Info
Więcej o mnie.
2013 r.:

2014 r.:

2015 r.:

2016 r.:

Dzienne odwiedziny bloga:
Kategorie bloga
- asfalt nie musi być nudny
17 - babskie wypady
7 - Beskidy
6 - BIEGANIE
12 - Biegówki
2 - Bikestats
47 - Broumovskie Steny
24 - Dolni Morawa
2 - FINALE LIGURE/WŁOCHY
7 - Góra Parkowa
13 - Góry Bardzkie
4 - Góry Bialskie
2 - Góry Bystrzyckie
14 - Góry Izerskie
2 - Góry Kamienne
2 - Góry Orlickie
49 - Góry Sowie
6 - Góry Stołowe
122 - Góry Suche
3 - Góry Złote
2 - Jeseniki
5 - Karkonosze
2 - KOUTY
2 - Lipovske Stezky
1 - Maratony
5 - Masyw Ślęży
4 - Pieniny
2 - Podgórze Karkonoszy
5 - rodzinka w komplecie
24 - ROLKI
0 - Rudawy Janowickie
1 - Rychleby
7 - Śnieznicki PK
7 - Srebrna Góra
24 - strefa mtb
24 - Tatry
3 - Treking
7 - Trening
71 - Trutnov Trails
9 - tv i uskok - razem lub osobno
12 - W pojedynkę
59 - Wyścigi
4 - Wzgórza Lewińskie
17
Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Kwiecień3 - 0
- 2025, Marzec13 - 0
- 2025, Styczeń4 - 0
- 2024, Grudzień3 - 0
- 2024, Listopad1 - 0
- 2024, Październik6 - 0
- 2024, Wrzesień8 - 0
- 2024, Sierpień9 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj8 - 0
- 2024, Kwiecień5 - 0
- 2024, Marzec4 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień3 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Październik8 - 0
- 2023, Wrzesień7 - 0
- 2023, Sierpień10 - 0
- 2023, Lipiec17 - 0
- 2023, Czerwiec13 - 0
- 2023, Maj10 - 0
- 2023, Kwiecień4 - 0
- 2023, Marzec3 - 0
- 2023, Luty4 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Październik6 - 0
- 2022, Wrzesień2 - 0
- 2022, Sierpień9 - 0
- 2022, Lipiec18 - 0
- 2022, Czerwiec16 - 0
- 2022, Maj15 - 0
- 2022, Kwiecień12 - 0
- 2022, Marzec6 - 0
- 2022, Luty5 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień4 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik7 - 0
- 2021, Wrzesień3 - 0
- 2021, Sierpień1 - 0
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień10 - 0
- 2016, Sierpień14 - 1
- 2016, Lipiec18 - 4
- 2016, Czerwiec17 - 0
- 2016, Maj16 - 1
- 2016, Kwiecień12 - 1
- 2016, Marzec4 - 2
- 2016, Luty3 - 1
- 2016, Styczeń1 - 0
- 2015, Grudzień2 - 1
- 2015, Listopad5 - 1
- 2015, Październik12 - 5
- 2015, Wrzesień7 - 6
- 2015, Sierpień14 - 20
- 2015, Lipiec17 - 7
- 2015, Czerwiec16 - 8
- 2015, Maj14 - 21
- 2015, Kwiecień15 - 28
- 2015, Marzec11 - 30
- 2015, Styczeń1 - 4
- 2014, Listopad6 - 24
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień11 - 11
- 2014, Sierpień14 - 16
- 2014, Lipiec16 - 13
- 2014, Czerwiec16 - 44
- 2014, Maj15 - 59
- 2014, Kwiecień12 - 48
- 2014, Marzec6 - 21
- 2014, Luty1 - 7
- 2014, Styczeń3 - 11
- 2013, Grudzień3 - 13
- 2013, Listopad4 - 14
- 2013, Październik9 - 21
Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2014
Dystans całkowity: | 470.05 km (w terenie 227.00 km; 48.29%) |
Czas w ruchu: | 33:38 |
Średnia prędkość: | 13.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.90 km/h |
Suma podjazdów: | 9028 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 144 (80 %) |
Suma kalorii: | 12581 kcal |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 33.58 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
- DST 55.00km
- Teren 35.00km
- Czas 04:40
- VAVG 11.79km/h
- VMAX 44.00km/h
- HRmax 176 ( 97%)
- HRavg 134 ( 74%)
- Kalorie 5113kcal
- Podjazdy 1100m
- Aktywność Jazda na rowerze
BS w GS i BS
Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 12.05.2014 | Komentarze 6
EKIPA BIKESTATS W GÓRACH STOŁOWYCH I BRUOMOVSKICH STENACH!!!
Spotkanie z Emi i Kubą na ten weekend w naszych górkach zaplanowaliśmy już jakiś czas temu. Różne historie chciały nam te plany pokrzyżować, psotnikiem największym była oczywiście pogoda, ale nie daliśmy się i wszystkie przeszkody zostały pokonane.
Do "parzystych" (Kuba+Lea; Bogdan+ja) doszły jeszcze dwa "single" (Artur i Toomp) i w składach: 2+1; 2+1 mogliśmy wyruszyć w zupełnie przeciwnych kierunkach po to, żeby trasy między sobą zaplątać, zostawić sobie ślady i wiadomości na trasie, zdobyć każdy swój cel i spotkać się znowu w miejscu startu. Tak właściwie można by było podsumować nasze dwa w jednym, ale ja skrobnę szerzej o "jeden", a Cerber27 i Lea opiszą "dwa" (mam przynajmniej taką nadzieję :)).
Tym razem przewodnikiem stada nr 1 byłam ja, czego oczywiście w stosownym momencie przewodnik stada nr 2 nie omieszkał mi wytknąć - w sytuacji, o której za chwilę. Modyfikacje trasy następowały już od samego początku, łącznie z pomysłem dotarcia autem do Karłowa, ostatecznie wygrała opcja zjazdu niebieskim szlakiem z Lelkowej do IMKI. Tyle, że najpierw trzeba się do niego dostać: ćwiczenia podjazdu do Bukowiny przydały się, jak nic, gdyż goniąc chłopaków znowu poprawiłam swój czas o 2 minutki. W Czermnej Artur pomknął do góry, jak chart wypuszczony ze smyczy, ale grzecznie czekał tam, gdzie nie wiedział co dalej. Choć i to nic pewnego, jak się potem okaże.
Dotarliśmy do szlabanu na Drogę Aleksandra i można to opisać tekstem Tuwima:
Jest przy szlabanie lokomotywa, Ciężka, ogromna i pot z niej spływa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha, żar z rozgrzanego jej brzucha bucha

(...)
Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Koła - w ruch!
Uff, zawsze mam powyższe skojarzenia na szczycie po podjazdach. Ale wreszcie fun zaczął się robić, bo teren to jest to, co tygryski kochają najbardziej.
A każdy następny zjazd można dalej pocisnąć luźnym tekstem Lokomotywy::
I kręci się, kręci się koło za kołem, I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej, I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost! Po łąkach,kamieniach,korzeniach, przez most,
Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las i spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,
Niebieski zjazd był cudowny i to jest taki kawałek, w którym kryje się namiastka wszystkiego, co mają w sobie GS i BS: korzenie, singielek, ściółkowo, "mini-telewizory", błoto i kałuże, po prostu konspekt terenu. I zawsze czegoś na nim nie załatwię. Zresztą nie tylko ja: pierwszy kontakt Kuby z niebieskim był bardzo intensywny, rzekłabym: głęboko dotykający i utkwi mu zapewne na długo w pamięci.
Na niebieskim po raz pierwszy drugi skład ekipy zostawił nam ślady, że tu byli i zjechali, co raczyliśmy zauważyć.
Następny cukierek czekał na nas pod Szczelińcem, czyli niebieski szlak przez piaski, kamienie i korzenie, aż do Pasterki przez łąki. Było mokro, więc było brudno, ale Artur jakimś cudem dojechał czysty, niezbyt pochlapany i ubłocony. Postanowiłam mu to potem zmienić: teren to teren, a nie przedszkole.:):):)

Początek niebieskiego pod Szczelińcem.

Na skrzyżowaniu łąki i szlaku zielonego dokonałam, jako przewodnik, małego rozeznania terenowego, czyli którędy będziemy wracać? Bo choć tereny są moje, to równie słynna jest moja ponad przeciętna orientacja w terenie, z którego to powodu mapa była pierwszym wyposażeniem plecaka na tą podróż.
Postanowiliśmy, że na razie omijamy schronisko w Pasterce i pędzimy w BS-y, bo szkoda czasu - i tak tu będziemy za kilka godzin. Oznaczało to przejazd kolejnym odcinkiem tak wspaniale terenowym, że koła same po nim pędziły - zatrzymała nas dopiero hopka na Machowskim Krzyżu, gdzie druga grupa była już dużo wcześniej. Tym razem chłopcy trzymali się za przewodnikiem, z racji nieznajomości terenu, a ja starałam się nie zatrzymywać i nie dać się pokonać absolutnie żadnym korzeniom i kamolom.

Kuba pod krzyżem.

Artur - jeszcze czysty.

Przewodnik.
Dla Kuby jestem pełna uznania po wjechaniu przez niego trzech hopek kamienistych, ja i Artur polegliśmy. W końcu dotarliśmy do Pańskiego Krzyża, gdzie postanowiliśmy podnieść sobie poziom cukru i uzupełnić zapasy energii, za chwilę okazało się, że Kubie bardzo się ten zapas przydał. Uzgodniliśmy, że jedziemy zielono-żółtym na Bożanowski Spicak. Kuba ogarnął ogólnie kierunek i pomknął. Na błotnistym i podmokłym terenie mi i Arturowi szło nieco wolniej, ale do wyhlidki dotarliśmy. Tyle, że Kuby tam wcale nie było. Upsss - trzeba go dogonić i zawrócić, bo dalej szlak jest nieprzejezdny dla rowerów!!!!!! Ten sposób zawiódł, bo nie wiadomo było, jak daleko odjechał. No więc trzeba zadzwonić!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tak, tylko że nie mamy do siebie numerów telefonów. Wielkie upsss:) Coś jednak nad nieszczęsnym przewodnikiem, który nie ustalił tak istotnej informacji przed wyjazdem, czuwało - JEST ZASIĘG! Telefon do przewodnika stada nr 2, który właśnie w tym momencie włączył swoją niezwykłą tolerancję dla mych poczynań i zamiast śpieszyć z pomocą (nawet zdalną), okazał radość wielką z błędów moich. A Kuba jedzie i trzeba go zawrócić!!!!! Gdy w końcu złapałam telefonicznie Kubę, ten już był z powrotem przy Pańskim Krzyżu. Widoki z wyhlidki piękne, szkoda nie zobaczyć, więc biedak postanowił dobić jeszcze raz pętlę. Jako znak rozpoznawczy zostawiłam rower na skrzyżowaniu i wiadomość dla niego.

Znaki rozpoznawcze © cerber27

Podchody.
Oznakowanie okazało się teraz już ok. i Kuba do nas dotarł, choć po drodze znów postanowił nawiązać osobisty kontakt z glebą.

W nagrodę za wykonanie niemal niemożliwego pozwolił rowerkowi zdobyć wyhlidkę.


Widok na słonika z Bożanowskiego Spicaka.
Ale ta przygoda jeszcze jednak nie wszystkich nauczyła nie spać, zwiedzać, obserwować.......
Ruszyliśmy więc dalej na wzywający nas zielony i dotarliśmy do początków telewizorów. Spędziliśmy tutaj trochę czasu, próbując i próbując i w końcu zjeżdżając, obiłam się przy tym zdrowo. Refleksja naszła mnie jednocześnie, że może rzeczywiście na telewizory jeszcze za wcześnie i niechęć Bogdana do zabrania mnie tam rzeczywiście bierze się z jego trzeźwej oceny moich aktualnych umiejętności i troski o me bezpieczeństwo. Bo jak to była tylko namiastka, to co tam jest dalej? Ale kiedyś tam dotrę.
Zaczęło lekko mżyć i postanowiliśmy wracać do Pasterki na obiad i opata, bo na nagrodę taką jak najbardziej zasłużyliśmy. W schronisku zostawiliśmy kolejną wiadomość dla stada nr 2, że byliśmy, jedliśmy i jesteśmy cali. Przekazane było.
No to zielonym rozpoznanym wcześniej przeze mnie ruszyliśmy do kolejnego cudownego zjazdu na Ostrą Górę. Naprawdę był hardcorowy, jak na moje obecne umiejętności. Kuba oczywiście poradził sobie na nim znakomicie, jakby urodził się z tymi umiejętnościami. Arturo zjechał i ja też obniżyłam siodło i wystawiałam za niego tyły. Oj, podobało mi się to nieziemsko. Ale te chwile szczęścia szybko minęły i co dostaliśmy trzeba było oddać, wjeżdżając pod górę.



Zielony na Ostrą Górę.

Zadowolony Arturo.
I się porobiło. Te akurat miejsca miałam mniej obczajone, potem sobie skojarzyłam, że pieszo nimi szłam, ale mapa się przydała. Zwłaszcza, jak minęliśmy zjazd z asfaltu na Zieloną Drogę. Kubie też ten zjazd nie dawał spokoju, więc poczekał, aż do niego dojadę i zrobiliśmy szybką naradę wojenną, po czym zawezwaliśmy Artura charta z powrotem do stada. Dotarł. Ustawiliśmy się na powrót i zjeżdżamy w kolejności następującej: Kuba, ja, Artur. Skręciliśmy, dojechaliśmy do kolejnego rozdroża - nie ma Artura. Po chwilowym oczekiwaniu Kuba postanowił sprawdzić i wrócił. Po kolejnych 5 minutach nie ma ani tego, ani tego, więc i ja wracam. Dojeżdżam do rozjazdu i okazuje się, że amba zjadła obu. No pieknie - i co teraz? W końcu nadjeżdża Kuba - sam, bez Artura. Sprawdził nawet urwisko, czy go tam nie ma, ale nie!!! No i tym razem zasięg nie był taki łaskaw i też się zgubił. W końcu z drugiego numeru nasza zguba się odezwała. Całe szczęście, że na Spicaku uzupełniliśmy swoje informacje o numery telefonów, bo tu byłoby naprawdę cienko. Jak Artur to zrobił, że wylądował z powrotem w Ostrej Górze jadąc mi niemal na plecach nie mam pojęcia, on też. Ale tym sposobem na jednej wycieczce trzy osoby mają trzy różne dystanse przejechane - najdłuższy Artur, najtrudniejszy - Kuba. Przewodnik za to inne wpadki zaliczył :):):)
Po dojechaniu do Karłowa dalsza trasa ustaliła się w zasadzie sama - kierunek dom. Ale na koniec to, co najlepsze, czyli znowu niebieski na Lelkową i dłuuuugi, czerwony zjazd do Kudowy. Posłużyłam chłopakom za królika doświadczalnego i pojechałam pierwsza - aż do momentu, w którym dwa dni wcześniej testowałam jego drugą część. Tam to już Kuba zaszalał i tym razem to on zostawił drugiej grupie znaki ziemne, że tu byliśmy - odczytali. Artur w końcu się pobrudził, a Kuba zapoznał z myjką kudowską, bo pojazdom naszym też się w końcu coś należało.

To te chwile są z nami i nigdy nie zabierze nam ich już nikt. Stokrotne dzięki chłopaki za tą przygodę.
Spotkanie z Emi i Kubą na ten weekend w naszych górkach zaplanowaliśmy już jakiś czas temu. Różne historie chciały nam te plany pokrzyżować, psotnikiem największym była oczywiście pogoda, ale nie daliśmy się i wszystkie przeszkody zostały pokonane.
Do "parzystych" (Kuba+Lea; Bogdan+ja) doszły jeszcze dwa "single" (Artur i Toomp) i w składach: 2+1; 2+1 mogliśmy wyruszyć w zupełnie przeciwnych kierunkach po to, żeby trasy między sobą zaplątać, zostawić sobie ślady i wiadomości na trasie, zdobyć każdy swój cel i spotkać się znowu w miejscu startu. Tak właściwie można by było podsumować nasze dwa w jednym, ale ja skrobnę szerzej o "jeden", a Cerber27 i Lea opiszą "dwa" (mam przynajmniej taką nadzieję :)).
Tym razem przewodnikiem stada nr 1 byłam ja, czego oczywiście w stosownym momencie przewodnik stada nr 2 nie omieszkał mi wytknąć - w sytuacji, o której za chwilę. Modyfikacje trasy następowały już od samego początku, łącznie z pomysłem dotarcia autem do Karłowa, ostatecznie wygrała opcja zjazdu niebieskim szlakiem z Lelkowej do IMKI. Tyle, że najpierw trzeba się do niego dostać: ćwiczenia podjazdu do Bukowiny przydały się, jak nic, gdyż goniąc chłopaków znowu poprawiłam swój czas o 2 minutki. W Czermnej Artur pomknął do góry, jak chart wypuszczony ze smyczy, ale grzecznie czekał tam, gdzie nie wiedział co dalej. Choć i to nic pewnego, jak się potem okaże.
Dotarliśmy do szlabanu na Drogę Aleksandra i można to opisać tekstem Tuwima:
Jest przy szlabanie lokomotywa, Ciężka, ogromna i pot z niej spływa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha, żar z rozgrzanego jej brzucha bucha

(...)
Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Koła - w ruch!
Uff, zawsze mam powyższe skojarzenia na szczycie po podjazdach. Ale wreszcie fun zaczął się robić, bo teren to jest to, co tygryski kochają najbardziej.
A każdy następny zjazd można dalej pocisnąć luźnym tekstem Lokomotywy::
I kręci się, kręci się koło za kołem, I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej, I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost! Po łąkach,kamieniach,korzeniach, przez most,
Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las i spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,
Niebieski zjazd był cudowny i to jest taki kawałek, w którym kryje się namiastka wszystkiego, co mają w sobie GS i BS: korzenie, singielek, ściółkowo, "mini-telewizory", błoto i kałuże, po prostu konspekt terenu. I zawsze czegoś na nim nie załatwię. Zresztą nie tylko ja: pierwszy kontakt Kuby z niebieskim był bardzo intensywny, rzekłabym: głęboko dotykający i utkwi mu zapewne na długo w pamięci.
Na niebieskim po raz pierwszy drugi skład ekipy zostawił nam ślady, że tu byli i zjechali, co raczyliśmy zauważyć.
Następny cukierek czekał na nas pod Szczelińcem, czyli niebieski szlak przez piaski, kamienie i korzenie, aż do Pasterki przez łąki. Było mokro, więc było brudno, ale Artur jakimś cudem dojechał czysty, niezbyt pochlapany i ubłocony. Postanowiłam mu to potem zmienić: teren to teren, a nie przedszkole.:):):)

Początek niebieskiego pod Szczelińcem.

Na skrzyżowaniu łąki i szlaku zielonego dokonałam, jako przewodnik, małego rozeznania terenowego, czyli którędy będziemy wracać? Bo choć tereny są moje, to równie słynna jest moja ponad przeciętna orientacja w terenie, z którego to powodu mapa była pierwszym wyposażeniem plecaka na tą podróż.
Postanowiliśmy, że na razie omijamy schronisko w Pasterce i pędzimy w BS-y, bo szkoda czasu - i tak tu będziemy za kilka godzin. Oznaczało to przejazd kolejnym odcinkiem tak wspaniale terenowym, że koła same po nim pędziły - zatrzymała nas dopiero hopka na Machowskim Krzyżu, gdzie druga grupa była już dużo wcześniej. Tym razem chłopcy trzymali się za przewodnikiem, z racji nieznajomości terenu, a ja starałam się nie zatrzymywać i nie dać się pokonać absolutnie żadnym korzeniom i kamolom.

Kuba pod krzyżem.

Artur - jeszcze czysty.

Przewodnik.
Dla Kuby jestem pełna uznania po wjechaniu przez niego trzech hopek kamienistych, ja i Artur polegliśmy. W końcu dotarliśmy do Pańskiego Krzyża, gdzie postanowiliśmy podnieść sobie poziom cukru i uzupełnić zapasy energii, za chwilę okazało się, że Kubie bardzo się ten zapas przydał. Uzgodniliśmy, że jedziemy zielono-żółtym na Bożanowski Spicak. Kuba ogarnął ogólnie kierunek i pomknął. Na błotnistym i podmokłym terenie mi i Arturowi szło nieco wolniej, ale do wyhlidki dotarliśmy. Tyle, że Kuby tam wcale nie było. Upsss - trzeba go dogonić i zawrócić, bo dalej szlak jest nieprzejezdny dla rowerów!!!!!! Ten sposób zawiódł, bo nie wiadomo było, jak daleko odjechał. No więc trzeba zadzwonić!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tak, tylko że nie mamy do siebie numerów telefonów. Wielkie upsss:) Coś jednak nad nieszczęsnym przewodnikiem, który nie ustalił tak istotnej informacji przed wyjazdem, czuwało - JEST ZASIĘG! Telefon do przewodnika stada nr 2, który właśnie w tym momencie włączył swoją niezwykłą tolerancję dla mych poczynań i zamiast śpieszyć z pomocą (nawet zdalną), okazał radość wielką z błędów moich. A Kuba jedzie i trzeba go zawrócić!!!!! Gdy w końcu złapałam telefonicznie Kubę, ten już był z powrotem przy Pańskim Krzyżu. Widoki z wyhlidki piękne, szkoda nie zobaczyć, więc biedak postanowił dobić jeszcze raz pętlę. Jako znak rozpoznawczy zostawiłam rower na skrzyżowaniu i wiadomość dla niego.

Znaki rozpoznawcze © cerber27

Podchody.
Oznakowanie okazało się teraz już ok. i Kuba do nas dotarł, choć po drodze znów postanowił nawiązać osobisty kontakt z glebą.

W nagrodę za wykonanie niemal niemożliwego pozwolił rowerkowi zdobyć wyhlidkę.


Widok na słonika z Bożanowskiego Spicaka.
Ale ta przygoda jeszcze jednak nie wszystkich nauczyła nie spać, zwiedzać, obserwować.......
Ruszyliśmy więc dalej na wzywający nas zielony i dotarliśmy do początków telewizorów. Spędziliśmy tutaj trochę czasu, próbując i próbując i w końcu zjeżdżając, obiłam się przy tym zdrowo. Refleksja naszła mnie jednocześnie, że może rzeczywiście na telewizory jeszcze za wcześnie i niechęć Bogdana do zabrania mnie tam rzeczywiście bierze się z jego trzeźwej oceny moich aktualnych umiejętności i troski o me bezpieczeństwo. Bo jak to była tylko namiastka, to co tam jest dalej? Ale kiedyś tam dotrę.
Zaczęło lekko mżyć i postanowiliśmy wracać do Pasterki na obiad i opata, bo na nagrodę taką jak najbardziej zasłużyliśmy. W schronisku zostawiliśmy kolejną wiadomość dla stada nr 2, że byliśmy, jedliśmy i jesteśmy cali. Przekazane było.
No to zielonym rozpoznanym wcześniej przeze mnie ruszyliśmy do kolejnego cudownego zjazdu na Ostrą Górę. Naprawdę był hardcorowy, jak na moje obecne umiejętności. Kuba oczywiście poradził sobie na nim znakomicie, jakby urodził się z tymi umiejętnościami. Arturo zjechał i ja też obniżyłam siodło i wystawiałam za niego tyły. Oj, podobało mi się to nieziemsko. Ale te chwile szczęścia szybko minęły i co dostaliśmy trzeba było oddać, wjeżdżając pod górę.



Zielony na Ostrą Górę.

Zadowolony Arturo.
I się porobiło. Te akurat miejsca miałam mniej obczajone, potem sobie skojarzyłam, że pieszo nimi szłam, ale mapa się przydała. Zwłaszcza, jak minęliśmy zjazd z asfaltu na Zieloną Drogę. Kubie też ten zjazd nie dawał spokoju, więc poczekał, aż do niego dojadę i zrobiliśmy szybką naradę wojenną, po czym zawezwaliśmy Artura charta z powrotem do stada. Dotarł. Ustawiliśmy się na powrót i zjeżdżamy w kolejności następującej: Kuba, ja, Artur. Skręciliśmy, dojechaliśmy do kolejnego rozdroża - nie ma Artura. Po chwilowym oczekiwaniu Kuba postanowił sprawdzić i wrócił. Po kolejnych 5 minutach nie ma ani tego, ani tego, więc i ja wracam. Dojeżdżam do rozjazdu i okazuje się, że amba zjadła obu. No pieknie - i co teraz? W końcu nadjeżdża Kuba - sam, bez Artura. Sprawdził nawet urwisko, czy go tam nie ma, ale nie!!! No i tym razem zasięg nie był taki łaskaw i też się zgubił. W końcu z drugiego numeru nasza zguba się odezwała. Całe szczęście, że na Spicaku uzupełniliśmy swoje informacje o numery telefonów, bo tu byłoby naprawdę cienko. Jak Artur to zrobił, że wylądował z powrotem w Ostrej Górze jadąc mi niemal na plecach nie mam pojęcia, on też. Ale tym sposobem na jednej wycieczce trzy osoby mają trzy różne dystanse przejechane - najdłuższy Artur, najtrudniejszy - Kuba. Przewodnik za to inne wpadki zaliczył :):):)
Po dojechaniu do Karłowa dalsza trasa ustaliła się w zasadzie sama - kierunek dom. Ale na koniec to, co najlepsze, czyli znowu niebieski na Lelkową i dłuuuugi, czerwony zjazd do Kudowy. Posłużyłam chłopakom za królika doświadczalnego i pojechałam pierwsza - aż do momentu, w którym dwa dni wcześniej testowałam jego drugą część. Tam to już Kuba zaszalał i tym razem to on zostawił drugiej grupie znaki ziemne, że tu byliśmy - odczytali. Artur w końcu się pobrudził, a Kuba zapoznał z myjką kudowską, bo pojazdom naszym też się w końcu coś należało.

To te chwile są z nami i nigdy nie zabierze nam ich już nikt. Stokrotne dzięki chłopaki za tą przygodę.
Kategoria Bikestats, Broumovskie Steny, Góry Stołowe
- DST 13.50km
- Teren 5.00km
- Czas 01:09
- VAVG 11.74km/h
- Podjazdy 428m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
BUKOWINA-CZERWONY Z LELKOWEJ - JAKUBOWICE
Piątek, 9 maja 2014 · dodano: 09.05.2014 | Komentarze 1
Start 17:40.Ćwiczę, ćwiczę i ćwiczę z uporem maniaka podjazd do Bukowiny.
Czas z licznika: Do rozjazdu w Pstrążnej (6 km) 28:40; Do szlabanu na Drogę Aleksandra (2 km): 14:00 - łącznie 42 min. hmmm.
Tym razem podjazd w pojedynkę akurat tą drogą był jak najbardziej uzasadniony, bo chciałam dotrzeć do czerwonego szlaku, który jest zaplanowany do zjechania na niedzielę. Nie znałam całości tego szlaku, więc zamiast wziąć mapę ze sobą, na Lelkowym rozdrożu sięgnęłam po najbardziej sprawdzony patent, czyli telefon do przyjaciela. Oczywiście Bogdan posłużył mi za zdalnego przewodnika i ustalił dalszy kierunek mojej jazdy. Bardzo, bardzo chciałam przejechać czerwonym szlakiem w całości i zobaczyć czy w pojedynkę, bez kibiców, też dam radę? DAŁAM!!!!!!! Tylko kawałek ok. 20-metrowy nie zjechałam, bo się go wystraszyłam, za to trzasnęłam fotki:




Kategoria Góry Stołowe, Trening, W pojedynkę
- Aktywność Wrotkarstwo
Rolki w rytmie tabaty
Wtorek, 6 maja 2014 · dodano: 06.05.2014 | Komentarze 4
Lycan po swoim pierwszym tysiącu kilometrów otrzymał należne mu SPA w gabinecie pana doktora - czyli u kolegi Bogdana. W związku z tym pojeździć by się chciało, ale jak? Przypomniałam sobie o rolkach zniesionych już nawet ze strychu. Myślałam, że będę miała więcej problemów po tak długiej przerwie, ale okazało się że czego Jaś się już nauczył, tego Jaś już nie zapomni. Rewelacyjnie się tempo nadaje do TABATA WORKOUTS w Tabata Songs: 1,2,3 go! 1,2,3 break! 3,2,1 go! 3,2,1 break! Niby się nie przemęczyłam, a tętno max było 172. Trening na wzmocnienie mięśni nóg rewelacyjny.
Tak leżą.

A tak stoją © cerber27

Ścieżka rowerowa w Nachodzie

Rzepaczek
Dystans: 10 km, czas trwania: 1 godzina
- DST 47.20km
- Teren 25.00km
- Czas 03:33
- VAVG 13.30km/h
- VMAX 53.20km/h
- HRmax 175 ( 97%)
- HRavg 138 ( 76%)
- Podjazdy 1000m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Majówka w Jeseniku part. 2
Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 10
Dzień czwarty.
Pozostałości po 15-osobowej ekipie to: Alinka, Emi, Kuba, Ryjek, Wiktor, Bogdan i ja. Z racji uziemienia Emi oraz wielkiej mojej potrzeby pojeżdżenia po terenie obczajonym dwa dni wcześniej pieszo z Kubą, Aliną i Wiktorem dziewczyny zgodziły się zaopiekować najmłodszym uczestnikiem wyprawy i mogłam skorzystać z dobrodziejstwa terenu.
Plan był ogólnie rzecz biorąc lajtowy, ale z nastawieniem, że pozjeżdżamy w terenie trudnym. Punkty ważne to Velke Bradlo (1049) Rejviz, Zlaty Chlum (875) i Certowy Kameny (693), tak żeby na 16 wrócić do aut.
Kłopotów technicznych, zapoczątkowanych przez Leę, nie było końca. Na początek pulsometry moje i Ryjka tak się schynronizowały ze sobą, że zwariowały nie wiedząc kogo łapać i mój w końcu przestał mierzyć cokolwiek. Bogdana rower zaczął wydawać z siebie dziwne piszczenia, skrzypienia i postukiwania, a pod koniec trasy hak się wziął i wygiął, a także zgubiła się śruba od spd. Przerzutki w Lycanku obraziły się na mnie, że były brudne i zaczęły żyć swoim własnym życiem, czyli zmieniały się od czasu do czasu same, bez mojego udziału, a po drodze jeszcze staranowaniu uległy okulary me przeciwsłoneczne i szczątki na pamiątkę zgarnęłam z ziemi. Ale któż by się takimi drobiazgami przejmował: przygoda wzywa, nogi "swędzą", a zjazdy czekają!!!!!!!!!!!!!!!:)
Pozostałości po 15-osobowej ekipie to: Alinka, Emi, Kuba, Ryjek, Wiktor, Bogdan i ja. Z racji uziemienia Emi oraz wielkiej mojej potrzeby pojeżdżenia po terenie obczajonym dwa dni wcześniej pieszo z Kubą, Aliną i Wiktorem dziewczyny zgodziły się zaopiekować najmłodszym uczestnikiem wyprawy i mogłam skorzystać z dobrodziejstwa terenu.
Plan był ogólnie rzecz biorąc lajtowy, ale z nastawieniem, że pozjeżdżamy w terenie trudnym. Punkty ważne to Velke Bradlo (1049) Rejviz, Zlaty Chlum (875) i Certowy Kameny (693), tak żeby na 16 wrócić do aut.
Kłopotów technicznych, zapoczątkowanych przez Leę, nie było końca. Na początek pulsometry moje i Ryjka tak się schynronizowały ze sobą, że zwariowały nie wiedząc kogo łapać i mój w końcu przestał mierzyć cokolwiek. Bogdana rower zaczął wydawać z siebie dziwne piszczenia, skrzypienia i postukiwania, a pod koniec trasy hak się wziął i wygiął, a także zgubiła się śruba od spd. Przerzutki w Lycanku obraziły się na mnie, że były brudne i zaczęły żyć swoim własnym życiem, czyli zmieniały się od czasu do czasu same, bez mojego udziału, a po drodze jeszcze staranowaniu uległy okulary me przeciwsłoneczne i szczątki na pamiątkę zgarnęłam z ziemi. Ale któż by się takimi drobiazgami przejmował: przygoda wzywa, nogi "swędzą", a zjazdy czekają!!!!!!!!!!!!!!!:)

Utartym zwyczajem panowie jadą grzecznie za mną, dopingując do walki o przeżycie na podjazdach i pilnując z ogromnym zainteresowaniem. aby nic się nie stało ich jedynemu rodzynkowi w towarzystwie.

Po każdym zdobyciu hopki uśmiech nie schodził z mojej twarzy i z ogromnym wyrazem wdzięczności kłaniałam się chłopakom za popychanie pod górę.

Ryjkowa aplikacja za 9,99 zł obwieściła, iż pogoda będzie cudowna, więc Kuba pożyczył mi okulary, abym mogła dostrzec, z której strony nadchodzi to cudo.


Pradziad na wyciągnięcie ręki - piękne wspomnienia. :):):)

W końcu dojechaliśmy do punktu, w którym to Bogdan spadł z rowera ze zmęczenia, a dla pozoracji głupa przyciął, że zdjęcie będzie robił.


Tutaj Ryjek postanowił wziąć standardowy lek na wyluzowanie przed niedalekim już zjazdem do i ze Zlotego Chlumu. Uszczęśliwienie jego z tego powodu było wielkie i szacun dla fotografa, że moment ten tak idealnie uchwycił.

Kuba i Bogdan natomiast byli załamani czekającą ich przygodą, więc siedzieli przybici, że Ryjek znowu da im baty.

No, ale czas ruszyć dalej - do celu upragnionego.
Ostatni wdech przed cudownym terenem, a potem .....

ZJAZDY:
Ryjek się rozkręca


a Bodzio skręca

Kuba też daje czadu

I mi się też co nieco udało


Dzięki Wam wszystkim za ten wyjazd, czterodniowe szaleństwo i nawet za puzzle, które tak namiętnie próbowaliśmy poskładać.
Emi, dzięki Tobie mój Lycanek przekroczył na majówce swój pierwszy tysiąc!!!
Emi, dzięki Tobie mój Lycanek przekroczył na majówce swój pierwszy tysiąc!!!
- DST 29.30km
- Teren 15.00km
- Czas 02:15
- VAVG 13.02km/h
- VMAX 59.90km/h
- HRmax 168 ( 93%)
- HRavg 132 ( 73%)
- Podjazdy 830m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Majówka w Jeseniku part.1
Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 10
Dzień pierwszy.
15 osób z 6 miast, 7 aut, 12 rowerów, tak w skrócie można opisać skład wycieczki. Najważniejsze w tym były oczywiście dobre humory i radość z ponownego spotkania całej ekipy - nawet w powiększonym składzie. Takie spotkania chyba nigdy nie przestaną robić na mnie wrażenia - zorganizować i chcieć być z taką ekipą? Ryjku jesteś centralnym ogniwem tego towarzystwa!!!!!!
Tak więc przybyliśmy.


Szybkie przygotowania, omówienie kto, gdzie i z kim wyrusza, o której godzinie spotkanie powrotne i ruszamy. Na rozkręcenie święta trójca, czyli Kuba, Wiktor i ja ruszamy rowerami żółtym w stronę Bobrovnika, Javorika i Seraka. Podobnie - tyle, że piesza, dziewczyny (Alinka, Beata i Małgosia) ruszają w tą samą stronę. Później się okaże, że miały tak dobre tempo marszu, że kilkakrotnie udało nam się spotkać na trasie.


Dziewczyny na trasie .
Na trasie spotkaliśmy również imiennika Bobrovnik - tak sobie siedział i drzewo przygryzał.


W oddali Doluhe Strane.
W Javoriku chwila zastanowienia i start w stronę Seraka i Obrich Skal.

Okazało się to dobrą decyzją, bo zaliczyliśmy również spotkanie z drugą grupą rowerową - w silnym składzie.

Uzupełnienie ekipy o Bogdana, który dzielnie podprowadził dziecko swe do góry, popychając go pod siodełkiem.

Zdobyliśmy Obri Skaly i znowu zastanowienie, w którą stronę dalej?


Padło na zielony - zupełnie, jak stworzony dla rowerzystów. Kuba był zachwycony. Ja też, ale ze względu na młodego nie zjechałam go w całości.



W tym miejscu szlak nas nieco przystopował, bo zrobił się jeszcze bardziej rowerowy.
15 osób z 6 miast, 7 aut, 12 rowerów, tak w skrócie można opisać skład wycieczki. Najważniejsze w tym były oczywiście dobre humory i radość z ponownego spotkania całej ekipy - nawet w powiększonym składzie. Takie spotkania chyba nigdy nie przestaną robić na mnie wrażenia - zorganizować i chcieć być z taką ekipą? Ryjku jesteś centralnym ogniwem tego towarzystwa!!!!!!
Tak więc przybyliśmy.


Szybkie przygotowania, omówienie kto, gdzie i z kim wyrusza, o której godzinie spotkanie powrotne i ruszamy. Na rozkręcenie święta trójca, czyli Kuba, Wiktor i ja ruszamy rowerami żółtym w stronę Bobrovnika, Javorika i Seraka. Podobnie - tyle, że piesza, dziewczyny (Alinka, Beata i Małgosia) ruszają w tą samą stronę. Później się okaże, że miały tak dobre tempo marszu, że kilkakrotnie udało nam się spotkać na trasie.


Dziewczyny na trasie .
Na trasie spotkaliśmy również imiennika Bobrovnik - tak sobie siedział i drzewo przygryzał.


W oddali Doluhe Strane.
W Javoriku chwila zastanowienia i start w stronę Seraka i Obrich Skal.

Okazało się to dobrą decyzją, bo zaliczyliśmy również spotkanie z drugą grupą rowerową - w silnym składzie.

Uzupełnienie ekipy o Bogdana, który dzielnie podprowadził dziecko swe do góry, popychając go pod siodełkiem.

Zdobyliśmy Obri Skaly i znowu zastanowienie, w którą stronę dalej?


Padło na zielony - zupełnie, jak stworzony dla rowerzystów. Kuba był zachwycony. Ja też, ale ze względu na młodego nie zjechałam go w całości.



W tym miejscu szlak nas nieco przystopował, bo zrobił się jeszcze bardziej rowerowy.

Typowe miejsce dla rowerzystów:) Kuba poćwiczył nieco mięśnie, wnosząc wszystkie trzy rowery na górę - dżentelmeni nie wyginęli.

I ostatecznie przybyliśmy na miejsce zbiórki jako pierwsi.

