Info
Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 16065.66 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.09 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
2013 r.:
2014 r.:
2015 r.:
2016 r.:
Dzienne odwiedziny bloga:
Kategorie bloga
- asfalt nie musi być nudny
17 - babskie wypady
7 - Beskidy
6 - BIEGANIE
12 - Biegówki
2 - Bikestats
47 - Broumovskie Steny
24 - Dolni Morawa
2 - FINALE LIGURE/WŁOCHY
7 - Góra Parkowa
13 - Góry Bardzkie
4 - Góry Bialskie
2 - Góry Bystrzyckie
14 - Góry Izerskie
2 - Góry Kamienne
2 - Góry Orlickie
49 - Góry Sowie
6 - Góry Stołowe
122 - Góry Suche
3 - Góry Złote
2 - Jeseniki
5 - Karkonosze
2 - KOUTY
2 - Lipovske Stezky
1 - Maratony
5 - Masyw Ślęży
4 - Pieniny
2 - Podgórze Karkonoszy
5 - rodzinka w komplecie
24 - ROLKI
0 - Rudawy Janowickie
1 - Rychleby
7 - Śnieznicki PK
7 - Srebrna Góra
24 - strefa mtb
24 - Tatry
3 - Treking
7 - Trening
71 - Trutnov Trails
9 - tv i uskok - razem lub osobno
12 - W pojedynkę
59 - Wyścigi
4 - Wzgórza Lewińskie
17
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Styczeń4 - 0
- 2024, Grudzień3 - 0
- 2024, Listopad1 - 0
- 2024, Październik6 - 0
- 2024, Wrzesień8 - 0
- 2024, Sierpień9 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj8 - 0
- 2024, Kwiecień5 - 0
- 2024, Marzec4 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień3 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Październik8 - 0
- 2023, Wrzesień7 - 0
- 2023, Sierpień10 - 0
- 2023, Lipiec17 - 0
- 2023, Czerwiec13 - 0
- 2023, Maj10 - 0
- 2023, Kwiecień4 - 0
- 2023, Marzec3 - 0
- 2023, Luty4 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Październik6 - 0
- 2022, Wrzesień2 - 0
- 2022, Sierpień9 - 0
- 2022, Lipiec18 - 0
- 2022, Czerwiec16 - 0
- 2022, Maj15 - 0
- 2022, Kwiecień12 - 0
- 2022, Marzec6 - 0
- 2022, Luty5 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień4 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik7 - 0
- 2021, Wrzesień3 - 0
- 2021, Sierpień1 - 0
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień10 - 0
- 2016, Sierpień14 - 1
- 2016, Lipiec18 - 4
- 2016, Czerwiec17 - 0
- 2016, Maj16 - 1
- 2016, Kwiecień12 - 1
- 2016, Marzec4 - 2
- 2016, Luty3 - 1
- 2016, Styczeń1 - 0
- 2015, Grudzień2 - 1
- 2015, Listopad5 - 1
- 2015, Październik12 - 5
- 2015, Wrzesień7 - 6
- 2015, Sierpień14 - 20
- 2015, Lipiec17 - 7
- 2015, Czerwiec16 - 8
- 2015, Maj14 - 21
- 2015, Kwiecień15 - 28
- 2015, Marzec11 - 30
- 2015, Styczeń1 - 4
- 2014, Listopad6 - 24
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień11 - 11
- 2014, Sierpień14 - 16
- 2014, Lipiec16 - 13
- 2014, Czerwiec16 - 44
- 2014, Maj15 - 59
- 2014, Kwiecień12 - 48
- 2014, Marzec6 - 21
- 2014, Luty1 - 7
- 2014, Styczeń3 - 11
- 2013, Grudzień3 - 13
- 2013, Listopad4 - 14
- 2013, Październik9 - 21
Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2014
Dystans całkowity: | 579.60 km (w terenie 292.00 km; 50.38%) |
Czas w ruchu: | 41:15 |
Średnia prędkość: | 14.05 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.00 km/h |
Suma podjazdów: | 11140 m |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 38.64 km i 2h 45m |
Więcej statystyk |
- DST 20.00km
- Teren 9.00km
- Czas 01:20
- VAVG 15.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 500m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Miechy treningowo
Wtorek, 10 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0
Podjazd do YMKI przez Zielone Miechy jest rewelacyjną alternatywą dla asfaltu - czy to od Bukowiny czy to drogą Stu Zakrętów. Ten jest zdecydowanie ciekawszy, choć trudniejszy - przynajmniej dla mnie na ten moment. Z Kudowy praktycznie po 1,5 km asfaltu od razu wjeżdża się w teren i zaczyna się podjazd. Do treningów i ciekawszej trasy rewelacja. Kategoria Góry Stołowe, W pojedynkę
- DST 24.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:47
- VAVG 13.46km/h
- VMAX 44.40km/h
- Podjazdy 600m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Miechy
Poniedziałek, 9 czerwca 2014 · dodano: 13.06.2014 | Komentarze 1
Nowo poznany przeze mnie podjazd do Lelkowej, który w sumie nie był mi obcy. Tyle, że do tej pory znałam go od drugiej strony, to znaczy od zjazdu. Trasa wybrana przez Bogdana, który chciał przetestować swój nowy nabytek. Z Lelkowej wjechaliśmy jeszcze na Błędne Skały i stamtąd wróciliśmy najpierw czerwonym szlakiem, a potem przez Machovskie Konciny, Zdarki i Małą Czermną.I oto oni: nerwowy Bodzio z nerwowym Nerwusem
Mój ulubiony zjazd do Koncin:
No i Bodzio na swoim nowym rumaku - nie wiem, jak mu teraz robić zdjęcia na zjazdach - nie zdążę!!! :)
Kategoria Góry Stołowe, Trening
- DST 45.40km
- Teren 18.00km
- Czas 03:04
- VAVG 14.80km/h
- VMAX 42.60km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 900m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwiadowcza pętla nr 3: Batorówek-Sekstans-Buddyści
Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 6
Wyjechałam nieśpiesznie, o 15.00, aby spokojnie bez pośpiechu, ogarnąć trzecią część trasy szykowanej na sobotę. Jadąc już ze dwa zakręty przed Lisią Przełączą dostrzegłam przed sobą parę rowerzystów, którzy twardo pociskali do góry. Widać było, że dziewczyna z przodu daje radę lepiej, niż chłopak jej towarzyszący. Pomyślałam sobie: no co nie dogonię ich?
No to dogoniłam.....
Jakież było moje zdziwienie, gdy rozpoznałam w końcu w rowerzystach brata swego z żoną :):) Agnieszka dokonała cudu i wyciągnęła go na rower i to od razu na Karłów, a właściwie do wioski za Wambierzycami - powrót na drugi dzień. Biedaczek :)
Agnieszka na Lisiej
Marek dotarł i nawet był zadowolony.
Podjechaliśmy więc razem kawałek, tzn.: do Stroczego Zakrętu, gdzie oni skręcili w prawo ja w lewo - odwiedzić znowu Radkowskie Baszty. Po krótkim zapatrzeniu się na Broumovskie Steny i zamianie paru zdań z turystą z fajnym aparatem, ruszyłam w stronę Batorówka, sprawdzić czy naprawdę byłoby gdzie zrobić tam ognisko. Jest miejsce:
Batorówek.
Dla zapamiętania drogi - chociaż mapę wyciągałam na każdym skrzyżowaniu - oznaczyłam sobie drogowskazy:
Widoki na tej trasie są takie:
Ale potem wjeżdża się w Mroczny Las i widoki już są takie:
Mroczny Las.
A po przejechaniu go intensywnie się pilnowałam, żeby dobrze wyjechać na klasztor buddystów - trafiłam, więc będzie dobrze. Z tej części trasy najfajniejszy był mroczny Las i Sawanna oczywiście.
Tak więc trasa całości ogarnięta, nic tylko ruszać i trafić z pogodą.
No to dogoniłam.....
Jakież było moje zdziwienie, gdy rozpoznałam w końcu w rowerzystach brata swego z żoną :):) Agnieszka dokonała cudu i wyciągnęła go na rower i to od razu na Karłów, a właściwie do wioski za Wambierzycami - powrót na drugi dzień. Biedaczek :)
Agnieszka na Lisiej
Marek dotarł i nawet był zadowolony.
Podjechaliśmy więc razem kawałek, tzn.: do Stroczego Zakrętu, gdzie oni skręcili w prawo ja w lewo - odwiedzić znowu Radkowskie Baszty. Po krótkim zapatrzeniu się na Broumovskie Steny i zamianie paru zdań z turystą z fajnym aparatem, ruszyłam w stronę Batorówka, sprawdzić czy naprawdę byłoby gdzie zrobić tam ognisko. Jest miejsce:
Batorówek.
Dla zapamiętania drogi - chociaż mapę wyciągałam na każdym skrzyżowaniu - oznaczyłam sobie drogowskazy:
Widoki na tej trasie są takie:
Ale potem wjeżdża się w Mroczny Las i widoki już są takie:
Mroczny Las.
A po przejechaniu go intensywnie się pilnowałam, żeby dobrze wyjechać na klasztor buddystów - trafiłam, więc będzie dobrze. Z tej części trasy najfajniejszy był mroczny Las i Sawanna oczywiście.
Tak więc trasa całości ogarnięta, nic tylko ruszać i trafić z pogodą.
Kategoria Góry Stołowe, Trening, W pojedynkę
- DST 22.00km
- Teren 8.00km
- Czas 01:42
- VAVG 12.94km/h
- VMAX 45.60km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 500m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwiadowcza pętla nr 2: Machovskie Konciny - Pstrążna
Piątek, 6 czerwca 2014 · dodano: 06.06.2014 | Komentarze 5
Tym razem postanowiłam sprawdzić następną część trasy zaplanowanej na sobotę, a właściwie jej fragment, który nie do końca pamiętałam, jak jechać, żeby wyjechać przy łowisku pstrąga w Pstrążnej. Udało mi się nie przestrzelić szlaku niebieskiego w Zavrchu i trafić idealnie tam gdzie chciałam. Tempa strasznie porażającego nie zamierzałam od początku trzymać, bo nie wiem ile fotek zrobię w sobotę, więc tym razem nie mogłam sobie odpuścić tej przyjemności.A oto efekty zwiadu:
Najpierw autoportret, bo to zdjęcie akurat mi się bardzo spodobało to tak sama sobie posłodzę :):):)
Przepiękne i przecudowne do jazdy Machovskie łąki - rower po prostu po nich płynie - zalety fulla wychodzą tu w całej okazałości.
I widok spod lasu, w który będziemy wjeżdżać i krajobraz zmieni się diametralnie, ale na razie..... jest tak:
I oto właśnie następuje zmiana krajobrazu:
Momentami nawet robi się plażowo i nadmorsko:
A gdyby ktoś jednak chciał przefrunąc i nie jechać, to Czesi wypożyczają też śmigła:
Znak charakterystyczny, przy którym trzeba skręcić..................,
aby trafić do....tego właśnie miejsca.
Po drodze jest fantastyczny zjazd czerwonym szlakiem, którym ląduje się niemal u jakiegoś gospodarza czeskiego, jest też mini singiel niebieski, no a potem jest podjazd od łowiska do rozjazdu w Pstrążnej. Tutaj odnotuję pełen sukces, jak na moje możliwości: wjechałam go na młynku, ale w całości. Nie wiem dokładnie ile ma nachylenia, ale myślę że dobrze ponad 20% i do tej pory nigdy go nie wjechałam. Ciekawa jestem czy uda mi się to samo w sobotę, gdy już nogi będą zmęczone.
Tak więc słodząc sobie znowu na koniec rzeknę tylko: CHŁOPAKI SZYKUJCIE SIĘ!!!
Jutro jadę sprawdzić sawannę i klasztor buddystów (od drugiej strony, niż do tej pory jechałam).
Kategoria Góry Stołowe, Trening, W pojedynkę
- DST 38.50km
- Teren 24.00km
- Czas 02:41
- VAVG 14.35km/h
- VMAX 47.70km/h
- Podjazdy 800m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwiadowcza pętla nr 1: Pasterka - Radkowskie Skały
Czwartek, 5 czerwca 2014 · dodano: 05.06.2014 | Komentarze 5
Testowanie pierwszej części trasy, którą chciałam zaplanować na przyszłą sobotę. Asfaltem do Karłowa - 50 minut (ja). Potem przez Pasterskie łąki (podmokłe i już zarastają, ale nadal piękne) do Pasterki. Tam oczywisty z oczywistych postój na opata (ostatnie dwa z lodówki) i dalej Drogą na d Urwiskiem (zielony rowerowy) do szlabanu przy Drodze Stu Zakrętów i w dół asfaltem do Stroczego Zakrętu.
Tam własnie jest przepiękna miejscówa pod tytułem: Radkowskie Baszty. Da się dojechać do niej rowerem i tam koniecznie się zatrzymamy, bo widoki na Broumovskie są stamtąd cudowne.
Potem przez Burzowe Łąki dotarliśmy do Praskiego Traktu (którym zimą biegnie trasa biegówek) i skierowaliśmy się z powrotem na Karłów. Jednak nie pojechaliśmy przez łąki, tylko koło Brukseli starym asfaltem dotarliśmy do drogowskazu przy Karłowie. Potem już do domu, bo się ciut późno zrobiło. Trasę na sobotę chciałabym odrobinkę w tej części zmodyfikować tak, abyśmy odnaleźli sekstans.
I kilka fotek, może nie najlepszych, ale to komórka.
Tam własnie jest przepiękna miejscówa pod tytułem: Radkowskie Baszty. Da się dojechać do niej rowerem i tam koniecznie się zatrzymamy, bo widoki na Broumovskie są stamtąd cudowne.
Potem przez Burzowe Łąki dotarliśmy do Praskiego Traktu (którym zimą biegnie trasa biegówek) i skierowaliśmy się z powrotem na Karłów. Jednak nie pojechaliśmy przez łąki, tylko koło Brukseli starym asfaltem dotarliśmy do drogowskazu przy Karłowie. Potem już do domu, bo się ciut późno zrobiło. Trasę na sobotę chciałabym odrobinkę w tej części zmodyfikować tak, abyśmy odnaleźli sekstans.
I kilka fotek, może nie najlepszych, ale to komórka.
Pasterskie łąki.
Miejsca było tylko na dwie stopy - w dół przepaść. Ale co to dla B.?
Widok na Broumovskie Steny
Kategoria Góry Stołowe, Trening
- DST 22.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:48
- VAVG 12.22km/h
- VMAX 42.00km/h
- Podjazdy 750m
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry Suche
Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 02.06.2014 | Komentarze 6
Oj się zadziało w tym dniu!
Po sobotnim mtb chętni do dalszych wyczynów zmaleli w tempie ogromnym do trzech osób: Emi, Bogdan i ja. Po krótkiej naradzie i stwierdzeniu, że Pan Tomek (!!:):)) nie dojedzie do nas stanęło na dojeździe czterokołowym do Głuszycy. Była opcja rowerowa, ale ze względu na moją nieznajomość terenu i zupełną niewiedzę, w którym miejscu mamy rozpocząć wjazd w teren, Emi wspaniałomyślnie zdecydowała się zostać pilotem i zmasakrować swego Krossowego podwózką na miejsce przeznaczenia. Jako pilot oczywiście sprawiła się nieźle i mogliśmy przez to przetestować jej niemal codzienne trasy dojazdowe w Góry Suche, Sowie i nad Jezioro. Oczywiście tylko częściowo, bo w końcu auto to nie rower - terenu nie ogarnie.
Znaleźliśmy w końcu fajną zatoczkę w wiosce o nazwie Grzmiąca gdzieś za Głuszycą i mogliśmy przygotować się do startu. Bodzio był oczywiście podekscytowany trasami mtb, które gdzieś w tych rejonach jeździły i na których on sam też jeździł, choć w przeciwnym kierunku, Emi była szczęśliwa, mogąc nam swoje rejony przedstawić w całej okazałości, a ja się cieszyłam, że mogę w ogóle po wczorajszym terenie nogami ruszać.
UWIERZYŁAM I ZAUFAŁAM IM CAŁKOWICIE, ŻE BĘDZIE HARDCORE, ALE BĘDZIE FAJNIE I POJECHAŁAM W CIEMNO ZA PRZEWODNIKAMI.
I SIĘ POROBIŁO! No, ale gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by sobie usiadł.
W przeciwieństwie do dnia poprzedniego, gdzie najpierw była rozgrzewka po prawie płaskim terenie, zaczęliśmy z grubej rury, bo od razu od wprowadzania rowerów czerwonym szlakiem pod górę o nachyleniu jakieś 36%. Żeby nie było - wszyscy wprowadzali - tyle, że ja najdłużej. Emi pojechałaby dalej, ale znowu zaciski w rowerze puściły i klopsik się zrobił. Ale po dzielnym i szybkim zwalczeniu awarii, wróbelek pofrunął dalej, gonić orła, który zaczaił się na zakrętach żeby zrobić fotki.
Tak więc jedni jechali....
I inni też jechali...... :), choć może ciut wolniej.
W ten sposób wesoło zmierzaliśmy sobie ku trawersującemu Rybnickiemu Grzbietowi, czyli ku rozpaczy mojej czarnej. Do tej pory wszystko szło świetnie i nawet wprowadzanie roweru nie było straszne.
Jazda w takich okolicznościach ....
.....to czysta przyjemność, naprawdę przecudowny singielek. Tak właśnie wyobrażałam sobie - mając w pamięci Singieltrak pod Smrekiem - całość naszej trasy, buzia uśmiechała się sama i nic nie było w stanie wytrącić mnie z równowagi.
Tak mi się wydawało, bo przed Kazikową Skałą .....
cudowny lasek się nagle skończył i przeistoczył w hydrę już nie z sześcioma, ale z pięćdziesięcioma głowami. Singiel prowadził dalej, ale zmienił się w wąziutką ścieżynkę na pół opony, wszystkie drzewka i krzaczki po bokach zniknęły, a na zakręcie przede mną zobaczyłam, że ścieżka zniknęła w ogóle, zmyta przez ulewy. Z lewej mojej strony przepaść się otworzyła i zaczęła ściągać mnie do siebie.
O żesz ty orzeszku!!!!!!!!!!! Żeby nie użyć innych typowo polskich epitetów.
Stanęłam, jak wryta i całe moje dotychczasowe zadowolenie z życia minęło bezpowrotnie, zamieniając się w totalny i obezwładniający atak paniki - strasznej, paskudnej, takiej, jakiej nie pamiętam od chyba 20 lat. No co za masakra. Zebrałam się początkowo w sobie i przeprowadziłam rower przez kawałek tego nieszczęścia, ale jednak kolejny atak przykuł mnie do ziemi i nie pozwolił ruszyć ani w prawo, ani w lewo. Trwało to trochę (ja miałam wrażenie, że wieczność, choć pewnie nie dłużej niż 10 minut) i w końcu moi przewodnicy połapali, że coś jest nie tak. Oj, jak mi się lżej na duszy zrobiło, gdy zobaczyłam biegnącą do mnie Emi, a jak jeszcze roztkliwił się nade mną Bodzio, to oczywiście z tej ulgi rozwaliło mnie jeszcze bardziej. Chusteczek mi brakło.
A tak wygląda siódme nieszczęście, które usiłuje zrobić dobrą minę do złej gry, po walce z demonami.
Matko jedyna, gdybym ja tutaj była sama, to chyba by mnie GOPR musiał ściągać z trasy - ogrooooomne dzięki że po mnie wróciliście i przepchnęliście przez tak paskudny moment.
Całe szczęście, że potem był szeroki, szutrowy i przede wszystkim długi zjazd , który pozwolił choć trochę na uspokojenie, bo trzeba było skupić się na drodze, a nie głupich strachach. Zjechaliśmy tak do szosy, z której wjechaliśmy na szlak prowadzący do Skalnych Bram i Zamku Rogowiec. Po drodze minęły się dwa środki lokomocji - ten nasz:
I ten nie nasz, ale ciekawe wrażenie zrobił: konie nas usłyszały i grzecznie poczekały na ścieżce, aż przejedziemy.
Dojechaliśmy do Skalnej Bramy
Tutaj znowu zrobiło się pięknie i bezpiecznie, mogę polecić każdemu, kto lubi takie klimaty.
Widok z punktu widokowego
Tak więc, gdy Emi koncentrowała się na mikroelementach, Bodzio kontemplował nieboskłon i najpierw wypatrzył .....
takie coś: to chyba raczej nie były bociany :)
a potem w dalszej części trasy takie coś: i to też raczej nie były bociany.
Ale było to na Turzynie, gdzie teraz jemu przytrafiła się awaria i kamień narozrabiał mu przy przerzutce. Tym razem ja się mogłam wykazać i udzielić mu stosownej pomocy i wsparcia w trudnych chwilach:
Tak więc ruszyliśmy dalej do Andrzejówki. Ciekawa byłam schroniska, które zajęło I miejsce w rankingu NPM-u, a od kilku lat jest w jego czołówce. I w sumie bardzo ciekawe miejsce, zupka gulaszowa całkiem całkiem, ale ceny to generalnie z kosmosu. Ale nie można mieć wszystkiego.
Obowiązkowa fotka na dowód, że byliśmy, musi być:
choć Bodzio nadal wypatrywał chyba nie bocianów, ale czegoś.
Ponieważ cała moja wola walki wyparowała wraz z zupą gulaszową i nie miałam już zupełnie siły wspinać się jeszcze gdziekolwiek, więc po ukierunkowaniu i ustawieniu na dobrej drodze do auta przez Emi pocisnęłam asfaltem do auta, po drodze oglądając kamieniołom melafiru. Pozostała dwójka zrobiła sobie jeszcze mały objazd, łapiąc po drodze snejka w przednim kole - oczywiście Bodzio.
Na zakończenie: trasa jest przecudowna, choć Emi i tak ją skróciła, żeby mnie nie dobijać. Jest wymagająca, nie uznająca, że będzie "na dobitkę", ale poświęcenia w całości. I ja tam wrócę, bo jest naprawdę pięknie i tak jak lubię (prawie:)), tylko jeszcze troszkę poczekam - może do września?
Po sobotnim mtb chętni do dalszych wyczynów zmaleli w tempie ogromnym do trzech osób: Emi, Bogdan i ja. Po krótkiej naradzie i stwierdzeniu, że Pan Tomek (!!:):)) nie dojedzie do nas stanęło na dojeździe czterokołowym do Głuszycy. Była opcja rowerowa, ale ze względu na moją nieznajomość terenu i zupełną niewiedzę, w którym miejscu mamy rozpocząć wjazd w teren, Emi wspaniałomyślnie zdecydowała się zostać pilotem i zmasakrować swego Krossowego podwózką na miejsce przeznaczenia. Jako pilot oczywiście sprawiła się nieźle i mogliśmy przez to przetestować jej niemal codzienne trasy dojazdowe w Góry Suche, Sowie i nad Jezioro. Oczywiście tylko częściowo, bo w końcu auto to nie rower - terenu nie ogarnie.
Znaleźliśmy w końcu fajną zatoczkę w wiosce o nazwie Grzmiąca gdzieś za Głuszycą i mogliśmy przygotować się do startu. Bodzio był oczywiście podekscytowany trasami mtb, które gdzieś w tych rejonach jeździły i na których on sam też jeździł, choć w przeciwnym kierunku, Emi była szczęśliwa, mogąc nam swoje rejony przedstawić w całej okazałości, a ja się cieszyłam, że mogę w ogóle po wczorajszym terenie nogami ruszać.
UWIERZYŁAM I ZAUFAŁAM IM CAŁKOWICIE, ŻE BĘDZIE HARDCORE, ALE BĘDZIE FAJNIE I POJECHAŁAM W CIEMNO ZA PRZEWODNIKAMI.
I SIĘ POROBIŁO! No, ale gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by sobie usiadł.
W przeciwieństwie do dnia poprzedniego, gdzie najpierw była rozgrzewka po prawie płaskim terenie, zaczęliśmy z grubej rury, bo od razu od wprowadzania rowerów czerwonym szlakiem pod górę o nachyleniu jakieś 36%. Żeby nie było - wszyscy wprowadzali - tyle, że ja najdłużej. Emi pojechałaby dalej, ale znowu zaciski w rowerze puściły i klopsik się zrobił. Ale po dzielnym i szybkim zwalczeniu awarii, wróbelek pofrunął dalej, gonić orła, który zaczaił się na zakrętach żeby zrobić fotki.
Tak więc jedni jechali....
I inni też jechali...... :), choć może ciut wolniej.
W ten sposób wesoło zmierzaliśmy sobie ku trawersującemu Rybnickiemu Grzbietowi, czyli ku rozpaczy mojej czarnej. Do tej pory wszystko szło świetnie i nawet wprowadzanie roweru nie było straszne.
Jazda w takich okolicznościach ....
.....to czysta przyjemność, naprawdę przecudowny singielek. Tak właśnie wyobrażałam sobie - mając w pamięci Singieltrak pod Smrekiem - całość naszej trasy, buzia uśmiechała się sama i nic nie było w stanie wytrącić mnie z równowagi.
Tak mi się wydawało, bo przed Kazikową Skałą .....
cudowny lasek się nagle skończył i przeistoczył w hydrę już nie z sześcioma, ale z pięćdziesięcioma głowami. Singiel prowadził dalej, ale zmienił się w wąziutką ścieżynkę na pół opony, wszystkie drzewka i krzaczki po bokach zniknęły, a na zakręcie przede mną zobaczyłam, że ścieżka zniknęła w ogóle, zmyta przez ulewy. Z lewej mojej strony przepaść się otworzyła i zaczęła ściągać mnie do siebie.
O żesz ty orzeszku!!!!!!!!!!! Żeby nie użyć innych typowo polskich epitetów.
Stanęłam, jak wryta i całe moje dotychczasowe zadowolenie z życia minęło bezpowrotnie, zamieniając się w totalny i obezwładniający atak paniki - strasznej, paskudnej, takiej, jakiej nie pamiętam od chyba 20 lat. No co za masakra. Zebrałam się początkowo w sobie i przeprowadziłam rower przez kawałek tego nieszczęścia, ale jednak kolejny atak przykuł mnie do ziemi i nie pozwolił ruszyć ani w prawo, ani w lewo. Trwało to trochę (ja miałam wrażenie, że wieczność, choć pewnie nie dłużej niż 10 minut) i w końcu moi przewodnicy połapali, że coś jest nie tak. Oj, jak mi się lżej na duszy zrobiło, gdy zobaczyłam biegnącą do mnie Emi, a jak jeszcze roztkliwił się nade mną Bodzio, to oczywiście z tej ulgi rozwaliło mnie jeszcze bardziej. Chusteczek mi brakło.
A tak wygląda siódme nieszczęście, które usiłuje zrobić dobrą minę do złej gry, po walce z demonami.
Matko jedyna, gdybym ja tutaj była sama, to chyba by mnie GOPR musiał ściągać z trasy - ogrooooomne dzięki że po mnie wróciliście i przepchnęliście przez tak paskudny moment.
Całe szczęście, że potem był szeroki, szutrowy i przede wszystkim długi zjazd , który pozwolił choć trochę na uspokojenie, bo trzeba było skupić się na drodze, a nie głupich strachach. Zjechaliśmy tak do szosy, z której wjechaliśmy na szlak prowadzący do Skalnych Bram i Zamku Rogowiec. Po drodze minęły się dwa środki lokomocji - ten nasz:
I ten nie nasz, ale ciekawe wrażenie zrobił: konie nas usłyszały i grzecznie poczekały na ścieżce, aż przejedziemy.
Dojechaliśmy do Skalnej Bramy
Tutaj znowu zrobiło się pięknie i bezpiecznie, mogę polecić każdemu, kto lubi takie klimaty.
Widok z punktu widokowego
Tak więc, gdy Emi koncentrowała się na mikroelementach, Bodzio kontemplował nieboskłon i najpierw wypatrzył .....
takie coś: to chyba raczej nie były bociany :)
a potem w dalszej części trasy takie coś: i to też raczej nie były bociany.
Ale było to na Turzynie, gdzie teraz jemu przytrafiła się awaria i kamień narozrabiał mu przy przerzutce. Tym razem ja się mogłam wykazać i udzielić mu stosownej pomocy i wsparcia w trudnych chwilach:
Tak więc ruszyliśmy dalej do Andrzejówki. Ciekawa byłam schroniska, które zajęło I miejsce w rankingu NPM-u, a od kilku lat jest w jego czołówce. I w sumie bardzo ciekawe miejsce, zupka gulaszowa całkiem całkiem, ale ceny to generalnie z kosmosu. Ale nie można mieć wszystkiego.
Obowiązkowa fotka na dowód, że byliśmy, musi być:
choć Bodzio nadal wypatrywał chyba nie bocianów, ale czegoś.
Ponieważ cała moja wola walki wyparowała wraz z zupą gulaszową i nie miałam już zupełnie siły wspinać się jeszcze gdziekolwiek, więc po ukierunkowaniu i ustawieniu na dobrej drodze do auta przez Emi pocisnęłam asfaltem do auta, po drodze oglądając kamieniołom melafiru. Pozostała dwójka zrobiła sobie jeszcze mały objazd, łapiąc po drodze snejka w przednim kole - oczywiście Bodzio.
Na zakończenie: trasa jest przecudowna, choć Emi i tak ją skróciła, żeby mnie nie dobijać. Jest wymagająca, nie uznająca, że będzie "na dobitkę", ale poświęcenia w całości. I ja tam wrócę, bo jest naprawdę pięknie i tak jak lubię (prawie:)), tylko jeszcze troszkę poczekam - może do września?
Kategoria Góry Suche