Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 14664.11 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.12 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 r.:
button stats bikestats.pl
2014 r.:
button stats bikestats.pl
2015 r.:
button stats bikestats.pl
2016 r.:
baton rowerowy bikestats.pl

Dzienne odwiedziny bloga:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ankaj28.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

rodzinka w komplecie

Dystans całkowity:695.18 km (w terenie 422.60 km; 60.79%)
Czas w ruchu:56:09
Średnia prędkość:11.90 km/h
Maksymalna prędkość:250.00 km/h
Suma podjazdów:13071 m
Suma kalorii:883 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:30.23 km i 2h 33m
Więcej statystyk
  • DST 33.50km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 11.17km/h
  • VMAX 250.00km/h
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Finale Ligure Dzień 2

Poniedziałek, 5 października 2015 · dodano: 12.11.2015 | Komentarze 0

Poniedziałek.
Najpierw pojechaliśmy na OS2. Baaardzo trudna trasa - najłatwiejszy z niej był podjazd. Dużą część zjazdu po prostu sprowadzałam rower, bo tak ciasnych, stromych i trudnych technicznie zakrętów jeszcze do tej pory nie widziałam.
 


Trochę fotek u Bogdana.

W drugiej części dnia już było lepiej - pojechaliśmy na Rollercoster. Taka MEGA Srebrna Góra. Z kosmiczną glebą, po której myślłam, że przetrąciłam kręgosłup. Kciuk boli mnie do dziś. Ale adrenalina wypływała mi uszami i takich emocji na zjazdach nie przeżyłam do tej pory. Było rewelacyjnie. Na zdjęcia nie było czasu.







  • DST 37.00km
  • Teren 17.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 9.65km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Finale Ligure Dzień 1: czyli jak przeżyć na "łatwiźnie"

Niedziela, 4 października 2015 · dodano: 17.10.2015 | Komentarze 1

Pierwszy dzień to rozjazd, zapoznanie z topografią miasta oraz ekipą rozlokowaną na campingu.
Niedziela.

Jeszcze trwały zawody Enduro World Series 2015, więc "endurowcy" byli po prostu wszędzie, opanowali cało miasto. Nazwiska znane w tym środowisku padały co chwila i ekipa była podekscytowana tym, kogo widzieli. Jeszcze rok temu nie ogarniałam samego pojęcia enduro, a co dopiero całą resztę, ale nawet ja wiem, kto to jest Tracy Moseley czy Fabien Barell. Więc nic dziwnego, że cieszyli się z tego, że mają ich na wyciągnięcie ręki.

Stąd też pomysł Diabła, żeby poranne jazdy odbywały się odcinkami OS-ów z zawodów.
Mów mi jeszcze. Jestem za !!! Super !!!!
Oj, naiwna, nieświadoma tego, co cię czeka niewiasto !!!!!!

Na początek Wojtek zaproponował  DH WOMEN !! Nie byl to odcinek EWS-u, ale zapowiedź była: lajtowy !!!!!
I był, ale podjazd !!!!
Zjazd to była ciężka robota, przecudna, ale cholernie ciężka.


Dojazd na szczyt miał łącznie około 5 kilosów - częściowo po asfalcie, częściowo w terenie. Banalny to ten podjazd nie był, ale Wiktor poradził sobie z nim rewelacyjnie. Nawet zebrał pochwały od chłopaków, którzy generalnie byli zdziwieni, że ma TYLKO 12 lat i tak sobie świetnie radzi. Zadziwił ich potem jeszcze nie raz.
Po drodze zatrzymaliśmy się w przeuroczym miejscu, gdzie winogrona rosły na wyciągnięcie ręki i były przepyszne.


Na szczycie opadła mi szczęka.
Najpierw z powodu przecudnego, przepięknego i zachwycającego widoku, rozciągającego się przed nami......



..... a zaraz potem z przerażenia, CZYM WŁAŚNIE MAMY ZJEŻDŻAĆ !!!


Jak to było łatwe, to niech go cholera weźmie. :):):)
I proszę nie wymagać ode mnie fachowego opisu tej trasy, bo ja pojęć enduro nie ogarniam. Dla mnie było ekstremalnie:  bardzo wąsko, kamieniście, z przepaścią z jednej strony i stromym stokiem z drugiej strony. Momentami można było mieć wrażenie, że ścieżka się kończy, a ja zaraz spadnę w przepaść, a okazywało się, że w tym miejscu jest tak ciasny zakręt i do tego kamienisty uskok (czyli agrafka z dropem ?????), że szczęka spadała po raz kolejny. I tak sobie trawersowała trasa na dół - do morza.
Jednocześnie było tak pięknie, że aż zatykało. Zjeżdżać z góry i widzieć przed sobą morze, rozciągające się aż po horyzont, to naprawdę niesamowite wrażenie. I tego na pewno nie zapomnę długo.


Gdzieś po drodze Wiktor zalicza swoją glebę na kamienistej rynnie, ale nie ze swojej winy - wypiął mu się zacisk. To potem zresztą przytrafiło się jeszcze raz. Ja swoich gleb nawet nie liczę, poza jedną - zaliczoną w dniu następnym. Ale ponieważ "twardym trzeba być, nie miętkim", to nie ma się co nad upadkami rozczulać, tylko pamiętać, jak było wspaniale mieć możliwość znaleźć się w takim miejscu i spróbować zjechać kawałkiem nieba, piekielnie trudnego.

I uzyskać pierwsze rady od coacha: moja pozycja na rowerze powinna ulec zmianie, powinnam bardziej stać nad siodełkiem a nie za nim, to pozwoli lepiej kontrolować rower. Wystawiając się za siodło, wyciągam jednocześnie za bardzo ręce i też zmniejszam kontrolę. Poza tym podstawowa rzecz: ciężar ciała spoczywa wtedy na udach i po niedługim czasie odczuwam to, jako piekący ból. Stojąc i dociskając pięty do dołu automatycznie przesunę się nad mostek kierownicy, a ręce w łokciach zegnę niemal automatycznie.

I tak powinno to wyglądać.
Proste i oczywiste, nie?
Taaaa, tylko to jeszcze trzeba zrobić.
Pierwsze próby zmiany podjęłam na asfaltowym zjeździe do morza, bo walcząc o przeżycie nie da się jednak myśleć o pozycji, ustawia się wtedy człowiek automatycznie w pozycji dającej dotychczas poczucie bezpieczeństwa.

Dotarliśmy w nagrodę nad morze i to była jedyna nasza wizyta na plaży podczas całego pobytu. Ależ było cudnie. :):)



A po przerwie Wiktor został na kwaterze, Karolina pojechała szukać spinki do łańcucha, a reszta  pojechała na popołudniową jazdę. I tym sposobem po trzęsieniu ziemi, nazwanego przez Diabła łatwizną, nastąpiła trąba powietrzna. Po kolejnym fajnym podjeździe, z przerwami na miejscówki takie, jak ta poniżej, pojechaliśmy w dół, gdzieś po drodze zaliczając OS2 zawodów EWS.

Gdzie ja oczywiście nie przegapiłam okazji do tego, żeby się zgubić, czym wprawiłam Bogdana w przecudny nastrój, pełen miłości i ciepła. :))





  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Finale Ligure - ogółem

Sobota, 3 października 2015 · dodano: 12.10.2015 | Komentarze 1

ORGANIZATOR OBOZU:
Totalbikes.  Wojtek "Diabeł" Koniuszewski.
Wszystko, co zaoferował na swojej stronie odnośnie organizacji obozu odbyło się dokładnie tak, jak to zostało opisane.
Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Zwłaszcza osobisty kontakt z "Diabłem", jeśli ktoś chce się nauczyć lub poprawić w jeździe enduro. Niesamowicie ciepły, sympatyczny i kompetentny człowiek, wzbudzający zaufanie już przy pierwszym kontakcie. A przede wszystkim obdarzony darem nauczania, co myślę, nie zdarza się tak znowu często. Nie krytykuje, tylko obserwuje i doradza.

CZAS  AKCJI:
Wyjazd: 03.10.2015 r. sobota 6.00 rano z Wrocławia.
Powrót: 11.10.2015 r. niedziela tydzień później.

UCZESTNICY:
No oczywiście my.

Poza tym:
Karolina i Michał

Kamil "Młynek"

Kris

"Wyspa" i Maciek

Robert (z prawej)

Piotrek (w środku) i Artur (tyłem)

A nawet przez moment "Vasco", który kończył pobyt z poprzedniego turnusu

O Wojtku oczywiście nie zapominamy:

MIEJSCE   AKCJI:
Nasza miejscówka to trzy miejscowości: Finale Marina, Finale Pia i Finale Borgo, połączone w jedną gminę: Finale Ligure.
Z jednej strony Morze Śródziemne, z drugiej Alpy Nadmorskie. I to właśnie one nas tu przywiodły.



Finale Borgo jest częścią środkową miasta i właśnie tutaj znajdował się nasz apartament.
Miejsce jest naprawdę przepiękne i urzekające, a mieliśmy okazję zobaczyć jeszcze okoliczne Noli, Calice Figure czy Orco Feglino. Widoki ze szczytów po prostu powalały.






PRZEBIEG AKCJI:
Rano śniadanie i wyjazd o własnych siłach na rowerze, na odcinki tegorocznych zawodów z cyklu: Enduro World Series. Po południu wyjazd busem w okolice Finale i zjazdy bardzo zróżnicowanymi szlakami. Kolacja wieczorem, a posiłki przygotowywane przez Wojtka znikały w mgnieniu oka. W przerwach między wyjazdami wpadaliśmy na pizzę i lody do knajpek na Rynku. Cudnie było.


To tyle ogółu.
Dni wyglądały podobnie, jeśli chodzi o organizację.
Pogoda dopisywała przez cały pobyt.
Ludzie byli nowi, ciekawi i wkręceni w enduro na totalnego maksa.

A trasy? Hmmm, o nich później.


  • DST 34.80km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:20
  • VAVG 10.44km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Ciepły i suchy Skalniak - rzadkość

Niedziela, 30 sierpnia 2015 · dodano: 01.09.2015 | Komentarze 1

Jeden z ostatnich pewnie tak ciepłych dni tego lata. Szkoda.























  • DST 24.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 7.70km/h
  • VMAX 25.90km/h
  • Podjazdy 940m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Alfabet na Srebrnej, czyli kolejne lekcje enduro Wiktora

Środa, 5 sierpnia 2015 · dodano: 07.08.2015 | Komentarze 1

Po pierwszych - bardzo udanych - lekcjach na Rychlebach, przyszedł czas na trudniejsze rzeczy. Srebrna Góra daje takie możliwości, że można się uczyć i uczyć. Ogarniamy więc logistycznie sposób podjeżdżania, bo nie chodzi tym razem o formę, tylko technikę jazdy. A wiadomo, że największe zniechęcenie przychodzi właśnie pod górę.

Tak więc: 
1. Wiktor i ja wysiadamy na szczycie asfaltu przed parkingiem, Bogdan zjeżdża na dół.  Dogania nas terenem. Jedziemy trasą A.
2. Bogdan jedzie swoje (podjazd + B), a my asfaltem i szutrem podjeżdżamy całość. Zjeżdżamy B.
3. Bogdan wiezie Wicia do końca asfaltu i zjeżdża na dół, ja jadę rowerem, Bogdan do nas dociera. Obiad, szuter do góry i zjazd: C.

Kolejność na zjazdach podobnie, jak w Rychlebach, czyli Wiktor zawsze w środku. Przód pokazuje którędy i jak zjechać oraz ogranicza dziecku prędkość, a tył kontroluje technikę i sprawdza czy wszystko w porządku.

Mniej więcej. 

W przypadku Wiktora sprawdza się technika nauczania pod tytułem: wsiadaj i jedź. Tylko nie za szybko. 


Nawet zakurzył na zakręcie :)


Tutaj matka się wysypała, a synek pocisnął. Siara.

Sprawdza się też w jego przypadku zasada: im mniej wiesz, tym więcej przejedziesz. Oto przykład. "Melfirkowa" hopka, a za nią mostek (na B). Ja to znam i jeszcze nie dałam rady tego zjechać...

... Wiktor nie zna i nic nie mówiłam, żeby go nie straszyć. Bogdan tylko powiedział, żeby w tym miejscu uważał i nie jechał za szybko. I proszę:

Korygować mu postawę na rowerze pewnie jeszcze będziemy długo, ale ma jedną ważną cechę - nie boi się. Ani szybkości, ani stromizny. I mało brakowało a zjechałby z korzennych hopek. Ja wtedy chybabym dostała zawału. Zaliczył kilka niegroźnych spotkań z drzewami czy ściółką leśną, ale ogólnie bardzo dobrze sobie poradził. Ma potencjał. 





Za to ja zaliczyłam na C koncertową glebę. Nawet do końca nie wiem, jaki błąd popełniłam, ale przez ochraniacz poczułam uderzenie w kolano. Więc inwestycja w latawki była jak najbardziej trafiona. A dla równowagi zjechałam wreszcie melafirowy zakręt. Do trzech razy sztuka. 

Bogdan objechał trasy cztery razy, zjechał hopy korzenne i nawet dał się namówić na udział w filmie pt.: skaczę przez hopki. Coraz lepiej mu to wychodzi i zazdrość mnie zżera, że ja nie mogę się przełamać.







  • DST 29.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 01:33
  • VAVG 18.71km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 506m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

blondi na starcie, czyli VIII Maraton im. Artura Filipiaka

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 03.08.2015 | Komentarze 5

Blondynek nie sieją, same się rodzą. Tak bym w skrócie podsumowała mój drugi występ w maratonie Fisha.

Bogdan z Wiktorem pojechali do Zieleńca wcześniej, jako obstawa bufetu, a ja wybrałam się ciut później. Zadowolona z siebie, że zabrałam się z domu na raz, to znaczy torba ze sprzętem na jedno ramię, rower na drugie i do auta. Przybyłam na czas, zapisałam się nawet jako członek KKZK, spotkałam znajomych i razem wesoło sobie gawędziliśmy. No, ale czas się przygotować.

Wyciągam sprzęt z auta i nagle co?!!!

Kuźwa, gdzie są moje buty? !!!!!
Ja p....zostały w domu. No i po moim maratonie. Telefon do Bogdana, że nie jadę, bo to bez sensu, przecież w biało-różowych adidaskach się nie da jeździć - a już na pewno nie na wyścigu. Miał chłopina ubaw ze mnie, a ludziska koło auta jeszcze lepszy, jak słyszeli inwektywy, które puściłam pod swoim własnym adresem. Za późno, żeby się wracać, numer startowy jest, więc albo jadę albo się poddaję i DNF-a zaliczam. Ok. posłuchałam trenera i wypakowałam resztę z auta.

Rysiu i Hubert też się pośmiali i szukali pozytywów tej sytuacji. Jeden znaleźli: gorzej by było, gdybym zapomniała roweru. No cóż. Do tego rozglądając się dookoła siebie widziałam całe mnóstwo kobiet i spd-ów. Czyli kolejny dylemat: co ja tu robię. To będzie już chyba tylko walka o przeżycie. Komentarz z tłumu, że sobie laska różowe buciki założyła wcale mi humoru nie poprawiły. Przynajmniej będę miała na co zwalić na mecie, że mi nie wyszło.

No dobra - START. Pierwszy zjazd i znowu to samo: mam już 40 km na liczniku i wszyscy mnie mijają. Ale już miałam to gdzieś, bo całe ciśnienie ze mnie zeszło jeszcze przed startem. Teraz tylko przejechać swoje. Wjazd w teren i niemal od razu gleba na zakręcie, bo jakiś młotek koło mi podciął. Uff. Kiepsko.

Pozbierałam się i dalej w drogę. I nagle coś się porobiło, bo jechałam swoje - czyli jakieś 10 na godzinę - a okazuje się, że to ja zaczynam ludzi wyprzedzać. Trasa zmieniona na podjeździe, czyli mniej trawersu a bardziej stromo. Wielu rower wpycha, a ja jadę. Cud.

Pierwszy zjazd i moja mina mówi sama za siebie: k.....a, zaraz się zabiję!!!!! I w zbliżeniu biało-różowy powód mojego wkurwa. Stopa zsuwa mi się z pedałów przy każdym prawie większym kamieniu i zamiast myśleć o zjeździe, to ja myślę o kolanach. Oczywiście  w tej sytuacji znowu ileś tam osób mnie wyprzedza. Odbiłam to sobie dopiero na następnym stromym zjeździe. Dojazd do górki był singlem, nie ma gdzie wyprzedzić, ale przy samej hopce dość szeroko. Więc wydarłam ryja: Z DROGI !!!! i pojechalam, bo oni tam sprowadzali rower. No z pięć osób zostawiłam za sobą. Już coś. Co prawda mało zębów sobie kolanem nie wybiłam, ale z roweru nie spadłam..

Dojrzałam w końcu swoją konkurencję, czyli dwie dziewczyny, z którymi postanowiłam się zmierzyć, bo nie wiem przecież w jakiej kategorii jadą. Ależ jedna miała nogę. W dół i w górę po asfalcie widziałam tylko jej plecy, ale w końcu zaczął się terenowy podjazd i tu już mój wkurw i umiejętność jazdy po takiej nawierzchni pomogły. Następne osoby, w tym "moja" konkurentka zostają w tyle.

20 kilometr - pitstop. Tu już nie było żartów, bo oddech konkurencji czułam na plecach cały czas (dosłownie - co widać na zdjęciu). Nie było opcji, żeby się zatrzymywać, więc pomachałam tylko ekipie bufetowej i fotografowi. W końcu duch wyścigu mi się udzielił.

Ekipa KKZK na stanowisku.


Tyle to jeszcze dam radę. Perspektywa niezła.

Na szutrowym zjeździe laska przycisnęła i znowu mi odjechała. Na Torfowiskach już była  tak daleko, że straciłam nadzieję na jej wyprzedzenie. Ale walczymy dalej. Ostatni asfaltowy podjazd do Zieleńca.  Jadę trochę mocniej, niż normalnie i nagle widzę, że zbliżam się do niej coraz bardziej. Ale dostałam ostatniego kopa. Do tego stopnia, że wrzuciłam blat i po drodze łyknęłam jeszcze dwóch facetów.

Na metę przybyłam z czasem: 1:33. Pobiłam swój czas z poprzedniego roku aż o 33 minuty.

Jechało około 200 osób. Kobiet w sumie 31. W K4 było ich aż osiem.
Mój wynik:
101 - open
9 - kobiety
1- K4
Ale następnym razem pierwsze, co będę pakować do torby, to NA PEWNO BĘDĄ BUTY!





  • DST 19.00km
  • Teren 19.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 9.50km/h
  • VMAX 30.70km/h
  • Podjazdy 490m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rychleby dzień drugi

Środa, 29 lipca 2015 · dodano: 22.08.2015 | Komentarze 0

Dzień drugi nasączania skorupki. Zakończony jedną pętlą, spowodowaną awarią roweru Bogdana.


Tym razem młody już odważniej cisnął do przodu.












  • DST 42.00km
  • Teren 36.00km
  • Czas 03:53
  • VAVG 10.82km/h
  • VMAX 35.30km/h
  • Podjazdy 740m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Czym skorupka za młodu nasiąknie...., czyli debiut Wiktora na Rychlebach

Wtorek, 28 lipca 2015 · dodano: 22.08.2015 | Komentarze 1

Urlopowy 2-dniowy wypad w Rychleby.
Z obawami, czy Wiktor podoła. Dał radę nadspodziewanie dobrze.

Najpierw nauka techniki i pierwszy dojazd do Superflow. Bogdan uczy i objeżdża swoją pierwszą pętlę.




Jakoś poszło, więc do góry.


Dobrze, że młody nie ma tych lęków, co ja, więc mostki nie stanowią dla niego wielkiego problemu.


No, prawie. :)

Dzielnie wsiada dalej i ciśnie pod górę. Nie śpieszymy się, bo przecież trzeba się czegoś nauczyć, omówić, podpowiedzieć. Ale idzie mu naprawdę dobrze, a w razie czego motywatory w plecaku posiadam.



W tym miejscu młody chwilowo odmawia współpracy. Podoba mu się taka jazda, ale wszyscy wiedzą, że trail dr Wiessnera banalny nie jest, więc nic dziwnego, że dał mu w kość. Zmęczenie ogarniamy słodkościami i colą. Ja też chcę coś podjechać, więc umawiam się z nim, że poczekam na górze - w końcu zgubić się nie ma gdzie, a na oku mieć go będę cały czas. I zaskoczenie ogromne, bo chłopak odpoczął, wsiadł na rower i dojechał bez spadania z roweru aż dotąd:

I w końcu jesteśmy

Nie czekamy zbyt długo na Bogdana, który objechał sobie czarną trasę. Omawiamy kolejność i ruszamy: ja pierwsza, Wiktor w środku, Bogdan ostatni. Ja pokazuję ścieżkę przejazdu i kontroluję prędkość, Bogdan sprawdza jak mu idzie i kontroluje, czy wszystko w porządku. Naprawdę dał radę, były nawet momenty, że siedział mi na kole, czyli byłby szybszy, gdyby jechał przede mną.





Przejechał w całości. Rewelacja. Nabrał pewności siebie i odwagi, więc na dole pojeździliśmy też po hopkach.




Przerwa obiadowa i popołudniowy wyjazd na Widnawski Okruch - czyli tam gdzie nas jeszcze nie było. Ta pętla mocno przypomina single pod Smrkiem i jest łatwiejsza, ale bardzo urokliwa. Co prawda jadąc tam następnym razem byłoby mi szkoda czasu, żeby to znowu objeżdżać, ale zobaczyć trzeba - okazji lepszej nie będzie.













  • DST 44.10km
  • Teren 38.00km
  • Czas 03:56
  • VAVG 11.21km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Podjazdy 736m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bożanowski Spicak i Batorówek

Sobota, 11 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 1

Dziecko wyraziło chęć ruszenia ze "starymi" w teren.
Jedno zastrzeżenie: NIE ASFALTEM DO KARŁOWA!!!!!
Czyż to nie nasza krew?

Żeby zadośćuczynić jego prośbie skorzystaliśmy z cyklobusa - w wakacje jeździ codziennie. Cena biletu z rowerem też nie jest kosmiczna: 4,50 zł/osoby można przeżyć, a ile frajdy dla Młodego.
No, ale za to miał praktycznie sam teren - nie licząc późniejszego asfaltu z Karłowa do IMKI.

Niebieski szlak pod Szczelińcem pokonany - to już znał.



Ale na Pasterkę nie ma lekko - od parkingu żółty szlak czekał. Prawdę mówiąc więcej go przejechał, niż ja. No, pierwsza zajawka wariactwa Młodego. Z Pasterki na Machowski Krzyż. Zdziwiłam się, że pierwsze dwie hopki wjechał a do trzeciej podchodził dwukrotnie. Uparta bestia. No, ale Bogdan pokazał mu jak to się robi.

Przystanek kolejny to oczywiście Pański Krzyż, gdzie zgłoszone zostały potrzeby jedzeniowe. Żeby lepiej smakowały późniejsze kiełbaski, najpierw słodki podwieczorek, a potem mała wyrypeczka na Bożanowski Spicak. Na rowerze to już nowość dla Wiktora, bo na piechotę niekoniecznie. Ale co inna perspektywa, to inna perspektywa.

Nie było źle - dziecko nas jeszcze zabić nie chciało - postęp.

Chcieliśmy też mu pokazać choć namiastkę telewizorów więc zabraliśmy go na pierwszy zakręt przed tv. Kurczę, ja robiłam do niego podejście dwa razy zanim go zjechałam, a on? Po prostu pojechał - dopiero na samym końcu zaliczył glebę. Lekki szok zaliczyłam.

Powrót do Pańskiego, Machowskiego i żółtym szlakiem w kierunku wodospadu Pośny. Cały czas Bogdan pierwszy, Wiktor w środku, ja zamykam "pochód", żeby mieć go na oku. Ale też żeby sprawdzić, jak ogarnia ścieżki, które wybierze do przejechania, czy szybko podejmuje decyzje. No i jestem w skowronkach, jeśli o ten temat chodzi. Pięknie mu to szło.

Bogdan też znalazł swój pień.

A w nagrodę - obiecane i dowiezione kiełbachy. Jeszcze głodny więc mina kiepska. Za to najedzony pomknął tak, że ciężko było go dogonić.


Który najładniejszy?

Niebieski do Lelkowej podjechany - żarty się skończyły. Ochraniacze włóż !!!!!!

Ja też chciałam zrobić swój czas przejazdu czerwonym z Lelkowej do Jakubowic, więc dziecko poszło w ręce taty, a mama sama....
Pięknie: 12:01, 5 minut gorszy od Bogdana, ale 2 minuty lepszy od mojego poprzedniego. Rewelacyjnie się go jedzie bez przerwy do samego końca. No uwielbiam ten odcinek bez dwóch zdań, to jak superflow pod domem.
Wiktor też popróbował i dobrze, że miał ochraniacze, bo gleby były piękne, choć oczywiście ich nie widziałam - i dobrze. Młody w bojach zaprawiony od małego, pozbierał się szybciutko, czyli piłkarza z niego nie da rady zrobić.
No i ta prędkość. Znowu max to 42,5 km/h.

Rower po wycieczce wyląduje u pana doktora Krzyśka, ale następny plan dla Wicia już się powoli kluje. Single? Ryhleby? Srebrna Góra? Zobaczymy.





  • DST 21.50km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:28
  • VAVG 14.66km/h
  • VMAX 41.20km/h
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Machovskie konciny z Wiktorem

Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 19.06.2015 | Komentarze 0

Kolejna wycieczka z cyklu: rodzinka w komplecie.
Dystans i stopień trudności dostosowany do Wiktora, co wcale nie znaczy, że prosty i lajtowy.

Tym razem na Bukowinę dostaliśmy się przez Jakubowice. Bardzo ciekawa alternatywa dla asfaltów.

Jeden podjazd za nami, pora na kolejny - tym razem trawersem i asfaltem na szczyt Bukowiny



Postanowiliśmy zafundować Młodemu terenowy zjazd i oczywiście ja miałam obawy, czy to dobry pomysł. Ale okazało się, że Wiciu zjechał do Machowskich Koncin przez singiel i korzenie na czerwonym szlaku tak, jakby to był asfalt, a ie trudny teren.



Na łąkach Wiktor rozpędził się do 55 km/h i przebił mnie o głowę. To dziecko nie zna strachu. :)

Potem kierunek na Zdarky - oczywiście terenem i powrót przez Małą Czermną.

Piękna pogoda była tego dnia, więc wszyscy na krótko. Wreszcie złapałam trochę słońca i opalenizny. Tak mało takich dni było do tej pory w tym roku.