Info
Ten blog rowerowy prowadzi ankaj28 z miasteczka Kudowa-Zdrój. Mam przejechane 16065.66 kilometrów w tym 5565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 11.09 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
2013 r.:
2014 r.:
2015 r.:
2016 r.:
Dzienne odwiedziny bloga:
Kategorie bloga
- asfalt nie musi być nudny
17 - babskie wypady
7 - Beskidy
6 - BIEGANIE
12 - Biegówki
2 - Bikestats
47 - Broumovskie Steny
24 - Dolni Morawa
2 - FINALE LIGURE/WŁOCHY
7 - Góra Parkowa
13 - Góry Bardzkie
4 - Góry Bialskie
2 - Góry Bystrzyckie
14 - Góry Izerskie
2 - Góry Kamienne
2 - Góry Orlickie
49 - Góry Sowie
6 - Góry Stołowe
122 - Góry Suche
3 - Góry Złote
2 - Jeseniki
5 - Karkonosze
2 - KOUTY
2 - Lipovske Stezky
1 - Maratony
5 - Masyw Ślęży
4 - Pieniny
2 - Podgórze Karkonoszy
5 - rodzinka w komplecie
24 - ROLKI
0 - Rudawy Janowickie
1 - Rychleby
7 - Śnieznicki PK
7 - Srebrna Góra
24 - strefa mtb
24 - Tatry
3 - Treking
7 - Trening
71 - Trutnov Trails
9 - tv i uskok - razem lub osobno
12 - W pojedynkę
59 - Wyścigi
4 - Wzgórza Lewińskie
17
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Styczeń4 - 0
- 2024, Grudzień3 - 0
- 2024, Listopad1 - 0
- 2024, Październik6 - 0
- 2024, Wrzesień8 - 0
- 2024, Sierpień9 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj8 - 0
- 2024, Kwiecień5 - 0
- 2024, Marzec4 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień3 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Październik8 - 0
- 2023, Wrzesień7 - 0
- 2023, Sierpień10 - 0
- 2023, Lipiec17 - 0
- 2023, Czerwiec13 - 0
- 2023, Maj10 - 0
- 2023, Kwiecień4 - 0
- 2023, Marzec3 - 0
- 2023, Luty4 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Październik6 - 0
- 2022, Wrzesień2 - 0
- 2022, Sierpień9 - 0
- 2022, Lipiec18 - 0
- 2022, Czerwiec16 - 0
- 2022, Maj15 - 0
- 2022, Kwiecień12 - 0
- 2022, Marzec6 - 0
- 2022, Luty5 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień4 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik7 - 0
- 2021, Wrzesień3 - 0
- 2021, Sierpień1 - 0
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Październik4 - 0
- 2016, Wrzesień10 - 0
- 2016, Sierpień14 - 1
- 2016, Lipiec18 - 4
- 2016, Czerwiec17 - 0
- 2016, Maj16 - 1
- 2016, Kwiecień12 - 1
- 2016, Marzec4 - 2
- 2016, Luty3 - 1
- 2016, Styczeń1 - 0
- 2015, Grudzień2 - 1
- 2015, Listopad5 - 1
- 2015, Październik12 - 5
- 2015, Wrzesień7 - 6
- 2015, Sierpień14 - 20
- 2015, Lipiec17 - 7
- 2015, Czerwiec16 - 8
- 2015, Maj14 - 21
- 2015, Kwiecień15 - 28
- 2015, Marzec11 - 30
- 2015, Styczeń1 - 4
- 2014, Listopad6 - 24
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień11 - 11
- 2014, Sierpień14 - 16
- 2014, Lipiec16 - 13
- 2014, Czerwiec16 - 44
- 2014, Maj15 - 59
- 2014, Kwiecień12 - 48
- 2014, Marzec6 - 21
- 2014, Luty1 - 7
- 2014, Styczeń3 - 11
- 2013, Grudzień3 - 13
- 2013, Listopad4 - 14
- 2013, Październik9 - 21
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry Bystrzyckie
Dystans całkowity: | 579.80 km (w terenie 329.50 km; 56.83%) |
Czas w ruchu: | 43:32 |
Średnia prędkość: | 13.32 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.80 km/h |
Suma podjazdów: | 11612 m |
Suma kalorii: | 3557 kcal |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 41.41 km i 3h 06m |
Więcej statystyk |
- DST 76.06km
- Teren 50.00km
- Czas 05:16
- VAVG 14.44km/h
- VMAX 44.80km/h
- Podjazdy 1515m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Wielka Destna i Jagodna + ostatnia wyprawa KTM-a Bogdana
Środa, 2 lipca 2014 · dodano: 04.07.2014 | Komentarze 1
No i kto by przypuszczał, że ta wycieczka również okaże się tak wyjątkowa?
Dlaczego?
1. Wyjazdów rowerowych w czerwcu było dużo, ale we dwójkę z Bogdanem tylko dwa. :(
2. Wyjazdów we dwójkę w ogóle w tym roku trochę było, ale pierwszy raz przy nim zrobiłam tak długi i wcale nie lekki dystans dla mnie :)
3. Okazało się, że to była ostatnia wyprawa Bogdana KTM-em, bo po powrocie do domu musiał się z nim rozstać na zawsze. :( :(
4. Zdobyłam Jagodną na rowerze :) :)
5. Jechałam w końcu mazdą !!!!!!!!!!!!!!!!!
Dużo? Mało? Hmmm.
Najpierw ustaliliśmy cel nadrzędny: nie ma wyścigu i ostrego wariactwa - to przede wszystkim!!! Bogdan jedzie turystycznie, (co wcale nie znaczy, że mogłam się ślimaczyć), bez ciśnienia, dla towarzystwa i mojej przyjemności, a hardcory będą w Alpach.
Mówisz - masz.
Po niedzielnej wycieczce czułam lekki niedosyt ..... ta Spalona i przepyszne jedzonko w schronisku - uuuuuuu. I mimo, że Ryjek podjął najbardziej słuszną na świecie decyzję, omijając Jagodną, to malutki żal pozostał. Tak więc kierunek dla naszej wycieczki który Bogdan obrał, był jak najbardziej akceptowalny przeze mnie. Trasa częściowo pokryła się z niedzielną, więc tym razem bardziej ogarniałam, gdzie jesteśmy. Chcąc do Jagodnej dojechać, ominęliśmy Orlicę i trasą maratonu pojechaliśmy prosto do Masarykowej Chaty, ale tam postoju nie było, tylko od razu skierowaliśmy się na Velką Destną,
Potem było podobnie, czyli do Anenskiego Vrchu, ale stamtąd wróciliśmy do rozdroża i skręciliśmy na Cerną Vodę i Mostowice, gdzie wreszcie zaczęliśmy się zbliżać do Jagodnej.
Wcześniej zahaczyliśmy też o kaplicę w Kunstatska Kaple - oczywiście Bodzio wyniuchał jakiś przepiękny tajemniczy skrót i o dziwo trafiliśmy na czeską mszę !!! Nawet jakiś chór śpiewał.
Anensky Verch:
Jechaliśmy w jej kierunku niejako od tyłu - najpierw trasą Pucharu Leśniczego pod prąd, a potem odbiliśmy na żółty bodajże i w końcu, po ogólnie długim i stromym podjeździe ....... wyjechaliśmy na autostradę !!!!!!! :):)
Podjazd - jeszcze fajnie, terenowo.....
.... i wyjazd na nartostradę:
No i tu jednak moje rozczarowanie było straszne, bo ja zapamiętałam sprzed kilku lat pieszą trasę do Jagodnej jako single, przedzieranie się ścieżkami, między krzewami i drzewami, wyszukiwanie widoków i przede wszystkim klimat - tajemniczość, urok i przygoda.
A tu? Buuuuuuu !!!
Dlaczego?
1. Wyjazdów rowerowych w czerwcu było dużo, ale we dwójkę z Bogdanem tylko dwa. :(
2. Wyjazdów we dwójkę w ogóle w tym roku trochę było, ale pierwszy raz przy nim zrobiłam tak długi i wcale nie lekki dystans dla mnie :)
3. Okazało się, że to była ostatnia wyprawa Bogdana KTM-em, bo po powrocie do domu musiał się z nim rozstać na zawsze. :( :(
4. Zdobyłam Jagodną na rowerze :) :)
5. Jechałam w końcu mazdą !!!!!!!!!!!!!!!!!
Dużo? Mało? Hmmm.
Najpierw ustaliliśmy cel nadrzędny: nie ma wyścigu i ostrego wariactwa - to przede wszystkim!!! Bogdan jedzie turystycznie, (co wcale nie znaczy, że mogłam się ślimaczyć), bez ciśnienia, dla towarzystwa i mojej przyjemności, a hardcory będą w Alpach.
Mówisz - masz.
Po niedzielnej wycieczce czułam lekki niedosyt ..... ta Spalona i przepyszne jedzonko w schronisku - uuuuuuu. I mimo, że Ryjek podjął najbardziej słuszną na świecie decyzję, omijając Jagodną, to malutki żal pozostał. Tak więc kierunek dla naszej wycieczki który Bogdan obrał, był jak najbardziej akceptowalny przeze mnie. Trasa częściowo pokryła się z niedzielną, więc tym razem bardziej ogarniałam, gdzie jesteśmy. Chcąc do Jagodnej dojechać, ominęliśmy Orlicę i trasą maratonu pojechaliśmy prosto do Masarykowej Chaty, ale tam postoju nie było, tylko od razu skierowaliśmy się na Velką Destną,
Potem było podobnie, czyli do Anenskiego Vrchu, ale stamtąd wróciliśmy do rozdroża i skręciliśmy na Cerną Vodę i Mostowice, gdzie wreszcie zaczęliśmy się zbliżać do Jagodnej.
Wcześniej zahaczyliśmy też o kaplicę w Kunstatska Kaple - oczywiście Bodzio wyniuchał jakiś przepiękny tajemniczy skrót i o dziwo trafiliśmy na czeską mszę !!! Nawet jakiś chór śpiewał.
Anensky Verch:
Jechaliśmy w jej kierunku niejako od tyłu - najpierw trasą Pucharu Leśniczego pod prąd, a potem odbiliśmy na żółty bodajże i w końcu, po ogólnie długim i stromym podjeździe ....... wyjechaliśmy na autostradę !!!!!!! :):)
Podjazd - jeszcze fajnie, terenowo.....
.... i wyjazd na nartostradę:
No i tu jednak moje rozczarowanie było straszne, bo ja zapamiętałam sprzed kilku lat pieszą trasę do Jagodnej jako single, przedzieranie się ścieżkami, między krzewami i drzewami, wyszukiwanie widoków i przede wszystkim klimat - tajemniczość, urok i przygoda.
A tu? Buuuuuuu !!!
Szutrowa szeroka autostrada - tylko pasów po środku brakuje! Wszystko dookoła powycinane, widoki same wrzucają się w oczy, bo taka przycinka zrobiona, że nawet ślepy by je zobaczył, Pył, kurz, klimatu zero. Nawet zjazd tego przykrego wrażenia nie mógł zatrzeć, coś okropnego, poczułam się tak, jakby ktoś mi zabrał cudne wspomnienia.
No, ale ostatecznie PRZEPYSZNE JEDZONKO W SCHRONISKU NA SPALONEJ wynagrodziły mi to traumatyczne przeżycie. Jak zwykle każdy zamówił coś innego, żeby w połowie dania się wymienić, ale ten omlet naprawdę polecam, naliczyliśmy, że składał się co najmniej z 7 jajek +ziemniaki, boczek i zioła. Pychota. Na drugim za to była pyszna sałatka i oscypki,
Ze Spalonej zjechaliśmy na skuśkę przez łąkę pod wyciągiem i wbiliśmy się w las. Noooo maseczki błotne dla siebie i rowerów gwarantowane - kałuże tak ogromne, że wymyło cały smar z łańcucha i skrzypiałam potem niemożliwie. Jak już wjechaliśmy głębiej w las to znowu przestałam ogarniać, gdzie jesteśmy i połapałam się dopiero koło torfowiska pod Zieleńcem, którym dojechaliśmy do drogi asfaltowej i parkingu.
W trakcie ostatniego podjazdu Bodzio odebrał telefon, po którym okazało się, że jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B i niestety oddać kupcowi KTM-a, na którym po zdjęciu rogów zaczęło mu się znowu fajnie jeździć i właściwie był gotów się rozmyślić i go nie sprzedawać.
Podsumowując i odpowiadając sobie na punkty ze wstępu:
1. Wycieczka razem? Bezcenne.
2. Dystans i trasa? Spory, wymagający (1,5 km przewyższenia) trasa przepiękna, za wyjątkiem "Jagodnostrasy"
3. Rower? Szkoda go - ale cóż?
4.Szczyt? Zdobyty
5. Mazda? Nie taka straszna, jak ją malują.
Mapka od Bogdana można spojrzeć.
Kategoria Góry Bystrzyckie, Góry Orlickie
- DST 90.24km
- Teren 30.00km
- Czas 05:27
- VAVG 16.56km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 1350m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
3 rekordy na jednej wycieczce
Poniedziałek, 30 czerwca 2014 · dodano: 04.07.2014 | Komentarze 2
Myśląc o tej wycieczce nie sądziłam, że będzie ona dla mnie aż tak wyjątkowa.
Ale od początku.
Niedzielny poranek - start. Ekipa poranna w składzie: Bogdan i Emi już wyruszyła i plan był spotkać się gdzieś na trasie - poprzednio nie wyszło, więc może teraz? Szanse są zdecydowanie większe.
Znowu przewinienie wielkie popełnione zostało, ale tym razem we dwójkę: Kuba i ja podwieźliśmy się do Zieleńca cyklobusem ! No, ale cóż? Wiedząc, że to aż 23 kilometry, a rowerzysta jeszcze ze mnie nie na tyle mocny, żeby dojechać na miejsce spotkania na ok. 10.00 rano, objechać wszystko i jeszcze potem wrócić. Nie było więc w zasadzie innej opcji. O godzinie 8.55 z przystanku autobusowego przy dworcu kolejowym pakujemy siebie, a kierowca nasze rowery i ruszamy.
Dojeżdżamy do Zieleńca, gdzie czeka już na nas Bogdano. Za chwilę podjeżdża auto i wysiadają z niego trzej panowie: Ryjek, Janek i nowy kolega - Witek. Po przywitaniu ustanawiamy kierownika grupy w osobie Ryjka i w komplecie ruszamy w stronę Orlicy i Wielkiej Destnej. Ryjek, jako rekonwalescent oczywiście jedzie cały czas z przodu, bo przecież musi teraz nadrabiać formę. Janek nie chce mu ustąpić pola, więc też mało co go widać, o Bogdano nie wspominając.
Na 12 km - czyli gdzieś w okolicach Masarykowej Chaty nadchodzi wiekopomna chwila: moje pierwsze 500 km przejechane w jednym miesiącu !! :)
Spotkanie po drodze z Emi i Bogdanem jednak następuje, a przerwa związana z omawianiem planów Dolomiowych jest nieunikniona.
Plany, które wszyscy mają na ten dzień rozganiają w końcu towarzystwo i każdy rusza dalej - w przeciwne strony. Dojeżdżamy do Masarykowej Chaty i robimy chwilkę przerwy, na małe co nieco.
Na Destnej Panowie pilnują swoich maszyn, jak kiedyś rycerze swoich koni i .....
... i szykują się do palenia gum na zjeździe i zakręcie.
I cieszą się, że niewiele brakowało, ale jednak opony przeżyły ten zjazd.
Dojeżdżamy do kaplicy - zamkniętej - i ruszamy dalej w kierunku Anenskiego Vrchu
Załapuję się nawet na focię - lans musi być:
Docieramy do bunkra, gdzie Kuba starym polskim zwyczajem, zdobywa szczyt wraz z rumakiem swym.
A za nim ruszyła reszta jeźdźców
Stąd do Neratova i jedzonka już naprawdę niedaleko, więc wszyscy cisną ostro w dół, czując zapachy sera smażonego i innych smakołyków.
Po takim pysznym obiedzie chłopaki tak przycisnęli na powrocie do Mostowic, że mimo iż mój licznik pokazywał mi prędkość 30 km/h to absolutnie ich nie mogłam dogonić. A było to tym bardziej trudne, że przerzutki zblokowały mi się zupełnie i ani w prawo, ani w lewo nie chciały się ruszyć. Tak więc panowie musieli coś poradzić w takich warunkach i na tyle to się udało, że nie zakończyło to definitywnie mojej jazdy z nimi. Serwis i wymiana linki z pancerzem po powrocie do domu okazała się konieczna.
W planie miałam Jagodną i Spaloną, ale na szczęście kierownik Ryjek wybił mi to z głowy, bo przejazd w następnej kolejności po Górach Bystrzyckich okazał się naprawdę wyczerpującym wyzwaniem. W Zieleńcu miałam na liczniku przejechane 67 km, a jeszcze powrót do Kudowy? Ale przez Cihalkę to właściwie 99% drogi w dół i po płaskim, więc jeszcze daliśmy radę.
Po dojechaniu do domu osiągnęłam wreszcie drugi rekord tego dnia czyli przejechane 90 km na jednej wycieczce. A dzięki temu, że chłopaki nie mieli litości dla płci słabszej okazało się, że i trzeci rekord wykręciłam - 16,56 km/h średnia prędkość.
Przypłaciłam tą wycieczkę nieprawdopodobnym zmęczeniem, zakwasami gdzie to tylko możliwe i niemożliwe, awarią roweru i przeciążeniowym bólem w kolanie - ale czyż to wszystko nie było tego warte ?
Thank you very much Panowie!
Mapkę posiada Ryjek, bo edmund jest za słaby na takie numery, a nic innego nie posiadam.
Ale od początku.
Niedzielny poranek - start. Ekipa poranna w składzie: Bogdan i Emi już wyruszyła i plan był spotkać się gdzieś na trasie - poprzednio nie wyszło, więc może teraz? Szanse są zdecydowanie większe.
Znowu przewinienie wielkie popełnione zostało, ale tym razem we dwójkę: Kuba i ja podwieźliśmy się do Zieleńca cyklobusem ! No, ale cóż? Wiedząc, że to aż 23 kilometry, a rowerzysta jeszcze ze mnie nie na tyle mocny, żeby dojechać na miejsce spotkania na ok. 10.00 rano, objechać wszystko i jeszcze potem wrócić. Nie było więc w zasadzie innej opcji. O godzinie 8.55 z przystanku autobusowego przy dworcu kolejowym pakujemy siebie, a kierowca nasze rowery i ruszamy.
Dojeżdżamy do Zieleńca, gdzie czeka już na nas Bogdano. Za chwilę podjeżdża auto i wysiadają z niego trzej panowie: Ryjek, Janek i nowy kolega - Witek. Po przywitaniu ustanawiamy kierownika grupy w osobie Ryjka i w komplecie ruszamy w stronę Orlicy i Wielkiej Destnej. Ryjek, jako rekonwalescent oczywiście jedzie cały czas z przodu, bo przecież musi teraz nadrabiać formę. Janek nie chce mu ustąpić pola, więc też mało co go widać, o Bogdano nie wspominając.
Na 12 km - czyli gdzieś w okolicach Masarykowej Chaty nadchodzi wiekopomna chwila: moje pierwsze 500 km przejechane w jednym miesiącu !! :)
Spotkanie po drodze z Emi i Bogdanem jednak następuje, a przerwa związana z omawianiem planów Dolomiowych jest nieunikniona.
Plany, które wszyscy mają na ten dzień rozganiają w końcu towarzystwo i każdy rusza dalej - w przeciwne strony. Dojeżdżamy do Masarykowej Chaty i robimy chwilkę przerwy, na małe co nieco.
Na Destnej Panowie pilnują swoich maszyn, jak kiedyś rycerze swoich koni i .....
... i szykują się do palenia gum na zjeździe i zakręcie.
I cieszą się, że niewiele brakowało, ale jednak opony przeżyły ten zjazd.
Dojeżdżamy do kaplicy - zamkniętej - i ruszamy dalej w kierunku Anenskiego Vrchu
Załapuję się nawet na focię - lans musi być:
Docieramy do bunkra, gdzie Kuba starym polskim zwyczajem, zdobywa szczyt wraz z rumakiem swym.
A za nim ruszyła reszta jeźdźców
Stąd do Neratova i jedzonka już naprawdę niedaleko, więc wszyscy cisną ostro w dół, czując zapachy sera smażonego i innych smakołyków.
Po takim pysznym obiedzie chłopaki tak przycisnęli na powrocie do Mostowic, że mimo iż mój licznik pokazywał mi prędkość 30 km/h to absolutnie ich nie mogłam dogonić. A było to tym bardziej trudne, że przerzutki zblokowały mi się zupełnie i ani w prawo, ani w lewo nie chciały się ruszyć. Tak więc panowie musieli coś poradzić w takich warunkach i na tyle to się udało, że nie zakończyło to definitywnie mojej jazdy z nimi. Serwis i wymiana linki z pancerzem po powrocie do domu okazała się konieczna.
W planie miałam Jagodną i Spaloną, ale na szczęście kierownik Ryjek wybił mi to z głowy, bo przejazd w następnej kolejności po Górach Bystrzyckich okazał się naprawdę wyczerpującym wyzwaniem. W Zieleńcu miałam na liczniku przejechane 67 km, a jeszcze powrót do Kudowy? Ale przez Cihalkę to właściwie 99% drogi w dół i po płaskim, więc jeszcze daliśmy radę.
Po dojechaniu do domu osiągnęłam wreszcie drugi rekord tego dnia czyli przejechane 90 km na jednej wycieczce. A dzięki temu, że chłopaki nie mieli litości dla płci słabszej okazało się, że i trzeci rekord wykręciłam - 16,56 km/h średnia prędkość.
Przypłaciłam tą wycieczkę nieprawdopodobnym zmęczeniem, zakwasami gdzie to tylko możliwe i niemożliwe, awarią roweru i przeciążeniowym bólem w kolanie - ale czyż to wszystko nie było tego warte ?
Thank you very much Panowie!
Mapkę posiada Ryjek, bo edmund jest za słaby na takie numery, a nic innego nie posiadam.
Kategoria Bikestats, Góry Bystrzyckie, Góry Orlickie
- DST 56.00km
- Teren 35.00km
- Czas 05:40
- VAVG 9.88km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 3180kcal
- Podjazdy 1250m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry Bystrzyckie
Sobota, 19 października 2013 · dodano: 20.10.2013 | Komentarze 5
/11873032Szczegóły techniczne co do przebiegu trasy na pewno znajdą się u Ani, Ryjka czy Bogdana, więc u mnie będzie fotorelacja.
Odległości między ekipą a mną były mniej więcej takie:
Pierwszy podjazd© cerber27
Na szczęście w oczekiwaniu na mnie nie nudzili się ze sobą :)
Góry Bystrzyckie© cerber27
Ten kibic też próbował mnie dopingować :)
Podjazd do Spalonej© cerber27
Przerwa w pięknych okolicznościach przyrody.
Zdjęcie na życzenie Ani© cerber27
Strażnikowi też koniecznie musiałyśmy przedstawić rodzinkę: 2 braciszków, jak to orzekła Ania:
Strażnik Wieczności© cerber27
No dobra, Panowie- zapraszam:
Ekipa w komplecie© cerber27
A to sprawca moich zakwasów (choć mniejszych, niż się spodziewałam) - wielkie dzięki za zrobienie trasy pode mnie !!!!
Ryjek© cerber27
Ogromne dzięki całej Waszej trójce za to, że nie daliście mi odczuć, jak słaby na razie ze mnie zawodnik, bo w końcu będzie lepiej. I dzięki Aniu za słowa o chemii, bo od pierwszego spojrzenia podobnie pomyślałam, a ty to nazwałaś.
Mam nadzieję, że do zobaczenia wkrótce.
Kategoria Góry Bystrzyckie, Bikestats
- DST 10.60km
- Teren 8.00km
- Czas 00:40
- VAVG 15.90km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 377kcal
- Podjazdy 170m
- Sprzęt Lycan
- Aktywność Jazda na rowerze
XII MTB o Puchar Leśniczego Spalonej Górnej
Niedziela, 13 października 2013 · dodano: 14.10.2013 | Komentarze 3
Mój pierwszy maraton w życiu, więc wydarzenie dla mnie wielkie, a relacja może mi się wydłużyć.Wyścig był naprawdę krótki, więc i cel nie był skomplikowany: cisnąć na maxa i postarać się nie być ostatnią. Było to trochę trudne, bo o ile mężczyźni mieli kategorię open, ale jeszcze M1,M2 itd., to wśród reszty kategorie były tylko trzy: kobiety-open, dzieci-podstawówka i dzieci-gimnazjum. Do tego organizatorzy ustawili najpierw dzieci, więc nastąpiła korekta celu: nie rozjechać tych biedronek!! Wiktor się poprzepychał i ustawił dość strategicznie - w drugim rzędzie (Bogdan-opiekun-przyczaił się z boku), więc jak wszyscy wystartowali, to tak śmignął, że dogoniłam ich dopiero po ok. 4 km. Na pierwszym podjeździe cel zrealizowałam i jakimś cudem wyminęłam większość dzieciaków (te starsze z kolei mnie ścignęły), nie zabijając się przy tym. Potem zjazd, gonitwa za Wiktorem i ok. 7 km ciężkie zwątpienie mnie dopadło: bo owszem za mną jakoś tłumów biedronek nie widać, ale przede mną też nikogo, więc co jest?!! I tak na zwątpieniu do kolejnego asfaltowego podjazdu, na którym nagle zaświeciła nadzieja i pojawiła się kolejna korekta mojego celu: facet i dziewczyna. Do głowy przyszło mi tylko jedno: CIŚNIJ, DASZ RADĘ ICH WYPRZEDZIĆ. Całe szczęście, że była okrutna mgła i zaparowały mi okulary, bo nie widziałam czy ten podjazd jest stromy i długi czy nie. Ale ten cel osiągnęłam. A potem już meta .....
Organizatorzy zadbali też o nasze żołądki© cerber27
Zawodnicy już po wyścigu© cerber27
Dekoracja na XII Pucharze Leśniczego© cerber27
Nie byłam pewna czy chcę znać wyniki, ale Bodzio był tak "uprzejmy", że jednak sprawdził. No i właściwie nie było tak najgorzej: 11 miejsce na 26 kobiet, a czas gorszy od najlepszej tylko o 10 minut. Więc spoko!
Kategoria Maratony, Góry Bystrzyckie