Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14469.21 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.08 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2015

Dystans całkowity:443.60 km (w terenie 291.80 km; 65.78%)
Czas w ruchu:41:22
Średnia prędkość:10.72 km/h
Maksymalna prędkość:49.00 km/h
Suma podjazdów:12086 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 57m
Więcej statystyk
  • DST 24.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 7.70km/h
  • VMAX 25.90km/h
  • Podjazdy 940m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Alfabet na Srebrnej, czyli kolejne lekcje enduro Wiktora

Środa, 5 sierpnia 2015 · dodano: 07.08.2015 | Komentarze 1

Po pierwszych - bardzo udanych - lekcjach na Rychlebach, przyszedł czas na trudniejsze rzeczy. Srebrna Góra daje takie możliwości, że można się uczyć i uczyć. Ogarniamy więc logistycznie sposób podjeżdżania, bo nie chodzi tym razem o formę, tylko technikę jazdy. A wiadomo, że największe zniechęcenie przychodzi właśnie pod górę.

Tak więc: 
1. Wiktor i ja wysiadamy na szczycie asfaltu przed parkingiem, Bogdan zjeżdża na dół.  Dogania nas terenem. Jedziemy trasą A.
2. Bogdan jedzie swoje (podjazd + B), a my asfaltem i szutrem podjeżdżamy całość. Zjeżdżamy B.
3. Bogdan wiezie Wicia do końca asfaltu i zjeżdża na dół, ja jadę rowerem, Bogdan do nas dociera. Obiad, szuter do góry i zjazd: C.

Kolejność na zjazdach podobnie, jak w Rychlebach, czyli Wiktor zawsze w środku. Przód pokazuje którędy i jak zjechać oraz ogranicza dziecku prędkość, a tył kontroluje technikę i sprawdza czy wszystko w porządku.

Mniej więcej. 

W przypadku Wiktora sprawdza się technika nauczania pod tytułem: wsiadaj i jedź. Tylko nie za szybko. 


Nawet zakurzył na zakręcie :)


Tutaj matka się wysypała, a synek pocisnął. Siara.

Sprawdza się też w jego przypadku zasada: im mniej wiesz, tym więcej przejedziesz. Oto przykład. "Melfirkowa" hopka, a za nią mostek (na B). Ja to znam i jeszcze nie dałam rady tego zjechać...

... Wiktor nie zna i nic nie mówiłam, żeby go nie straszyć. Bogdan tylko powiedział, żeby w tym miejscu uważał i nie jechał za szybko. I proszę:

Korygować mu postawę na rowerze pewnie jeszcze będziemy długo, ale ma jedną ważną cechę - nie boi się. Ani szybkości, ani stromizny. I mało brakowało a zjechałby z korzennych hopek. Ja wtedy chybabym dostała zawału. Zaliczył kilka niegroźnych spotkań z drzewami czy ściółką leśną, ale ogólnie bardzo dobrze sobie poradził. Ma potencjał. 





Za to ja zaliczyłam na C koncertową glebę. Nawet do końca nie wiem, jaki błąd popełniłam, ale przez ochraniacz poczułam uderzenie w kolano. Więc inwestycja w latawki była jak najbardziej trafiona. A dla równowagi zjechałam wreszcie melafirowy zakręt. Do trzech razy sztuka. 

Bogdan objechał trasy cztery razy, zjechał hopy korzenne i nawet dał się namówić na udział w filmie pt.: skaczę przez hopki. Coraz lepiej mu to wychodzi i zazdrość mnie zżera, że ja nie mogę się przełamać.







  • DST 18.70km
  • Teren 18.70km
  • Czas 02:17
  • VAVG 8.19km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dla mnie nowy zjazd w Broumowskich

Wtorek, 4 sierpnia 2015 · dodano: 06.08.2015 | Komentarze 1

Upalnie, choć ja taką pogodę uwielbiam. Kiedy mam się wygrzać, jak nie teraz? Zimą? Ale siły w takich warunkach trzeba jednak oszczędzać, więc dojazd na Pasterkę autem. Stamtąd też chciałam autem, ale pan miał wszystkie miejsca zajęte.

Stamtąd na Bożanowski Spicak i powrót do Panuv Kryza żółtym szlakiem, który ostatnio staje się punktem obowiązkowym do zaliczenia. Więc dla odmiany widok na Skalniaka z wyhlidki na żółtym szlaku.

Warto wepchnąć rower początkowym odcinkiem, bo potem jest krótko, ale treściwie. Miny turystów na szlaku - bezcenne i dają pozytywnego kopa do większego skupienia, żeby gleby nie zaliczyć.


Tym razem na wyjeździe marudził Bogdan - pewnie pogoda dała mu się we znaki. Plus wredne osy i fotograf, który chciał robić zdjęcia. :)


Dlatego zjazd z tv zaliczony bez przystanku - do samego końca. Dobry czas przejazdu sobie zrobiłam: 5:22, ale nogi na dole bolały.

Wkurzająco długi podjazd z powrotem do Panuv Kryza i wreszcie obiecywany od dłuższego przez Bodzia zielony szlak do Zabiteho.  Ten zjazd przypomina tv i uskok razem wzięte: dłuuugi, wyboisty, z wielkimi głazami. Na końcowym odcinku najlepiej trzymać się prawej strony ścieżki. Powrót do Pasterki granicznikiem, którym wyjeżdża się za stodołą w Pasterce, omijając cały szlak od Pańskiego do Machowskiego Krzyża i szlabanu. Ciekawa alternatywa dla jazdy wokół komina.






  • DST 60.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:05
  • VAVG 11.80km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 1350m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

OSTASZ

Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 1

Postanowienie na dziś: OSTASZ.

Dojazd: Pstrążna - Mahovskie Konciny - Vysoka Srbska - Wąwóz - Suchy Dul - Bukowice - Ostasz
Powrót: Ostasz - Bukowice - Suchy Dul - Panuv Kryz - Pasterka - Karłów - D100Z - Kudowa

Sporo asfaltowych podjazdów: Pstrążna, Vysoka Srbska, Suchy Dul (końcówka 2 razy), Bukowice do Ostasza.
Najciekawsze miejsca to oczywiście Wąwóz i sam Ostasz.

Machovskie Konciny:

Lato trwa - bociek wypatrzony przez Bogdana nie miał pary, więc można bezpiecznie go podziwiać. :)

Dojazd przez Wysoką Serbską

Wąwóz: zbyt gorąco i lajtowo, żeby zakładać ochraniacze, choć w plecaku się znalazły


Pierwsze ssssyk tego dnia. I pompowanko. Zastanawiająco dużo tych kapci w Nervie. Z niczego tak naprawdę.

Przed nami nasz cel wyprawy:

Drugie pompowanko i zmiana dętki. Naprawdę robi się to dziwne. W końcu zagadka się wyjaśni, ale jeszcze nie dziś.

Nudzę się, więc zwiedzam okolice.

W końcu zaczynamy najciekawszy fragment trasy.

Ja tak:

Bogdan tak:




Za szybko wjechał, więc musiał poczekać na kolejne fotki. Ale żeby nie było - nie cały szlak na szczyt prowadziłam, były fragmenty, w których dało się jechać.


Ostasz zdobyty...

odważni do przodu, paranoicy z bezpiecznej odległości



Przynajmniej ze zjazdem nie było problemu


A na powrocie takie ziółka się znalazły:







  • DST 29.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 01:33
  • VAVG 18.71km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 506m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

blondi na starcie, czyli VIII Maraton im. Artura Filipiaka

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 03.08.2015 | Komentarze 5

Blondynek nie sieją, same się rodzą. Tak bym w skrócie podsumowała mój drugi występ w maratonie Fisha.

Bogdan z Wiktorem pojechali do Zieleńca wcześniej, jako obstawa bufetu, a ja wybrałam się ciut później. Zadowolona z siebie, że zabrałam się z domu na raz, to znaczy torba ze sprzętem na jedno ramię, rower na drugie i do auta. Przybyłam na czas, zapisałam się nawet jako członek KKZK, spotkałam znajomych i razem wesoło sobie gawędziliśmy. No, ale czas się przygotować.

Wyciągam sprzęt z auta i nagle co?!!!

Kuźwa, gdzie są moje buty? !!!!!
Ja p....zostały w domu. No i po moim maratonie. Telefon do Bogdana, że nie jadę, bo to bez sensu, przecież w biało-różowych adidaskach się nie da jeździć - a już na pewno nie na wyścigu. Miał chłopina ubaw ze mnie, a ludziska koło auta jeszcze lepszy, jak słyszeli inwektywy, które puściłam pod swoim własnym adresem. Za późno, żeby się wracać, numer startowy jest, więc albo jadę albo się poddaję i DNF-a zaliczam. Ok. posłuchałam trenera i wypakowałam resztę z auta.

Rysiu i Hubert też się pośmiali i szukali pozytywów tej sytuacji. Jeden znaleźli: gorzej by było, gdybym zapomniała roweru. No cóż. Do tego rozglądając się dookoła siebie widziałam całe mnóstwo kobiet i spd-ów. Czyli kolejny dylemat: co ja tu robię. To będzie już chyba tylko walka o przeżycie. Komentarz z tłumu, że sobie laska różowe buciki założyła wcale mi humoru nie poprawiły. Przynajmniej będę miała na co zwalić na mecie, że mi nie wyszło.

No dobra - START. Pierwszy zjazd i znowu to samo: mam już 40 km na liczniku i wszyscy mnie mijają. Ale już miałam to gdzieś, bo całe ciśnienie ze mnie zeszło jeszcze przed startem. Teraz tylko przejechać swoje. Wjazd w teren i niemal od razu gleba na zakręcie, bo jakiś młotek koło mi podciął. Uff. Kiepsko.

Pozbierałam się i dalej w drogę. I nagle coś się porobiło, bo jechałam swoje - czyli jakieś 10 na godzinę - a okazuje się, że to ja zaczynam ludzi wyprzedzać. Trasa zmieniona na podjeździe, czyli mniej trawersu a bardziej stromo. Wielu rower wpycha, a ja jadę. Cud.

Pierwszy zjazd i moja mina mówi sama za siebie: k.....a, zaraz się zabiję!!!!! I w zbliżeniu biało-różowy powód mojego wkurwa. Stopa zsuwa mi się z pedałów przy każdym prawie większym kamieniu i zamiast myśleć o zjeździe, to ja myślę o kolanach. Oczywiście  w tej sytuacji znowu ileś tam osób mnie wyprzedza. Odbiłam to sobie dopiero na następnym stromym zjeździe. Dojazd do górki był singlem, nie ma gdzie wyprzedzić, ale przy samej hopce dość szeroko. Więc wydarłam ryja: Z DROGI !!!! i pojechalam, bo oni tam sprowadzali rower. No z pięć osób zostawiłam za sobą. Już coś. Co prawda mało zębów sobie kolanem nie wybiłam, ale z roweru nie spadłam..

Dojrzałam w końcu swoją konkurencję, czyli dwie dziewczyny, z którymi postanowiłam się zmierzyć, bo nie wiem przecież w jakiej kategorii jadą. Ależ jedna miała nogę. W dół i w górę po asfalcie widziałam tylko jej plecy, ale w końcu zaczął się terenowy podjazd i tu już mój wkurw i umiejętność jazdy po takiej nawierzchni pomogły. Następne osoby, w tym "moja" konkurentka zostają w tyle.

20 kilometr - pitstop. Tu już nie było żartów, bo oddech konkurencji czułam na plecach cały czas (dosłownie - co widać na zdjęciu). Nie było opcji, żeby się zatrzymywać, więc pomachałam tylko ekipie bufetowej i fotografowi. W końcu duch wyścigu mi się udzielił.

Ekipa KKZK na stanowisku.


Tyle to jeszcze dam radę. Perspektywa niezła.

Na szutrowym zjeździe laska przycisnęła i znowu mi odjechała. Na Torfowiskach już była  tak daleko, że straciłam nadzieję na jej wyprzedzenie. Ale walczymy dalej. Ostatni asfaltowy podjazd do Zieleńca.  Jadę trochę mocniej, niż normalnie i nagle widzę, że zbliżam się do niej coraz bardziej. Ale dostałam ostatniego kopa. Do tego stopnia, że wrzuciłam blat i po drodze łyknęłam jeszcze dwóch facetów.

Na metę przybyłam z czasem: 1:33. Pobiłam swój czas z poprzedniego roku aż o 33 minuty.

Jechało około 200 osób. Kobiet w sumie 31. W K4 było ich aż osiem.
Mój wynik:
101 - open
9 - kobiety
1- K4
Ale następnym razem pierwsze, co będę pakować do torby, to NA PEWNO BĘDĄ BUTY!