Karłowa - łącznie 50 - szału nie ma. Zmarzłam jednak okrutnie, a jadąc w dół rozbawił mnie pan kierowca w punto na poznańskich blachach, który jechał za mną całą drogę Stu Zakrętów i wyprzedził mnie dopiero w Kudowie.
Lisia Przełęcz:


Karłów i niespodzianka: tu też wzięli się za wycinkę drzew.

Z ciekawości podjechałam pod Szczeliniec, choć na ostatnich 5 metrach koło mi się ślizgnęło na śniegu i nie dało już rady ruszyć.


A niebieski wygląda na razie tak - nawet kawałek przejechałam, ale po jakiś 20 metrach odechciało mi się walczyć z mokrym śniegiem i śliskimi kamieniami.





  • DST 28.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 9.44km/h
  • VMAX 43.90km/h
  • Podjazdy 620m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Las Kościelny-Dańczów-Imka-Bukowina

Niedziela, 5 kwietnia 2015 · dodano: 06.04.2015 | Komentarze 1

Świąteczne jedzenie trzeba było jakoś spalić, więc najlepszym sposobem jest ruch, czyli niedzielna przejażdżka. Na wiosnę trasa wokół komina jest dość ciekawa, bo daje możliwości sprawdzenia własnego stanu technicznego. Plan prosty: początek w stronę Karłowa, ale za szlabanem za Zakręcie Śmierci już wjazd w teren i kierunek: Las Kościelny.

Potem górkami w stronę Jeleniowa

i przez Dańczów do kolejnego szlabanu - tym razem prowadzącego  zielonym szlakiem na IMKĘ.
Od tego miejsca jazdę utrudniał śnieg, zalegający jeszcze mocno po ostatnich opadach. Nie wróżyło to dobrze i właściwie im dalej w górę tym było gorzej. Dobrze, że chociaż śnieg był na tyle zbity, że mozna bylo po nim jakoś jechać. Poza jednym przystankiem na pilne potrzeby :), cały wjazd do IMKI wjechałam nie spadając z roweru, co mnie bardzo ucieszyło.

Przy następnym szlabanie - na IMCE - widok głębokiej zimy rozwiał moje nadzieje na dalszą jazdę terenem.

Dotarliśmy więc asfaltem do Lelkowej i Drogą Aleksandra pojechaliśmy w kierunku kolejnego szlabanu. Śnieg, zimno i lód - to nie jazda dla mnie. Jazdą w dół w takich warunkach zmęczyłam się bardziej, niż pod górę i fanką rowerowej zimy jednak nie zostanę.

Postanowiliśmy jeszcze sprawdzić, jak wygląda szlak z Bukowiny do szopki ruchomej i już wiemy, że przez dłuższy czas błędem będzie tamtędy jeździć. Bo jazdy tam nie ma - tam są roboty leśne, po których powstanie kolejna autostrada. Coś strasznego, wygląda na to, że ktoś ma zamiar pozbawić nas wszystkich naprawdę ciekawych miejsc do zjeżdżania.

W tym dniu mój Canyonek zaliczył wreszcie pierwszą myjnię w swoim życiu i znowu wygląda ślicznie (choć ubłocony też mi się bardzo podoba). Wzięłam sobie rady emi do serca i gdzie się tylko dało, próbowałam ćwiczyć stanie na rowerze i start z siodełka - cholera trudne. Ale w końcu się nauczę.


  • DST 14.00km
  • Teren 13.50km
  • Czas 01:30
  • VAVG 9.33km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Kalorie 456kcal
  • Podjazdy 456m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Czy Broumovsko to enduro?

Poniedziałek, 23 marca 2015 · dodano: 24.03.2015 | Komentarze 1

No i to jest pytanie zasadnicze!
A skąd się wzięło?
Naoglądaliśmy się w niedzielę przeróżnych filmików na stronie emtb i właśnie takie pytanie sobie zadaliśmy. Skoro to, co zobaczyliśmy  (Beskidy, Bieszczady) już jest kwalifikowane tym pojęciem, to czy nasze Broumovskie, Stołowe i Orlickie góry też już można nazwać tym mianem?
Hmmm, patrząc na skalę przewyższeń, stopień trudności i kosmicznie wręcz terenowe ścieżki, z kamieniami, korzeniami i singlami,  to chyba pod tym względem tereny są jak najbardziej endurowate.
A jeśli pod tym pojęciem ma się kryć jeszcze technika jazdy, to ja na razie tylko duchem spełniam te wymagania, bo Bogdanowi już chyba tylko odrobinkę tricków brakuje do pełnego miana.
Nakręcona i zwizualizowana, że przecież skoro oni mogą (czyli trenujący w tamtych rejonach Czesi), to i ja dam radę, rzuciłam Bogdanowi pomysł, że może po południu zaliczymy chociaż telewizory? I żeby nie kręcić kilometrów na dojazdy, to dojedziemy autem najdalej jak się da, czyli do Pasterki.

I tak się stało.
TELEWIZORY BYŁY MOJE:
Dla zbliżenia wielkości kamienia, po prostu na nim zaległam:

Inne miejsca również wyglądają (i są!) bardzo zacne:


Nie mogło też zabraknąć mojego ukochanego słonika - w różnych odsłonach:
Z Bożanowskiego Spicaka (w tle):


I spod szlabanu:

I zrobił się wieczór - czas na obiecanego opata

Rower mam po prostu cudowny. Amory zadziałały, jak trzeba, tylną oponę na zjeździe poczułam na czterech literach, szersze ustawienie rąk na kierownicy zdecydowanie mi pomaga, czego chcieć więcej? Kondycji na podjazdach.







  • DST 9.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 00:55
  • VAVG 9.82km/h
  • VMAX 33.80km/h
  • Temperatura 13.9°C
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Interwałowy teren

Środa, 11 marca 2015 · dodano: 12.03.2015 | Komentarze 4

Nooooo, to wreszcie pojeździłam sobie w terenie, uskuteczniając przy tym nieustającą walkę z oboma urządzeniami mierzącymi.

Suma sumarum każde z nich pokazuje co innego na koniec każdej podróży. Bogdan się ze mnie śmieje, że muszę jeździć szybciej, niż 5 km/h, to wtedy Garmin się ruszy. No wiem, tyle, że na razie nie mogę - zwłaszcza na podjazdach. Dostałam nauczkę ostatnio i teraz jestem grzeczna. Ale naprawdę nie ma na ten moment innego sposobu, żeby mierzył też mniejsze prędkości? Mundek nie jest ideałem, ale łapie już od 4 km/h. Co oznacza, że jak szybko idę z rowerem to też to zmierzy. W związku z tymi rozbieżnościami rożnice na obu urządzeniach sięgnęły już kilku dobrych  kilometrów, nie powiem - ma to dla mnie znaczenie. Natomiast zdecydowanie bardziej wierzę w przewyższenia wykazywane w Garminie - po korekcie można przyjąć, że są rzeczywiste. Garmin pokazał mi 234 m podczas gdy Mundek uznał, że to było 351 m. Ściemniać z przewyższeniami nie zamierzam, bo ci których to interesuje i tak od razu to zauważą i ośmieją, a z drugiej strony  nie o to chodzi, żeby wpisywać bzdury, bo to mojej kondycji i tak nie poprawi, więc po co? Tak więc, dopóki nie będę mogła bardziej popracować nad prędkością na podjazdach, będę zbierała dane z obu urządzeń.

A trasa? Na ten moment cud, miód, malina. Z ogólnego dystansu 9 km (szał !!!), aż 7 przejechałam w terenie. Nareszcie. I znowu się przekonałam w jak cudownym miejscu mieszkam: wystawiam rower przed dom, przejeżdżam 500 metrów i jestem w lesie - dosłownie. Czyż to nie jest piękne? I to w lesie, który nie jest szeroki i płaski, tylko górzysty i wcale nie taki banalny. Przykład? Chciałam dotrzeć do Altanki Brzozowej i co? I się zgubiłam, choć znam ten las (niby!) od dziecka. Fakt, zmyliły mnie roboty w lesie - powycinane drzewa i poryte ciężkim sprzętem drogi sprawiły, że za wcześnie skręciłam i urządziłam sobie chaszczowanie, połączone z biegiem na orientację. Plan był wyjechać na wprost altanki, a ostatecznie dotarłam do niej "od dołu", z rowerem na plecach, zaliczając przy tym pierwsze noszenie roweru w sezonie - JEST LEKKI:

A miałam przyjechać taką piękną i szeroką drogą leśną: Przynajmniej pojechałam nią dalej.

Altanka mnie trochę zasmuciła.

Bardzo opuszczone i zniszczone jest to miejsce, a takie fajne imprezy się tu odbywały. Do dziś pamiętam powrót po ciemku, bez latarek, z jednej z nich, gdy kolega z moją bratową (wtedy jeszcze nią nie była) wylądowali w tym oto pięknym dole:

Przebiłam się przez Las Kościelny, uważając na: trzymanie nóg na pedałach, omijanie gałązek, gałęzi i wszelkiej wielkości patyków na drodze, pozostałych po wycince i robotach leśnych, luźne kamienie i hak w rowerze. Brakuje mi spdów, ale pewność na zjazdach powolutku wraca i moje kończyny i głowa powoli przypomina sobie, co ma robić. I tak naprawdę  właśnie o to mi chodziło w dniu dzisiejszym. Było już w górę i w dół, więc znowu pod górkę nad ul. Słoneczną, w kierunku górki nad szkołą, gdzie tak cudnie - choć tak cholernie krótko - się zjeżdża. Objechanie podjazdem od "Gwarka" i znowu górki - tylko w przeciwną stronę, która do podjazdu jest zdecydowanie trudniejsza.
Widoczki już się pojawiają ładne, więc można coś przyfocić. Widok na Kudowę i Pogórze Orlickie:

Pobrudziłam wreszcie Canyonka.

A na koniec postanowiłam zobaczyć, czy zastanę kogoś na działce, no i się nie pomyliłam - tato przyszedł nakarmić sikorki. No i u nich wiosna się panoszy już na całego.



Bardzo się cieszę z tych 234 m w pionie, bo terenowe, bo kolano nawet nie jęknęło, bo w tak krótkim czasie i nie wyjeżdżając daleko dałam sobie mały wycisk.



.

Kategoria Trening, W pojedynkę


  • DST 4.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 00:28
  • VAVG 8.57km/h
  • VMAX 27.30km/h
  • Podjazdy 85m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Atak na Górę Parkową :):)

Wtorek, 10 marca 2015 · dodano: 11.03.2015 | Komentarze 0

Średnio udany - lęki jeszcze są. Ale to był czysty teren i o to mi chodziło.

Pod przekaźnikiem rozdzwonił się telefon, który zmusił mnie do odwrotu. 

Przynajmniej kilka fotek zdążyłam machnąć.

Kościółek Ewangelicki na Parkowej - tylko z tej strony ściany są najmniej pomazane:

TEREN, TEREN, TEREN: Znaki po ostatnim wyścigu jeszcze zostały


I altanka z panoramą na miasto.





  • DST 44.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 15.09km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Podjazdy 478m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Oleśnice - Piekło

Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 09.03.2015 | Komentarze 5

Po masakrycznie ciężkiej sobocie, na której padł rekord rekordów, Bodzio potrzebował czegoś lajtowego dla wyciszenia zmaltretowanego organizmu.
Nadmieniam w tym miejscu oczywiście  o przepięknych 70 km Bogdana na zaliczonych biegówkach. Jego plan zakładał minimum 60 km, ale oczywiście nie byłby sobą, gdyby czegoś tam nie dołożył. Tak czy siak swój rekord dotychczasowych bieżków zaliczył i może być z siebie kosmicznie dumny - ja jestem i jeszcze raz mu ogromne gratulacje składam, bo wyczyn jest niebanalny.

A ponieważ on niechętnie podchodzi do zrobienia wpisu na bs-ie o taaaaakim przebiegu (cytuję: bo to nie rower), to ja go pochwalę.
Start:

Meta:

34 kilometr w jedną stronę - Anensky Vrch - od tego miejsca powrót.

Przy takim wyczynie, dystans dzisiejszej wycieczki wypada trochę blado, ale mi dał chyba nie mniej radości, niż wczoraj Bogdanowi narty. Chciałam przejechać się kawałek w terenie, ale kierunek Gór Stołowych z oczywistych względów na razie został wykluczony, toteż pocisnęliśmy w przeciwną stronę - na Lewin. W końcu odcinek między Jeleniowem a Lewinem można pokonać terenem.

I tam udało mi się przeprowadzić kolejne testy Nerwusa. Na podjeździe Bogdan jeszcze poudzielał mi rad, jak ustawić amortyzatory, a ja słuchałam go tak, jakbym pierwszy raz na fullu jechała. Tu oczywiście nastąpił test mojej kondycji i to nie był pozytywny wynik, bo nawet garmin przez chwilę myślał, że pojazd się nie porusza i zaprzestał pomiaru. Ale w końcu do torów dojechałam.

Bogdan z nudów zaczął nawet robić przymiarki do przeskoku rowerem przez tory.

Ale w końcu zrezygnował i zaczął się opalać - w końcu pogoda była przepiękna.

Jadąc dalej stwierdziłam z radosnym zdziwieniem, jak pięknie mój rower zachowuje się na zjeździe, pokonanym niestety wolno i nie bez obaw, ale to w końcu minie. Podniosłam się z siodełka, odsunęłam ramiona od kierownicy i w tym momencie Nerwus sam spode mnie się wysunął, ustawiając się do zjazdu tak, jak zaplanował to konstruktor (hihihi). Przy tym szersza kierownica pozwoliła mi na zachowanie lepszej równowagi na ścieżce, co już prawie wprawiło mnie w euforię. Od teraz to już naprawdę nie mogę się doczekać spdów, braku śniegu w górach i pełnej sprawności - fizycznej i umysłowej -jakkolwiek to zabrzmiało hahaha. Kurczę, naprawdę zaświtała mi w głowie myśl, że w tym roku na mur pokonam wszystkie kamole na Broumovsku.

 Na skrzyżowaniu w Lewinie zastanawialiśmy się w którą stronę dalej jechać i tym razem wybrałam kierunek Oleśnice, nie Taszów, żeby nie przeginać, bo przecież wiem czego się tam można spodziewać, więc obawiałam się, że mogę nie dać rady. Tak więc asfaltem do Oleśnic. Przy okazji wypatrzyłam skrót terenowy, którego jakoś w tamtym roku nie zauważyłam (pan B. oczywiście o nim wiedział :)) Dzięki temu skrótowi można sobie oszczędzić co najmniej 1,5 km podjazdu więc myślę, że warto go na przyszłość zapamiętać. A przy okazji zajrzeliśmy jeszcze na Hartmana do narciarzy. Nawet dawali jeszcze radę.

Po tych 13 kilosach pod górę zmęczyłam jednak nogę, więc następne 6 (po prostej i w dół) Bogdan schował mnie w "tunelu" i dzięki temu przecudownie lekko i bez wysiłku przemknęłam sobie ten odcinek. Ale skończył się ładny asfalt, zaczęły wertepy i ja od razu zwolniłam, a ten pomknął dalej - na piwo do Pekla.
Tam postanowiłam się pomodlić o sprawny powrót do domu, tylko zapomniałam w którą stronę się ręce układa hahaha.
A tak serio - małe ćwiczenia izometryczne w każdej sytuacji można zrobić. Trochę pieszych w Pekle już było, ale to jeszcze nie rowerzyści.

Na tych wybojach jednak zaczęło mi doskwierać siodełko, a po 30 kilometrach już miałam prawie łzy w oczach i każda dziura zaczęła mi  robić spore trudności. No i teraz się będę zastanawiać, co dalej? Przetrwać i czekać, aż się pupa przyzwyczai, czy szukać innego (damskiego) siodełka? Jak ktoś ma jakąś radę, to chętnie wysłucham. Przy krótszych trasach nie czułam takiego dyskomfortu.
Mapkę uzupełnię, jak dojdę do ładu z moim nowym kolegą.